„Rup-chrup”. Słowo o „Kacicy” Pavla Kohouta

Pewne kobiety miewają talent do odbierania życia, a nie do jego dawania. Jeśli rozbudzisz w nich uśpioną demoniczność, wampiryczność, możesz utonąć w morzu kwi i kości. Strzeż się przed swoimi wyobrażeniami.

Nastoletnia Lízinka Tachecí nie dostaje się niestety ani do liceum dramatycznego, ani do liceum klasycznego i jej zrozpaczona matka Łucja, pragnąc, by ukochana córeczka zdobyła maturę, sięga po kontakty swojego niegdysiejszego kochanka Oskara. Dostają się do Komisji ds. Pomocy Młodzieży przy Wyborze Zawodu, by zdobyć wymarzoną rekomendację do szkoły kończącej się maturalnym egzaminem. Tam otrzymują enigmatyczną propozycję egzaminu na „wykonatorkę”, a o szczegóły powinny zapytać niejakiego profesora Fryderyka Vlka. Zbulwersowana nieudolnością i tchórzostwem swojego męża doktora filologii Emila Tachecí, Łucja naciska na małżonka na tyle skutecznie, że umawia spotkanie z Vlkiem. Ten przychodzi wraz z docentem Šimsą i zamykają się z Lízinką
1
w łazience,
by przeprowadzić wstępny egzamin. Jak się okazuje po świetnie zdanym teście, córeczka państwa Tachecích ma rozpocząć naukę w szkole
2
katowskiej i zostać pierwszą kacicą na świecie.*

Czeski pisarz, poeta i dramatopisarz Pavel Kohout (ur. 1928) powieść „Kacica” opublikował w 1978 roku. Przypomnę, że rok wcześniej (1977) został jednym ze współtwórców „Karty 77” (inicjatywy czechosłowackiej w obronie praw człowieka), za co komunistyczne władze pozbawiły go obywatelstwa i wyrzuciły za granicę. Do ojczyzny mógł przyjechać dopiero w 1989 roku. „Kacica” w zamierzeniu była poniekąd też odwetem za działania komunistów w ówczesnej Czechosłowacji, swego rodzaju traktatem o człowieczeństwie, czymś, co popamiętają totalitarne władze.

Miało być satyrycznie, ironicznie, groteskowo, absurdalnie, bo ten początek taki właśnie jest, soczyście niedorzeczny, narrator przygląda się w krzywym zwierciadle poszczególnym bohaterom, którzy celowo kreowani są w sposób komicznie schematyczny, bowiem prezentują pewne typy osobowości. Vlk niczym wilk, a nastolatka niczym Czerwony Kapturek. Ach, ta milcząca Lízinka, którą polska badaczka Elżbieta Zimna słusznie zestawia z Iwoną ze świetnego dramatu Witolda Gombrowicza – postać, która poza jednym zdaniem na końcu utworu nic nie mówi, staje się swego rodzaju marionetką, kukłą, żyjącą swoim wewnętrznym życiem, obserwującą świat nieco autystycznie, jakby w oderwaniu od codzienności, dryfującą po rzeczywistości, a przebywającą w nieco onirycznym królestwie. Świetna do modelowania bohaterka, której bierność sprawia, że mężczyźni wokół dwoją się i troją, działają, perorują. Ona zaś niewzruszona, powolna królewna stanowi zagadkę. Paradoksalnie męskie postacie modelują swoje wizje Lízinki, w ich wyobraźni jest kimś, kim tak naprawdę nie jest – demoniczną młodą kobietą, uwodzicielską, zniewalającą, femme fatale, dla której są w stanie zrobić wszystko, dosłownie wszystko, nie tylko sfałszować egzamin, ale i skazać na tortury czy śmierć konkurenta. Czy to tak działa jej niewinność i permanentne milczenie? Ha!

Jest też niesamowity, wciągający wątek o katach, anegdoty i wyimki z ich historii na przestrzeni wieków czy w końcu niezwykły pomysł na utworzenie szkoły dla przyszłych katów – zarówno torturujących oskarżonych, jak i wymierzających karę pozbawienia życia. Jest w tym czarny humor, makabreska, dwuznaczność, możliwość odczytywania na różnych poziomach i uruchamiania rozmaitych interpretacji, nadawania bądź odbierania sensów, cała paleta odcieni nonsensowności. Antycypacje i retrospekcje wywołują wrażenie drgania poszczególnych warstw powieści. Świetnie wykorzystuje autora koncept swego rodzaju śródrozdziałów, czyli przywodzący na myśl techniki montażu filmu podział na numerowane „sceny”, gdzie kolejne cyfry najczęściej rozrywają, przerywają fazę przed fragmentem będącym swoistą puentą albo na moment zawieszają wypowiedzenie jak wielokropek, by dalsza część wybrzmiała mocniej, dobitniej. W warstwie językowej rozbłyskują neologizmy utworzone od słów związanych z katowską profesją. Nadrzędną koncepcją jest jednak erotyczno-śmiertelny taniec, zespolenie Erosa i Tanatosa, owa „mała śmierć” ironicznie obrazująca klucz do rozbrojenia władzy, obnażenia jej ułomności.

Ale. Odkąd Lízinka trafia do szkoły, odtąd zaczyna się równia pochyła. Dla mężczyzna. Dla czytelnika też. Nastolatka swoim powabem, aurą roztaczaną wokół siebie zniewala męską część klasy przyszłych katów. Wpierw jej śmiertelny urok porazi jednego z jej kolegów-równieśników. Ale niedługo później – jako lolitka – przyciągnie niewyżytego seksualnie „docenta nauk katowskich”. I zacznie się narracja z licznymi podtekstami, wyuzdana, lubieżna, perwersyjna, nieokiełznana, seksualnie nienasycona, pornograficzna. A ten klimat groteskowo-absurdalny zostanie zastąpiony wszechobecną, wylewającymi się z niemalże każdej strony (nie tylko książki) erotyką, wulgarnością, nagością, cielesnością, fizjologią, krwistymi rytuałami, torturami, gwałtem. Nadmiar i przesyt – jak dla mnie.

Można odczytywać „Kacicę” Pavla Kohouta jako mniej czy bardziej błyskotliwy pamflet. Zamysł był arcyciekawy – odsłonić wpływ seksualności na władzę, która decyduje również o czyjejś śmierci (nie tylko fizycznej). Pod tym względem Lízinka ma pełnię władzy nad mężczyznami i może w dowolnych konfiguracjach podporządkowywać ich sobie, wydawać wyroki śmierci, znęcać się i torturować, nie mówiąc przy tym ani słowa, a oni będą jej nadskakiwać, porzucą dla niej wszystko, staną się niemalże jej wyznawcami.

——————

Pavel Kohout, Kacica, przeł. z jęz. czes. Józef Waczków, wyd. 2 popr., Dowody na Istnienie, Warszawa cop. 2015.

* Cyfry rozdzielające frazy są celowe – wyjaśnienie w dalszej części tekstu.

Autor: Luiza Stachura

Dodaj komentarz