Ogród grzeszników. Słów parę o wyborze dziesięciu opowieści Nathaniela Hawthorne’a w tomie „Diabeł w rękopisie”

Imitacja słońca fałszywie oświetla przestrzeń, pozwala się łudzić, że to realny świat, a nie jedna z marnych scen w monumentalnym teatrze. Niezmieniane od wieków, zakurzone dekoracje, upudrowane słowa, wyćwiczone i nieustannie powtarzane gesty dają iluzję namiastki stabilności, substytutu bezpieczeństwa. Ale gdy stłuczesz lustro, zerwiesz zasłony, odkryjesz przerażającą otchłań.

Nathaniel Hawthorne, "Diabeł w rękopisie"Polska tłumaczka Maria Skroczyńska wybrała i zaprezentowała w publikacji „Diabeł w rękopisie” dziesięć opowieści grozy, historii niesamowitych, osobliwych moralitetów, parabolicznych utworów podejmujących kwestie moralności, uwikłania człowieka w grzech, amerykańskiego pisarza Nathaniela Hawthorne’a (1804-1864). Przeszłość rodziny autora – zwłaszcza fakt, że jego pradziad był jednym z sędziów w procesie czarownic z Salem pod koniec XVII wieku – w połączeniu z purytańskim społeczeństwem Nowej Anglii, surowym pod względem moralnym, obyczajowym, wpłynęły na kształtowanie się jego literackich światów, konstrukcję bohaterów, podejmowanych wątków. A są to światy będące lustrzanymi odbiciami rzeczywistości, mroczne, pełne zaułków, pokątnych korytarzy i sekretnych, wstydliwych wymiarów, hipokryzji, obłudy skrywanych za maskami, karnawałowymi kostiumami, kuglarskimi sztuczkami, okultyzmem. Obnażają zgniłe wnętrze człowieka, otchłań ciemności. Zdaje się, że wyzwoleniem z przepaści powinno być oczyszczenie poprzez odkupienie, odpokutowanie win(y), zmycie zmazy, tyleż ablucja, ile spłonięcie. Utwory wchodzące w skład polskiego wyboru tworzą swoisty ogród grzeszników, zafascynowanych okultyzmem, igrających z mocami nadprzyrodzonymi. Czytaj dalej

„(…) niewiele słów wartych jest uprawy”. Parę myśli na marginesach „Czy muszę odchodzić?” Yiyun Li

Powoli znika twoje ciepło. Wkrótce powróci lodowe królestwo. W zmrożonym powietrzu słowa przybierają kształty szklanych kwiatów. Delikatne, kruche, krystaliczne, odbijają wspomnienia, załamują światło, wytwarzają pokątne wymiary, miniatury świata.

Osiemdziesięciojednoletnia Lilia Liska, trzykrotna wdowa, matka pięciorga dzieci i babcia siedemnaściorga wnucząt, sięga po jednotomowe wydanie wyimków z trzech części dzienników swojego przelotnego kochanka z czasów wczesnej młodości, niedoszłego i niespełnionego pisarza Rolanda Bouleya. Yiyun Li, "Czy muszę odchodzić?"Podróż przez słowa i czasoprzestrzenie stanie się dla niej pretekstem do rewizji własnego życia, w tym rozrachunku z tragiczną śmiercią pierworodnej Lucy.

W 2020 roku ukazała się powieść „Czy muszę odchodzić?” amerykańskiej pisarki chińskiego pochodzenia Yiyun Li (ur. 1972), w Polsce znanej z „Włóczęgów”, „Łaskawszego niż samotność” oraz zbiorów opowiadań „Tysiąc lat dobrych modlitw” i „Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna”. Po samobójczej śmierci szesnastoletniego syna opublikowała wspomnieniowo-rozliczeniowe „Dear friend, from my life I write to you in your life” (2017) oraz „Where reasons end” (2019). Pisanie jako ratunek, sposób na ocalenie „ja” w kruchym, rozpadającym się świecie, będzie jedną z nici, jednym z wątków, kontrapunktów w „Czy muszę odchodzić?”. Literacki talent do kreowania fascynujących, niepokojących światów we wczesnych utworach Li odbija się także w opowieści o zmaganiach z przeszłością Lilii, ale coś z tej niezwykłości widocznej w poprzednich narracjach pisarki zgasło, pozostały cień, odbicie, niedosyt. Nieco palimpsestowe „Czy musze odchodzić?” zdaje się meandrycznym, gęstym, zimnym, gorzkim (zgorzkniałym?), trochę mrocznym wyznaniem, pokaleczoną konfesją, mariażem fikcji i prawdy, wyobrażeń i rzeczywistości, dryfowaniem po słowach, (nie do końca udanymi) próbami odchwaszczania opowieści-ogrodu, zdzierania warstw fikcji, ułudy, mirażu. Czytaj dalej

