Rejterada z życia. Tylko parę słów o „Osobistym doświadczeniu” Ōego Kenzaburō

Możesz uciekać do różnych światów, maskować się w zwojach czasoprzestrzennych narracji, szyfrować swoje istnienie w rejestrach, wykazach i listach. Możesz próbować zgubić „ja”, dokonywać przemian, metamorfoz, anamorficznych przekształceń-zniekształceń. Ale nigdzie się nie ukryjesz przed drobnymi cząstkami, pierwiastkami bycia, w których zapisane są twoje przeżycia, indywidualne, niepowtarzalne doświadczenia. One powoli skażą twoje sny, wgryzą się w serce i nie pozwolą zapomnieć.

Ōego KenzaburōKenzaburō, "Osobiste doświadczenie"Dwudziestodziewięcioletni mężczyzna nazywany od młodzieńczych lat Ptakiem ogląda w księgarni mapę Afryki i powraca do swojego marzenia o wyjeździe na ten odległy kontynent. Tymczasem jego żona rodzi ich pierwsze dziecko. Wezwany do szpitala Ptak dowiaduje się, że synek cierpi na przepuklinę mózgową i konieczna będzie operacja, ale nikt nie może zagwarantować sukcesu. Przerażony wizją uwięzienia i kontrolowania jego życia przez „dziecko-potwora” Ptak gwałtownie ucieka. Jego eskapizm, rozpaczliwa rejterada poprowadzi go po mrocznych, lepkich korytarzach upokorzenia, upodlenia, atawistycznych odruchów, aż do chorobliwego pragnienia usunięcia, wymazania istnienia „przeszkody”.

W 1964 roku ukazała się powieść „Osobiste doświadczenie” japońskiego pisarza Ōego Kenzaburō (ur. 1935), autora znanych w Polsce utworów: świetnego „Futbolu ery Man’en”, intrygującego „Zerwać pąki, zabić dzieci”, utrzymanego w estetyce naturalizmu opowiadania „Zdobycz” (zamieszczonego w zbiorze „Cień wschodzącego słońca”).* Pierwsze polskie tłumaczenie pod tytułem „Sprawa osobista” pojawiło się dekadę po japońskiej edycji, ale niestety opierało się na angielskim wydaniu („A personal matter”, 1968 rok). Dopiero w 2022 roku polscy czytelnicy otrzymali przekład bezpośrednio z języka japońskiego. Stąd też odmienny tytuł kolejnej nowości w ramach serii Proza Dalekiego Wschodu Państwowego Instytutu Wydawniczego – wreszcie bliższy oryginałowi. Po dwunastu latach wróciłam do tej książki i nadal pozostawia we mnie poczucie niepokoju, niejednoznaczności, nierozstrzygalności pewnych pierwiastków, niewygody czytelniczej, momentami sprzeciwu. Czytaj dalej

(Re)Kolekcje wspomnień. Słówko o „Białym morzu’ Roya Jacobsena

„Białe morze” to kontynuacja powieści „Niewidzialni”

Przemierzając korytarze wymiarów świata, błądząc i potykając się o słowa, szukam ciebie. W szumie wiatru słyszę twój głos. W załamaniach światła i ciemności widzę twój uśmiech. Wyciągam rękę, chcę chwycić sen. Gdzieś kiedyś…

Ingrid wraca na rodzinną wyspę Barrøy. Usiłuje przywołać i oswoić zarówno miejsce, jak i zepchnięte w niepamięć wspomnienia. Odnajduje jednak niepokój, lecz nie pustkę. Białe morze"Ujawniają się w zaburzonej percepcji młodej kobiety pozostałości po nieznanych jej ubraniach rozrzuconych po wyspie, stopniowo przekształcające się w ciała, a w zasadzie trupy rozbitków statku Rigel przejętego przez nazistów do przewozu jeńców. Wśród duchów i zwłok Ingrid odnajduje ciężko rannego mężczyznę, który jest najprawdopodobniej Rosjaninem. Męski pierwiastek, a może otarcie się o granicę życia i śmierci, agonii, rozkładu, przyciąga młodą kobietę do nieznajomego. Ukrywa go przed światem, łapczywie pragnie zachować wyłącznie dla siebie, ocalić. Ale w jej rozbitym wymiarze istnienia, pełnym luk, białych plam, niedopowiedzeń wszystko i wszyscy wyciekają, odpływają, znikają, zatapiają się w wodzie letejskiej. Może to wynik jej czynów, które doprowadziły niegdyś do rozpadu?

