Lalkarz, słowiarz. O „Manekinach” Karola Maliszewskiego

Tekst można przeczytać na stronie e-splot.pl

Bezpośrednio na blogu od 22.08.2022

Symboliczne, rytualne ojcobójstwo przeciągnęło się w czasie. Zmagania z ojcem-formą, dookreślanie się względem niego i usilne próby wyjścia poza chłopięcy świat w orbitę dorosłości Karol Maliszewski literacko przetwarza, korzystając z artystyczno-formalnych chwytów, ale bynajmniej ich nie podsumowuje, nie zamyka. Historia jest otwarta. Czeka na ciąg dalszy – zatytułowany „Ludzie”.

Kiedy krytyk literacki – mężczyzna – tworzy książkę o ojcobójstwie, (de)konstruując Bildungsroman, wplatając w strukturę utworu liczne kryptocytaty, aluzje i odwołania literackie, stosując rozmaite zabiegi narracyjne, wówczas czytelniczka – kobieta – podąża wpierw za tropem androgynicznego manekina i jego lalkarza-demiurga, by łatwiej jej było znaleźć pierwszy klucz do męskiego świata, w którym walka toczy się o autonomiczną formę (i treść) mężczyzny.

Oto zatem lalkarz i jego lalki. A może lepiej powiedzieć – słowiarz i jego słowa? Wszak skrupulatne porządkowanie słów (słów ojca, braci, kolegów, znajomego pisarza), czyli po prostu literatura, stanowi tło, swego rodzaju scenę, na której rozgrywa się gra o wyzwolenie spod ojcowskiego cienia. Maliszewski w tym celu powołuje do istnienia bohatera-narratora o imieniu Karol. Już imię piętnuje naszego przewodnika: ma na celu wskrzeszenie ducha zmarłej siostry chłopca, Karoliny Barbary. Tak, Karol powinien być substytutem Karoliny – doskonałej istotki. I dlatego, nim wejdzie na drogę ku dorosłości, musi zwalczyć zabiegi mające na celu uczynienie z niego kukły. Czytelnicy zafascynowani zgłębianiem wspólnych rysów autora i bohatera podążą tropem autobiograficznym, przypisując Maliszewskiemu ekshibicjonistyczną skłonność do modyfikowania i podsumowywania własnego życia w literaturze, być może sięgną przy tej okazji do psychoanalizy, zwłaszcza freudowskiej. Ich zostawmy samym sobie. My przyjmijmy inny punkt widzenia – stwarzania fikcyjnych światów.

Odbiorca doświadcza przestrzeni wraz z Karolem – w przestrzeni zapisana jest pamięć (zbiorowa i indywidualna) słów. Wszystko to, co percypujemy zmysłami narratora, wyłania się ze słownej mgły, pierwsze zdanie powieści jest mistyfikowanym sformułowaniem ojca: „Nie da się żyć zbyt intensywnie.” Mistyfikowanym, bowiem postać ojca w teatrzyku cieni powołują do istnienia dwaj starsi bracia Karola, którzy na strychu tworzą lalki do swoich kupletów. W tym czasie „prawdziwy” ojciec najpewniej się upija, by później wyładować swoją frustrację na żonie. Całość wyprawy w chłopięcy świat w Manekinach podsumuje równie niejasna pod względem autentyzmu niby-spowiedź ojca. Napięcie między życiem (i słowem) prawdziwym a fikcyjnym, zawłaszczonym, pożyczonym czy sfałszowanym stanowi jeden z licznych tropów, które autor zgrabnie podrzuca czytelnikom.

Śmierć ojca jest wielokrotna. To takie schulzowskie odchodzenie i niemożność definitywnego zniknięcia. Choćby scena podwójnej śmierci, symbolicznej i potencjalnej: gdy w ciemnej kuchni bracia dokonują rytualnego ojcobójstwa na jednym z manekinów, Karol wyobraża sobie, jak pijany ojciec umiera w barze. Równolegle do praktyk wyzwolenia spod rodzicielskiej władzy zabity zostaje ojciec (Ojciec) w religii i wierze. Karol jako ministrant poznał „kulisy” mszy świętej, które kazały mu postrzegać liturgiczne obrzędy jako grę, przedstawienie. Tym samym wszyscy, którzy biorą udział w ceremoniach religijnych, są dla niego lalkami, kukłami. Ojciec – stwórca, przetwórca, pisarz-mitoman, fałszerz świata – musi zostać zabity we wszystkich możliwych znaczeniach, by wyzwolenie nie stało się jedynie teatralnym, pustym gestem. Odrzucenie i negacja porządku narzuconego przez ojca (ojców?) to krok ku kreacji własnego świata.