(roz)Gry(wki) damsko-męskie. Kilka słów o zbiorze opowieści „Miłość jak pole bitwy” Chang Eileen

I po co to udawanie, teatralnie urwane gesty, słowa, ukradkowe spojrzenia, przynoszące w efekcie wewnętrzny ból, złamane serca, rozpacz. Strategie miłosne, zaloty, ekstatyczny taniec obnażają swoje słabości w konfrontacji z rzeczywistością, uwarunkowaniami społecznymi, obyczajowymi. Ale czy to na pewno wina „czasów”?

Chińsko-amerykańska pisarka, scenarzystka, eseistka Chang Eileen (1920-1995; Zhang Ailing, używająca też pseudonimu Liang Jing) w 1955 roku wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie pozostała do końca życia. Miłość jak pole bitwy"Często w swoich utworach odwraca plany filmowo-literackie – wojenne, polityczne zmagania, w tym japońska okupacja, stają się tłem, pierwszym zaś planem są sprawy rodzinne, wewnętrzne, na które silnie oddziałują społeczne konwenanse, role i oczekiwania. Autorka eksploruje elementy dotyczące codzienności, pozornie drobnych epizodów, rozbłysków i odblasków uczuć, emocji wyrywających się spod masek, ze sztywnych norm. Na przecięciu powierzchni, fasady, „twarzy”-maski i tego, co skryte w sercu, rozgrywają się dramaty jednostek, uchwycone przez Chang.

W 1991 roku opublikowała zbiór 惘然記, w polskim tłumaczeniu „Miłość jak pole bitwy” (2008), składający się właśnie z takich sześciu migawek, zmontowanych kadrów codzienności, kolażowych narracji. Ale co istotne, Chang dokonała przeróbek, modyfikacji opowieści oraz jednego scenariusza filmowego (z powodzeniem mogącego imitować sztukę teatralną). Skomponowała zbiór palimpsestowych opowieści, które po latach bardziej niestety rozczarowują niż zachwycają, rozmywają się, rozpryskują w aluzjach, niedopowiedzeniach. A szkoda, bo to jedna z ciekawszych i intrygujących pisarek, co dostrzegalne w „Gorzkim spotkaniu”. Czytaj dalej

„Życie minęło jak sen”. Parę słów o „Oczekiwaniu” Ha Jina

Zastanawiałeś się kiedyś, co będzie, gdy otrzymasz to, czego oczekiwałeś przez lata? Bo przecież wyśniony moment, gdy już przybliży się na tyle, że będziesz mógł go poczuć, dotknąć, (za)chwycić, urzeczywistnić, po procesie przeistoczenia z fazy projektu w to, co dokonane, może cię rozczarować. Może utracić blask, okazać się czymś niewartym tego czekania, tych łez, wysiłków, wyrzeczeń. Oczekiwanie"Co wtedy zrobisz?

Jak co roku od kilku lat Kong Lin, oficer pracujący jako lekarz w szpitalu wojskowym w mieście Muji, jedzie do rodzinnej wsi, gdzie mieszka jego prosta, pracowita i zaradna żona Shuyu oraz córka Hua. Mężczyzna kolejny raz próbuje doprowadzić do rozwodu z Shuyu, by związać się z pełną uroku przełożoną pielęgniarek Wu Manną. Ale za każdym razem jego plan jest sabotowany. Jedynym wyjściem wydaje się czekanie, aż – w związku z wprowadzonymi regulacjami w 1958 roku – po 18 latach separacji będzie mógł uzyskać rozwód nawet bez zgody małżonki. Jak jednak umykający czas odmieni męża, żonę i przyjaciółkę?

