„(…) życiowo, przejściowo, podejściowo…”. Kilka słów o „Sonacie marymonckiej” Marka Hłaski

Jak zrobić kolejny ruch na szachownicy, które przejście wybrać w mętnym labiryncie ruin, rozpadlin, pułapek okoliczności, by nie przegrać życia? Próby dogonienia marzeń kończą się upadkami i myślą, że wszystko to mrzonki, płonne sny, niemożliwe do urzeczywistnienia w kamiennym, zdegenerowanym ogrodzie.

Przed drugą wojną światową na Marymoncie przychodzi na świat Ryszard Lewandowski, syn furmana. Jego chrzestnym zostaje największy lokalny bandzior Zygmunt Zieliński, o którym powstaną później pieśni, sonaty marymonckie. Sonata marymoncka"Bieda, pijaństwo ojca, okupacja niemiecka, praca jako pikolo w klubie, lewe interesy, posada kierowcy w jednej z baz transportowych, nachalna ideologiczna indoktrynacja, próby wyrwania się z marazmu, matni codzienności, rozmaite doświadczenia zarówno Ryszarda, jak i spotkanych przez bohatera osób, weryfikują chłopięce marzenia o możliwościach lepszego życia. Ale także iluzoryczne, wyobrażone istnienie, mit kombinatora, hochsztaplera, lawiranta, łobuza, cynicznego gracza ulicznego, roztrzaskują się w konfrontacji z rzeczywistością. W ruinach brak drogowskazu, zdaje się, że każda ścieżka w efekcie prowadzi donikąd.

Jeden z najciekawszych, ale pomijanych, marginalizowanych, chyba nawet zapominanych, polskich współczesnych pisarzy i scenarzystów, Marek Hłasko (1934-1969) zaczął pisać „Sonatę marymoncką” w 1951 roku, czyli gdy miał około siedemnastu lat. Ale opublikowano ją już po śmierci autora w 1982 roku. Za oficjalny debiut uznaje się opowiadanie „Baza Sokołowska”, też z 1951 roku, powstałe na kanwie doświadczeń Hłaski jako kierowcy, jakkolwiek sam autor zakładał maskę plagiatora i podrzucał tropy do rzekomych pierwowzorów literackich. Zresztą na osobne omówienie zasługują życiorys pisarza, jego zmaganie się ze światem, rozczarowanie rzeczywistością, buntownicza, nonkonformistyczna postawa, autokreacja, tworzenie własnego mitu w choćby „Pięknych dwudziestoletnich” (1966), dryfowanie, tułaczka po Europie, Izraelu i Stanach Zjednoczonych. Odbicia, odblaski tego odnajdziemy w jego utworach, tworzących swoisty lustrzany labirynt. Zastanawiające, na ile jego bohaterowie odzwierciedlali część cech autora (byli port-parole pisarza), a na ile to Hłasko upodabniał się do nich, kreował, modelował swój wizerunek między innymi na ich wzór. Czytaj dalej

„Nie ma to, tamto.” Kilka słów o „Niewinnych ofiarach” Katarzyny Wolwowicz

Olga Balicka od pięciu lat pracuje w wydziale zabójstw jeleniogórskiej policji. Podczas wolnego dnia odbiera telefon od komendanta Pawła Kaweckiego, który pilnie każe jej przyjechać do lasu. Odkryto bowiem ciała dwóch dziewczynek. Sprawca odciął im głowy. Balickiej jako partnera w śledztwie przydzielono zesłanego z Warszawy za nadużywanie uprawnień Kornela Mureckiego. Katarzyna Wolwowicz, "Niewinne ofiary"Ze zdziwieniem odkrywają, że dwanaście lat temu spotkali się w zupełnie innych okolicznościach. Tymczasem kolejne incydenty, zdumiewające zbiegi okoliczności, kłamstwa, podrzucane najprawdopodobniej przez mordercę tropy prowadzące na manowce, coraz bardziej komplikują sprawę.