Ojciec jest krawcem – manekiny, pojawiające się w przestrzeni Karola i jego braci, są częścią wyposażenia pracowni krawieckiej. Pragnienie ucieczki ze świata domowej przemocy kieruje chłopca zarówno ku literaturze, jak i w kierunku własnej, indywidualnej kreacji. W jego oczach jeden z manekinów nabiera cech człowieka. Karol nazywa go Karlikiem Manekinem, upatrując w nim quasi-sobowtóra i przyjaciela. Innymi słowy, Karlik staje się substytutem życia, czyli pewnej potencjalności – bo może być każdym i wypowiadać jakiekolwiek słowa. Uczłowieczenie, nobilitacja przedmiotu (później Karol będzie chciał ożywić Karlika za pomocą spermy i magicznych formułek) to element kompensacji i konsolacji, niezbędny, gdy następuje gwałtowne zderzenie świata dziecięcych rojeń z rzeczywistością dorosłych. Przebywanie w teatrze lalek i jednocześnie odkrywanie kulis świata dorosłych sprawia, że ludzie postrzegani są jako pacynki, skazane na permanentne odgrywanie swoich ról. Czy zatem codzienność (taka, jaką znamy) to życie prawdziwe, czy jedynie tło? Jeśli tło, to gdzie szukać prawdziwego życia? Karlik, wcielając się w jedną ze swych ról, powie Karolowi, że ruch to iluzja, autentyczne trwanie jest bezruchem rzeczy.

Dorosłość to wyrastanie z lalek. Inicjacja w śmierć (wyobrażenia na temat zmarłej siostry, która, przekształcana w chłopięcych rojeniach, staje się lalką) i inicjacja seksualna (reifikacja kobiecego ciała) dopełnione zostaną w momencie przysięgi wojskowej brata – wyjazd z rodzinnego Miłogrodu do Wrocławia oraz późniejsze wypadki są elementami wtajemniczenia w świat i w dorosłość. Lalka-Karol wówczas tyleż zrywa, ile naciąga sznurki (ojca, matkę, Miłogród, braci, lektury, kolegów i inne). A kim albo czym jest Lalkarz?

Maliszewski prowadzi z czytelnikiem trudną grę, wprowadzając go do iście sabatowskiego tunelu, komplikując strukturę powieści, żonglując motywami, reinterpretując i przetwarzając tematy, plącząc w konstrukcji dzieła fragmenty innych utworów, dokonując pastiszy, dekonstruując frazeologizmy i językowe klisze. Wspomnienia z dzieciństwa napływają i na zasadzie asocjacji, i – paradoksalnie – dysocjacji, (nie)świadomych odrzuceń. Narrator nagle przerywa jedną historię, by rozpocząć następną, ale opowiedzianą w zupełnie innym stylu. Szkatułkowa konstrukcja, gdzie z jednej historyjki wyrasta kolejna, wymusza wielogłosowość narracyjną, która ujawnia się w nieustannym eksperymentowaniu i dopasowywaniu formy do treści (i treści do formy), na przykład: w podporządkowaniu toku opowieści dźwiękom (to dźwięk słowa determinuje kolejne wyrazy – stąd w prozie Maliszewskiego liczne aliteracje, gry słowne, kalambury); we wprowadzeniu zapisków wzorowanych na „dialogu” (pełen wulgaryzmów, wyzwisk, pretensji i krzyków) między ojcem a matką; w narracyjnym ciągu zamkniętym w nawiasie kwadratowym; w umieszczeniu względnie autonomicznego opowiadania wewnątrz powieści (w opowiadaniu następuje tyleż mityzowanie, ile ogołacanie przestrzeni, oniryczne dryfowanie po „przestworach” idealnego świata, w którym narrator jest niczym dziura – czymś, co podważa porządek, wprowadza chaos i niepewność); w zapisie quasi-automatycznym; w niby-sztuce teatralnej (która dużo ma między innymi z Wyzwolenia Wyspiańskiego, ale i z mickiewiczowskich Dziadów czy dramatów Różewicza); w zapisach całych akapitów kursywą; w ścinkach i urywkach wypowiedzeń (narracja okaleczona, postrzępiona, pełna niedopowiedzeń); w elementach eseistycznych czy wreszcie w finałowym monologu ojca (quasi-spowiedzi). Narrator dryfuje, wypróbowując różne formy narracyjne; tyleż podrzuca tropy literackie (czy raczej: artystyczne, teoretycznoliterackie, filozoficzne, antropologiczne…), ile błądzi między nimi, przenika między światami, przestrzeniami i słowami, które same się niosą. Opowiadanie jest swoistym signifiant (znaczącym, obrazem akustycznym) a opowiadający (słowa?) to signifiè, czyli znaczone, pojęcie.