Chińsko-amerykański pisarz i poeta Jin Xuefei (ur. 1956) publikuje swoje utwory w języku angielskim pod pseudonimem Ha Jin. Przebywał na stypendium w Stanach Zjednoczonych, gdy miała miejsce masakra na placu Tiananmen (1989) i po tym wydarzeniu zdecydował się na emigrację. W 1999 roku opublikował powieść „Oczekiwanie”, w której porusza tematy związane przede wszystkim ze świadomym budowaniem rodziny, z małżeństwem, miłością, zadurzeniem, zauroczeniem, zdradą. Podejmuje rozważania o idealizacji relacji między kobietą a mężczyzną, wizji idyllicznej, iluzorycznej, pełnej pasji i fascynacji, olśnień i ekscytacji codzienności w małżeństwie. Tymczasem konfrontacja, zwłaszcza po latach, planu z rzeczywistością nierzadko roztrzaskuje się, rozpada na kawałki. Czytaj dalej

„Efekt jest dość teatralny i raczej komiczny.” Kilka słów o „Fundacji i Imperium” Isaaca Asimova

„Fundacja i Imperium” to kontynuacja „Fundacji”!

Utalentowany i inteligentny generał Bel Riose pragnie powrotu dawnej świetności i dominacji Imperium Galaktycznego, które zgodnie z przewidywaniami psychohistorii Hariego Seldona zmierza do upadku. Riose postanowi zadać cios handlarzom wywodzącym się z Fundacji. Starannie opracuje taktykę, która doprowadzi do wojny. Ale w przeszło siedemdziesiąt lat po wielkiej batalii rządy w Fundacji przejmą autokraci. Fundacja i Imperium"Wśród demokratów i Światów Niepodległych Handlarzy wywodzących się z Fundacji zacznie dojrzewać myśl, że jedynym wyzwoleniem spod autorytarnych rządów będzie wojna domowa. Sprawy się jednak skomplikują, bo wydaje się, że piąty kryzys przewidziany przez Seldona ulegnie przeobrażeniu za sprawą nieprzewidzianego czynnika – jednostki, mutanta o psychicznych zdolnościach, zwanego przez wszystkich Mułem.

W 1945 roku amerykański pisarz i naukowiec Isaac Asimov (1920-1992) w czasopiśmie „Astounding Magazine” opublikował kolejne części cyklu „Fundacja” („Dead hand” – w wersji książkowej zmieniono tytuł na „The general” – oraz „The mule”), zebrane i wydane w 1952 roku pod wspólnym tytułem „Fundacja i Imperium”. O kolejności czytania książek z tego cyklu pisałam przy okazji „Fundacji” oraz prequeli „Preludium Fundacji” i „Narodziny Fundacji”. Im dłużej przebywam w czasoprzestrzeniach Asimova związanych z Imperium Galaktycznym i Fundacjami, tym mocniejsze wrażenie teatralności narracji, stosowania przez autora chwytów i środków bliższych sztukom teatralnym, niekiedy kameralnym (sic!) przedstawieniom z udziałem dwóch albo trzech postaci-aktorów. Czytaj dalej

Ziarenka piasku. Słów kilka o „Fundacji” Isaaca Asimova

„(…) spróchniałe drzewo też wydaje się potężne: do chwili, kiedy podmuch wiatru je złamie. Świst tego wichru słuchać nawet teraz. Niech pan wyostrzy swój słuch środkami, które oferuje psychohistoria, a usłyszy pan skrzypienie drzewa.” [s. 27]

Gaal Dornick przyjeżdża z prowincji na Trantor, czyli do centrum Imperium Galaktycznego. Zaprosił go twórca psychohistorii Hari Seldon, by dołączył do jego Projektu, mającego na celu stworzenie Encyklopedii Galaktycznej zbierającej wszelką wiedzę ludzkości. Isaac Asimov, "Fundacja"Badacz chce, by dotychczasowe osiągnięcia nie zaginęły po upadku Imperium, a stanowiły zalążek dla szybszej i efektywniejszej rozbudowy nowej cywilizacji. Seldon głosi jednak niewygodną dla rządzących Imperium wizję stopniowego rozpadu Trantora i odłączenie się podległych światów. Zostaje zatem osądzony i wydalony na odległą, pozbawioną zasobów naturalnych planetę Terminus wraz z pracownikami zajmującymi się Projektem. Tam tworzą pierwszą Fundację. Pięćdziesiąt lat później nadchodzi pierwszy z zapowiedzianych przez Seldona kryzysów, z którymi zmierzyć się muszą Encyklopedyści i mieszkańcy Terminusa. W obliczu odrywania się Peryferii od Imperium, walk Czterech Królestw o wpływy i dominację, burmistrz Salvor Hardin wprowadzi coś na kształt teokracji. Ale na ile lat te działania zapewnią bezpieczeństwo Terminusowi?