W roku 2015 ukazało się „Białe morze” norweskiego pisarza Roya Jacobsena (ur. 1954), drugi tom tetralogii o Barrøy, a konkretnie o Ingrid (pierwsza część to „Niewidzialni” z 2013 roku). Autor snuje mglistą, niejasną, zamazaną, nieco oniryczną opowieść o dalszych losach bohaterki, a w zasadzie o kilku kluczowych epizodach z jej wejścia w dorosłość. W tle, niekiedy przebijającym się na pierwszy plan, są czasy drugiej wojny światowej. Chaotyczna, burzliwa, pełna grozy, makabry i lęku epoka koresponduje z zamętem w duszy Ingrid. Jej świadomość jakby odłącza-wyłącza się w różnych momentach, przechowując względnie bezpiecznie „ja” z daleka od wojennych grzmotów. Czytaj dalej

Konstelacje. Kilka słów o „Trudnych miłościach” Itala Calvina

Na przecięciach linii czasoprzestrzennych, w prześwitach mijamy się, prze(y)glądamy się (w) sobie. Nasza chwilowa, okazjonalna interakcja, konfiguracja, konstelacja albo pozostanie w nas jak pogłos, echo niezwykłego snu, cień elektryzujących doznań, albo rozpłynie się w letejskiej wodzie.

Włoski pisarz Italo Calvino (1923-1985) w 1979 roku opublikował tom trzynastu opowieści „Trudne miłości”. Trudne miłości"Ostatni w zbiorze utwór ukazał się w 1967 roku w „Jeżeli t=0”, ale pod innym tytułem. W słownych wojażach, kalamburach, językowej ekwilibrystyce, smakowaniu rzeczywistości, penetrowaniu jej zakamarków, pokątnych wymiarów, rozgałęzień rozbłyskują pasje, pożądania, szeroko pojęte namiętności-miłości bohaterów opowiadań Calvina. Autor zręcznie żongluje schematami, formami, rozsadza skostniałe frazy, klisze, a następnie układa nowe eteryczne konstelacje, by wydobyć inne dźwięki, tony, znaczenia, uchwycić w (prze)locie ekstatyczne, elektryzujące, pozornie zwrotne momenty. Pozornie, bo postacie z utworów wchodzących w skład „Trudnych miłości” jedynie na chwilę robią „skok w bok” czy raczej w poprzek swojego dotychczasowego życia, monotonnej linii, utartych, oswojonych, znanych ścieżek, gwarantujących względne bezpieczeństwo. Pod wpływem impulsu roziskrzonego w określonej sytuacji (dobrowolnie albo pod przymusem na przykład: okoliczności, drugiego człowieka, konwencji) czynią ustępstwo wybierają inną drogę, postanawiają zaszaleć, wyłamują się z rutyny, rytualnych czynności codzienności. I wchodzą w chwilowe relacje, interakcje z osobami, których często być może już nigdy nie spotkają. Wszystko trwa jedynie moment, jakby wypróbowywali potencjał nowego kostiumu i nowej maski, nowego wzoru, dopasowania nieznanego, właśnie odkrytego elementu do układanki czy jakby w grze przechodzili do bonusowych atrakcji. Czytaj dalej

Pogranicza rzeczywistości. Słowo o zbiorze „»Irys«. Opowiadania japońskie”

Na przecięciach czasoprzestrzennych linii, w załamaniach, krzywiznach tworzy się wymiar pokątny, zapożyczony. W nim rozrastają się wyobrażenia, fantazje, spełniające się pragnienia. Tam rozwija się jednak też chorobliwość, nerwowość, neurotyzm. Ale pozwala na uchwycenie przez moment pierwiastek sedna rzeczy.

„»Irys«. Opowiadania japońskie”Dziesięć japońskich opowieści, szkiców, nowelek wydano w polskim tłumaczeniu pod tytułem „»Irys«. Opowiadania japońskie” w 1960 roku według wyboru i przekładu angielskiego I. I. Morrisa, jak zaznaczono na stronie redakcyjnej. Chodzi zapewne o Ivana Irę Esmego Morrisa (1925-1976), brytyjskiego pisarza, tłumacza, specjalizującego się w tematyce Japonii. Brakuje informacji, na podstawie której jego kompilacji powstał polski zbiór – czyżby to rozproszone przekłady Morrisa, a może wyimki z „Modern Japanese stories” (chociaż opublikowanej później niż polskie wydawnictwo…)? Publikacji nie zaopatrzono we wprowadzenie czy daty życia twórców, ale pojawiają się przypisy. Niestety przekład jest pośredni, można zaryzykować twierdzenie, że stanowi interpretację interpretacji. A szkoda, może kiedyś Państwowy Instytut Wydawniczy wznowi tom nowel japońskich twórców, lecz w tłumaczeniu bezpośrednio z języka japońskiego. Bo zaprezentowane w antologii opowieści intrygują, przyciągają, ale przede wszystkim niepokoją. Wydobywają podziemne (podniebne) (roze)drgania, poruszają ukryte w codzienności struny, wprawiają w rezonans różne, także marginalizowane, wymiary rzeczywistości. Czytaj dalej

