„To szaleństwo (…) to, proszę panów, typowe pomieszanie zmysłów, hyperofabula ugongi dugongi Darwin.” [s. 29]
Trzydziestoośmioletni chemik inżynier Prokop pasjonuje się materiałami wybuchowymi. Właśnie opracował nowatorski środek powodujący „wybuch atomowy”. Nazwał go „Krakatit” od wyspy wulkanicznej Krakatau. Ale w wyniku samoistnej eksplozji Krakatitu zdrowie eksperymentatora zostało nadszarpnięte. Mężczyzna w malignie wychodzi na ulicę. Traf chce, że spotyka znajomego z czasów studenckich Jerzego Tomesza. Opowiada mu o odkryciu, a ten podchwytuje pomysł i korzysta z okazji, że Prokop mdleje, by zabrać go do swojego mieszkania. Tomesz tonie w długach, więc postanawia skraść wzór na pionierki materiał wybuchowy i sprzedać. Tymczasem wynalazca gubi się w korytarzach snu i rzeczywistości, nieopatrznie też przekazuje część informacji o Krakaticie koledze. Gdy się ocknie, Jerzego już nie będzie, ale przyjdzie tajemnicza kobieta z prośbą, by Prokop odnalazł Tomesza i przekazał mu paczkę. Inżynier, nie mogąc oprzeć się urokowi nieznajomej, podejmie się gry, wyruszy w podróż, która okaże się dla niego tyleż inicjacją w społeczną odpowiedzialność nauki, ile lekcją życia.
Powieść czeskiego pisarza Karela Čapka (1890-1938) „Krakatit” powstała w 1922 roku, opublikowano ją dwa lata później. Autor sięga po rozmaite schematy fabularne, narracje, wzorce, klisze, a następnie dokonuje ich demontażu, dekonstrukcji, by zszyć, zmontować, skleić ich fragmenty, elementy w przewrotnej konfiguracji, na opak, wymykającej się czytelnikowi, pozostawiającej wiele pytań, zdumień. Oto w tej delirycznej prozie odnajdziemy cząstki, pierwiastki, atomy nie tylko science fiction, powieści detektywistycznej, kryminalnej, szpiegowskiej, sensacyjnej, przygodowej, awanturniczej, thrillera, ale i romansu, powieści erotycznej, pornograficznej, obyczajowej, sentymentalnej, sielanki, baśni, sztuki teatralnej, paraboli, psychomachii*. Do mikstury czeski pisarz dodaje poza elementami gry planszowej (choćby szachów**) także liczne komizmy, onomatopeje, dygresje, kontrasty, paralelizmy. Oniryczne wymiary czasoprzestrzeni będą się nie tyle pokątnie wkradać, ile otwarcie wdzierać do opowieści, w narrację, w zależności od stanu świadomości twórcy Krakatitu.
Znamienne są pierwsze akordy pogrążenia się Prokopa w sen (jakby wchodził w trans, był poddawany hipnozie), pozostawiające wrażenie spłaszczenia i spadania w przepaść, a później ucieczki. W jego wczesnych rojeniach pojawi się ojciec, który powróci w finalnych etapach wędrówki po czasoprzestrzeni(ach) czy też raczej rejterady z jednego wymiaru świata, jednej linii czasowej w inną. Ale, co ciekawe, można zastanawiać się, na ile wszystko, co będzie się działo w opowieści, to po prostu miraż, sen, wytwór, produkt nieświadomości. Wraz z Prokopem odbiorca przenika bowiem do odrealnionego, nierzadko absurdalnego, groteskowego świata-teatru, przechodzi stopnie osobliwej, przewrotnej inicjacji – będzie to, a jakże!, wtajemniczenie w tyleż dorosłość, ile dojrzałość społeczną, poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka, świadomość potencjału destrukcyjnego i kreacyjnego siły. A taką siłą są przecież i nowe wynalazki, odkrycia, wiedza czy umiejętności.
„Wszystko, wszystko może eksplodować… jeżeli się człowiek do tego odpowiednio zabierze.” [s. 164]
W opisie kolejnych wydarzeń dominuje czas teraźniejszy, co sprawia wrażenie oglądania kadrów, obrazów filmowych albo fotografii, bycia uczestnikiem (podglądaczem i podsłuchiwaczem). Prokop błądząc wśród delirycznych wizji, balansując na granicy zdrowia i choroby (zarówno fizycznej, jak i psychicznej, obłędu, szaleństwa), spotyka całą gamę postaci, spośród których część wydawać się będzie marionetkami, pałubami, manekinami. Bohater poznaje ich idee, (hierarchię) wartości, ambicje i/czy styl życia, w który niekiedy próbuje się wpasować, wpisać, by przetestować, sprawdzić, przeegzaminować, na ile byłby w stanie odnaleźć się (siebie) w określonej aranżacji przestrzeni, wśród konkretnych rekwizytów, rytmu dnia i nocy, konwenansów, zasad, rytuałów właściwych dla danego miejsca i konfiguracji osób, a wreszcie idei, kierunków rozwoju wiedzy i umiejętności. Czasami Prokop pozwala zwieść się uczuciu, ponieść się czemuś, co jawi się mu jako miłość, a jest jedynie iluzją, fikcją, igraszką.