W 2022 roku ukazała się powieść „Niewinne ofiary” autorstwa Katarzyny Wolwowicz (ur. 1983), pierwszy tom kryminalno-detektywistycznego cyklu z panią komisarz Olgą Balicką. Chociaż należy od razu zaznaczyć, że to romansowy kryminał, pełen kochanek i kochanków, zdrad małżeńskich (o dziwo, nienapiętnowanych, lecz w zasadzie usprawiedliwianych), seksu, erotycznych, wyuzdanych wyobrażeń bohaterów. Kontrastuje to z makabryczną zbrodnią i trudnym tematem handlu ludźmi. Mniej tu detektywistycznej, śledczej pracy, mozolnego zbierania dowodów, ale zamiast tego mnóstwo fajerwerków, spektakularnych scen(ek), roz(g)rywek, elektryzująco-ekstatycznego flirtowania, schematów w opisach relacji damsko-męskich, (niekoniecznie zabawnych) żarcików, wulgaryzmów i kolokwializmów. Ale autorka swoją literacką twórczość zaczęła od romansu – może w takim kierunku powinna podążać? Czytaj dalej

„Nie ma wyjścia, albo rybki, albo akwarium.” Kilka słów o „Szachownicy” Leszka Hermana

Dwie linie czasowe. W XXI wieku Szwedka polskiego pochodzenia Karen Lindberg oraz jej chłopak prawnik Patryk Nałęcz w celach turystycznych jadą do Stanów Zjednoczonych. W Richmond w stanie Wirginia przypadkiem trafiają na aukcję, gdzie wystawiono zabytkowy, ozdobiony czteropolową szachownicą kuferek łowcy wampirów – podobno przywieziono go do Ameryki z terenów dzisiejszego Pomorza. Wokół właścicieli i ich spadkobierców krążą legendy i niesamowite opowieści. Intuicja podpowiada Karen, że warto go wylicytować. Leszek Herman, "Szachownica"Ku przerażeniu Patryka kupuje artefakt i tym samym sprowadza na nich lawinę zdumiewających przygód. „Dawno, dawno temu… W królestwie Prus…” księżna Fryderyka jedzie na bal maskowy do bratowej. Towarzyszą jej córka Eliza oraz dwórka córki, Polka Wiktoria Podhorska. Niedaleko zamku spotykają hrabiego Brunona von Enckevorta, o którego nieżyjącej matce krążą plotki, że była wampirem. Wystawne przyjęcie wśród arystokracji zakończy się tragicznie i odmieni życie Wiktorii.

Polski pisarz i architekt Leszek Herman (ur. 1967) zamierzał sięgnąć po wyimki życiorysów pomorskich kobiet z XVIII i XIX wieku, na kanwie których mógłby rozwinąć zajmującą i ekscytującą dla czytelnika opowieść. Ale trafił na broszurę wydaną przez Wielkopolskie Muzeum Niepodległości i za jej sprawą pierwotny pomysł uległ modyfikacjom – efekt prac otrzymujemy w powieści „Szachownica”. Można zaryzykować twierdzenie, że autorowi zależało na sięgnięciu po rodzime, lokalne zamierzchłe historie, analogicznie jak robią to na przykład Anglicy. Zresztą jedna z bohaterek „Szachownicy” powie: „Boleję nad tym od lat, jak my nie potrafimy czerpać z historii (…) Wykorzystywać jej komercyjnie.” [s. 530]. I tak, zgadza się, burzliwe, sensacyjne, pełne awantur, spisków, tajemnic dzieje polskiej arystokracji mogłyby być rewelacyjnym, elektryzującym, ożywczym punktem wyjścia, zalążkami rozrastającymi się w fascynujące kwiaty w fikcyjnych światach, kreujące własne mity, legendy. Tylko… na ile twórcy potrafią oddzielić ziarno od plew? Innymi słowy, sięgnięcie po elementy z biografii przedstawicieli polskich rodów książęcych jest ryzykowne, bo łatwo przekroczyć granicę niezamierzonego kiczu, banalności, wtórności i tym samym ogołocić intrygujące wątki z ich potencjału literackiego (czy szerzej – artystycznego). Fikcja literacka i język niekiedy sabotują pomysł, zdradzają twórcę, bywają kapryśnie, podstępnie dialogujące, korespondujące z różnymi sposobami opisu świata w sztuce, zastawiające pułapki, przeszkody. Czytaj dalej

„Rządomyślność”?* Kilka słów o „Paradyzji” Janusza A. Zajdla

Wymazywanie, nadpisywanie, podstawianie elementów układanki, ciągu znaków w kodzie prowadzić może do anomalii. Namnożone błędy łączą się w nowe, niekiedy autonomiczne, zwalczające się konstelacje. Ich blask trwa krótko, ale wystarczająco, by zdeformować, zdestabilizować fragment świata.

