„(…) świat przewrócił się na nice.” Kilka słów o „Północ-Południe” Yi Ho-cheola (Li Hoczhola)

Niekiedy z mgły wyłaniają się twarze i imiona ludzi dawno niewidzianych. Przez chwilę zatrzymasz się i zastanowisz, co oni teraz robią, gdzie są, jakie sny śnią, dokąd zmierzają. A może nie ma ich już w tym wymiarze świata. Cienie z przeszłości ożyją na nowo, ale wyłącznie na moment, podczas krótkiego teatru wspominania. Yi Ho-cheol (Li Hoczhol), "Północ-Południe"Później wrócą do zaułków i zakamarków (nie)pamięci, zatoną w letejskiej wodzie.

Po blisko pięćdziesięciu latach pisarz sięga pamięcią do przełomu lat 40. i 50. XX wieku, gdy jako dziewiętnastoletni uczeń liceum został zmobilizowany do Armii Ludowej podczas wojny koreańskiej. Kreśli portrety rewolucjonistów i aktywistów z północnej części kraju, atmosferę nużących przemówień, nieufności i ostrożności w kontaktach międzyludzkich, niejasnych motywacji „ochotników” z Południa, by następnie zestawić to z powiewem mityzowanej południowej części kraju i wizerunkami „Południowców”, których spotkał, gdy został jeńcem wojennym.

Urodzony w 1932 roku, podczas japońskiej okupacji Korei, Yi Ho-cheol (Li Hoczhol) wychował się w zamożnej rodzinie w wiosce Wonsan (obecnie znajdującej się na terytorium Korei Północnej). Pokrótce przypomnę, że po kapitulacji Japonii od północy wkroczyła Armia Czerwona, a od południa – Stany Zjednoczone. Ustanowiono linię demarkacyjną wzdłuż 38 równoleżnika. W 1948 roku w amerykańskiej strefie wpływów powstała Republika Korei, a niedługo później Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna po stronie północnej, gdzie coraz więcej aktywistów chciało doprowadzić do zjednoczenia Korei. W 1950 roku Koreańczycy z Północy zbrojnie wjechali na Południe, niebawem zajęli Seul, ale sytuację zmieniła ingerencja wojsk ONZ. W początkowym okresie walk powoływano praktycznie wszystkich mężczyzn i młodzieńców mieszkających na północy Półwyspu Koreańskiego – także licealistów. Jednym z nich był Yi Ho-cheol. Własne doświadczenia w armii, a później ucieczkę na Południe opisywał od 1955 roku w kolejnych (nagradzanych) utworach. Zmarł w 2016 roku.

W języku polskim ukazał się w 1999 roku zbiór pięciu opowiadań-opowieści Yi, pod wspólnym tytułem „Północ-Południe”. Liczne usterki językowe, błędy, literówki, powtórzenia i polska transkrypcja (vide: Li Hoczhol; w dalszej części tekstu podaję zgodnie z tą transkrypcją nazwiska bohaterów) nie ułatwiają przedzierania się przez tekst pisarza – sam w sobie czy ze względu na tłumaczenie nierówny, momentami nużący, pełen wyimków, wyrw, luk, niedopowiedzeń, dryfowania po reminiscencjach, chaotycznego chwytania kolejnych rozbłyskających obrazów przeszłości. Czytaj dalej

Komiksowo-filmowe kadry. Parę słów o „Bullet train. Zabójczym pociągu” Isaki Kōtarō

„Nie wierz we wszystko, co usłyszysz czy przeczytasz.” [s. 102]

Majsterkowicz losowo wydobywa ze świata jak z pudełka elementy, fragmenty, kawałeczki, odłamki. Te, które mu się podobają, zostawia, pozostałe odrzuca – niech dryfują na marginesach. Czasem poszukuje konkretnych obiektów, zalążków mikroświatów. Później zajmie się ich układaniem, przestawianiem, dopasowywaniem, wycinaniem. Isaka Kōtarō, "Bullet train. Zabójczy pociąg"Ale wybrane puzzle, kamyczki nie zawsze chcą się podporządkować, czasem wywołują echa innych detali, a niekiedy odmawiają współpracy z czymkolwiek, odizolowują się rozkapryszone, odcinają. Przetwórca jednak się nie poddaje, bo jedynym ograniczeniem mogłaby być jego wyobraźnia, gdyby nie to, że materiałów, z których buduje, jest nieskończenie wiele. Kiedyś znajdzie odpowiednie słowoobrazy. Albo i nie.