Egzemplifikacjami punktów na mapie (przymusowej) podróży są: laboratorium Prokopa (interpretować można je na przykład jako miejsce startowe, od którego rozpoczyna się gra bohatera); Tynica, rodzinna wieś Tomesza, gdzie Prokop zawraca w głowie młodziutkiej, naiwnej Annie, siostrze kolegi, oraz odkrywa uroki sielskiego życia wiejskiego; fabryka amunicji w Balttin, dokąd przybywa zwabiony perspektywą spotkania Jerzego, ale staje się więźniem enigmatycznego Carsona, usiłującego różnymi metodami wydobyć istotę Krakatitu od Prokopa, by materiał wybuchowy stał się arsenałem armii; zrządzeniem losu (przypadek?, konieczność?, wynik rzutu kośćmi?) na ogromnym terenie znajdują się poligon i laboratoria, ale również park, a w nim zamek, gdzie mieszkają król i jego córka. Nie trudno się domyślić, że bohater nawiąże burzliwy (wybuchowy!), skandaliczny romans z księżniczką Wilhelminą Adelajdą Maud. Doświadczy też choćby życia uciekiniera czy będzie uczestniczył w zebraniu „tajnej organizacji międzynarodowej” i otrzyma możliwość przewodniczenia jej, wyznaczania celów, opracowywania planów działania. Zdaje się, że Prokop przebywa kolejne kręgi (piekielne?) kuszenia, uwodzenia i zwodzenia, mające na celu zarówno przechwycić Krakatit, jak i odsunąć jego plan odnalezienia tajemniczej kobiety, która przekazała paczkę dla Jerzego. Kolorowy, karnawałowy, labiryntowy świat oferuje mu swoje blaski, maskując, ukrywając skrzętnie cienie, zwabia go w zaułki, więzi, pragnie wykorzystać jego umiejętności do przejęcia władzy nad światem, dominacji za pomocą strachu. Ot, jedna ze spotkanych postaci powie Prokopowi, że siła pozwala traktować świat jak laboratorium, a „światu wciąż na nowo potrzeba stworzyciela.” [s. 271]
„Widzisz, tak to jest, kiedy młody człowiek zaczyna się rzucać; wszystko się płoszy. A wcale nie trzeba robić wielkich rzeczy. Siedź i dawaj baczenie na drogę, i tak dojedziesz.” [s. 305]
„Krakatit” jest powieścią o słabszym zasięgu rażenia niż „Inwazja Jaszczurów” i „Fabryka Absolutu”, może dlatego, że jej wielopoziomowość została przez pisarza zakodowana między słowami, gestami, w momentach zawieszenia, przemilczeń, sennych majaczeń, chorobliwych rojeń. A wydobyć ją można dopiero podczas analizy i interpretacji mnóstwa tropów, znaków (także tych mylnych, prowadzących na manowce). Podejrzewam, że wątek romansowy, który staje się coraz bardziej meandryczny, absurdalny, rozrasta się i walczy o dominację wśród tematów zasygnalizowanych przez autora i przez sam tekst, może część czytelników wprawić w konsternację, żeby nie powiedzieć – rozczarować albo zmęczyć. A przecież w nurtach wybrzmiewających pokątnie, podskórnie, podziemnie-podniebnie czeski pisarz wprowadzi i zaproponuje czytelnikowi do dalszej rozmowy kwestie takie jak przede wszystkim dehumanizacja człowieka, automatyzacja, technicyzacja życia i relacji międzyludzkich, relatywizm moralny czy subtelna granica między tworzeniem czegoś dla dobra ludzkości, a wykorzystaniem tego do zniszczenia świata, bo bardzo często „kto myśli o rzeczach wielkich, traci z oczu ludzi” [s. 311]. Jako kontrapunkt rozbłyskują w rozmaitych momentach opowieści, by rozbrzmiewać w finale, stać się supernową.
„Krakatit” Karela Čapka to przypowieść o sile, ale rozumianej jako władza, potencjalna albo realna przewaga nad innymi. W zależności od intencji człowiek albo sięgnie po kreacyjne możliwości siły, albo wybierze terror, anihilację. Jednakże w laboratorium absurdu czeskiego pisarza zamiast spodziewanych eksplozji, czytelnik otrzymuje materiał nierówny, chropowaty, sinusoidalny, z opóźnionym zapłonem, pozostawiający niedosyt, wybuchający w zaprogramowanych momentach, podobnie jak tytułowy Krakatit.
——————
Karel Čapek, Krakatit, z jęz. czes. przeł. Emilia Witwicka, wstępem opatrzył Zdzisław Niedziela, wyd. 3, Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1974.
* Ha! czyż dyplomata o mongolskich rysach D’Hemon, który w innych kręgach prosi o nazywanie go Daimonem nie kojarzy się z szatańskim wysłannikiem, kusicielem?
** Może stąd pojawienie się w opowieści na przykład króla czy koni? Ciekawe.
Nota bene – i w tej powieści widoczna jest wizyjność Čapka, przewidywanie pewnych aspektów, ot, chociażby wzrastającej świadomości społecznej odpowiedzialności nauki…
„Krakatit” w bibliotece cyfrowej POLONA:
https://polona.pl/search/?query=krakatit&filters=public:1 [odczyt: 10.09.2022]
Mój egzemplarz kupiony na allegro nie posiada obwoluty.
Autor: Luiza Stachura