Pisarz Rinah Devi Paradyzja"otrzymuje zgodę na odwiedzenie istniejącej od przeszło stu lat sztucznej planety Paradyzja, której dokładnego położenia nikt nie zna, wszelkie dane dotyczące jej zewnętrznego wyglądu są utajnione i od początku jej istnienia kontakty z Ziemią ograniczają się do przekazywania towarów według ściśle określonych procedur. W wyniku groźby przeludnienia wiek temu zdecydowano się skolonizować bogatą w złoża i surowce planetę Tartar, lecz jej warunki klimatyczne okazały się niekorzystne. Komandor Cortazar zaprojektował wówczas dwanaście zamkniętych i połączonych ze sobą segmentów-ogniw, umożliwiających przeżycie i rozwój społeczności w kosmicznej przestrzeni. Oficjalnie Rinah przylatuje zbierać materiały do swojej najnowszej książki, ale do wyprawy został namówiony, by odkryć, co naprawdę dzieje się na Paradyzji. Szybko zauważa, iż trafił do świata totalitarnego, w którym informacje i wiedza o rzeczywistości są preparowane, Centralny System Zabezpieczeń w mniej czy bardziej wyrafinowany sposób inwigiluje ludzi. Podczas kilku dni w absurdalnej, obłąkanej konstrukcji-machinie zarządzanej przez System Rinah pozna przerażającą prawdę o Paradyzji.

W 1984 roku (Orwellowskim!) ukazała się antyutopijna czy nawet dystopijna** powieść „Paradyzja” Janusza Andrzeja Zajdla (1938-1985). Próby przejęcia całkowitej kontroli nad ludźmi, proces reifikacji, „prania mózgu”, wytworzenia określonych odruchów, wrażenia ciągle zagrażającego niebezpieczeństwa ze strony Ziemian i dywersantów, sabotażystów na satelicie czy uczynienie z mieszkańców Paradyzji kukiełek, maszyn wykonujących polecenia w utworze Zajdla niepokojąco przywodzą na myśl znane nam z historii (i teraźniejszości) izolacje grup społecznych albo całych narodów. Realizowane są z myślą nie tylko o wprowadzeniu totalitarnego reżimu, ale i o pozyskiwaniu „taniej siły roboczej”, niewolników, przebywających pod ścisłą kontrolą, pozbawionych godności, tresowanych, by wyrugować u nich myśli o buncie, pragnieniu poznania otaczającego świata, poszukiwań, eksploracji. Czytaj dalej

Trzy po trzy. Słówko o „Zamianach” Mo Yana

„Tylko nie denerwujcie się, czytelnicy, że plotę trzy po trzy – tych poplątanych wspomnień mam w głowie po prostu za dużo i rzecz nie w tym, że koniecznie chcę je spisać, ale że one same siłą rwą się na zewnątrz.” [s. 21]

Chiński pisarz Mo Yan (właśc. Guan Moye, ur. 1955), znany polskiemu czytelnikowi między innymi z „Krainy wódki” czy „Obfitych piersi, pełnych bioder”, opublikował wspomnieniowy, autobiograficzny szkic „Zmiany” w 2010 roku. Mo Yan, "Zmiany"Tekst rozpoczyna się od reminiscencji z jesieni 1969 roku, niepozwalającej autorowi przejść do zamierzonego przez niego opisu wydarzeń z roku 1979. Przypomina się bowiem pisarzowi rozgrywka ping-ponga na szkolnym dziedzińcu między koleżanką Lu Wenli a nauczycielem Liu Tianguangiem – nota bene, tenże nauczyciel przyczynił się do wyrzucenia Mo Yana z podstawówki. Mecz zakończył się nieoczekiwanie i przerażająco, gdyż odbita przez dziewczynkę piłeczka wleciała do ust mężczyzny i gdyby nie szybka reakcja innego z nauczycieli, mogłoby zakończyć się fatalnie. Ale nim poznany tę anegdotkę w całości, pisarz w kolejnych dygresjach przybliży nam sylwetki kilku bohaterów (nie tylko owych graczy w ping-ponga, ale i He Zhiwu, zakochanego w Wenli czy wreszcie podziwianego przez chłopców radzieckiego gazika, którego właścicielem jest ojciec Wenli) oraz dołączy… następne dykteryjki.

