W lodowym królestwie, w z(a)mrożonej przestrzeni co jakiś czas pojawiają się drobne rysy, subtelne, ledwo dostrzegalne pęknięcia. Sączy się przez te mikrorany pragnienie ciepła i wyzwolenia, ucieczki ze skostniałego świata zaprogramowanych gestów i mechanicznie powtarzanych fraz. Ale nieustanne funkcjonowanie wedle ściśle wytyczonych zasad, z określonym systemem kar, jest najznakomitszym sabotażystą rejterady.
Południowokoreański dramatopisarz Lee Kang-baek (ur. 1947) debiutował w 1971 roku sztuką „Pięcioro”, którą w polskim tłumaczeniu zaprezentowała koreanistka Ewa Rynarzewska najpierw w czasopiśmie „Dialog”, a w 1998 roku w zbiorze zawierającym pięć dramatów Lee. To cenny na polskim rynku wydawniczym wybór utworów jednego z najważniejszych twórców z Korei Południowej, w młodości zafascynowanego między innymi dziełami Samuela Becketta i potrafiącego umiejętnie czerpać inspirację z nich, by kreować oryginalne literackie światy. Przełożone na język polski sztuki Lee można określić jako koreański wariant „teatru absurdu”. Autor dokonuje wiwisekcji, obnażenia psychiki jednostki spętanej, uwikłanej w społeczeństwo i dominującą narrację. Poprzez nonsensy, absurdy ujawnia opresyjność władzy i mechanizmy dopasowywania się do bieżącego kursu (nie)rzeczywistości, przystosowania się do nieustannie zmieniających się okoliczności, wyrzeczenia się siebie i swoich poglądów, odrzucenia czy ukrycia swojego „ja” za maską bez wyrazu, by przetrwać. Dramaty Lee Kang-baeka zachwycają. Odczytywać je można zarówno na płaszczyźnie mikro, a zatem poprzez historię Korei (Południowej), zwłaszcza zwracając uwagę na czasy trwającej przeszło trzy dekady (od początku lat 60. do lat 90. XX wieku) junty wojskowej, jak i w perspektywie uniwersalnej – zniewolenia jednostki (jej umysłu, uczuć, ducha), zreifikowania jej przez władzę i/czy ideologię, uczynienia z niej marionetki, kukiełki na sznurkach, bezwolnej lalki pozorującej życie w imitacji rzeczywistości.
„Pięcioro”* (1971) to zapis tyleż narastającego, ile uaktywniającego się obłędu tytułowych pięciorga osób – czterech mężczyzn i jednej kobiety. Lee nie obdarza ich imiona czy nazwiskami, ale określa pierwszymi pięcioma literami alfabetu koreańskiego (Ewa Rynarzewska słusznie zaproponowała A, B, C, D, E). Stanowią metonimiczne figury, bezimienne pacynki – są swoistym Jedermannem. Znamienne, że jedynie kobieta nic nie mówi, wykonuje wyłącznie kilka drobnych gestów, jakby jej usta zostały (symbolicznie) zakneblowane, jakby jej język został odcięty. Bohaterowie znajdują się w luku statku, gdzie ukrył ich kapitan, który wziął od nich potajemnie pieniądze, by mogli przepłynąć na inną wyspę i tym samym uciec. Na sygnał świetlny i dźwiękowy mają chować się w skrzyniach i beczkach. Warto zwrócić uwagę zarówno na budowę przestrzeni przywodzącą na myśl szkatułki (statek-luk statku-beczki i skrzynie; wszędzie mrok lub półmrok), jak i na sygnały wyzwalające określone, wyuczone odruchy – te elementy w różnym natężeniu widoczne będą w innych dramatach Lee. Postacie paranoicznie sprawdzają, czy przypadkiem nikt nie odkrył ich obecności, choćby poprzez wydzielany przez nich zapach. Snują wizje okrutnej śmierci, jakby jej oczekiwali, ale znajdują chwilowe wybawienie – jeden z mężczyzn stanie się symboliczną ofiarą.
Makabryczna sztuka „Trzech”** (1972) to zapis przerażających, absurdalnych ulicznych przedstawień trzech mężczyzn – dwóch niewidomych starców (A i B) oraz cyklicznie zmieniającego się pomocnika-syna (C). Obecny „syn” jest już z nimi rok i zaczyna ich to męczyć. Podczas gdy B gra na bębnie, a C wstaje i siada zgodnie z rytmem, A strzela z broni w kierunku C. Tłum oczekuje na rychłą śmierć C, a gdy jej nie otrzymuje, zaczyna oskarżać występujących o fałszerstwo i nie ofiaruje żadnych pieniędzy. Tymczasem w C jest nienasycone pragnienie życia…
Na kameralnej scenie rozgrywa się „Ślub” (1974). Mężczyzna-oszust (bezimienny) wynajmuje dom, Służącego i kilka elementów garderoby, by oczarować Dziewczynę, której chce się oświadczyć. W didaskaliach autor wskazuje na zbędność dekoracji, dźwięku czy światła – istotne są publiczność (częściowo angażowana w przedstawienie) oraz parę artefaktów, zarówno tych, które zabierać będzie po upływie określonego czasu Służący, jak i tych pożyczanych od widzów. Prowizoryczność, substytuty, fałsze, retusze, mistyfikacje, aranżacje przestrzeni rozpadają się w konfrontacji z autentycznym uczuciem. Niejednoznaczny, pełen ciemnych miejsc utwór.