Demoniczny Pantiland, czyli „enklawa erotyzmu”. Tylko parę słów o „Pantaleonie i wizytantkach” Maria Vargasa Llosy

Kiedyś zaplątasz się w swoje kłamstwa, czarowanie rzeczywistości, żonglerki słowami i gestami, lawirowanie, pomylisz maski, kostiumy, wystudiowane pozy, modulację głosu. Spiętrzone, nawarstwione niedopowiedzenia, przemilczenia, dźwięki fałszu rozleją się, wydobywając na powierzchnię to, co miało zostać ukryte. Mario Vargas Llosa, "Pantaleon i wizytantki"Niczego nie można uznawać za pewnik.

Pantaleon Pantoja wzór wszelkich cnót, bez nałogów, przykładny i oddany służbie wojskowej kapitan intendentury Peruwiańskich Sił Lądowych otrzymuje od zwierzchnictwa tajną misję. Musi udać się do Iquitos, by poprzez uformowanie Służby Wizytantek rozwiązać problem gwałtów dokonywanych na miejscowych kobietach przez stacjonujących w garnizonach żołnierzy. Ku zdumieniu i przerażeniu dowództwa organizacyjny talent Pantoja doprowadzi do rozrostu kuriozalnego imperium nierządu, SWGPGO (Służba Wizytantek przy Garnizonach, Posterunkach Granicznych i innych obiektach), mityzowanego, demonizowanego i zwanego przez okolicznych mieszkańców Pantilandem, bowiem eufemistycznym określeniem „wizytantka” zakamuflowano słowo „prostytutka”. Tymczasem na tych samych terenach Amazonii rozrasta się sekta Brata Francisco. Jej przeobrażenie się w makabryczną organizację dokonującą ukrzyżowań zwierząt i ludzi stanowi kontrapunkt dla kulminacji demonicznych domniemań i pogłosek na temat SWGPGO.

W 1973 roku ukazał się arcyciekawy satyryczny, groteskowo-absurdalny utwór peruwiańskiego pisarza Maria Vargasa Llosy (ur. 1936) – „Pantaleon i wizytantki”. Mnogość form, schematów, wzorców, z których układa czy wręcz komponuje autor swoją symfonię, pieśń o bakcylu upadku, degeneracji, rozkładzie, zgniłym, morowym powietrzu, koresponduje z wielogłosowością, polifonicznością świata, multiplikacją i różnorodnością narracji, spośród których większość walczy o dominację za pomocą plotek, pomówień, kalumnii, szantaży, gróźb, zastraszeń, hiperbolizowania, manipulowania, ośmieszania, oczerniania. Czytaj dalej

„Rządomyślność”?* Kilka słów o „Paradyzji” Janusza A. Zajdla

Wymazywanie, nadpisywanie, podstawianie elementów układanki, ciągu znaków w kodzie prowadzić może do anomalii. Namnożone błędy łączą się w nowe, niekiedy autonomiczne, zwalczające się konstelacje. Ich blask trwa krótko, ale wystarczająco, by zdeformować, zdestabilizować fragment świata.