Na wydaną w wersji książkowej w 1951 roku „Fundację” Isaaca Asimova (1920-1992) składają się cztery opowieści opublikowane w „Astounding Science Fiction” w latach 40. XX wieku. Następne cztery znalazły się w „Fundacji i Imperium” (1952) i „Drugiej Fundacji” (1953). W wyniku presji odbiorców i wydawcy Asimov napisał także kilka sequeli i prequeli. A czytelnicy mogą wybrać kolejność chronologiczną albo ze względu na daty wydania, albo z uwagi na wydarzenia opisane w książkach. Wybrałam drugą opcję i po przeczytaniu „Preludium Fundacji” (1988) oraz kontynuacji opowieści w „Narodzinach Fundacji” (1993) sięgnęłam po „Fundację”. O ile początek „Preludium” jest przystępny i intrygujący, o tyle wejście w literacki świat powieści Asimova z 1951 roku sprawia wrażenie gwałtownego, nagłego, pełnego zamętu – jak Gaal Dornick czytelnik bardzo pobieżnie zwiedza fragmencik magicznego, mityzowanego w niektórych odległych rejonach Imperium Trantora. Nie zdąży odczarować centrum, obnażyć iluzji, zobaczyć rysów i oznak postępującego upadku, licznych pęknięć, odprysków, bo szybko zostaje wrzucony w wir politycznych gier(ek), przepychanek, nienasyconego pragnienia władzy i bezwzględnego pozbywania się rywali oraz innych zagrożeń. Zamieni tylko kilka słów z legendarnym Seldonem, usłyszy jego przesłuchanie i trafi do najodleglejszego miejsca, na „kraniec spirali galaktyki”. Ten pierwszy akt dramatycznego przedstawienia bez znajomości prequeli może stawiać opór, pozostawiać niedosyt, poczucie zagubienia, braku łączności, Gaal Dornick też zniknie w odmętach lawinowo następujących wydarzeń, w strumieniu czasoprzestrzeni. Ale następne elementy powieści zapowiadają świetną rozgrywkę, ekscytującą podróż. I pokazują, jak bystrym obserwatorem świata był Asimov. Czytaj dalej

Pustoszejący świat. Tylko słowo o „Narodzinach Fundacji” Isaaca Asimova

„Narodziny Fundacji” to kontynuacja „Preludium Fundacji”!

Ten piękny świat wydaje się silny i stabilny, nawet jeśli czasem zadrży, zacznie się trząść, miejscowo zaleje go woda czy wysuszy żar słońca. Roślinność zagospodaruje opuszczone przestrzenie, przykryje otchłanie, zainicjuje nowe życie. A później przyjdzie człowiek i wybuduje od nowa kolejne, coraz bardziej wymyślne konstrukcje, wytworzy następne skomplikowane struktury, wprowadzi swoje porządki i zacznie eksploatację tego, co znajdzie podczas penetracji przestrzeni. Narodziny Fundacji"Ale ten świat bez ciebie już zawsze będzie pusty, obnaży swoją kruchość, rozpadnie się na kawałki, nic go nie uratuje.

Czterdziestoletni Hari Seldon jest dziekanem Wydziału Matematyki na Uniwersytecie Streelinga. Na psychohistorię nie ma tyle czasu, ile by chciał, ale gorliwie i z zapałem pracuje nad nią Yugo Amaryl, niegdysiejszy palacz w Sektorze Dahl. Tymczasem coraz więcej zwolenników zyskuje Jo-Jo Joranum, który głosi równość i sprawiedliwość społeczną, większe polityczne zaangażowanie ludzi. Poszerzające się wpływy i coraz większa aprobata haseł Joranuma przez masy stanowią zagrożenie dla i tak już mało stabilnych rządów Cleona I w chylącym się ku upadkowi Imperium Galaktycznym. Sprzeciwiając się Dors, Seldon postanawia wysłać Raycha jako szpiega do joranumitów. Splot okoliczności doprowadza jednak do dymisji Pierwszego Ministra Eto Demerzela i jeszcze bardziej komplikuje życie Hariego. A to dopiero początek lawiny wydarzeń, które staną się impulsami do tworzenia Encyklopedii Galaktycznej, zbierającej istotne elementy wiedzy oraz doświadczenia ludzkości, i tym samym podwalinami Fundacji i Drugiej Fundacji.