Do shinkansena zmierzającego z Tokio do Morioki wsiada Kimura Yuichi, niegdysiejszy płatny zabójca, obecnie ochroniarz zniszczony przez alkoholizm. Jego sześcioletni synek Wataru leży w śpiączce w szpitalu. Mężczyzna postanawia zemścić się na tym, kto zrzucił dziecko z dachu. W tym samym czasie do innego wagonu wchodzą kolejni ludzie z „branży”, funkcjonujący pod pseudonimami Cytryna i Mandarynka. Cytryna jest maniakalnie zafascynowany animacją „Thomas i przyjaciele”, więc nieustannie nawiązuje do poszczególnych odcinków i bohaterów, Mandarynka zaś to typ intelektualisty, który gdy wpada w furię, zaczyna cytować klasyków literatury światowej. Towarzyszy im odbity z rąk porywaczy syn bossa, przerażającego Minegishiego Yoshio, o którym krążą wstrząsające legendy. Owoce wiozą ze sobą także walizkę z okupem. Ale… ktoś wynajmuje poprzez Marię Beetle mężczyznę znanego jako Biedronka, największego pechowca Nanao, by ten ukradł konkretny bagaż. Nic nie pójdzie zgodnie z planami poszczególnych bohaterów. Tym bardziej, że w pociągu znajdą się także między innymi mityczny Szerszeń, który używa zatrutych igieł, oraz psychopata, mistrz manipulacji – gimnazjalista Ōji Satoshi*.

„Gest niedowierzania, godny postaci z mangi (…).” [s. 141]

W 2010 roku japoński autor kryminałów i thrillerów Isaka Kōtarō (ur. 1971) opublikował powieść 『マリアビートル』(Maria Beetle), której tytuł w języku angielskim to „Bullet train”. W sierpniu 2022 roku do kin wchodzi amerykańska ekranizacja w reżyserii Davida Leitcha, odpowiedzialnego między innymi za „Deadpool 2” i… sporo z atmosfery, poczucia humoru, obrazowania na przykład „Deadpoola” czy filmów choćby Quentina Tarantino jest w „Bullet train”. Nie brakuje też dalekowschodniego rysu (pop)kultury, jakiegoś pierwiastka Kirino Natsuo, ale przede wszystkim elementów znanych z niektórych m&a oraz gier, przykładowo: „Higurashi no naku koro ni”, „Danganronpa”, „Ansatsu Kyouyshitsu” („Assassination Classroom”), „Death parade”, „Death note”, „Dorehodoro”, „Durarara!!”, „FLCL”, „Mōsō Dairinin” („Paranoia Agent”). I w przeciwieństwie do „Battle royale” Takamiego Kōshuna, jest w „Bullet train” bardzo dużo dystansu, ironii, prowadzenia narracji z przymrużeniem oka, świadomego samplowania, przestawiania, zestawiania i konfrontowania znaków. Dodam jeszcze, że polskie tłumaczenie zawdzięczamy japonistce Annie Horikoshi.

Utwór Isaki jest utrzymany w konwencji postmodernistycznej żonglerki motywami, elementami kultury, kliszami, schematami, okraszony czarnym humorem, licznymi zwrotami akcji, suspensami, psychodelicznymi ujęciami, nagłymi cięciami, cofnięciami taśmy, symultanicznością. Znamienne, że autor używa czasu teraźniejszego – zachowania i działania bohaterów w pociągu opisuje jako „tu i teraz”, co wywołuje wrażenie przesuwających się kadrów i może przywodzić na myśl czytanie komiksu, oglądanie anime albo filmu. Odbiorca ma momentami wrażenie bycia częścią tego spektaklu, a nawet gry. Czytaj dalej

„Teatr marionetek”. Tylko parę słów o „Limes inferior” Janusza A. Zajdla

A może wszystko jest fikcją, zręcznym oszustem, fabrykacją, zmyśloną historią, bajką przekazywaną kolejnym pokoleniom, by utrzymywać fikcję? Może nasze istnienie to drobny elemencik wielkiego snu Kosmosu?