Pisarz Rinah Devi Paradyzja"otrzymuje zgodę na odwiedzenie istniejącej od przeszło stu lat sztucznej planety Paradyzja, której dokładnego położenia nikt nie zna, wszelkie dane dotyczące jej zewnętrznego wyglądu są utajnione i od początku jej istnienia kontakty z Ziemią ograniczają się do przekazywania towarów według ściśle określonych procedur. W wyniku groźby przeludnienia wiek temu zdecydowano się skolonizować bogatą w złoża i surowce planetę Tartar, lecz jej warunki klimatyczne okazały się niekorzystne. Komandor Cortazar zaprojektował wówczas dwanaście zamkniętych i połączonych ze sobą segmentów-ogniw, umożliwiających przeżycie i rozwój społeczności w kosmicznej przestrzeni. Oficjalnie Rinah przylatuje zbierać materiały do swojej najnowszej książki, ale do wyprawy został namówiony, by odkryć, co naprawdę dzieje się na Paradyzji. Szybko zauważa, iż trafił do świata totalitarnego, w którym informacje i wiedza o rzeczywistości są preparowane, Centralny System Zabezpieczeń w mniej czy bardziej wyrafinowany sposób inwigiluje ludzi. Podczas kilku dni w absurdalnej, obłąkanej konstrukcji-machinie zarządzanej przez System Rinah pozna przerażającą prawdę o Paradyzji.

W 1984 roku (Orwellowskim!) ukazała się antyutopijna czy nawet dystopijna** powieść „Paradyzja” Janusza Andrzeja Zajdla (1938-1985). Próby przejęcia całkowitej kontroli nad ludźmi, proces reifikacji, „prania mózgu”, wytworzenia określonych odruchów, wrażenia ciągle zagrażającego niebezpieczeństwa ze strony Ziemian i dywersantów, sabotażystów na satelicie czy uczynienie z mieszkańców Paradyzji kukiełek, maszyn wykonujących polecenia w utworze Zajdla niepokojąco przywodzą na myśl znane nam z historii (i teraźniejszości) izolacje grup społecznych albo całych narodów. Realizowane są z myślą nie tylko o wprowadzeniu totalitarnego reżimu, ale i o pozyskiwaniu „taniej siły roboczej”, niewolników, przebywających pod ścisłą kontrolą, pozbawionych godności, tresowanych, by wyrugować u nich myśli o buncie, pragnieniu poznania otaczającego świata, poszukiwań, eksploracji. Czytaj dalej

Podróżnik czasu. Słówko o wyborze z „Oku no hosomichi. Ścieżkami Północy – w poszukiwaniu korzeni poezji” Matsuo Bashō

Pozostawionych po tobie śladów nie zbieram, by tworzyć z nich prywatną kolekcję, lecz zostawiam je na miejscach, dla innych. Może oni bardziej potrzebują symboli, do których będą pielgrzymować. To, co ja dostrzegam w tych drobinach, pierwiastkach, odłamkach, koduję w różnych językach opisu doświadczania rzeczywistości – słowach, szkicach, rysunkach, dźwiękach. Matsuo Bashō, "Oku no hosomichi. Ścieżkami Północy – w poszukiwaniu korzeni poezji"Zawieszam między w(i)ers(z)ami.

„Koniec wędrówki był jeszcze daleko przed nami, a już choroba zaczęła doskwierać… Alem się wziął w garść. Wszak to pielgrzymowanie wśród zmiennych pejzaży, ta zgoda na przemijanie wszelkich spraw i rzeczy, to wyrzeczenie się sławy, kariery, pieniędzy, zgoda na śmierć w podróży – jest przeznaczeniem danym nam od Nieba.” [s. 103]

Jeden z najbardziej znanych w Polsce japońskich twórców haiku Matsuo Bashō  (1644-1694; właśc. Matsuo Munefasa) komponował „Oku no hosomichi” po podróży, którą odbył późną wiosną 1689 roku. Notatki, szkice z brudnopisu przepisywało dwóch jego uczniów, toteż część badaczy zastanawia się, któremu z tekstów bliżej do oryginału. „Oku no hosomichi” zostało opublikowane po śmierci autora, w 1702 roku. Co ciekawe, Bashō posługiwał się terminem haibun (俳文) na określenie dzieł łączących w sobie prozę i haiku, a w zasadzie utworów, w których proza i poezja przenikają się, można rzec, że współkreują, kształtują narrację. W naszym kręgu kulturowym w czasach średniowiecznych, renesansowych i barokowych popularne było prosimetrum*, o zbliżonym znaczeniu do haibun, a zatem połączenie prozy i metrum – rytmicznego wzorca**. „Oku no hosomichi” jest artystyczną, oryginalną kombinacją prozatorsko-poetycką, będącą sposobem opisu doświadczenia podróży w poszukiwaniu licznych symbolicznych słów, przywołujących minione wieki, wydarzenia, krajobrazy, miejsca (jap. 歌枕, utamakura), słów kluczy wyzwalających asocjacyjne ciągi, uruchamiających aluzje, intertekstualność. Stąd też polski podtytuł „w poszukiwaniu korzeni poezji”, bo zdaje się, że Bashō wędruje po czasoprzestrzeni, tropi elementy odległych lat zapisane, wyryte, zakodowane w rozmaitych miejscach, by wrócić do źródeł poezji czy też odwiedzić je, gdy jeszcze jest w stanie to zrobić. Czytaj dalej

