W różnych konfiguracjach sennych poszczególne twoje słowa i gesty układają się w inne historie, odmienne narracje, jakby alternatywne opowieści. Ale jednak zdają się bliższe prawdy niż to, co mówisz i robisz na jawie. Porządkują i odsłaniają autentyczne intencje i emocje. Z odnalezionych odprysków, odłamków snów układam twój portret. Im więcej elementów dopasowanych, tym bardziej przerażający wyłania się obraz.
„Zakończenia są także początkami.” [s. 331]
Rong Jinzhen jest genialnym chińskim matematykiem, chociaż na co dzień to człowiek wycofany, przebywającym na pograniczu światów onirycznego i realnego. Jego talent zostaje szybko odkryty przez kolejnych uczonych, którzy starają się stworzyć mu warunki do rozwoju i nabycia kompetencji społecznych. Nie udaje się jednak ukryć umiejętności mężczyzny przed władzą. Rządzący zechcą bowiem wykorzystać potencjał jego umysłu i włączyć do Jednostki Specjalnej 701, by zajął się deszyfracją i łamaniem kodów, kryptogramów używanych przez wrogie państwa do komunikacji. Wyprawa w głąb lasu kryptografii odmieni oraz boleśnie naznaczy już i tak samotne życie Ronga.
W 1991 roku chiński pisarz i scenarzysta Mai Jia (ur. 1964; właśc. Jiang Benhu) zaczął pracę nad intrygującą, hybrydową powieścią „Szyfr” (解密), opublikowaną dopiero w 2002 roku, poruszającą między innymi zagadkę geniuszu balansującego na granicy obłędu, szaleństwa. Geniusz i szaleniec bowiem są niejako dwiema stronami jednej karty, recto-verso, pozytyw-negatyw. Przeglądają się w sobie nawzajem, obaj zmierzają też do otchłani, w niezmierzone i niebezpieczne wymiary niezwykłego świata. „Geniusz i szaleństwo wywodzą się z tego samego punktu, przyczyną obu jest oczarowanie.” [s. 383] Mai Jia wplata w obręb rozważań o genialnych szaleńcach czy szalonych geniuszach pierwiastki toposu życia snem oraz przenikania się różnych wymiarów, przepływania między onirycznym a rzeczywistym światem. W snach nie tylko odbijają się elementy rzeczywistości, ale są one przetworzone, przekształcone, ulegają licznym paralaksom, prze(za)krzywieniom, są w ramach mechanizmu snu żonglowane, przesuwane, przekładane, przetasowywane. To swoiste szyfrowanie treści, słów, dźwięków, gestów, obrazów i innych detali przywodzi na myśl kryptografię. Interpretowanie snów (czego nauczył się albo rozwinął w sobie Rong Jinzhen w dzieciństwie dzięki obcokrajowcowi, który jako jedyny nie odtrącił sieroty naznaczonej piętnem syna złoczyńcy) zestawić można z odkodowywaniem, rozpracowywaniem szyfrogramów, próbami otwierania Niewiadomej. Ha! może i nawet zagadki… istnienia. Bo „wszystkie tajemnice świata ukryte są w snach, a dotyczy to także szyfrów.” [s. 244]
Sięga Mai Jia po liczne stelaże, schematy fabularne i narracyjne, między innymi: sagę rodzinną, powieść inicjacyjną, Bildungsroman, kilka form „intymistyki” (vide: listy, wspomnienia, zapiski w notatniku pełniącym funkcję dziennika, testament), biografię, thriller, kryminał, powieść szpiegowską i detektywistyczną, romans, powieść psychologiczną, esej, traktat, metatekst, metafikcję czy wreszcie wywiad, reportaż, a nawet literaturę faktu. Narrator, jak się zdaje, preparuje historię, stylizuje ją na autentyk, zrekonstruowaną zagadkową ścieżkę opowieści przypadkiem odnalezioną podczas odwiedzin ojca przebywającego w domu opieki. I niczym detektyw albo reporter śledczy postanawia odtworzyć drzewo genealogiczne i życiorys kryptologa oraz kilku osób z jego otoczenia, które wpłynęły na jego los, posklejać kawałeczki rozsypanych tropów, dopisać brakujące elementy, zapełnić luki domysłami czy potencjalnymi rozwiązaniami. Szarada Mai Ji jest literackim labiryntem pełnym pułapek, ślepych zaułków, krętą wieżą, tekstem podważającym swoją prawdziwość, autentyczność, testującym czytelniczą uwagę. To nie kopia oryginału, lecz jego wariant, tyleż lustrzane, ile anamorficzne odbicie. Ta hybryda, swoista krzyżówka (jakkolwiek zrozumiemy to słowo) jednak im bliżej będzie finału, tym bardziej zacznie grzęznąć w onirycznych i autotematycznych rojeniach, jakby wchodziła w osobliwy dialog z rozedrganą, niestabilną, nieco paranoiczną duszą Rong Jinzhena.