„Jeśli współczesność chce coś ukryć przed ludźmi, historia po dziesiątkach lat nie ma szans dogrzebania się prawdy. Zamiast niej znajduje się tylko artefakty, misternie utkane legendy modyfikujące prawdę, spreparowane na użytek ówczesnego społeczeństwa i tak głęboko zaszczepione w świadomości pokoleń, że stają się prawdą zastępczą, której obalenie po latach nie leży w niczyim interesie. Przeciwnie, mogłoby to wstrząsnąć podstawami od lat budowanej rzeczywistości.” [s. 171]

Po Wielkiej Reformie obejmującej całą Ziemię Janusz A. Zajdel, "Limes inferior"wprowadzono rzekomo doskonały system społeczno-ekonomiczny, oparty między innymi na podziale ludzi na siedem klas – wedle uzyskanych wyników podczas testów inteligencji, przy czym klasa „zero” jest najwyższą, elitarną – oraz uzależnionych od tego wymagań i zarobków, czyli punktów (żółtych, zielonych i czerwonych) stanowiących ekwiwalent niegdysiejszego pieniądza i wymienianych w automatach po włożeniu Klucza (identyfikatora obywatela) na rozmaite dobra. W jednym z miast, Argolandzie, Adi Cherryson znany jako Sneer, oficjalnie „czwórka”, by nie zostać zmuszonym do pracy, ale tak naprawdę „zerowiec”, zajmuje się intratnymi, acz nielegalnymi biznesami – jest bowiem lifterem. A lifterzy „pomagają” mniej inteligentnym pooszukiwać komputer podczas testów i zdobyć wyższą klasę. Podziemne życie społeczne, ludzka natura i rosnące potrzeby wytwarzają rozmaite grupy działające na przekór systemowi. Sneera coraz bardziej zastanawia, jaki cel ma władza, która zasadniczo bagatelizuje w tym coraz bardziej zaprogramowanym, zautomatyzowanym mieście te pokątne działania, sabotujące technicyzację społeczeństwa rysy i pęknięcia, a przecież z łatwością mogłaby się ich pozbyć. Nie opuszcza go wrażenie, że jest uczestnikiem gry pozorów, oszustwa, mistyfikacji, teatru marionetek. Kto jednak jest widzem, dla kogo to całe przedstawienie? Kolejne wydarzenia, których wartkim strumieniem popłynie, zaprowadzą go jądra ciemności, czytelnik wraz z nim po ułożeniu wszystkich dostępnych puzzli stanie nad Przepaścią.*

Jeden z twórców (polskiej) fantastyki socjologicznej, fizyk z wykształcenia, Janusz Andrzej Zajdel (1938-1985) rewelacyjną powieść „Limes inferior”** pisał w latach 1979-1980, a opublikował w 1982 roku. To – można zaryzykować twierdzenie – profetyczny utwór, futurologiczna wizja świata dążącego do upadku i rozpadu. Decydenci celowo ogłupiają społeczeństwo, by łatwiej było manipulować ludźmi, indoktrynować, przekształcać, docinać, wyrównywać, zreifikować, kierować jak lalkami, stechnicyzować i zrobotyzować każdą sferę życia, odczłowieczyć, odebrać wolność, początkowo podsuwając substytuty, ale z czasem znacznie je ograniczając, a wreszcie eliminując. Czytaj dalej

„Wyśpiewam pieśń o tobie.” Kilka słów o „Żegnaj, żono!” Tokunagi Sunao

Ślad twojej obecności przenika przestrzeń, wypala się w niej, zapisuje w cząstkach innych osób, w moim sercu. Podążam za tropami, odkrywam twoje miejsca i twoje twarze. Tokunaga Sunao, "Żegnaj, żono!"Przemierzam czas i wymiary rzeczywistości, by spotkać się z tobą jeszcze ten jeden raz i pożegnać, nim pójdę inną drogą.

