„Narzucić dobroczynne jarzmo rozumu nieznanym istotom z obcych planet.”[1] Recenzja książki „My” Jewgienija Zamiatina

Jewgienij (Eugeniusz) Zamiatin, rosyjski pisarz, urodził się jeszcze w XIX wieku, bo w 1884 roku. Z wykształcenia był inżynierem (dokładnie: konstruktorem okrętów) oraz profesorem. W 1920 roku skończył pisać jedną ze swoich najsłynniejszych i niebywale istotnych dla dwudziestowiecznej literatury książek – My. W Związku Radzieckim opublikowaną tę niesamowitą i poniekąd przełomową powieść dopiero w 1988 roku.

My to zapiski z „budowy” Państwa Jedynego, na którego czele stoi Dobroczyńca. Każdy obywatel posiada własny… numer – nikt nie ma imienia, nikt nie posiada nazwiska, jedynie numer. Wszystkie czynności mieszkańców Państwa Jedynego podporządkowane zostały budowie maszyny (umożliwiającej podbicie innych cywilizacji) o wdzięcznej nazwie: Integral. Głównym bohaterem, z którym będziemy przemierzać Państwo Jedyne, jest ∆-503.

Wszystkie numery bez szemrania podporządkowują się wytycznym Dobroczyńcy: Dekalog Godzinowy – każdego z nas na jawie przeobraża w stalowego sześciokołowego bohatera arcypoematu. Co rano, z szcześciokołową punktualnością, o jednej i tej samej godzinie, w jednej i tej samej minucie – my miliony, wstajemy jak jeden mąż. O jednej i tej samej godzinie, milionoistnie, przystępujemy do pracy (…) zgodnie z Dekalogiem – podnosimy łyżkę do ust – w jednej i tej samej sekundzie wychodzimy na spacer, idziemy do audytorium (…) kładziemy się spać…[2] Oczywiście, by taka zwartość i jedność była możliwa oraz dodatkowo, aby udaremnić wszelkie bunty, rewolucje, stłamsić (nie)zrozumiałe niezadowolenie, każdy numer otrzymuje porcję specjalnych medykamentów. Kontrolowane jest wszystko – praca, myśli, „odpoczynek”, sen, a nawet sfera seksualna (istnieją specjalne „zapisy” na konkretnych obywateli czy raczej na konkretne numery). Pewnego dnia jednak nasz bohater, ∆-503, nie bierze „środków” zapewniających bezwzględny ład społeczny, posłuszeństwo. Poukładany i gotowy do przyjęcia a priori świat przewraca się w jednej sekundzie do góry nogami, a przecież każdy, kto (nie)przypadkowo zacznie myśleć samodzielnie, wątpić, zadawać pytania, wahać się czy wreszcie marzyć i wspominać, musi zostać poddany praniu mózgu, swoistej lobotomii, czyli właściwie… śmierci. Dla niepokornych nie ma bowiem skuteczniejszej kary niż śmierć. Co zatem stanie się z ∆-503? Czy ktoś odkryje jego rozbudzoną świadomość? Którą drogę wybierze ∆-503? Dodajmy jeszcze, że ∆-503 zetknie się z tajemniczą organizacją sabotażystów „Mefi” oraz jedną z członkiń owej grupy, czyli I-330 – piękną, młodą i kuszącą dziewczyną. Sprawę skomplikuje dawna znajomość z O-90 oraz pojawienie się dojrzałej kobiety wysoko postawionej we „władzach” Państwa Jedynego – kobieta ta osobliwie kumuluje w sobie I oraz O, „nazywa się” Ю. W życiu ∆-503 każda z przedstawicielek płci pięknej odegra specjalną rolę, jej pojawienie się przyniesie nieoczekiwane skutki i z(a)wroty (głowy).

Rozmaicie można interpretować tytuł utworu: począwszy od stwierdzenia, że „my” to numery, czyli (współ)obywatele Państwa Jedynego, skończywszy na konstatacji, iż „my” to potencjalnie każdy z nas.