Opublikowana w 1993 roku ostatnia powieść Isaaca Asimova (1920-1992) „Narodziny Fundacji” jest kontynuacją historii z „Preludium Fundacji” (1988). Obie książki przedstawiają zdarzenia wcześniejsze niż opisane w „Fundacji” z 1951 roku. Dlatego czytelnicy sięgający po ten cykl mogą wybrać kolejność chronologiczną tworzenia przez amerykańskiego pisarza powieści albo chronologię wydarzeń. W „Narodzinach Fundacji” autor dokonuje zasadniczo czterech skoków czasowych o około dziesięć lat do punktów zwrotnych, węzłowych, w jakiś sposób kluczowych, coś znaczących dla rozwoju koncepcji psychohistorii i ustanowienia dwóch Fundacji. Poprzez reminiscencje, wspomnienia głównie Seldona zrekapitulowane zostaje to, co działo się z bohaterami oraz Imperium Galaktycznym przez minioną-przemilczaną przez narratora (prawie) dekadę. Czytaj dalej

Żarcik. Kilka słów o eksperymencie powieściowym „Gniazdko dudków” Johna Ashbery’ego i Jamesa Schuylera

A gdyby tak stworzyć układankę, literacki przekładaniec – zdanie za zdanie. Ot, początkowo to będzie tylko zabawa, która przejdzie w słowną potyczkę, pojedynek lingwistyczny, ekwilibrystykę wyrazów i testowanie giętkości języka, możliwości kreacyjnych. John Ashbery, Gniazdko dudków"Ale ani słowa o archeologii mowy, odgrzebywaniu narosłych warstw semantycznych. To ma być tylko igraszka, z iście dziecięcym rozbrykaniem budowanie i rozbijanie słów, fraz, wypowiedzeń. Gra (z) czytelnikiem, roz(g)rywka, szarada, która prowadzi po powierzchni słowa i opowieści, bez konieczności zagłębiania się, wytwarzania sensów.

Przedmieścia Nowego Jorku. Alicja Bush nudzi się jak zwykle. Chciałaby mieszkać w wielkim mieście, a tymczasem dzieli dom z marudnym, zrzędliwym Marshallem. Przychodzi do nich sąsiadka Fabia Bridgewater, która ma słabość do Marshalla, zaś jej brat Wiktor do Alicji. Ta początkowo taka sama jak zwykle wizyta (nie)oczekiwanie pociąga za sobą lawinę słów, kolacji, obiadów, rautów, spotkań, wyjazdów, dziwnych zbiegów okoliczności i kolejnych pojawiających się na „scenie” postaci, przetasowań w talii kart-bohaterów. A czytelnik przysłuchuje się zabawnej, ironicznej, niekiedy sarkastycznej, a czasem tak głupiutkiej i niedorzecznej, że aż śmiesznej, komicznej, parodystycznej wymianie uwag pomiędzy „aktorami” przedstawienia.

W lipcu 1952 roku ceniony amerykański poeta John Ashbery (1927-2017) brał udział jako jeden z odtwórców w kręceniu filmu na podstawie scenariusza równie uznanego poety amerykańskiego Jamesa Schuylera (1923-1991). Gdy wracali do Nowego Jorku, obserwowali i komentowali podmiejskie krajobrazy. By zaradzić narastającej nudzie, Schuyler zaproponował wspólne pisanie powieści – wymiennie po jednym zdaniu. Czytaj dalej

„Pieniądze to koncentrat utopii.”* Słów parę o powieści „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” Kurta Vonneguta

Zakrzywione, przerysowane proporcje i detale portretu w poszczególnych załomach oraz przejściach między kolejnymi liniami czy punktami odsłaniają więcej niż pozornie zgodny z percypowaną rzeczywistością szkic. W tych wykoślawionych elementach, powiększających wybrane aspekty, otwiera się anamorficzny labirynt luster wystawiający na próbę ciekawskich.