Pod koniec lipca 1945 roku, niedługo przed ogłoszeniem przez cesarza Japonii kapitulacji, jeden z pisarzy ucieka z Tokio przed bombardowaniami z dwiema młodszymi córkami Machiko i Michio do rodzinnej miejscowości swojej żony Toshio. Kobieta niedawno zmarła. Miała dopiero czterdzieści lat, ale jej organizm był wyniszczony znojem, nieustanną wyczerpującą pracą fizyczną, która zaczęła się, gdy Toshio skończyła dziewięć lat i pierwszy raz trafiła do służby. Mężczyzna chce odnaleźć i uchwycić ostatnie subtelne ślady swojej ukochanej żony, wyśpiewać o niej pieśń, pozwolić, by symbolizowana przez nią tytanicznie pracująca kobieta, mogła wykrzyczeć swój ból, upokorzenie, gorzkie doświadczenia. W ten sposób mąż chciałby się z nią pożegnać, by po oddaniu czci zakończyć pielgrzymkę i powrócić z córkami do dwójki starszych dzieci, Koichiego i Yoko, należących do pokolenia głoszącego i pragnącego wcielać w życie hasła demokratyczne, o których ich rodzice mogli tylko śnić.

Tokunaga Sunao (1899-1958) to japoński pisarz proletariacki. Przez lata pracował jako robotnik w drukarni i  jako zecer. Zainteresował się filozofią marksistowską, stał się też jednym z czołowych działaczy związków zawodowych. Po przegranym i krwawo zakończonym strajku w 1926 roku stracił pracę oraz możliwość podjęcia podobnej w związku z represjami. Niedługo później zaczął pisać. Nieustannie nękany inwigilacjami, tajniakami i policją, zastraszony po aresztowaniu i śmierci lidera pisarzy proletariackich, zrezygnował z tworzenia literatury. Powrócił do tego zajęcia dopiero w czasie wojny. Od 1946 roku powstawała powieść „Żegnaj, żono!”, opublikowana około 1949 roku. Polskie tłumaczenie niestety pośrednie, bo z języka czeskiego, ukazało się w 1964 roku. Zastanawiające, co zostało dopisane, przepisane, zmodyfikowane względem oryginału w obu przekładach. Nieco ponad dekadę wcześniej niż „Żegnaj, żono!” pojawiło się tłumaczenie innej jego powieści – „Ciche góry”, wydanej w Japonii około 1952 roku. Czytaj dalej

Arteterapia. Słów kilka o „Zanim wystygnie kawa” Kawaguchiego Toshikazu

W czasoprzestrzeni dryfują odłamki wspomnień, okruchy uczuć, niewypowiedzianych słów, przerwanych gestów. Tworzą kalejdoskopowe obrazy. Przesuwają akcenty, anamorficznie deformują wymiary rzeczywistości, układają się w różne konstelacje. Kawaguchi Toshikazu, "Zanim wystygnie kawa"Migoczą, rozbłyskają, by za moment zniknąć w ciemnościach.

W powstałej około 1874 roku kawiarni „Funiculi Funicula”, ulokowanej w piwnicy, gdzie nie dociera światło z zewnątrz, niesamowity nastrój wytwarzają między innymi trzy zegary (każdy wskazujący odmienną godzinę), piękne krzesła, zapach kawy, oświetlenie barwiące przestrzeń sepią, a przede wszystkim sympatyczni właściciele Tokita Nagare i jego żona Kei oraz pracująca jako kelnerka kuzynka Tokity – Kazu. Krążą legendy, że w tym miejscu można przenieść się w czasie – zarówno w przeszłość, jak i w przyszłość. Ale podróż obwarowana jest kilkoma niewygodnymi zasadami. Najważniejsza z nich to limit czasu wyznaczany przez temperaturę kawy. Należy wrócić do teraźniejszości, zanim napój wystygnie. W przeciwnym razie można stać się duchem zawieszonym między czasoprzestrzenią.

