Wystarczy tylko ziarenko rzucone w przestrzeń albo iskierka, by na odpowiednim podłożu w określonym czasie wykwitnąć płomiennym, śmiercionośnymi kwiatami i pochłonąć istnienie. Nigdy nie wiadomo, kiedy to, co miało się rozwijać, rozrastać, eksplorować, zostanie nagle, jednym ruchem wymazane.
W 1720 roku wybuchła zaraza w Marsylii. Informacja o tym zapewne była jednym z impulsów dla angielskiego pisarza, pamflecisty, dziennikarza, a nawet handlarza i szpiega, najbardziej znanego z powieści z 1719 roku „Robinson Cruzoe” Daniela Defoe (właśc. Daniel Foe, 1660-1731) do stworzenia kolejnego utworu, w gruncie rzeczy głównie w celu zarobkowym. Dwa lata później bowiem opublikował „Dziennik roku zarazy” opisujący doświadczenia i przeżycia rymarza podczas epidemii dżumy w Londynie w 1665 roku. Stylizowany na autentyk, odnaleziony dokument-świadectwo utwór podpisany został inicjałami „H.F.”, w których dopatrywano się nazwiska wuja autora, Henry’ego Foe. Pierwsze polskie tłumaczenie autorstwa Jadwigi Dmochowskiej ukazało się dopiero w 1959 roku. A dzieło Defoe inspirowało przecież różnych twórców, między innymi Gustawa Herlinga-Grudzińskiego podczas pisania „Innego świata”, wskazuje się także pisarzy takich jak Albert Camus czy Herbert George Wells.
Narrator postanawia pozostać w Londynie, mimo potęgującej się zarazy, jakby na przekór propozycjom i prośbom brata oraz siostry, by ratował swoje życie. Wstrzymuje go w dużej mierze strach przed tym, co stanie się… z jego przedsiębiorstwem i sklepem, gdy opuści miasto, ale przekonuje czytelnika, że powód był zupełnie inny. Interpretował bowiem różne znaki sabotujące jego przygotowania do rejterady jako sygnał od Boga. Nie oznacza to, że nie odczuwa lęku przed chorobą – wręcz przeciwnie, pisze o swoich obawach, momentach załamania, zwątpieniu w słuszność swojej decyzji. Ale po krótszym czy dłuższym odizolowaniu, zamknięciu się w domu, niemalże rekluzji, mimo morowego powietrza coś go nieustannie wyrywa, wyciąga na ulice, by przemierzać zaułki, obserwować i (pod)słuch(iw)ać, eksplorować, a następnie spisywać swoje doświadczenia i konstatacje. Jak nadmieni, wiele z jego notatek to osobiste zapiski, których zabrania publikacji nawet po swojej śmierci, dlatego czytelnik – jak sugeruje narrator – otrzymuje jedynie wycinek, fragment.
W jego spostrzeżeniach odnajdziemy rysy socjologiczne, psychologiczne, polityczne, obyczajowe, religijne, a momentami i filozoficzne. Podczas podróży po opustoszałym Londynie narrator rejestruje zmiany zachodzące w mieście, rany i ślady, znaki pozostawiane przez zarazę. Najwięcej jednak uwagi poświęca ludziom, ich zachowaniu, podejściu do drugiego człowieka, rozmaitych, skrajnych reakcjach na postępującą dżumę, ot – jedni decydują się na hulanki i swawole, inni wpadają w histerię, narasta w nich obłęd, szaleństwo, pojawiają się próby samobójcze, otępienie, a kolejni szabrują, plądrują, kradną, oszukują, wykorzystując zamieszanie i nieobecność właścicieli domów czy sklepów. Nadmienia narrator, że groza i powszechna panika gwałtownie opadają, gdy wśród społeczności pojawia się informacja o malejącej liczbie nowych zachorowań. Autor krytycznie ocenia tę lekkomyślność mieszkańców. Nie mniej surowo przygląda się i piętnuje wiarę w zabobony, androny, zamiłowanie z początków epidemii zarówno do przepowiedni, mglistych wizji, jak i do szarlatanów, jasnowidzów, wróżów, innymi słowy – hochsztaplerów, którzy przekonują wielu, że ich talizmany, amulety i inne artefakty, czary, rytuały, mikstury uchronią przed zachowaniem. Nota bene, podobnych przejawów poczucia wyższości narratora zaobserwujemy więcej.
Wiele zapisków poświęca kwestiom religijnym, zawierzeniu Bogu, modlitwom – i w zasadzie stanowią one dla niego asumpt do rozważań na temat kondycji człowieka. Obok pojawiają się liczne notki – można rzec – o charakterze naukowym, badawczym; między innymi narrator docieka, w jaki sposób ludzie się zarażają i w jakim okresie wzrasta liczba zachorowań, a w jakich miesiącach maleje; zastanawia się, dlaczego ci, którzy na pozór są zdrowi (brak im śladów choroby, miazmatów), nagle upadają i umierają. Przysłuchuje się opowieściom ludzi i rozsiewanym plotkom, pogłoskom (vide: przyspieszanie przez pielęgniarki i stróżów zgonów zadżumionych), ale nie przytacza ich bezrefleksyjnie, podejmuje się polemiki. Testuje wiarygodność danych (na przykład na ile niedoszacowane są statystyki zgonów na dżumę), sprawdza i analizuje skuteczność wprowadzonych zasad kwarantanny, przymusowej izolacji (często kończącej się ucieczkami) i dezynfekcji (tyleż wonnościami, medykamentami, ile ogniem). Nie unika makabrycznych opisów (naturalistycznych – [sic!]), na przykład gangreny, pęcherzy i wypalania ich przez lekarzy środkami kaustycznymi czy zbiorowych mogił, wrzucania trupów do fosy-grobu, reifikacji ciała człowieka po śmierci. Wskazuje na dramatyczną sytuację kobiet w ciąży, matek noworodków, ludzi ubogich, nędzarzy i służby. Udziela porad i wskazówek czytelnikom, szczególnie zaś kolejnym pokoleniom, które będą się mierzyły z innymi epidemiami.