„Widzisz, ja już nie boję się snów”. Słówko o „Żarze” Sándora Máraia

Pozostały jeszcze w zgliszczach lekko żarzące się echa, pogłosy, fragmenciki naszej przeszłości. To, co miało się rozwijać, rozkwitać, zostało ścięte jednym zamiarem, obłędną myślą zrodzoną w chwili płonnej namiętności, w amoku. W pustym ogrodzie, ogołoconym krajobrazie jeszcze próbuję zebrać kawałeczki, cząsteczki twoich słów, przerwanych w połowie działań, by ułożyć z nich ostatnią opowieść, pieśń o rozpadzie.

„W samotności człowiek poznaje wszystko i przestaje się bać czegokolwiek.” [s. 105]

Siedemdziesięciopięcioletni generał Henryk otrzymuje list. Sándor Márai, "Żar"Za sprawą nadawcy wraca myślą do wydarzeń sprzed czterdziestu jeden lat, z początku lipca 1989 roku, szczególnie zaś polowania, podczas którego trafił na trop prowadzący do ujawnienia zdrady najdroższych mu osób. Oczekuje teraz gościa – autora epistoły – swojego przyjaciela Konrada. Chce zrekonstruować narrację przeszłości, odsłonić maski, uchwycić prześwity autentycznych zamiarów.

W 1942 roku ukazała się wielopoziomowa, niejednoznaczna powieść „Żar” węgierskiego pisarza, poety Sándora Máraia (1900-1989; właśc. Sándor Károly Henrik Grosschmid de Mára). Na pierwszym planie jawi się jako historia przyjaźni rozbitej, wystawionej na kuszenie przez tyleż miłość, ile pożądanie. Podskórnie, rozrastając się jak drzewo, obejmie także odmienne płaszczyzny, szerokie pola znaczeń, czasoprzestrzeń naznaczoną bliznami, ale o tym przekona się czytelnik, gdy podąży za śladami pozostawionymi przez Máraia. Może odkryje wtedy, że „Żar” to szkice do traktatu o człowieczeństwie? Tymczasem spójrzmy na główną scenę i centralne postacie-aktorów dramatu. Fakty, (niepoznane) zamiary i domysły, zawieszenia gestów, słów, wymowne spojrzenia, gwałtowne, pośpieszne działania, zaniechania, ucieczki zarówno Konrada, jak i Krystyny, żony Henryka, oraz jego samego, przeplatają się, tworząc zagadkową opowieść, łamigłówkę, szaradę czy – jak się zdaje – grę w prawdę, w jej odkrywanie, ale też fałszowanie, fabrykowanie. Czytaj dalej

„Coście zrobiły, moje słowa?”. Myśli parę o poetyckim tomie „Histeria” Kim Yi-deum

Poezja jest moją wielką miłością. Zdecydowanie wolę zgłębianie i eksplorowanie słownych korytarzy, odczytywanie, dekodowanie pojedynczych wierszy, ale na potrzeby tego wymiaru przestrzeni decyduję się niekiedy na parę pobieżnych słów o całym tomiku, wyborze, zbiorze, antologii poetyckich utworów. Najłatwiej jest z poezją w języku polskim, bo bez pośredników podążam za muzyką wiersza i przemierzam (czaso)przestrzeń poetyckiego ogrodu. Histeria"W przekładach, co jasne, zawsze się coś gubi, (czasami) coś zyskuje. Tłumacz jako drugi twórca, dla niektórych przetwórca, reinterpretator, poszukiwacz ekwiwalentów, (po)głos poety, przynosi wraz ze swoimi językami (opisu świata i siebie), słowami, dźwiękami, obrazami, doświadczeniami, przeżyciami coś innego, jakiś obcy pierwiastek. Niekiedy zaraża czymś tekst, (świadomie albo nie) przesuwa akcenty, konfabuluje, przerysowuje, podmienia szczegóły, kradnie rytm, zmienia melodię, podstawia odmienne obrazy, staje się fałszerzem. Jego dzieło jest palimpsestem, tekstem nadpisanym na oryginale.

