Skrzą się śnieżne kwiaty wyhaftowane przez mróz na szkle. W lodowych korytarzach pałacu, w ciemności śmierci rozbłyskują światła życia, migoczą jak gwiazdy, promyki nadziei. Twój delikatny oddech jest świadectwem istnienia i stabilizatorem świata. Dlatego nie odchodź, zostań.
Pomysł na „Białą elegię” Han Kang (ur. 1970) przebłyskiwał przed 2016 rokiem, jeszcze zanim autorka zdecydowała się na przyjazd do Warszawy na zaproszenie koreanistyki Justyny Najbar-Miller, ale to w Polsce zaczął się krystalizować i tu powstał szkic pierwszej części. Południowokoreańska pisarka przyjechała ze swoim synem i w okresie zimowym. W mroźnym powietrzu, w śnieżnej aurze przyglądała się miastu pełnemu blizn, odbudowanemu wskrzeszonemu po wojnie z ruin, zgliszcz. Przebywanie w osamotnieniu w obcym miejscu, gdy nie zna się języka, wydobywa z mroku niepamięci dawne wspomnienia, które napływają strumieniami, jakby zostały wreszcie uwolnione, wyzwolone. Któregoś dnia Han Kang, rozmyślając o koncepcji „Białej elegii”, zdecydowała, by na początku upamiętnić pierwsze dziecko swojej matki. Jej matka bowiem przedwcześnie urodziła córeczkę, która przeżyła dwie godziny. Na chwilę jednak otworzyła oczy i patrzyła na mamę. Kobieta szeptała dziecięciu, by nie umierało, jakby wzywała je do przekroczenia punktu granicznego, przejścia, wytrzymania kryzysu. Odejście dziecka, niejako pozostawienie przez niego (pustego) miejsca, dało przestrzeń do narodzin autorki. I jednym z węzłów „Białej elegii” będzie ta wstrząsająca myśl – gdyby nie czyjaś śmierć, ktoś inny by się najprawdopodobniej nie urodził.
Utwór południowokoreańskiej pisarki utrzymany jest w poetyce lekko onirycznej, to swego rodzaju medytacja, zbiór śnieżnych szkiców, esejów, prozy poetyckiej, minitraktatów poświęconych stracie, pożegnaniu nie tylko najdroższej osoby, ale i samego siebie, odchodzeniu każdego dnia po kawałku, cząstce. Han Kang w tytule wykorzystała pole semantyczne jednego ze słów na określenie bieli w języku koreańskim – 흰 (heuin, biel) zawierające w sobie chłodny (po)głos życia i śmierci, o czym pisze w kilku słowach do nowego, poprawionego wydania „Białej elegii”, przybliża także okoliczności powstania swoich elegijnych miniatur. Na uwagę zasługuje zachwycający, piękny polski tytuł („Biała elegia” – jakżeż to brzmi! jakie obrazy wyzwala w wyobraźni!) wybrany przez Justynę Najbar-Miller, nawiązujący do utworu lirycznego o tematyce żałobnej, pożegnalnej, a w zestawieniu z epitetem „biały” (symbolizującym między innymi niewinność, nieskazitelność, czystość, odrodzenie, oczyszczenie) doskonale harmonizuje, współbrzmi z krystaliczną i poetycką narracją autorki oraz podjętymi przez nią tematami i motywami. A w tej wielowarstwowej prozie (poetyckiej) sporo jest przejść, ścieżek, zaułków, pokątnych wymiarów, które czytelnik może rozczytywać i odnajdywać rozmaite rozbłyski, podążać różnymi śnieżnymi tunelami w kierunkach świetlistych albo mrocznych.