Defoe ofiarował czytelnikowi w „Dzienniku roku zarazy” bogactwo środków stylistycznych, rozwiązań fabularnych, narracji, tropów. Dziennik przywodzi na myśl raczej zapis pamiętnikarski z dodatkiem faktografii, kroniki, ale nieunikającej koloryzowania, mniejszych czy większych przekłamań, fikcji. I jak to bywa z „intymistyką” tworzoną przez tak zręcznych pisarzy jak Defoe, nie braknie retuszu, mistyfikacji, fabrykowania (już kreacja postaci narratora jest tego piękną egzemplifikacją), autokreacji czy uwag metatekstowych, pisania o pisaniu. Sięga autor między innymi po esej, reportaż, artykuł prasowy, felieton, polemikę, sprawozdanie (szeroko pojęte), raporty, ogłoszenia, wywiad, partie dialogowe jak ze sztuki teatralnej. Defoe umiejętnie wplata i analizuje zarówno zarządzenia, obwieszczenia, jak i dane statystyczne, zwłaszcza liczby zgonów z podziałem na tygodnie, parafie (prowadzące spisy), przyczynę śmierci. Liczne antycypacje i dygresje, niekiedy meandryczność wywodów, a nade wszystko powtórzenia, niekiedy natrętne nawracanie do pewnych tematów (vide: zamykanie domów, w których wykryto przypadek dżumy, i stawianie przed nimi stróżów) wprowadzają rozedrganie, zgrzyty, a w niektórych miejscach chaos, zaburzają „racjonalny”, uporządkowany segment narracji. Zastanawiające, na ile to wypadek podczas pisania, a na ile celowy zabieg podkreślający (a może imitujący?), że „Dziennik roku zarazy” jest zapisem amatora, nieprofesjonalisty, chaotyczną relacją świadka, ba! notowanymi na bieżąco doświadczeniami człowieka, który nie jest bezduszny, ale przeżywa to, co przerażającego widzi i słyszy, a co wpływa na jego rozstrojenie. Opowieść rymarza dopełniają anegdoty, dykteryjki, literackie portrety, szkice ludzi i miejsc, a nawet quasi-przypowieść, w zasadzie legenda, mit o trzech mężczyznach umykających przed zarazą i skupiających wokół siebie kilkunastu podobnych uciekinierów. Wewnątrz poszczególnych części narracji obecne są między innymi enumeracje, powtórzenia, kontrasty, porównania, apostrofy (do czytelnika), elipsy, gradacje. Nie trzeba chyba dodawać, z jaką siłą wybrzmiewa w utworze Defoe topos danse macabre.
„Dziennik roku zarazy” Daniela Defoe jest intrygującym, pełnym zaskoczeń pratekstem dla utworów podejmujących tematykę zarówno dosłownej, jak i metaforycznej zarazy. Jest też pytaniem o konflikt między dobrem jednostki a społeczeństwa, minitraktatem o kondycji duchowo-psychicznej człowieka. Co jasne, niektóre elementy mogą dziś wydać się kuriozalne czy nieznośne, ale po 300 latach do pierwszej publikacji, wiele spostrzeżeń narratora (porte-parole autora), uwag niejako na marginesach, nierzadko pojawiających się między wierszami jest przerażająco aktualnych.
——————
Daniel Defoe, Dziennik roku zarazy, przeł. Jadwiga Dmochowska, wstęp Gustaw Herling-Grudziński, posłowie Zofia Sinko, PIW, Warszawa 2022.
W zasadzie można by i odnaleźć tu elementy (zalążki?) późniejszych powieści grozy i makabreski.
*
Pełny tytuł: „Dziennik roku zarazy oparty na obserwacjach lub zapiskach najważniejszych wydarzeń zarówno publicznych jak prywatnych, które zaszły w Londynie podczas Wielkiego Nawiedzenia w 1665 roku” (oryg.: „A Journal of the Plague Year: Being Observations or Memorials, Of the most Remarkable Occurrences, As well Publick as Private, which happened in London During the last Great Visitation In 1665”). Ciekawe jest słowo „nawiedzenie”. Jakby duch czy raczej Śmierć?
*
Podczas gdy wiele czytelniczek w wieku szkolnym zachwycało się Anią (do dziś jest mi to obojętna), ja z przyjemnością podróżowałam z „Robinsonem Cruzoe”. Mam duży sentyment do tej powieści.
Sponsorem tekstu jestem ja ; )
Autor: Luiza Stachura