Bo „Zmiany” podporządkowane są (pozornie) niesfor(matowa)nemu strumieniowi wspomnień, nieokiełznanym ciągom asocjacyjnym, grze obrazów i naporze myśli, wrażeń, brzmień, słów. Nic zatem dziwnego, że pojawią się liczne (prze)skoki czasowe, zaburzona zostanie linearność, zadominuje fragmentaryczność, urywkowość, wyimkowość. Jeden element pociąga za sobą kolejny/-e, a on(e) następny/-e. Czytaj dalej

Zabawa w demiurgów. Kilka słów o „Patostreamerach” Wojciecha Kulawskiego

Z podziękowaniem dla Autora

Na scenie świata pojawiają się co jakiś czas kolejni samozwańczy demiurgowie – pseudostworzyciele, niby-kreatorzy, a w zasadzie tylko hochsztaplerzy, kuglarze rzeczywistości, żonglerze efektów specjalnych, sezonowi iluzjoniści. Wśród nich kryją się jednak bezwzględni gracze, psychopaci, jednostki zaburzone, zdolne do przekroczenia wszelkich granic.

Na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego w spalonej stodole odnalezione zostają zwłoki Stefana Koniecznego. Ale przyczyną zgonu nie był pożar – mężczyznę torturowano. Wojciech Kulawski, "Patostreamerzy"Część śladów wskazuje na sąsiada Koniecznego i to on zostaje uznany za sprawcę. Dwa lata wcześniej do Roztocza przyjeżdża ponad siedemdziesięcioletni Krzysztof Tycan wraz z czworgiem adeptów tańca z jego szkoły. Jak co roku mężczyzna udaje się wraz z grupą chętnych na tygodniową wyprawę. Tym razem jednak przybywają do opuszczonego dworku, zamiast do pensjonatu znajomej. Uczniowie Tycana zmagają się z traumatycznymi doświadczeniami, ich ciała i dusze są pełne blizn. Podczas kameralnego wyjazdu otwierają się i opowiadają historie ze swojego życia. Tycan poza tańcem przybliża im również technikę świadomego śnienia, czyli kontrolowania snu. Tymczasem trzy miesiące po śmierci Koniecznego dziennikarze pracują nad cyklem artykułów o patostreamerach. Podczas kolejnych rozmów dowiadują się o osobie udostępniającej makabryczne treści pod pseudonimem Metaxa. Na jednym z filmików widzą zabójstwo Stefana Koniecznego. Przekazują zatem materiały policji. Rozpoczyna się ponowne śledztwo, które pociągnie za sobą przerażające odkrycia.

W 2022 roku ukazała się kolejna powieść kryminalna z elementami thrillera psychologicznego „Patostreamerzy” Wojciecha Kulawskiego. Ponownie spotykamy policjantów: zmagającego się z nałogiem komisarza Rafała Trygara, Tymona Foltyńskiego, Marzenę Gibałę oraz prokuratora Mariana Suskiego, a także nieustannie kuszącą los i mężczyzn dziennikarkę Dominikę Figiel. Ich perypetie oraz prywatne problemy, osobiste dylematy zostały przez autora zręcznie wplecione do opowieści i nie będą kłopotliwą kwestią dla osób, które nie znają poprzednich utworów o warszawskich policjantach kryminalnych (vide: dwie książki z 2018 roku „Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści”, „Zamknięci”). Czytaj dalej

Powiastka o pustce. Parę słów o mistyfikacji „Milczenie bogów” przypisanej Ryūgo Akasemu

Literaccy hochsztaplerzy, iluzjoniści, prestidigitatorzy, kuglarze żonglujący rekwizytami zebranymi podczas eksploracji świata, imitują niekiedy wyimki (z) rzeczywistości tak, by zdały się one autentyczne. Ryūgo Akase, "Milczenie bogów"Dopisują całe opowieści, preparują dowody, rozrzucają tropy, szkicują ślady prowadzące tak naprawdę na manowce. Jeśli zechcesz sprawdzić ich karty, to z uśmiechem dokonają jakiejś wolty, rozpłyną się we mgle narracji. A ty zastanawiać się będziesz, czy to był tylko sen.