W formie poetyckich miniatur narratorka (porte-parole autorki) notuje liczne elementy świata związane z bielą, konotującą ambiwalentne obrazy. Na nowo odkrywa w nich czy raczej wydobywa z nich dwie strony stanowiące nierozerwalną jedność, odbicia lustrzane, recto-verso, negatyw-pozytyw – życie i śmierć przekładające się na (s)tworzenie i (z)niszczenie, koniec i początek (czy początek i koniec). Nota bene, nie będzie to cykliczność, lecz jednostkowe rozbłyśnięcie, które za chwilę zgaśnie, wypali się. Nasze ciała są tak kruche i ulotne, że przywodzą narratorce na myśl zamek z piasku, który nieustannie niszczeje, „prześlizguje się przez palce”. Wędrując po obcym miejscu i (paralelnie) w wyobraźni kobieta coraz wyraźniej uświadamia sobie, że nietrwałość i przemijanie są wpisane w istnienie, „jesteśmy na tym świecie najwyżej przez chwilę.” [s. 53] I to nasze wyjątkowe życie jest czasem, gdy tylko ten jeden raz możemy doświadczać zmysłowo i pozazmysłowo świata, chwytać jego drobinki, eteryczne gesty, spojrzenia, by utrwalić w sobie, w swojej pamięci, której ślady być może zostaną zapisane, zaszyfrowane w (czaso)przestrzeni. Pojedyncze „białe” (mieniące się odcieniami, odpryskami bieli) elementy świata ewokują asocjacyjne obrazy w wyobraźni narratorki, stanowiąc jednocześnie punkt wyjścia do rozważań między innymi o kondycji człowieka, sensie i wartości życia, o traumie po stracie, rozłące i sposobach pożegnania się zarówno z kimś, kto odchodzi, jak i samego odchodzącego ze światem. Ale owe białe i ulotne detale są także dla niej kolejnymi etapami inicjacji w śmierć (vide: biały pies), podkreśleniem kruchości, dwoistymi znakami – ożywczymi i funeralnymi.
W białym labiryncie pamięci narratorka przemierza korytarze, w których odnajduje „roztrzaskane wspomnienia”, odłamki, fragmenty i sól do posypania ran, sól o „zdolności powstrzymywania rozkładu”, o mocy uzdrawiania. Ułożenie reminiscencji, ich naprawa, rekonstrukcja i wskrzeszenie umożliwią konfrontację oraz oczyszczenie. Na pograniczu, przecięciu światła i ciemności, słonecznego i lodowego królestwa, snu i jawy, świata duchowego i cielesnego, słów, dźwięku i ciszy, jednego z rodzajów milczenia spotykać się może z siostrą. Gdyby pierwsze dziecko nie umarło, to ona by się nie narodziła. Oddaje na moment głos siostrze, odbudowuje widmowy, mglisty portret i kreśli potencjalne życie dziewczyny, jakby w podzięce za możliwość życia chciała pokazać jej piękny, nieskazitelny świat – jej, czyli tej „białej kluseczce ryżowej”, jak ją matka nazwała, „białej kluseczce ryżowej”, która jest (nie)świadomą kruszyną, urokliwą, niewinną i czystą. To poruszająca, intymna rozmowa z siostrą o życiu i śmierci. I nawiązanie do motywu kołyski jako grobu, pierwszego „ubranka” dziecka, powijaków, które stają się także strojem żałobnym – oba w kolorze bieli, w obu odbija się jednocześnie refleks dwóch nierozerwalnych stron życie-śmierć.
„Milczenie
Kiedy długi dzień dobiega końca, potrzeba czasu, żeby milczeć. Wygrzać się w subtelnym cieple ciszy tak samo bezwiednie jak wtedy, gdy wyciągamy zdrętwiałe dłonie w stronę ognia w kominku.” [s. 122]
„Biała elegia” Han Kang jest jak efemeryda, kruchy i subtelny motyl, jak nowo narodzone dziecko – delikatne, walczące o tchnienie i możliwość życia, doświadczania zachwycającego świata, metaforycznego i dosłownego umierania oraz odradzania się (siebie), rekonstruowania. To ministudium nietrwałości i eteryczności wszystkiego, co jest. W połyskujących, „bielujących” szkicach południowokoreańskiej pisarki prześwituje i odsłania się na moment zagadka istnienia. Poetycka, krystaliczna, przeszywająca proza.
*
Im dłużej myślę o „Białej elegii”, tym więcej białych „słowobrazów”, milczących i dźwięcznych do mnie dopływa. Dlatego to jedynie szkic, parę myśli…
——————
Han Kang, Biała elegia, przeł. [z koreańskiego] Justyna Najbar-Miller, WAB, Warszawa 2022.
Zgodnie z zapisem dalekowschodnim – nazwisko poprzedza imię.
Echa z „Nadchodzi chłopiec” i podobna poetyka są obecne w „Białej elegii” – może dlatego, że autorka niedługo po skończeniu opowieści o dramatycznych wydarzeniach w Gwangju wyjechała do Polski i zaczęła pisać „Białą elegię”? Zarysy poetyckich narracji widoczne są (w mniejszym natężeniu) w „Wegetariance”. Cieszę się, że kolejne książki Han Kang są tłumaczone na język polski. To jedna z pisarek kreujących intrygujące, niezwykle ciekawe i fascynujące literackie światy.
Autor: Luiza Stachura
Ależ łamiąca serce geneza powieści…