W trzech odsłonach, w cielesnym tryptyku konstytuującym tom-zbiór z 2014 roku „Histeria”, południowokoreańskiej poetki Kim Yideum (Kim Yi-deum; ur. 1969), przemierzamy gęsty, niejednoznaczny, pełen niedopowiedzeń, „(nie)domyśleń” labirynt słów, w którym najczęściej w piętrzących się obrazach objawia się, prześwituje, przepływa, odsłania, ukrywa, maskuje za metonimiami, metaforami, symbolami ciało (też: ciało-poezja). Ale owo ciało ulega nieustannie metamorfozie, przemianie, degeneracji, okaleczeniu, degradacji, reifikacji, zwyrodnieniu-chorobie, stając się ciałem-grobem, wydrążaną przez świat skorupą, pustym pancerzem. Wespół z cielesnością (i asocjacyjnymi ciągami prowadzącymi w kierunkach seksualności, zmysłowości, nagości) koegzystować, na swój sposób korespondować i rezonować, wydobywając pokątne tony, szmery, będą stany takie jak chociażby gubienie, tracenie, znikanie, zacieranie, wymazywanie, swego rodzaju korekta, podstawianie, podmienianie – co jednak ważne, szeroko rozumiane, na przykład zarówno jako wyjazd „ty” i/albo podróż „ja”, ucieczka, rejterada ze świata czy/oraz z życia, jak i jako ubywanie miejsc, słów, (szczątków) wspomnień, a wreszcie wykreślanie, wycinanie, usuwanie tyleż „ja”, „ty”, ile… „ono”.

„Ono” zaś to i dosłownie, i metaforycznie rozumiane potencjalne dziecko, nienarodzone, wyproszone z przedstawienia ciała-przedsionka świata, niekiedy intruz, niekiedy jedyny sposób wyrazu. Inaczej mówiąc, między w(i)ers(z)ami Kim odnajdziemy frazy, które odczytywać można jako na przykład wspólny element, więź, połączenie ze światem polegające na przekazywaniu i/czy przywoływaniu (powoływaniu, wyzwalaniu) życia, lęk przed byciem matką, strach przed ciążą, poronienie albo przymusowa aborcja. Warto mieć na względzie, że dzieckiem „ja” lirycznego, identyfikowanego z poetką, twórczynią, dekonstruktorką, jest również… słowo, wiersz. Czytaj dalej

Umiłowanie ojczyzny. Kilka słów o „Niebie we śnie” i „Wojnie smoków” Sin Chaeho

Czy słyszysz już pieśń wzywającą do powstania, rebelii? Właśnie na scenę wszedł bard. Jego śpiew towarzyszyć będzie buntownikom. Stanie się iskrą, zarzewiem pożaru, źródłem blasku ognia wypalającego w ciemnościach znamiona. Shin Chae-ho, "Niebo we śnie"Czy jesteś gotów do walki o życie ojczyzny?

Sin Chaeho (jego nazwisko transliteruje się także jako Shin Chae-ho) urodził się w 1880 roku, zmarł w 1936 roku. Był koreańskim nacjonalistą i historykiem, twórcą koreańskiej nacjonalistycznej historiografii (민족 사학, minjok sahak), wywodzącej się z czasów, gdy Japonia na początku XX stulecia narzuciła protektorat Półwyspowi Koreańskiemu. Japońska władza usiłowała wówczas wynarodowić Koreańczyków, zasymilować ich, uczynić z nich obywateli Kraju Wschodzącego Słońca, wskazując im między innymi wspólne pochodzenie rasowe. Można zaryzykować twierdzenie, że w obronie tożsamości etnicznej i narodowej część koreańskich intelektualistów, działaczy, patriotów przyjęła wizję Sina, który głosił, iż koreański naród był zawsze wojowniczy, lecz w pewnym momencie zaniechał walk, co w dużej mierze przyczyniło się do japońskiej ekspansji na Półwyspie Koreańskim. Dlatego teraz trzeba ożywić tego ducha i wyzwolić koreańską rasę. Ideę minjok Sin zawarł w książce z 1908 roku 독사신론 (Doksa sillon).* Zręby tej myśli zaś odnajdziemy w literackim utworze „Niebo we śnie” opublikowanym w polskim tłumaczeniu przez wydawnictwo Yumeka wraz z drugim szkicem Sina – „Wojną  smoków”. To zaskakująca nowość, nieoczywista, trudna, skłaniająca do refleksji nad tożsamością etniczną i narodową, kwestią zrywów narodowowyzwoleńczych, obrony dziedzictwa i korzeni narodu. Czytaj dalej