Czy kiedyś czytaliście takie mangi i/lub oglądaliście takie anime jak na przykład „Death Parade”, „Steins;Gate”, „Clannad”, „reLIFE”, „Boku dake ga inai machi”, „Byousoku 5 centimer”, „Air” czy „Ano hi mita hana no namae wo bokutachi wa mada shiranai”?* Jakieś elementy z między innymi tych tytułów, cząstki, okruchy, odłamki wrażeń, emocji, obrazów odnalazłam w subtelnym, efemerycznym utworze z 2015 roku „Zanim wystygnie kawa” japońskiego scenarzysty, reżysera i pisarza Kawaguchiego Toshikazu (ur. 1971). Warto pamiętać, że to adaptacja jego spektaklu z 2010 roku. Pełne powtórzeń i różnych usterek językowych polskie tłumaczenie niestety powstało w oparciu o angielski przekład. Nie wiem, ile utraciliśmy między wierszami, ile eterycznych, delikatnych jak kwiaty wiśni obrazków zostało nadpisanych, przepisanych, zdeformowanych, ale mimo to jest sporo uroku i lekkości w pokrzepiającej narracji Kawaguchiego, przywodzącej na myśl light novel**. Można by zestawić ją również z takimi literackimi szkicowaniami wyimków rzeczywistości jak „Kot, który spadł z nieba” Hiraidego Takashiego, „Kroniki kota podróżnika” Arikawy Hiro czy „Kwiat wiśni i czerwona fasola” Sukegawy Duriana***. I nie bez powodu nawiązałam do m&a, tyleż ze względu na onomatopeje, ile przede wszystkim z uwagi na sposób kadrowania i wprowadzania charakterystyk postaci oraz miejsca. Czytaj dalej

„Nikt jednak nie zdoła poskromić strachu, z chwilą gdy opęta on umysł ludzki.” Parę słów o „Dzienniku roku zarazy” Daniela Defoe

Wystarczy tylko ziarenko rzucone w przestrzeń albo iskierka, by na odpowiednim podłożu w określonym czasie wykwitnąć płomiennym, śmiercionośnymi kwiatami i pochłonąć istnienie. Dziennik roku zarazy"Nigdy nie wiadomo, kiedy to, co miało się rozwijać, rozrastać, eksplorować, zostanie nagle, jednym ruchem wymazane.

W 1720 roku wybuchła zaraza w Marsylii. Informacja o tym zapewne była jednym z impulsów dla angielskiego pisarza, pamflecisty, dziennikarza, a nawet handlarza i szpiega, najbardziej znanego z powieści z 1719 roku „Robinson Cruzoe” Daniela Defoe (właśc. Daniel Foe, 1660-1731) do stworzenia kolejnego utworu, w gruncie rzeczy głównie w celu zarobkowym. Dwa lata później bowiem opublikował „Dziennik roku zarazy” opisujący doświadczenia i przeżycia rymarza podczas epidemii dżumy w Londynie w 1665 roku. Stylizowany na autentyk, odnaleziony dokument-świadectwo utwór podpisany został inicjałami „H.F.”, w których dopatrywano się nazwiska wuja autora, Henry’ego Foe. Pierwsze polskie tłumaczenie autorstwa Jadwigi Dmochowskiej ukazało się dopiero w 1959 roku. A dzieło Defoe inspirowało przecież różnych twórców, między innymi Gustawa Herlinga-Grudzińskiego podczas pisania „Innego świata”, wskazuje się także pisarzy takich jak Albert Camus czy Herbert George Wells.

Narrator postanawia pozostać w Londynie, mimo potęgującej się zarazy, jakby na przekór propozycjom i prośbom brata oraz siostry, by ratował swoje życie. Wstrzymuje go w dużej mierze strach przed tym, co stanie się… z jego przedsiębiorstwem i sklepem, gdy opuści miasto, ale przekonuje czytelnika, że powód był zupełnie inny. Interpretował bowiem różne znaki sabotujące jego przygotowania do rejterady jako sygnał od Boga. Nie oznacza to, że nie odczuwa lęku przed chorobą – wręcz przeciwnie, pisze o swoich obawach, momentach załamania, zwątpieniu w słuszność swojej decyzji. Ale po krótszym czy dłuższym odizolowaniu, zamknięciu się w domu, niemalże rekluzji, mimo morowego powietrza coś go nieustannie wyrywa, wyciąga na ulice, by przemierzać zaułki, obserwować i (pod)słuch(iw)ać, eksplorować, a następnie spisywać swoje doświadczenia i konstatacje. Jak nadmieni, wiele z jego notatek to osobiste zapiski, których zabrania publikacji nawet po swojej śmierci, dlatego czytelnik – jak sugeruje narrator – otrzymuje jedynie wycinek, fragment. Czytaj dalej

Pustoszejący świat. Tylko słowo o „Narodzinach Fundacji” Isaaca Asimova

„Narodziny Fundacji” to kontynuacja „Preludium Fundacji”!

