A gdyby tak stworzyć układankę, literacki przekładaniec – zdanie za zdanie. Ot, początkowo to będzie tylko zabawa, która przejdzie w słowną potyczkę, pojedynek lingwistyczny, ekwilibrystykę wyrazów i testowanie giętkości języka, możliwości kreacyjnych. Ale ani słowa o archeologii mowy, odgrzebywaniu narosłych warstw semantycznych. To ma być tylko igraszka, z iście dziecięcym rozbrykaniem budowanie i rozbijanie słów, fraz, wypowiedzeń. Gra (z) czytelnikiem, roz(g)rywka, szarada, która prowadzi po powierzchni słowa i opowieści, bez konieczności zagłębiania się, wytwarzania sensów.
Przedmieścia Nowego Jorku. Alicja Bush nudzi się jak zwykle. Chciałaby mieszkać w wielkim mieście, a tymczasem dzieli dom z marudnym, zrzędliwym Marshallem. Przychodzi do nich sąsiadka Fabia Bridgewater, która ma słabość do Marshalla, zaś jej brat Wiktor do Alicji. Ta początkowo taka sama jak zwykle wizyta (nie)oczekiwanie pociąga za sobą lawinę słów, kolacji, obiadów, rautów, spotkań, wyjazdów, dziwnych zbiegów okoliczności i kolejnych pojawiających się na „scenie” postaci, przetasowań w talii kart-bohaterów. A czytelnik przysłuchuje się zabawnej, ironicznej, niekiedy sarkastycznej, a czasem tak głupiutkiej i niedorzecznej, że aż śmiesznej, komicznej, parodystycznej wymianie uwag pomiędzy „aktorami” przedstawienia.
W lipcu 1952 roku ceniony amerykański poeta John Ashbery (1927-2017) brał udział jako jeden z odtwórców w kręceniu filmu na podstawie scenariusza równie uznanego poety amerykańskiego Jamesa Schuylera (1923-1991). Gdy wracali do Nowego Jorku, obserwowali i komentowali podmiejskie krajobrazy. By zaradzić narastającej nudzie, Schuyler zaproponował wspólne pisanie powieści – wymiennie po jednym zdaniu. Czytaj dalej