Niebo się zachmurzyło i zaczyna padać deszcz. Miesza się ze łzami, dlatego nie widać, gdy ktoś płacze. Obraz świata ulega zakrzywieniu. Zamglone elementy stają się nieostre, na swój sposób delikatne, subtelnie, ale i pozbawione szczegółów, jak w świecie krótkowidza. Ale wtedy wyobraźnia podpowiada zgubione-zakryte detale, rysuje linie graniczne, szkicuje obiekty, otwiera morze możliwości. Gdy przestanie padać, przetrę oczy, włożę okulary, świat pokaże inną twarz. Dziś jestem deszczem.
„Deszcz” Ng Kim Chewa jest poetycko-onirycznym traktatem, asocjacyjnym ciągiem obrazów zamazanych kroplami deszczu czy też przekształconych przez wodę, anamorficznych. To laboratorium pisarza pracującego nad opowieścią, „Muzeum Opowieści”, dokonującego nieustannych przesunięć, modyfikacji, montaży, (wy)cięć, lingwistycznej gry. Wydaje się, że autor buduje „Deszcz” z szesnastu autonomicznych utworów, w tym jednego wiersza-pieśni, bo w zasadzie jeśli się uprzeć, każdy szkic jest w stanie funkcjonować pojedynczo, w odizolowaniu, ale poszczególne „segmenty”, elementy układanki, są jak koraliki nanizane na nić czy jak nuty. Dopiero w całości otwierają niezwykłą wędrówkę przez czas i przestrzeń, a towarzyszącą melodię wygrywa deszcz.
Przywodzący na myśl powieść szkatułkową „Deszcz” jest wyławianiem historii pewnej rodziny z mroku niepamięci, z niejasności, sekretnych przekazów. Są Chińczykami, mieszkają w Malezji, zajmują się między innymi wycinaniem kauczuku. Chłopiec o imieniu Xin jest kimś, kto ma zastąpić tragicznie zmarłego syna A Tu i jego żony – chłopca o imieniu… Xin. Jest jeszcze jego młodsza siostra Ye. Ich losy, interakcje zarówno ze zwierzętami, jak i ludźmi, przechowane i przekazywane następnej generacji opowieści, nierzadko podobne do legend, będą stanowić punkt wyjścia do snucia przez narratora rozmaitych wersji ich życia, jakby wariantów scenariusza do przedstawienia czy filmu. Piszę „narrator”, ale zdaje się, że tych narratorów może być wielu – każdy z innej perspektywy przygląda się bohaterom, każdego z nich łączy coś (albo nic) z osobami, o których opowiada. Chyba że to kuglarski, prestidigitatorski zabieg nadrzędnego narratora, wytwarzającego swoje alter ego, przejmującego narrację innych osób, adaptującego cudze opowieści?
W tej czasoprzestrzeni czas powróci, a nie będzie tylko mijał. Stanie się kartką papieru włożoną do butelki i wyrzuconą w morze – swoistym „tu i teraz”, nieustannie trwającym, odtwarzanym w mikroświecie, ale w odmiennych wymiarach rzeczywistości. Inicjacja w malezyjską czasoprzestrzeń naznaczona będzie jednak za każdym razem bólem, cierpieniem, łzami, przemocą, nienasyconym pragnieniem, grobami, cmentarzami, duchami. Na nowo, pod piórem narratora, odżywać będą potencjalne dzieje rodziny, w różnych liniach czasowych – ot, choćby raz zginie matka, innym razem to ojciec umrze i zostawi najbliższych zdanych na siebie, siostry matki w jednej odsłonie opowieści będą jednak jej córkami. „Pierwszy” Xin zginie pożarty przez tygrysa albo wpadnie do studni. Dziadek będzie albo dobrym bajarzem, albo strzygą, upiorem przerażającym i odrażającym, wręcz wampirycznym. Pojęcia takie jak „matka”, „ojciec”, „babcia”, „dziadek”, „wuj”, „ciotka” wejdą w silny rezonans, w zależności od opowiadacza odnosić się będę do innych osób – narrator wplecie w historię opowieści snute w cudzych opowieściach, choćby wtedy gdy odtwarza opowieść wuja, który rekonstruuje opowieść dziadka, który gawędziarsko przetwarza inne opowieści…
Możliwości jest wiele. Czy to reinkarnacja, wymiary równoległe, odrębne linie czasowe, alternatywne światy, paralaksy wytworzone w rzeczywistości albo w wyobraźni, warianty legend i mitów, literacka kreacja? Kolejne historie będą się na siebie nakładały jak klisze, obrazy w obrazy, słowa na (i w) słowach, trochę przywodząc na myśl palimpsest, który pozornie chce oczyścić narrator (może celowo go zamazuje?), albo anamorfozę. Miejsca, do których zmierza narrator, by (od)tworzyć opowieści, oglądane będą z perspektywy „kiedyś” (czy raczej „prawdopodobnego kiedyś”) oraz „dziś”. Narrator zacznie zbierać elementy, kolekcjonować, odcyfrowywać, eksperymentować, układać, przekładać, żonglować tropami, śladami pozostawionymi po przodkach, budować i prezentować różne konfiguracje jak eksponaty w słoikach. Ożywi je (wchodząc niejako w rolę osoby, która opowiadała mu o czymś/kimś), wprawi w ruch i wytworzy wrażenie trwania, dziania się, rozgrywania się wydarzeń „teraz”. Zręcznie wplecie w kolejne odsłony historii takie detale jak drewniany posążek, łódź w kształcie ryby, psy, czy tygrysa. Ale tym, co jak się wydaje najsilniej połączy wszystkie „segmenty”, fragmenty „Deszczu” oraz postacie, będą tytułowy deszcz oraz sny.