Ten piękny świat wydaje się silny i stabilny, nawet jeśli czasem zadrży, zacznie się trząść, miejscowo zaleje go woda czy wysuszy żar słońca. Roślinność zagospodaruje opuszczone przestrzenie, przykryje otchłanie, zainicjuje nowe życie. A później przyjdzie człowiek i wybuduje od nowa kolejne, coraz bardziej wymyślne konstrukcje, wytworzy następne skomplikowane struktury, wprowadzi swoje porządki i zacznie eksploatację tego, co znajdzie podczas penetracji przestrzeni. Narodziny Fundacji"Ale ten świat bez ciebie już zawsze będzie pusty, obnaży swoją kruchość, rozpadnie się na kawałki, nic go nie uratuje.

Czterdziestoletni Hari Seldon jest dziekanem Wydziału Matematyki na Uniwersytecie Streelinga. Na psychohistorię nie ma tyle czasu, ile by chciał, ale gorliwie i z zapałem pracuje nad nią Yugo Amaryl, niegdysiejszy palacz w Sektorze Dahl. Tymczasem coraz więcej zwolenników zyskuje Jo-Jo Joranum, który głosi równość i sprawiedliwość społeczną, większe polityczne zaangażowanie ludzi. Poszerzające się wpływy i coraz większa aprobata haseł Joranuma przez masy stanowią zagrożenie dla i tak już mało stabilnych rządów Cleona I w chylącym się ku upadkowi Imperium Galaktycznym. Sprzeciwiając się Dors, Seldon postanawia wysłać Raycha jako szpiega do joranumitów. Splot okoliczności doprowadza jednak do dymisji Pierwszego Ministra Eto Demerzela i jeszcze bardziej komplikuje życie Hariego. A to dopiero początek lawiny wydarzeń, które staną się impulsami do tworzenia Encyklopedii Galaktycznej, zbierającej istotne elementy wiedzy oraz doświadczenia ludzkości, i tym samym podwalinami Fundacji i Drugiej Fundacji.

Opublikowana w 1993 roku ostatnia powieść Isaaca Asimova (1920-1992) „Narodziny Fundacji” jest kontynuacją historii z „Preludium Fundacji” (1988). Obie książki przedstawiają zdarzenia wcześniejsze niż opisane w „Fundacji” z 1951 roku. Dlatego czytelnicy sięgający po ten cykl mogą wybrać kolejność chronologiczną tworzenia przez amerykańskiego pisarza powieści albo chronologię wydarzeń. W „Narodzinach Fundacji” autor dokonuje zasadniczo czterech skoków czasowych o około dziesięć lat do punktów zwrotnych, węzłowych, w jakiś sposób kluczowych, coś znaczących dla rozwoju koncepcji psychohistorii i ustanowienia dwóch Fundacji. Poprzez reminiscencje, wspomnienia głównie Seldona zrekapitulowane zostaje to, co działo się z bohaterami oraz Imperium Galaktycznym przez minioną-przemilczaną przez narratora (prawie) dekadę. Czytaj dalej

Pęknięcia. Słów parę o pięciu dramatach Lee Kang-baeka

W lodowym królestwie, w z(a)mrożonej przestrzeni co jakiś czas pojawiają się drobne rysy, subtelne, ledwo dostrzegalne pęknięcia. Sączy się przez te mikrorany pragnienie ciepła i wyzwolenia, ucieczki ze skostniałego świata zaprogramowanych gestów i mechanicznie powtarzanych fraz. Dramaty"Ale nieustanne funkcjonowanie wedle ściśle wytyczonych zasad, z określonym systemem kar, jest najznakomitszym sabotażystą rejterady.