Co ciekawe, utwór składa się z czterdziestu notatek, przed każdą z nich jest króciutki konspekt (czyli słowa-klucze prezentujące kolejne problemy poruszane w notatce) – narrator spisuje notatki pod koniec dnia albo po kilku dniach (w zależności od tempa wydarzeń). Jak się zdaje, przeważają dialogi nad narracją pierwszoosobową (narratorem jest, co nie powinno dziwić, ∆-503). My można uznać tyleż za powieść, ile za niesamowity dziennik „człowieka”, który pewnego dnia odzyskał świadomość, ale czy (i na ile) z niej skorzystał? Warto zwrócić uwagę na interesującą kreację bohaterów, których obserwujemy z dwóch perspektyw: zmysłami ∆-503 oraz własnymi „oczami”. Nasze oceny poszczególnych postaci mogą znacznie różnić się od spostrzeżeń ∆-503 i doprowadzić do interesujących wniosków…

Zamiatinowskie My to prekursorska powieść dla wszelkiego typu utworów antyutopijnych, jakkolwiek można ją odczytywać jako studium totalitaryzmu. My znacząco wpłynęło zarówno na Nowy, wspaniały świat (1932) Aldousa Huxleya, jak i na Rok 1984 (1949) George’a Orwella. Zamiatin przedstawił ekstremalną wizję ludzkości – ludzkości jako maszyny podporządkowanej jednej osobie. Przerażająca w swojej wymowie (jakby zapowiadająca tragiczne dzieje Rosji pod rządami Stalina), dużo dalej idąca niż późniejsze próby stworzenia powieści antyutopijnej. Jedna z najlepszych i najbardziej wstrząsających książek, w której Zamiatin penetruje ciemną stronę duszy człowieka, pierwotne instynkty, żądzę kontrolowania innych, żądzę władzy. Rosyjski pisarz uzmysławia czytelnikom, jakie mechanizmy rządzą społeczeństwem – mechanizmy, które mogą w każdej chwili przyczynić się do zniszczenia świadomości tyleż jednostek, ile całych rzeszy ludzi. Partykularne interesy zawoalowane, zasłonięte zostają szczytnymi hasłami. Bądźmy czujni zawsze i wszędzie – zdaje się mówić Zamiatin.

Rosyjski pisarz zmusza do refleksji nad kondycją człowieka, nad ludzką naturą, wreszcie nad zagadnieniem wolności, wolnej woli, (samo)świadomości. Jeśli myślimy o przyszłości, to zwykle w kategoriach własnego losu, własnego szczęścia (jakkolwiek definiowanego). Szersza perspektywa, dotycząca człowieka, człowieczeństwa i hierarchii wartości, przychodzi z czasem albo w ogóle. Analogicznie gdy mówimy o naszej wolności. Zazwyczaj rozpatrujemy ją w oparciu o (jedynie) wolność fizyczną (na zasadzie: nie jesteśmy zamknięci w więzieniu, toteż jesteśmy wolni), całkiem pomijając szereg manipulacji dokonywanych na naszym umyśle (począwszy od przekazów podprogowych, a skończywszy na jawnej indoktrynacji). Równocześnie funkcjonuje obok siebie wiele definicji wolności oraz wolnej woli, często utożsamianej z wolnością. Wystarczy wspomnieć koncepcję wolnej woli świętego Augustyna, by móc zderzyć ją z deterministyczną definicją zakładającą brak wolnej woli (ale istnienie wolności ujmowanej w kategoriach na przykład politycznych). Zresztą równie problematyczna jest relacja pomiędzy wolną wolą a wolnością. Czy wolna wola jest gwarantem wolności, jej suplementem, a może jedno nie warunkuje drugiego. Chyba najbardziej rozpowszechnioną definicją wolności jest stwierdzenie, iż wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka.[3]