Wstrząsający, rewelacyjny dramat „Obserwatorzy” (1973?) to obnażający mechanizmy władzy zapis inicjacji, wtajemniczenia w fabrykowanie wroga, by skonsolidować grupę ludzi. Na wieży strażniczej gdzieś w puszczy na samym szczycie siedzi legendarny Obserwator A, który gdy widzi zbliżające się wilki, alarmuje Obserwatora B (starca) znajdującego się piętro niżej, by ten zaczął bić w blaszany bęben i tym samym ostrzegł mieszkańców wioski. B odczuwał samotność, więc poprosił naczelnika, by powołał jeszcze jednego Obserwatora – i tak pojawia się na wieży młody chłopak C. Ale tej nocy – od zmierzchu do świtu – przeżyje wstrząs, gdy zapragnie dowiedzieć się prawdy, zacznie dociekać, szukać.
Rozpad dotychczasowego porządku świata, norm społecznych i wartości odzwierciedlony został przez Lee w niepokojącym utworze „Głowa dorsza” (1993). Czterdziestoletni Cha-ang i Ki-im są magazynierami – mieszkają i pracują w ciemnym magazynie, sortują skrzynie, przygotowują te, które odbiera kierowca, oraz przyjmują na stan nowe. Niegdyś wiedzieli, co się w nich znajdowało (głównie warzywa), obecnie nie mają pojęcia, bo w losowo uchylonych odnajdują części, fragmenty jakichś większych konstrukcji (może i destrukcyjnych jak na przykład bomby). Cha-ang jest schludnym, rzetelnym, odpowiedzialnym mężczyzną, a Ki-im to jego przeciwieństwo – niedbały, wybierający bylejakość, pełen marazmu, inercji, jedynie pod wpływem alkoholu potrafiący rozmawiać z kobietą. I właśnie podczas takich wypadów spotyka kusicielkę Pannę Darling. Ojciec dziewczyny – kierowca i karciarz-kanciarz, oszust, hochsztapler – widzi w Ki-imie dobrego kandydata na zięcia. Cha-ang nie chce jednak zostać sam, martwi się o przyjaciela, zatem pragnie go przekonać do pozostania w magazynie. Ale Ki-im nie widzi sensu w skrupulatności i rutynowej pracy Cha-anga. Pod wpływem Darling spróbuje mu udowodnić, że niedbałość (vide: pomylenie skrzyń do wysłania) nie spotka się z żadną karą… Tytułowa głowa dorsza to pozostałość po rybie, którą zjadł Ki-im. Cha-ang został łeb dorsza na „czarną godzinę”, zapobiegliwie. Nota bene, głowa przywodzić będzie hamletowską czaszkę i tak jak Hamletowi przypomni Yoricka, tak Cha-angowi Ki-ima, a czytelnikowi ten symbol otworzy drogę do dalszych interpretacji.
Pięć „Dramatów” Lee Kang-baeka to olśnienie. Wykorzystując absurd, paranoję, obłęd, groteskę, hiperbolizację, poetykę snu, oniryzm, wprowadzając nieliczne, ale starannie wybrane znaki, symbole, w sposób przemyślany konstruując i aranżując (czaso)przestrzeń, południowokoreański dramatopisarz stworzył dzieła paraboliczne. To dramaty o kondycji psychofizycznej współczesnego człowieka, o jednostce nieustannie przycinanej, docinanej wedle obowiązujących wzorców, wskazań władzy, jednostce wplątanej w machinę historii, polityki, przemian społeczno-obyczajowych i zależnej od kaprysu rządzących.
——————
Lee Kang-baek, Dramaty, przeł. z koreańskiego Ewa Rynarzewska, Oficyna Literatów i Dziennikarzy POD WIATR, Warszawa 1998.
Zgodnie z zapisem dalekowschodnim nazwisko poprzedza imię.
* Po słowach:
„Trzeba umieć zapominać. Ja nie potrafię, nieważne, co by to było. (…) Nie ma przeszłości. Jest tylko teraźniejszość.” [s. 9]
„Ukochany mój kraj, znienawidzony mój kraj, tam wszyscy ludzie mówią jednocześnie różne rzeczy. Żeby żyć.” [s. 14]
„Życie, które wiedliśmy kiedyś, zanim wsiedliśmy na ten statek, i życie, jakie wiedziemy teraz, jest dokładnie takie samo. Niczym się nie różni. Wszystko to, co było w kraju, w którym mogliśmy żyć albo zginąć, wszystko to powtarza się na tym statku. Potrzeba nam czegoś nowego. Chociaż wcale też nie potrzeba.” [s. 18]
** Po słowach:
„Żyjesz od zeszłego roku. Czy aby nie za długo? My ciebie już nie potrzebujemy. Ale ty wciąż chcesz żyć.” [s. 31-32]
Autor: Luiza Stachura