„Miejsca na ziemi nie umierają ani nie znikają, ale można je wymazać, tak jak wymazuje się z pamięci kochanka, z którym miało się pechowy romans.” [s. 78]
Rozpełzający się dźwięk, wzmagająca się kakofonia rzeczywistości wdziera się wszędzie. Nieustanne pytania, dywagacje, hipotezy, wymyślane potencjalne scenariusze cudzego życia zawłaszczają przestrzeń, zagłuszają samotność. To, czy cię nienawidzę, czy czuję żal za brutalne wtargnięcie do mojego świata i agresywne próby ukształtowania mnie według jakiegoś schematu, wzorca, jest moją sprawą. Zamknę to w sobie, a na potrzeby codzienności dokonam wymazywania, wycinania twojego istnienia z moich wspomnień.
Zbliżający się do czterdziestki Boyang czeka na kremację swojej starszej o sześć lat koleżanki i sąsiadki z czasów nastoletnich, Shaoai. Kobieta wegetowała przez nieco ponad dwie dekady, czyli przez prawie połowę swojego życia, bo odkąd skończyła 22 lata. Jej organizm został zatruty substancją z laboratorium uczelnianego, gdzie pracowała matka Boyanga. Mężczyzna bezskutecznie kontaktował się w sprawie pogrzebu z dwiema osobami – przyjaciółką z lat dziecięcych Moran oraz nastoletnią fascynacją Ruyu. Obie od bardzo dawna uparcie milczą. Wyjechały z Pekinu do Stanów Zjednoczonych, nie odpisują na wiadomości Boyanga, Moran co roku przesyła tylko stałą kwotę na opiekę nad Shaoai. Wszyscy nadal zadają sobie pytanie, co się naprawdę stało. Czy ktoś chciał zabić Shaoai, a może targnęła się na swoje życie, bo po relegowaniu jej z uczelni ze względu na udział w protestach i jawną kontestację rzeczywistości komunistycznej nie mogła zostać nigdzie zatrudniona? A przecież była tak zachłanna życia, tak pewna siebie i buntownicza. Boyang, Moran i Ruyu po śmierci Shaoai wreszcie decydują się na ostrożne przyglądanie się fragmentom przeszłości, potarganym zdjęciom minionego czasu, migoczącym w ciemności reminiscencjom, układając odpryski na nowo, rekonfigurując. Być może robią to, by przestać uciekać, nieustannie kreować i retuszować swoją przeszłość, udawać kogoś innego, odgrywać role. A może chcą mityzować rzeczywistość nadal, tym razem bardziej świadomie. Te introspektywne podróże nie są rozliczeniem, próbą zrozumienia, ale bolesnym doświadczaniem, rozdrapywaniem ran.
„Życie widziane z perspektywy lat sprowadza się do zbioru anegdot, żyjemy więc dalej w sposób anegdotyczny, coraz mniej wierząc w szczęście, które za młodu niemal wszyscy utożsamiamy z byciem dobrym, prawym i kochanym. W miarę upływu czasu coraz bardziej jednak pragniemy jak najmniej czuć i możliwie mało cierpieć.” [s. 306]
Amerykańska pisarka chińskiego pochodzenia Yiyun Li (ur. 1972) opublikowała powieść „Łaskawszy niż samotność” w 2014 roku. Zaskakujący tytuł odnosi się bezpośrednio*, jak się zdaje, do jednego z pobocznych bohaterów – Josefa, byłego męża Moran, okazującego się po latach od rozwodu dla kobiety kimś, kto przynosi jej większą ulgę niż jej dotychczasowy sposób na dorosłe życie po otruciu Shaoai, czyli samotność. Swoją cichą obecnością, delikatnością, wyrozumiałością i stałością pozwala jej wytworzyć namiastkę miejsca, do którego Moran należy i gdzie jest w stanie się schronić. Bo Moran nigdzie nie może znaleźć sobie przestrzeni dla siebie. Jako dziecko i nastolatka niczym się nie wyróżniała, była nijakim cieniem Boyanga – jakby jego siostrą-kumplem, w skrytości kochająca się w nim – toteż wybrała dla siebie drogę bycia „dobrą osobą”, życzliwą, pomocną, niosącą radość i pociechę. Tak chciała usprawiedliwić swoje istnienie. Tymczasem w wyobraźni kreowała i przeżywała fantazyjny świat, na własny użytek opowiadała czy raczej dopowiadała, nadpisywała historie innych, by stworzyć miejsce, w którym czuje się bezpiecznie, nie musi udawać. Na co dzień starała się płynnie wchodzić w role, które – według niej – oczekiwali inni, zarówno w Pekinie, jak i w Stanach Zjednoczonych, usiłując zamazać swoją „obcość”, niemożność dostosowania się, dopasowania, zakrywając rozpacz.