Przez saharyjską pustynię wędruje dwóch lekarzy – katolik Francuz Albert Moreau oraz wierzący w postęp nauki i techniki Japończyk Ryuichiro Kawase, którego fascynują badania nad stworzeniem sztucznego mózgu. Mężczyźni wynajmują samochód, by przejechać przyciągające ich, chociaż przerażająco milczące, przynoszące przejmującą ciszę morze piasku. Mają dotrzeć do Arlit (w Nigrze), gdzie znajduje się kopalnia, w której pracują między innymi Japończycy, wśród nich zaś znajomy przyjaciela Ryu. Po drodze dołącza do nich autostopowicz, na co dzień doker w Marsylii, obecnie zmierzający do żony i dziecka, czarnoskóry muzułmanin Bureima Zungrana. Pustynne piaski mylą ich trasę, a na domiar złego samochód ulega awarii. W napotkanej opuszczonej ruderze znajdują tymczasowe schronienie. Jednakże zanim ewentualna pomoc przyjdzie, może minąć kilka miesięcy. Ryu postanawia wyruszyć pieszo na rozeznanie terenu i za około cztery dni wrócić, niedługo później podążając za mirażem, wyprawia się także Bureima, a Albert po usłyszeniu we śnie głosu Boga decyduje się na pozostanie. Wracają po dłuższym czasie, niż zakładali – Ryu wycieńczony, a Bureima doznający porażenia słonecznego. Pustka, cisza pustyni, bliska perspektywa śmierci z głodu sprawiają, że ich czyny stają się gwałtowne, instynktowne. Każdy z nich na skraju przepaści zmierzy się z wyznawanymi przez siebie ideami, doświadczą nocy duszy, wewnętrznego cierpienia. Czytaj dalej

„Teatr marionetek”. Tylko parę słów o „Limes inferior” Janusza A. Zajdla

A może wszystko jest fikcją, zręcznym oszustem, fabrykacją, zmyśloną historią, bajką przekazywaną kolejnym pokoleniom, by utrzymywać fikcję? Może nasze istnienie to drobny elemencik wielkiego snu Kosmosu?

„Jeśli współczesność chce coś ukryć przed ludźmi, historia po dziesiątkach lat nie ma szans dogrzebania się prawdy. Zamiast niej znajduje się tylko artefakty, misternie utkane legendy modyfikujące prawdę, spreparowane na użytek ówczesnego społeczeństwa i tak głęboko zaszczepione w świadomości pokoleń, że stają się prawdą zastępczą, której obalenie po latach nie leży w niczyim interesie. Przeciwnie, mogłoby to wstrząsnąć podstawami od lat budowanej rzeczywistości.” [s. 171]

Po Wielkiej Reformie obejmującej całą Ziemię Janusz A. Zajdel, "Limes inferior"wprowadzono rzekomo doskonały system społeczno-ekonomiczny, oparty między innymi na podziale ludzi na siedem klas – wedle uzyskanych wyników podczas testów inteligencji, przy czym klasa „zero” jest najwyższą, elitarną – oraz uzależnionych od tego wymagań i zarobków, czyli punktów (żółtych, zielonych i czerwonych) stanowiących ekwiwalent niegdysiejszego pieniądza i wymienianych w automatach po włożeniu Klucza (identyfikatora obywatela) na rozmaite dobra. W jednym z miast, Argolandzie, Adi Cherryson znany jako Sneer, oficjalnie „czwórka”, by nie zostać zmuszonym do pracy, ale tak naprawdę „zerowiec”, zajmuje się intratnymi, acz nielegalnymi biznesami – jest bowiem lifterem. A lifterzy „pomagają” mniej inteligentnym pooszukiwać komputer podczas testów i zdobyć wyższą klasę. Podziemne życie społeczne, ludzka natura i rosnące potrzeby wytwarzają rozmaite grupy działające na przekór systemowi. Sneera coraz bardziej zastanawia, jaki cel ma władza, która zasadniczo bagatelizuje w tym coraz bardziej zaprogramowanym, zautomatyzowanym mieście te pokątne działania, sabotujące technicyzację społeczeństwa rysy i pęknięcia, a przecież z łatwością mogłaby się ich pozbyć. Nie opuszcza go wrażenie, że jest uczestnikiem gry pozorów, oszustwa, mistyfikacji, teatru marionetek. Kto jednak jest widzem, dla kogo to całe przedstawienie? Kolejne wydarzenia, których wartkim strumieniem popłynie, zaprowadzą go jądra ciemności, czytelnik wraz z nim po ułożeniu wszystkich dostępnych puzzli stanie nad Przepaścią.*

Jeden z twórców (polskiej) fantastyki socjologicznej, fizyk z wykształcenia, Janusz Andrzej Zajdel (1938-1985) rewelacyjną powieść „Limes inferior”** pisał w latach 1979-1980, a opublikował w 1982 roku. To – można zaryzykować twierdzenie – profetyczny utwór, futurologiczna wizja świata dążącego do upadku i rozpadu. Decydenci celowo ogłupiają społeczeństwo, by łatwiej było manipulować ludźmi, indoktrynować, przekształcać, docinać, wyrównywać, zreifikować, kierować jak lalkami, stechnicyzować i zrobotyzować każdą sferę życia, odczłowieczyć, odebrać wolność, początkowo podsuwając substytuty, ale z czasem znacznie je ograniczając, a wreszcie eliminując. Czytaj dalej