Południowokoreański dramatopisarz Lee Kang-baek (ur. 1947) debiutował w 1971 roku sztuką „Pięcioro”, którą w polskim tłumaczeniu zaprezentowała koreanistka Ewa Rynarzewska najpierw w czasopiśmie „Dialog”, a w 1998 roku w zbiorze zawierającym pięć dramatów Lee. To cenny na polskim rynku wydawniczym wybór utworów jednego z najważniejszych twórców z Korei Południowej, w młodości zafascynowanego między innymi dziełami Samuela Becketta i potrafiącego umiejętnie czerpać inspirację z nich, by kreować oryginalne literackie światy. Przełożone na język polski sztuki Lee można określić jako koreański wariant „teatru absurdu”. Autor dokonuje wiwisekcji, obnażenia psychiki jednostki spętanej, uwikłanej w społeczeństwo i dominującą narrację. Poprzez nonsensy, absurdy ujawnia opresyjność władzy i mechanizmy dopasowywania się do bieżącego kursu (nie)rzeczywistości, przystosowania się do nieustannie zmieniających się okoliczności, wyrzeczenia się siebie i swoich poglądów, odrzucenia czy ukrycia swojego „ja” za maską bez wyrazu, by przetrwać. Dramaty Lee Kang-baeka zachwycają. Czytaj dalej

Gry pamięci. Kilka tylko słów o „Krzyku w deszczu” Yu Hua

Na planszy pamięci poszczególne słowa, gesty, sceny układają się w dynamiczne obrazy. Odwracają świat na nice, przesuwają akcenty, żonglują momentami, niekiedy tworzą kolaże, mozaiki, zdają się puzzlami, a innym razem wybierają dekolaże, palimpsesty, demolowanie minionego czasu, spychanie, zamazywanie, wycinanie, nadpisywanie. Yu Hua, "Krzyk w deszczu"Manipulują słowami, czasem i przestrzenią, bohaterami i wydarzeniami. Ale dzięki tym zabiegom możesz żyć wieloma życiami, nieustannie zmieniać coś w zeznaniach, kreować przeszłość praktycznie dowolnie. To – ostrzeżmy na wstępie – niebezpieczne, bo łatwo jest zmultiplikować „ja”, rozszczepić je, zdezintegrować, pogubić (siebie) w labiryncie fałszów, otworzyć przepaść, otchłań. Zaryzykujesz?

Sun Guanglin powraca pamięcią do lat dzieciństwa, gdy jako sześciolatek został oddany do adopcji i mieszkał w mieście z przybranymi rodzicami – wojskowym Wang Liqiangiem i eteryczną, chorowitą Li Xiuying. Ale po pięciu latach niespodziewanie powrócił do rodzinnej wsi Nanmen, do ojca Sun Gunangcaia, matki i dwóch braci – starszego Guangpinga oraz młodszego Guangminga. Jego wspomnienia wiążą się z eksplorowaniem świata, nawiązywaniem znajomości i przyjaźni, próbami odnalezienia swojego miejsca wśród domowników, rówieśników i w społeczeństwie. W reminiscencjach odbijają się inicjacje w śmierć i w seks, liczne doświadczania odrzucenia, rozczarowań, porażek, upokorzeń, ale i rozbłyski małych radości.

W 1992 roku chiński pisarz Yu Hua (ur. 1960) opublikował meandryczny utwór „Krzyk w deszczu”. To wariant, reinterpretacja zarówno Bildungsroman, powieści o formowaniu, dorastaniu, dojrzewaniu, powieści inicjacyjnej, jak i szkicu rozrachunkowego, sięgającego w rejony „intymistyki”, pamiętnikarstwa (wprowadzającego między innymi retusze), fragmentów konfesji, „poetyki pamięci”, opowiadania samemu sobie przeszłości czy raczej różnych jej potencjalnych wersji, jednakże wyłącznie subtelnie dotykających, ledwo muskających równoległych linii czasowych. Można zaryzykować twierdzenie, że „Krzyk w deszczu” jest swego rodzaju żonglowaniem, bawieniem się reminiscencjami, zrekonstruowaniem i/czy sfabrykowaniem wydarzeń, słów, emocji i uczuć z minionego czasu oraz próbami uchwycenia i zrozumienia zarówno samych decyzji dorosłych (rodziców, opiekunów, nauczycieli), jak i ich wpływu na losy dzieci (narratora oraz jego kolegów), w tym między innymi na percypowanie świata, rozumienie relacji międzyludzkich, umiejętności budowania więzi, konstytuowanie się tożsamości, kształtowanie osobowości. Czytaj dalej