Kim albo… czym może stać się człowiek przyszłości? Jak wtedy będzie definiowana jego wolność? Czy ludzie będą odczuwać ból, radość, miłość? A może zamienią się w maszyny, doskonałe jedynie pod względem przydatności do budowania imperium oraz podboju i kolonizacji kosmosu. Jak się wydaje, wyścig zbrojeń nie zakończy się nigdy. Zawsze zostaną niezagospodarowane przestrzenie, terytoria wręcz czekające na podbój. Nieskończony pęd człowieka do bycia najlepszym, jedynym, z którym liczy się cały świat, przybiera coraz to nowe formy. Technika w ostatnich latach dokonała znacznego przeskoku, ale i tak wiele innowacji wciąż testowanych jest w laboratoriach pod ścisłą kontrolą, zapobiegającą jakimkolwiek przeciekom. Rozwój nauki niechybnie spowoduje całkowitą automatyzację życia. Czy będzie wtedy miejsce na sztukę? Ba! czy będzie miejsce dla (wolnego) człowieka?

W drugiej połowie XIX wieku rosyjski filozof, prekursor transhumanizmu, Nikołaj Fiodorowicz Fiodorow przekonany był, że wszystkie problemy ludzkości zostaną pokonane i zażegnane właśnie przez rozwój nauki i techniki. Jedyną przeszkodą na drodze ku powszechnemu „szczęściu” jest… śmierć. Jednakże dla Nikołaja Fiodorowa rzeczy niemożliwe zdawały się nie istnieć. Otóż ludzkość zjednoczona i współpracująca zdoła za pomocą nauki uzyskać nieśmiertelność i… wskrzesić wszystkich zmarłych! Nieśmiertelność jest wdzięcznym tematem dla twórców, ponieważ od wieków ludzie marzą o niej – kusi i nęci. Niemniej jednak nieśmiertelność może być traktowana jako (metaforyczne) pozostanie w „wiecznej” pamięci, w pamięci kolejnych pokoleń i jako dosłowne życie wieczne[4] – zatem życie bez śmierci, człowiek niczym bohater gry komputerowej, którego uśmiercić niepodobna. Fundamentalny problem, po ewentualnym „wskrzeszeniu” z martwych (o którym mówił Fiodorow), czyli gdzie umieścić nowych-starych mieszkańców Ziemi, wydaje się mieć jedno jedyne rozwiązanie – podbój kosmosu.[5] Ujarzmienie wszechświata, a więc przekształcenie struktur innych planet w taki sposób, aby ludzie mogli na nich zamieszkać. Ktoś może powiedzieć, że to marzenie ściętej głowy, że to porwanie się z motyką na słońce, ale… czy na pewno?[6]

——————
[1] Eugeniusz Zamiatin, My, przeł. Adam Pomorski, Wydawnictwo ALFA, Warszawa 1989, s. 5.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Co zatem ze zwierzętami? Czy one są wolne (jeśli tak, to w jaki sposób, bo wydaje się, że człowiek często narusza ich wolność)? Kto i jak ma wyznaczyć początek i koniec wolności? Czy wolność jest bytem materialnym, który posiada początek i koniec? – pytania można mnożyć w nieskończoność.
[4] Co ciekawe, Trofim Łysenko, jeden z radzieckich uczonych, obiecał samemu Stalinowi nieśmiertelność oraz stworzenie człowieka „z probówki” za pomocą przeszczepów, całkowicie zniewolonego, swoistego homunkulusa – na wzór genetycznie zmodyfikowanych roślin.
[5] Zasadniczo poza przestrzenią dla starych-nowych mieszkańców Ziemi, rodzi się jeszcze jeden problem. Skoro wszyscy zostaną wskrzeszeni, to trzeba się liczyć z tym, iż z martwych powstaną nie tylko „sojusznicy” walczących w imię nieśmiertelności i wiecznego „ładu”, ale także ich wrogowie. Co wtedy? Nieskończona walka (która z czasem przerodzi się w wyrafinowaną formę gry albo pozostanie prymitywną formą walki)? A może poszukiwanie środków czy możliwości selektywnego wskrzeszenia? Nierozstrzygniętą kwestia pozostaje także, czy rzeczywiście wszyscy chcieliby zostać wskrzeszeni i żyć wiecznie.
[6] Fragment mojego eseju z historii idei (2009 rok).

Autor: Luiza Stachura

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s