(…) za dużo było tych podobieństw.” Słówko o „Opętanych” Witolda Gombrowicza

Słowa zdradzają. Wymykają się, uciekają, uderzają znienacka i zadają bolesne ciosy. Bo słowa potrafią zrzucić maskę adwersarza, zedrzeć starannie przygotowany kostium, obnażyć wykreowany świat, skonstruowaną tożsamość, zaprojektowaną osobowość. Witold Gombrowicz, "Opętani"Ale paradoksalnie dzięki temu odzyskujesz swoją autentyczność, niedoskonałość, twarz i ciało naznaczone rysami.

Do Połyki, dawnego dworku ziemiańskiego Ochołowskich przekształconego w pensjonat, zmierzają pociągiem radca skarbowy Szymczyk, profesor, historyk sztuki Czesław Skoliński oraz trener tenisa Marian Leszczuk*, którego partnerką do gry ma być Maja Ochołowska, jadąca w osobnym przedziale. W tym samym kierunku do zamku w Mysłoczy zmierzają szalony książę Holszański oraz jego sekretarz i narzeczony Mai, Henryk Cholawicki. W tej okolicy „płaskiej, smutnej i szerokiej” bohaterowie opętani żądzą, złem, miłością, namiętnościami przeżyją przerażające zdarzenia. Bo w zrujnowanym wielkim zamku obłąkanego księcia jest izba, w której straszy, a w ludzkich sercach na odpowiedni moment czeka mrok, by się rozprzestrzeniać oraz zatruwać ciało i duszę.

W 1939 roku na łamach dzienników ukazywała się w odcinkach powieść „Opętani”, opatrzona nazwiskiem „Z. Niewieski”. Dopiero trzydzieści lat później Witold Gombrowicz (1904-1969) przyznał się do autorstwa. Utwór, łączący w sobie elementy powieści gotyckiej, grozy, kryminalno-detektywistycznej, sensacyjnej, obyczajowej, romansu, powieści awanturniczej, fragmenty legendy, mitu, a nawet baśni czy psychomachii, jest flirtem Gombrowicza z literaturą brukową. Czy napisany tylko dla pieniędzy czy również dla wypróbowania swoich umiejętności w powieści gotyckiej albo w literaturze dla mas, ten ukryty przez lata (nieudany) eksperyment pisarza jest – można zaryzykować twierdzenie – tyleż jedną z odsłon jego wczesnego literackiego laboratorium, kuźni formy, ile odpryskiem, wiórami, resztkami, ścinkami ze starannie skonstruowanych dzieł, bękartem. Czytaj dalej

„(…) czyż można być wielością naraz? Pochodzić z wielu porzuconych przeszłości?” Słówko na marginesach opowiadania „Maska” Stanisława Lema

To pozory, kuszące złudzenia wytworzone przez sztuczne uśmiechy, imitujące serdeczność, a będące szyderczym rechotem, złośliwym skrzekiem. Kongres futurologiczny. Maska"W tym odurzającym, przesyconym kolorowymi, błyszczącymi dekoracjami świecie, pośród manekinów prześwituje prawda, skryta w podszewce, pod tym, co widzialne i słyszalne. Nie wolno dryfować po mirażowej powierzchni, trzeba zeskrobywać, zdzierać zwodzące migoczące powłoki, by dotrzeć do granicy między snem a autentycznością.

W ciemności powstało, początkowo bez płci, ale szybko w języku przybrało formę żeńską. I zjawiła się ona – piękna, pociągająca, zachwycająca w sali balowej, lecz jedynie król na nią nie patrzył. Oczarowała tego, którego miała uwikłać w miłosno-śmiertelną sieć – Arrhodesa, myśliciela, intelektualistę, który rozgniewał władcę. Jej ofiara jednak wymyka się, a ona zgodnie z zaprogramowanymi umysłem i wolą rusza w pogoń, podąża tropem uciekiniera, by go zgładzić. Ale w drodze zadaje sobie niebezpieczne pytania o możliwość uratowania mężczyzny i o granice własnej wolności, możliwości wyboru.

W 1974 roku w „Kulturze” ukazało się intrygujące opowiadanie „Maska” Stanisława Lema, później wydawane w zbiorze krótkich utworów prozatorskich pisarza, a raz współwydane z „Kongresem futurologicznym”. Czytaj dalej