Wątków i motywów w powieści Mai Ji jest wiele – rozgałęziają się i rosną wśród światła słonecznego, dziennego, w blasku i olśnieniu świat(ł)em albo zapuszczają korzenie w głębię morza możliwości, w glebę ciemności, mroczną, bezgwiezdną, bezkresną i przerażającą noc, ot choćby ten wątek dotyczący badań nad sztuczną inteligencją, które prowadził Jan Liseiwicz, mentor Jinzhena, czy też ich wspólne opracowanie szachów matematycznych. Niektóre z tematów urywają się jak odcięte nożem, inne pochłaniane są przez mgłę niepamięci i mgłę niewiedzy. Część oglądana jest w kilku perspektyw, które nie zawsze się dopełniają, bo bywa że konkurują między sobą o miano autentyczności. Jednym z ciekawszych aspektów, obok na przykład rozważań o geniuszu i szaleńcy, jest osobowość jednostki oraz to, co wpływa na jej kształtowanie i rozwój. Rong Jinzhen pochodził z rodziny, w której pojawiły się jednostki wybitne (vide: Rong Zilai zwany Johnem Lillie, założyciel Akademii Matematycznej przekształconej w Uniwersytet N, oraz jego bratanica, a babka Jiznhena – rewelacyjna matematyczka Rong Youying) i jednostki o skłonnościach przestępczych, rozpustnych (ojciec Jinzhena). Odrzucony przez ród ojca, pozbawiony wiedzy o pochodzeniu matki, podstępnie wprowadzony został do Rongów, gdzie dorastał w zasadzie sam, traktowany jak nieczłowiek. Gdy zaczął samodzielnie przemieszczać się po posiadłości, dotarł do samotni starego obcokrajowca, który znalazł schronienie u Rongów, bo niegdyś między innymi tłumaczył sny babce Rong Zilaia. I to on pierwszy dostrzegł talent Jinzhena – jakby dopiero ktoś obok, ktoś również na swój sposób wykluczony, był w stanie odkryć potencjał innego odrzuconego, napiętnowanego. Nadał mu też pierwsze imię (jakże znaczące!) Kaczątko – nota bene, warto przyjrzeć się imionom Jinzhena, ich rolom w powieści oraz wpływie na konstytuowanie się „ja” bohatera, budowę jego tożsamości i samoświadomości. Zastanawiające jest, na ile pierwiastki związane z dziedzicznością, a na ile środowisko, w którym dorastał, czy wreszcie przeżycia związane z wędrówką po matematycznym lesie wpłynęły na życie i osobowość Jinzhena – wycofanego, nieprzystosowanego społecznie, mizantropa, a nawet można rzec, że autystyka. Dużo meandrów w tej opowieści, zawiłych losów i dziejów bohaterów, nie do końca odsłoniętych kart, nieprzeniknionych detali, które przecież mogą odmiennie oświetlić scenę, wydobyć inne tony, przenieść akcenty, a tym samym otworzyć bądź zamknąć pewne drogi odczytań.
„Najlepszym sposobem na poradzenie sobie z naszymi demonami jest wyjście naprzeciwko im i walka z nimi – niechaj zobaczą, jacy jesteśmy silni.” [s. 159]
Labiryntowy utwór „Szyfr” Mai Ji to literatura proteuszowa, szarada przyciągająca i nęcąca rozmaitymi rozbłyskami, tropami, które czytelnik może dopasowywać i odcyfrowywać. Ale czyżby równoprawnych, dopuszczalnych rozwiązań zagadki było wiele? Momentami zdaje się „Szyfr” starannie przemyślaną konstrukcją świadomie balansującą na granicy groteski, absurdu, wchodzącą w obszary surrealizmu, by za chwilę wydać się połyskującą skorupą, za którą znajduje się otchłań, nicość, zręczną hochsztaplerką, sprawną sztuczką prestidigitatora, żonglera iluzjami wytwarzanymi przez słowa i echa, niepokojącą grą (z) czytelnikiem.
——————
Mai Jia, Szyfr, z ang. przeł. Alina Siewior-Kuś, Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.
Zgodnie z zapisem dalekowschodnim nazwisko poprzedza imię. Czasem w tekście używam imienia bohatera (Jinzhen), pomijam jego nazwisko.
Czytałam tę książkę kilka lat temu. Nic wtedy nie napisałam o niej. W końcu nadszedł czas na kilka słów o niej.
Autor: Luiza Stachura