Młody kombinator, prawnik Norman Mushari podczas pracy w kancelarii McAllister, Robjent, Reed i McGee został oczarowany bajońską sumą pieniędzy należącą do jednych z klientów – rodziny Rosewaterów. Zgodnie z poradą starego McAllistera przed laty Rosewaterowie, by uniknąć podatków spadkowych, powołali Fundację Rosewatera oraz Korporację Rosewatera. Ta druga zajmuje się zarządzeniem kapitału, zaś ta pierwsza generuje dochody, z których mogą dowolnie korzystać kolejni dziedzice fortuny. Tymczasem Eliot, jedyny syn senatora Rosewatera i obecny prezes, zajął się… filantropią. Pojechał do rodzinnego (z zamierzchłych czasów) miasteczka Rosewater, gdzie poza pracą w ochotniczej straży pożarowej wspierał finansowo i duchowo najbiedniejszych. Wielu mówi, że zwariował. W statucie Fundacji zaś kryje się zapis, iż każdy członek zarządu uznany za niepoczytalnego zostanie odwołany. A że Eliot nie ma dziecka, bo z żoną Sylvią, która przeszła już kilka załamań nerwowych i obecnie wypracowała nową, trzecią osobowość, właśnie się rozwodzą, to jedynym spadkobiercą może okazać się mieszkający w Rhode Island biedny daleki krewny, Fred Rosewater. I te bardzo sprzyjające przechwyceniu znacznej sumy pieniędzy okoliczność będzie chciał niecnie wykorzystać Mushari.

W brawurowej, tragikomicznej satyrze na amerykańskich żłopaczy z Rzeki Forsy o przewrotnym tytule „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” z 1965 roku, amerykański pisarz Kurt Vonnegut (1922-2007) przy pomocy między innymi hiperbolizacji utka absurdalną i momentami groteskową opowieść, którą odczytywać można na kilku poziomach, uruchamiając dowolne konteksty oraz motywy. Nic tu nie jest jednoznaczne, nic czarno-białe. Czytaj dalej

Psychohistoria. Słowo o „Preludium Fundacji” Isaaca Asimova

Matematyczne labirynty prowadzą krętymi korytarzami i nierzadko trafiają na aporie, miejsca nie do przejścia. Ale może kiedyś, podczas kolejnej podróży po świecie część kart zostanie odsłonięta, puste pola zacienione i ścieżka chociaż fragmentarycznie zacznie się krystalizować. Granice wiedzy i możliwości niepostrzeżenie przesuną się o następny mikrometr.

Planeta Trantor, siedziba Cleona I władcy Imperium Galaktycznego obejmującego 25 milionów światów, stopniowo ulega korozji, rdzewieniu, podupada, ale widoczne jest to dopiero, gdy bliżej przyjrzymy się poszczególnym elementom, detalom. Marazm i znużenie, rutynowe życie 40 miliardów ludzi zamieszkujących ponad 800 sektorów Trantora, atomizacja i brak solidarności, wzajemne urazy, niechęć, lecz niepopychające do otwartych walk, przyczyniają się do złudzenia stabilności. W tym roku, 12020 e.g., właśnie tu zorganizowano Zjazd Dziesięcioletni matematyków. Pojawił się na nim trzydziestodwuletni Hari Seldon, mieszkaniec małej planety Helion. Na spotkaniu przedstawił koncepcję psychohistorii, która przez laików została opatrznie odczytana… jako możliwość matematycznego przewidywania przyszłości. Mężczyzna, traktujący psychohistorię jak możliwą naukę teoretyczną, ale na pewno nie praktyczną, ot, intelektualną rozrywkę, nawet nie zdawał sobie sprawy z poruszenia i zainteresowania przez siebie wzbudzonego w kręgach władzy oraz pretendentów do tronu imperialnego. Uciekając przed Cleonem I oraz jego doradcą szarą eminencją Demerzelem, którzy chcą wykorzystać „wróżenie” do utrzymania władzy i pokoju w Galaktyce, przemierzy kilka sektorów na Trantorze. Spotkani ludzie, ich historie, problemy, (nie)wierzenia, aksjomaty poszczególnych grup, poglądy i tajemnice będą impulsami do poszukiwań przez Seldona możliwości zastosowania psychohistorii w praktyce. Nic jednak nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Pod pozorami, maskami i gestami kryje się klucz do poznania świata i samego siebie. Czytaj dalej