W tak skrojonym dziele nie może zabraknąć metafikcji i autotematyzmu, a zatem problemów narracyjnych, wyrażania konsternacji z powodu niemożności przyspieszenia akcji bądź wprowadzenia stosownych modyfikacji. Historia sama w sobie jest oczywista – sposób jej wyrażenia wręcz przeciwnie. Życie to literatura, przekonuje narrator – są rozdziały, akcja (zwykle bardzo powolna i nużąca), pojawiają się czytelnicy-widzowie, jest autor (lalkarz czy lalka?). Innymi słowy, życie jest narracją, którą odczytuje świat.

Dla czytelniczki – kobiety – pierwszym kluczem do (poza)literackiego świata autora – mężczyzny – jest słowo zapożyczone, słowo ojca-twórcy, które musi ulec deformacji, by wyzwolić męskość z chłopięcości i tym samym umożliwić przeobrażenie się z lalki w lalkarza-słowiarza.

Manekiny to osobliwa próba wykroczenia poza słowa (uporządkowane słowa jako pars pro toto literatury), proteuszowa gra, nieustanne balansowanie między konwencjami i stylami narracyjnymi, by forma i treść w równym stopniu oddziaływały na odbiorcę, nie pozwalając mu wyjść z labiryntu aluzji, kryptocytatów, zapożyczeń i sampli.

——————

Karol Maliszewski, Manekiny, Prószyński i s-ka, Warszawa 2012.

Autor: Luiza Stachura

10 uwag do wpisu “Lalkarz, słowiarz. O „Manekinach” Karola Maliszewskiego

    1. Interesująco brzmi, bo to dobra książka jest ; )
      Odszukiwanie i uaktywnianie poszczególnych aluzji oraz odniesień jest zależne przede wszystkim od naszej czytelniczej potrzeby (nie mówię już o „erudycji”, bo Maliszewski zręcznie gra konwencjami i odwołaniami).
      No ale może kiedyś się skusisz (albo Iza ; )).

      1. Iza go chyba czytała, zapomniałem się dopytać ;-). Ja zaś utknąłem w strefie dennej i mój umysł broni się przed książkami, które nie są odpoczynkiem. Choć jakaś część mnie pożąda literackich wyzwań… ;-)

      2. No tak, bo to nie jego debiutancka książka ; ) To się dopytaj Izy kiedyś o wrażenia xD
        Haha, „strefa denna” – cóż za piękne określenie. I jakie adekwatne ; ) Ale nie broń się przed literaturą, która nie pozwoli Ci odpocząć, bo ona i tak Cię znajdzie – prędzej czy później – a gdy Cię już dopadnie… ; )

  1. Śmiem przypuszczać, iż Twoja miłość do słów jest ogromna! :)
    Sample są zapożyczeniami (czyli stanowią, moim zdaniem, słowny nadbagaż).

    1. Oj tak, zwłaszcza, że – zgadzam się z bohaterem Kalkwerksłowa wszystko szmacą ; )
      Napięcie między słowem a milczeniem jest intrygujące.
      Hehe, tak, sample są zapożyczeniami, ba! termin „samplowanie” w literaturze już się zadomowił od jakiegoś czasu – współcześni pisarze (nie mówię już o innych przestrzeniach artystycznych) samplują bardzo często. Czasami za często.

      1. Wracając do ostatniego zdania Twojego tekstu o „Manekinach”… W zdaniu tym umieściłaś „zapożyczenia” i „sample”. Moim zdaniem powstało powtórzenie, ponieważ „samplowanie” jest wycinaniem i wklejaniem, czyli zapożyczaniem.
        Nadmiar słów (ale z miłości do słów :)).

      2. Pawle, aha, o tym pisałeś.^^’ Nie skojarzyłam (*baka da yo*) – wybacz.
        A teraz się tłumaczę z tych dwóch słów obok siebie: zapożyczanie to nie tylko (mniej czy bardziej świadome) zapożyczanie słów, ale i fraz, wypowiedzeń, tematów, motywów, literackich obrazów itd., co chyba jasne. „Samplowania” zaś używam w znaczeniu gry (z) tekstami, żonglerki, czynienia z tekstu „puzzli”, mozaiki itd.

        Zauważam wyraźną niemożność wyrażenia się w języku. Innymi słowy, doceniam niezwykle mocno możliwość milczenia. Walczę ze słowami. Próbuję jej jakoś poskromić czy ogarnąć, ale… ; )

        Pozdrawiam!

      3. Aha.
        Pisząc o samplach miałaś na myśli słowne loopy, miksy i remiksy ;)

        Pięknie walczysz ze słowami. Nie żartuję.

        Pozdrowienia Luizo.

      4. Pawle, tak, mniej więcej to miałam na myśli.^^’
        Hehe, a byś spróbował powiedzieć (napisać), że żartujesz ; ) A tak na poważnie – dziękuję!
        Pozdrawiam serdecznie!

Dodaj komentarz