Maskarada. Słów parę o wyborze utworów Choi In-ho „Maski”

Echa wymiarów rzeczywistości pokątnie zaczynają przejmować miejsce, nadpisywać istniejące. Powstają niepozornie jako odpryski (auto)kreacji, odrzucone skrawki, nieudane warianty, próby. Ale wbrew pozorom nie znikają, nie ulegają zatarciu, zmieleniu. Podstępnie imitują rzeczywistość. Choi In-ho, "Maski"Możesz zdejmować kolejne maski, zrzucać kostiumy, zdzierać palimpsesty i nie dotrzeć do „autentyku”. A co jeśli on nigdy nie istniał? Jeśli te wszystkie echa, wymiary, retusze, mistyfikacje tyleż pochłonęły „oryginał”, ile wyrosły z pustki, a to, co uważaliśmy za „pierwowzór”, nigdy nie istniało?

W 1999 roku ukazał się wybór sześciu opowieści południowokoreańskiego pisarza Choi In-ho (1945-2013) pod intrygującym tytułem „Maski”. Selekcji i tłumaczeń dokonała koreanistka Halina Ogarek-Czoj, przygotowała także jeszcze kilka informacji o autorze, wskazując między innymi na jego popularność w Korei Południowej zwłaszcza w latach 70. XX wieku. Sześć dzieł Choia to wgląd do jego literackich światów wypełnionych nieustanną maskaradą, grą, eksperymentowanie, (auto)kreowaniem, wytwarzaniem iluzji „ja”, złudnego wizerunku, który zwykle ma na celu zwabić kogoś i wykorzystać okazję do nasycenia się. To proza penetrująca mroczne korytarze ludzkiej psychiki i cielesności, eksplorująca atawistyczne odruchy, instynkt przetrwania. Niepokojąca, niekiedy lepka, brudna, odrażająca i przerażająca. Zdziera Choi maski bez wyrazu, sztuczne uśmiechy, teatralne łzy, puste spojrzenia. Zagląda pod powierzchnię, odwraca na nice, przenika do wnętrza, by odnaleźć metki (symboliczną tożsamość) wszyte w ludzi-kukiełki, obnażyć sznurki pętające kończyny ludzi-marionetek odgrywających role w wielkim przedstawieniu świata. Jego narracje przyciągają i odpychają jednocześnie, są przedzieraniem się przez kaleczące gałęzie w gęstym, ciemnym lesie-labiryncie, gdzie światło słoneczne nie dociera, a lęki i demony czyhają na błądzących. Czytaj dalej