Kukiełki na sznurku. Tylko kilka słów o „Siedmiu szaleńcach” Roberta Arlta

„(…) ale myślałem (…) że wśród tych kłamstw będzie to jedna z niewielu prawd.” [s. 143]

Niewinność i czystość ducha, pragnienie nieco poetyckiego życia, w którym wzniosłe idee, wielkie plany prowadzą do realizacji znaczących czynów, dokonania czegoś, eksperymentowania, testowania potencjalności świata. A tymczasem jedynym, co wypełnia dni, jest praca dla kogoś, zmuszająca do ugięcia się, poniżenia i ukrócenia pięknych wizji. To jak zdrada, porzucenie siebie. Pozornym wyzwoleniem, prowizorycznym lekiem na tę przeklętą nędzę może być cudze urojenie o rewolucji. Ale czy spełnienie może przynieść realizacja czyjegoś marzenia zamiast własnego snu?

Argentyński pisarz Roberto Arlt (1900-1942) w 1929 roku opublikował „Siedmiu szaleńców” – powieść, w której szaleńczy sen, obłędny oniryzm, niezrównoważona magiczność wchodzą w mariaż zarówno ze zmysłowością, wyuzdaniem, atawizmem, jak i z politycznymi rojeniami, rewolucyjnym gestem oraz projektowaniem… zabójstwa. Remo Erdosain zostaje zadenuncjowany w swoim zakładzie pracy, gdzie od pewnego czasu podkradał pieniądze. Jeśli nie dostarczy zabranej sumy w odpowiednim czasie, grozi mu więzienie. W poszukiwaniu wybawcy wędruje labiryntem ulic Buenos Aires, zahaczając o kolejnych znajomych, przysłuchując się opowieściom różnych „szaleńców”. Kontrapunktem dla dryfowania jego ciała po zaułkach będzie wewnętrzny niepokój mężczyzny, neurotyczne myśli niepozwalające pogodzić się mu z własnym losem.

„Kim jestem? Dokąd idę? Nie wiem” [s. 74]

Narastające szaleństwo poprowadzi Erdosaina do Astrologa – obłąkanego wizją rewolucji, która poprzez ofiarowanie społeczeństwu nowych bogów pozwoli na podporządkowanie masy, ustawienie działań i słów ludzi, jakby byli kukiełkami na sznurku. Nie kto inny, lecz właśnie Astrolog zostanie lalkarzem. Ale zanim to nastanie, potrzebuje towarzyszy skłonnych poświęcić swoje pieniądze, ideały, ciało i ducha planowanemu przez niego tajnemu stowarzyszeniu zbudowanemu na fundamencie industrializmu. Zmanipuluje różne osoby, między innymi Erdosaina czy Bromberga, łaknącego w coś wierzyć. Ale przede wszystkim ułoży snadną komedię, wyreżyseruje tę smętną rzeczywistość, by stworzyć może nie nazbyt wielkie, ale jednak przedstawienie – jedynie rąbek kulisów pozna czytelnik, natomiast nic o tym nie będą wiedzieć aktorzy-lalki, bo ich istnienie zależne będzie od kreacyjnej mocy sztukmistrza, kuglarza wyobraźni.

Szaleńców w powieści Arlta jest wielu, między innymi aptekarz Erguet, który na złość rodzinie poślubia byłą prostytutkę, wpada w pułapkę hazardu i pozwala, by obłęd przejął jego ciało, wyzwalając tym samym ducha. Tragikomiczną postacią będzie Artur Haffner, „Smutny Alfons”, żyjąc z pracy kobiet, niedoszły samobójca, dryfujący przez życie. Jest i Barsut – kuzyn żony Erdosaina, wciąż nękający wizytami krewniaczkę oraz jej męża, wzbudzający w Remo odrazę nie tylko słowami i gestami, ale w zasadzie całym swoim istnieniem, na tyle, że Erdosain będzie myślał nad sposobem zabicia go. Elsa, żona Erdosaina, miała być piękną, nieskazitelną, czystą dziewczyną, umożliwiającą Remo wzrost duchowy, ale w efekcie rozwiała wątpliwości mężczyzny i zostawiła go wtedy, gdy najbardziej potrzebował ukojenia. Jakby przeciwwagą dla Elsy – bezwolnej marionetki – będzie cyniczna żona Ergueta, Hipolita, niegdysiejsza służąca u bogaczy, później prostytutka, która dostała srogą lekcję, a pociechą jej był świat sennych rojeń.