Podobnie pod względem odgrywania ról społecznych jest u Ruyu. Została porzucona jako niemowlę, ale przygarnęły ją osobliwe ciocie-babcie, dwie siostry, które wybawienie od okrutnej rzeczywistości znalazły we własnym wariancie religii katolickiej. Wychowały Ruyu na dziecko uważające, że każdy przejaw emocji (pozytywnych i negatywnych) jest objawem pychy człowieka. Zimna, surowa atmosfera domu, powściągliwość, dystans wytworzyły w Ruyu poczucie bycia kimś, kto ma dostęp do Boga w przeciwieństwie do innych ludzi, a zatem jest w niej pewna wyjątkowość. Skoro jest „ponad”, niejako wywyższona, to ma prawo bezceremonialnie wypytywać o rozmaite kwestie, ale nikt inny nie może jej zadawać pytań. Jako nastolatka, w połowie 1989 roku, za inicjatywą cioć-babć przeniosła się do Pekinu do bardzo dalekiej krewnej kobiet, matki Shaoai. Miała przebywać na stancji i uczyć się, by niebawem rozpocząć studia. Jej uniki, instrumentalne podejście do ludzi, dystans, pełne pasji i konsekwencji niszczenie więzi wynikały z przeświadczenia, że jej istnienie, chwilowa obecność nie wpływa na świat drugiego człowieka i odwrotnie – każda z poznawanych czy mijanych osób nie ma znaczenia dla jej świata. Była w stanie wyobrazić sobie rzeczywistość bez innych ludzi, jakby wszyscy i wszystko było możliwe do zastąpienia. Inaczej mówiąc, jakby poszczególne osoby były cieniami, lalkami-kukiełkami w teatrze świata. Paradoksalnie jednak jej przyjazd zgruchotał i obnażył relację Moran z Boyangiem, przyczyniając się do rozpadu, roztrzaskania rzeczywistości wokół nich. I zadał kłam jej złudnemu przekonaniu, że inni nie mają większego wpływu na nasze życie.
Pomiędzy dwiema skrajnie odmiennymi dziewczętami – Moran i Ruyu – przebywa Boyang, wychowywany przez babcię, bo jego bardzo zamożni rodzice wpatrzeni byli w córkę-geniusza, a syn niewiele dla nich znaczył. Po otruciu Shaoai wziął na siebie odpowiedzialność za opiekę nad uwięzioną w ciele dziewczyną, pomagając jej rodzicom, ale jednocześnie utrzymując to w sekrecie zarówno przed własną rodziną i podczas krótkiego okresu małżeństwa. Jakby kwestia Shaoai była palącym piętnem, skazą, wypalonym znamieniem. Boyang szuka w życiu impulsów, wyzwalaczy, akceleratorów, katalizatorów poruszających bezczas, w którym tkwił, gdy Shaoai wegetowała. Wszystko to jednak było pustką, pochłaniającą go nicością. Jakby nieustannie czekał na sygnał ze strony Ruyu i Moran, chociaż nie zatrzymał żadnej z nich w odpowiednim momencie. On – w przeciwieństwie do nich – pozostał na miejscu jako ten, który ma zadośćuczynić, odebrać swoją część cierpienia i umożliwić dwóm kobietom realizację innego scenariusza, lepszego życia bez brzemienia, ciężaru w postaci Shaoai. Ale one nie mogą uciec od cienia usilnie wymazywanych wspomnień, desperacko wycinanych epizodów, negowanych uczuć i emocji – każde z nich musi zmierzyć się z bólem. Pożyczone życia, w których usiłują się odnaleźć, rozsadzane są przez wypierane wspomnienia.