A śnią bohaterowie zwłaszcza o śmierci kogoś bliskiego, alternatywnych sytuacjach, potencjalnych rozwiązaniach, duchach, bóstwach, deszczu, tygrysach czy o śnieniu, balansowaniu między jawą a onirycznością. Te sny powodują zawirowania czasoprzestrzenne, wytwarzają nowe korytarze, odgałęzienia w labiryncie świata. „Przyszłość i przeszłość”, fikcja i rzeczywistość stanęły naprzeciwko siebie i połączyły się.”** To będzie świat na opak – odbicie lustrzane, swoisty refleks w wodzie, ale także świat w butelce, poddawany eksperymentom i starannie skatalogowany, a następnie zawieszony na drzewie świata, by kwitł bądź obumarł. Innymi słowy, można rzec, że życie realnie istniejących ludzi z czasem ulega zapomnieniu, ale pod wpływem pisarza-kreatora ich historia tyleż odradza się, ile ulega rozmaitym przemianom, wynika to z kilku powodów, zwrócę uwagę na dwa. Pierwszym jest tekst „źródłowy”, informacje od różnych osób, choćby ich zanieczyszczone, zniekształcone przez niepamięć relacje, gra podświadomości przetwarzającej czasem nasze wspomnienia. Drugim jest aktualnie testowany przez pisarza styl, gatunek literacki czy też próba wybrania i dopasowania stylu do historii. W „Deszczu” przemierza bowiem autor przestrzenie poetyckie, poematu prozą, opowieści niesamowitej, grozy, horroru, sensacji, prozy obyczajowej, quasi-metaliteratury, metafikcji, autotematyzmu, szkicu historycznego, świadectwa ofiar*** czy eseju.
„A niebo, niebo było tak przejrzyście niebieskie.”****
Ng Kim Chew (znany też jako Huang Jinshu) jest Chińczykiem urodzonym w 1967 roku w Malezji. Studiował na Tajwanie, gdzie aktualnie mieszka, jest wykładowcą literatury chińskiej. W 1990 roku zadebiutował opowiadaniem „Zniknięcie M”*****, niedługo później wydał pierwszy zbiór opowiadań. Autor licznych opowieści, esejów, powieści, rozpraw krytycznych czy artykułów naukowych jest laureatem wielu nagród. Co istotne, uważa się go za głównego przedstawiciela tzw. literatury Mahua (Ma – Malezja, hua – chińska), podejmującej tematy związane między innymi z wielokulturowością i wieloetnicznością Malezji oraz wynikającymi z tej różnorodności, odmienności problemami, konfliktami. Zarys tej literatury, sylwetkę pisarza czy wreszcie niuanse językowe, idiomatyczność, nieprzekładalność pewnych elementów „Deszczu” przybliża Katarzyna Sarek we wstępnym tekście „Obywatel Południowych Mórz”.
„Deszcz” Ng Kim Chewa jest literacką zagadką, szaradą, dialogiem, (roz)gr(ywk)ą, do której narrator (porte-parole autora) zaprasza odbiorcę. Mnogość dróg interpretacyjnych, wieloznaczność, szerokie pola semantyczne znaków pozostawianych przez „mistrza gry” pozwalają na czytelnicze kreowanie rozwiązania równania, przedzierania się przez pogrążoną w deszczu malezyjską dżunglę w poszukiwaniu praźródła opowieści. To jednak bolesna wyprawa. Raniąca, rozszarpująca, kalecząca.
——————
* Ng Kim Chew, Deszcz, przeł. Katarzyna Sarek, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa, 2020, s. 266.
** Tamże, s. 18.
*** W kilku „segmentach”/utworach pojawią się reminiscencje związane między innymi z bitwą o Malaje (przełom 1941 i 1942 roku, gdy japońskie wojska zmierzyły się z aliantami na Malajach). Tych nawiązań historycznych, przykładowo do rewolucji kulturalnej czy komunizmu w Chinach będzie w „Deszczu” więcej.
**** Dz. cyt., s. 133.
***** Wydaje się, że reminiscencje, odpryski tej opowieści znajdziemy w „Deszczu”, w „segmencie”/utworze „Po śmierci (Belakang mati)”.
O wielu aspektach nawet nie wspomniałam, ale mam wrażenie, że ten i tak już niejasny tekst zrobiłby się jeszcze bardziej mglisty.
Autor: Luiza Stachura