Pojawi się w tej dusznej, parnej atmosferze miasta, w brudnym i niemoralnym miejscu też jasny punkt – zubożała rodzina Espilów, która będzie próbowała wcielić w życie podrzucone przez Erdosaina marzenie o produkcji miedzianych róż, mających stanowić przyczynek do ich odrodzenia finansowego. Zasiewa Remo w nich ziarno szaleństwa – utopijna idea rozpala zmysły na tyle, że wierzą w nią jako coś prawdziwego, realnego. Ale w nich jedynych jest coś odróżniającego, odmiennego, jakaś czystość, krystaliczność. Może dlatego swoim światłem przyciągają Erdosaina i z tego samego powodu nie jest on w stanie długo z nimi przebywać, by nie zbrukać ich jasności.

„Czasem całe to życie wydaje mi się złym snem.” [s. 192]

Bohaterowie „Siedmiu szaleńców” chcieliby „prawdziwego” życia, jakby ich własne nie było autentyczne, lecz wyłącznie fikcyjne, podrobione, bezwartościowe – w opowieściach Erdosaina i Hipolity wybrzmiewa to nieustannie, zwłaszcza dobre słyszalne jest, gdy z goryczą utożsamiają siebie ze służącymi, fagasami, podludźmi. Wystarczy promyk, drobna myśl i czyjś gest, by pragnęli wspinać się, eksperymentować, próbować przekraczać granice, w tym granice człowieczeństwa – Erdosain w pewnym momencie zaczyna wierzyć, że gdyby dokonał morderstwa, jego życie przemieniłoby się… na lepsze.

Tożsamość i konstrukcja narratora są intrygujące. Z jednej strony mamy do czynienia z trzecioosobowym opowiadaczem i mową pozornie zależną. Ale ciekawy zabieg stosuje Arlt, wprowadzając jako bohatera i swego rodzaju narratora „kronikarza tych wydarzeń” – początkowo usłyszymy jego głos w przypisach, lakonicznych „Uwagach komentatora” (znajdujących się w przypisach!), ale bliżej finału ośmieli się i pojawi trochę wyraźniej, wciąż jednak ukrywając się za słowami. Zastanawiające jest też, na ile pozostaje częścią społeczności, jednym z tych wielu marzycieli, zmęczonych i zgnębionych codziennością, pragnących i łaknących odmiany, kreacji świata – nawet jeśli rewolucja miałaby odbywać się tylko w myślach, teoretycznie, a na ile jest on kimś obcym, przybyszem, zewnętrznym obserwatorem. Pozornie tylko może wydawać się swego rodzaju głosem ludzi upodlonych, upokorzonych. Przywodzi raczej na myśl pisarza szukającego języka, którym mógłby wy-powiedzieć wycinek rzeczywistości, świat ludzi o wielkich i płonnych marzeniach, lecz więdnących w codzienności. Być może to on jest tym jednym właściwym narratorem, a zarazem każdym z bohaterów powieści i tylko przywdziewa maski?

Interesująca proza. Pozostawia niedosyt.

„To, co nazywamy szaleństwem, jest tylko nieznajomością myśli innych ludzi.” [s. 224]

——————

Roberto Arlt, Siedmiu szaleńców, przeł. Rajmund Kalicki, PIW, Warszawa 1978.

Autor: Luiza Stachura

.

Z podziękowaniem dla Piotra za ten literacki trop

8 uwag do wpisu “Kukiełki na sznurku. Tylko kilka słów o „Siedmiu szaleńcach” Roberta Arlta

      1. Zapisałam sobie tytuł na mojej liście, „kiedyś” przeczytam. Przyznam, że bardzo mnie zaciekawiłaś. Ale u Ciebie zawsze pojawia się coś interesującego… tylko czas trzeba wygrzebać na te wszystkie tytuły;)

          1. Ja teraz zamiast czytać skusiłam się na pierwszy odcinek”Krainy Lovecrafta”. Słyszałaś? Oglądałaś może też?;)

  1. Bardzo się cieszę, że sięgnęłaś po tę książkę i mam nadzieję, że nie męczyłaś się w trakcie lektury ;) A źródłem mej radości jest też swoistym egoizm, bowiem otrzymałem b. ciekawą interpretację tej fascynującej powieści. Jeśli chodzi o niedosyt, to w moim przypadku wynikał on ze świadomości, że „Siedmiu szaleńców” to jak na razie jedyne przełożone na j. polski dzieło Arlta.

    1. Dziękuję. Nie, nie męczyłam się podczas czytania tej książki xD Chciałabym, żeby coś jego jeszcze zostało przetłumaczone, bo zaintrygował mnie jego literacki świat. Hm. Zobaczymy.

Dodaj komentarz