„Na dnie snu szumiał deszcz.”* Tylko słowo-szkic o „Deszczu” Ng Kim Chewa

Niebo się zachmurzyło i zaczyna padać deszcz. Miesza się ze łzami, dlatego nie widać, gdy ktoś płacze. Obraz świata ulega zakrzywieniu. Zamglone elementy stają się nieostre, na swój sposób delikatne, subtelnie, ale i pozbawione szczegółów, jak w świecie krótkowidza. Ale wtedy wyobraźnia podpowiada zgubione-zakryte detale, rysuje linie graniczne, szkicuje obiekty, otwiera morze możliwości. Gdy przestanie padać, przetrę oczy, włożę okulary, świat pokaże inną twarz. Dziś jestem deszczem.

„Deszcz” Ng Kim Chewa jest poetycko-onirycznym traktatem, asocjacyjnym ciągiem obrazów zamazanych kroplami deszczu czy też przekształconych przez wodę, anamorficznych. To laboratorium pisarza pracującego nad opowieścią, „Muzeum Opowieści”, dokonującego nieustannych przesunięć, modyfikacji, montaży, (wy)cięć, lingwistycznej gry. Wydaje się, że autor buduje „Deszcz” z szesnastu autonomicznych utworów, w tym jednego wiersza-pieśni, bo w zasadzie jeśli się uprzeć, każdy szkic jest w stanie funkcjonować pojedynczo, w odizolowaniu, ale poszczególne „segmenty”, elementy układanki, są jak koraliki nanizane na nić czy jak nuty. Dopiero w całości otwierają niezwykłą wędrówkę przez czas i przestrzeń, a towarzyszącą melodię wygrywa deszcz.

Przywodzący na myśl powieść szkatułkową „Deszcz” jest wyławianiem historii pewnej rodziny z mroku niepamięci, z niejasności, sekretnych przekazów. Czytaj dalej