„(…) chęć przejrzenia na oczy niewiele różni się od chęci oszukiwania: człowieka musi być jak kucharz przyrządzający sushi: siekać, krajać, przycinać, aż nada własnemu życiu albo jego wspomnieniom postać apetycznych kąsków.” [s. 76]
Z drobnych wspomnień, słów, gestów, zestawiania i konfrontowania przeszłości z teraźniejszością, poszczególnych wersji zdarzeń odtwarzanych w myślach przez bohaterów, z odłamków onirycznego dryfowania po bezmiarze czasu układa Yiyun Li portrety samotności, zdystansowanych, okaleczonych i wydrążonych ludzi. Ingerencje świata zewnętrznego, nachalność sąsiadów, rodziny, przelotnych znajomości czy obcych powodują w nich wzmożony eskapizm, dramatyczną ucieczkę w głąb siebie, a na potrzeby widowni prezentowanie się w oczekiwanych rolach. Przywdziewają maski, przebierają się w rozmaite kostiumy, nakładają makijaż, by podretuszować wizerunek**. Opowiadają zmyślone historyjki, konfabulują, piszą na nowo epizody z przeszłości, wymazują niechciane elementy, wypierają je z pamięci. Dokonują rejterady z rzeczywistości i od samych siebie.
Relacje Moran, Ruyu i Boyanga z innymi ludźmi, także rodziną, obnażają niemożność poznania i drugiej osoby, i samego siebie. Ruyu pełna niedopowiedzeń, przemilczeń, wieloznacznych uśmiechów, niejasności wyzwala w innych chęć dopowiadania, układania prawdziwej historii z mylnie odczytywanych strzępków jej opowieści. Moran wykorzystuje cechy innych, sięga po schematy zachowań, by komponować „ja”, za którym skryje swój ból i rozczarowanie. „Jak jednak poznać, gdzie kończy się nasze własne ja, a zaczynają pożyczone?” [s. 266] Tymczasem Boyang dryfuje po rzeczywistości, która wydaje się mu pusta bez towarzyszek z przeszłości, wikła się w tymczasowe relacje z kobietami, w końcu trafia na Sizhuo, która na moment wyrywa go z odrętwienia, ale echa minionego czasu, duchy sprzed lat i jego gorycz nie pozwalają się mu wyzwolić. Tkwią w pułapce nieprzepracowania traumy, niedopowiedzeń, kłamstw, sugerowania, które jest na tyle mgliste i wieloznaczne, że nie pozwala się niczego uchwycić. Nie potrafią czy raczej nie chcą odrzucić pociągającego, acz złudnej magii niepamięci, bo boją się całkowitego rozpadu ich świata. Tożsamości trojga bohaterów powieści Li są tyleż rozmyte, rozmazane, ile przerwane w trakcie kształtowania przeszło dwadzieścia lat temu, zatrzymane w połowie, niedokończone, zawieszone. Każde z nich jest na swój sposób zagubione. Jak dziecko poszukują drogi, wyjścia z ciemnego lasu, bezpiecznego miejsca dla siebie. Może antidotum, jakimś rodzajem remedium byłaby miłość…
„Bywają w życiu chwile, gdy wszelkie słowa są nie na miejscu.” [s. 301]
Intrygująca, penetrująca ciemne korytarze ludzkiej psychiki i emocji powieść „Łaskawszy niż samotność” Yiyun Li jest ministudium samotności, wyobcowania, rozczarowania światem i sobą, ucieczki od cierpienia i bólu w imitację życia, prowizoryczność. W labiryncie poszczególnych narracji bohaterów otwiera się wiele przejść i zasadzek, a także aporii, dróg nie do przejścia. Dokonuje się nieustanne zderzanie iluzji, fikcji z realnością, autentycznością. To trochę literacka szarada, w której jednak nie liczy się rozwiązanie, dopowiedzenie, ale istotny jest sam proces układania, (de)szyfrowania, prze(d)stawiania, przesuwania. W myśl, że „wszystko się kończy, kiedy zostaje wyjaśnione – czy to trafnie, czy błędnie.” [s. 348]
——————
Yiyun Li, Łaskawszy niż samotność, przeł. Michał Kłobukowski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015.
* Kto czy co jest „łaskawsze” niż samotność dla Ruyu i Boyanga, zdecyduje czytelnik – może to będzie zespolenie okaleczonych dusz, wydrążonych przez ból osób? A może to śmierć, nie tylko w znaczeniu fizycznego umierania?
** Warto też zwrócić uwagę na kwestię związaną z cielesnością – nie tylko uwięzieniem w ciele Shaoai, ale i pewnym zdumiewającym i szokującym wydarzeniem, które może być wskazówką do zrozumienia motywacji jednej z postaci.
Jest w tej powieści rys podobny do niektórych utworów Kazuo Ishiguro.
Autor: Luiza Stachura
„… samotności, wyobcowania, rozczarowania światem i sobą…” brzmi aż nazbyt znajomo.