Marzenia, te płoche dzieci snu, oddalające się z nastaniem świtu, nie pozwalają się poddać, zatrzymać w biegu. Któregoś dnia, tak, któregoś dnia uda się je chwycić w ręce i nie wypuścić. Któregoś dnia spełnią się nasze sny.
Po wojnie japońsko-rosyjskiej, gdy nad Koreą ustanowiono japoński protektorat w 1905 roku, w prasie ukazało się ogłoszenie Spółki Kolonizacji Kontynentalnej z propozycją wyjazdu do pracy w Meksyku. Odległa kraina dla wielu jawiła się jako raj, Ziemia Obiecana, do której uciekną z kraju zmierzającego do nieuchronnego upadku i wynarodowienia. Na statku Ilford odpływającego z portu Jemulpo znalazły się 1033 osoby, niemalże cały przekrój społeczeństwa koreańskiego: podupadła arystokracja, członkowie rodu cesarskiego (Yi Jongdo, jego żona Yun, córka Yeonsu, syn Jinu), żołnierze (na przykład Jo Jangyun), sieroty, włóczędzy (Kim Ijeong), księża katoliccy (Paul Bak Gwangsu), szamani, handlarze, robotnicy, złodzieje (Choe Seongil), pałacowe eunuchy (Kim Okseon) czy tłumacze (Gwon Yougjun). Większość wypłynęła w poszukiwaniu lepszego świata dla siebie, miejsca do życia. Niektórzy dokonali rejterady przed duchami przeszłości (Bak Gwangsu), inni podążyli za tłumem i bez bliżej sprecyzowanego celu dostali się na pokład (Choe Seongil).
Ale przyzwyczajonych do gór Koreańczyków Meksyk przywitał pustką, bezmiarem, ciężką, krwawą pracą przy ścinaniu agawy, brutalnym traktowaniem i biczowaniem przez właścicieli hacjend, którzy do tej pory wykorzystywali przede wszystkim Majów. „Słodkie sny o krainie zwanej Meksykiem” w konfrontacji z rzeczywistością przyniosły ból, łzy, rozczarowanie. Koreańczycy zostali sprzedani jak rzecz na cztery lata, na każdym kroku oszukiwani i zwodzeni, reifikowani. Mylnie sądzili, że na tej nowej ziemi unikną klas społecznych – w tej przestrzeni podziały przebiegały pozornie inaczej, w rzeczywistości jak wszędzie i tu uprzywilejowanymi byli zamożni, trzymający władzę. Ich bunty szybko były tłumione, bo też nikt nie mógł się za nimi wstawić – ich państwo przestało istnieć, w Meksyku nie utworzono struktur i organizacji, które zajmują się prawami emigrantów, w dodatku niedługo po ich przybyciu oficjalnie zakazano wyjazdu i wykonywania pracy przez Koreańczyków w Meksyku. I o ile po paru latach wydawało się, że coś ulegnie zmianie w kwestii stowarzyszeń, o tyle działania te zawieszone czy też raczej przerwane, zaniechane zostały z jednej strony z powodu rewolucyjnego, burzliwego okresu w Meksyku, gdy obalano dyktaturę Porfirio Díaza i walczono o władzę, z drugiej zaś – z uwagi na przymusowe „przekształcenie” Koreańczyków w obywateli Japonii, co równoznaczne było ze zlikwidowaniem, anihilacją niepodległej Korei. Po utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa Korei (taką nazwę nadano pod okupacją Japonii od 1910 do 1945 roku) nieliczni szaleńczo roili mrzonki o możliwości budowy nowego kraju dla narodu koreańskiego w Gwatemali – chwytali się ostatniej możliwości utrzymania koreańskiej narodowości.
Południowokoreański pisarz Kim Young-ha (ur. 1968), autor między innymi „Mogę odejść, gdy zechcę” czy „Imperium świateł”, usłyszał kiedyś od swojego rodaka, reżysera opowieść o tej zaskakującej wyprawie mieszkańców Kraju Porannej Rosy do Meksyku oraz planom tworzenia efemerycznego małego państwa „Nowej Korei” w dżungli Ameryki Środkowej. Bo ta historia jest autentyczna, daleka od fikcji, nie została zmyślona. Pisze o tym autor w zakończeniu powieści „Czarny kwiat”. Na kanwie relacji, notatek prasowych, nielicznych wspomnień o emigrantach-robotnikach Kim utkał opowieść o kilku ludziach, których losy są prawdopodobnie zbliżone do realnych doświadczeń Koreańczyków z początku XX wieku. śledzimy ich poczynania, dokonywane wybory, tragedie, uwikłanie w pozycję społeczną, politykę, zawirowania historii, zmagania z przeciwnościami.
Momentami powieść przybiera formę kalendarium – pisarz wyszczególnia kolejne etapy, wydarzenia, przemiany historyczno-polityczne zarówno w Korei pod okupacją Japonii, jak i na obszarze Meksyku i Gwatemali – ale kolejne wyimki z dziejów wplatane są umiejętnie, co jeszcze wzbogaca opowieść i rozszerza perspektywy interpretacyjne. Powieść została podzielona na trzy części – pierwsza, najobszerniejsza, dotyczy kwestii podróży do „nowego świata” i odkrywania go, dopasowywania się do rzeczywistości, druga odsłona porusza historie bohaterów po trzech latach, gdy ich przymusowa obecność w hacjendach powoli dobiega końca, a w finalnej części opisał autor udział Koreańczyków w rewolucji Majów w Gwatemali i marzenie o stworzeniu „Nowej Korei”. I – analogicznie jak w „Imperium świateł” oraz „Mogę odejść, gdy zechcę” – im bliżej końca, tym większy niedosyt. Nie wiem, czy celowo, ale ostatnia część zdaje się bardziej zdawkowa, przestawiona na relacjonowanie zdarzeń z historii z losem Koreańczyków w tle.
Ciekawe portrety stworzył autor. Zarysuje tylko kilka, chociaż o każdym z bohaterów można by sporo opowiedzieć, prześledzić wybory, zmiany zachodzące w nim, interakcje z innymi uczestnikami wyprawy – a wzajemne napięcie wytwarza niezwykle silną energię, często destrukcyjną, ale bywa że i budującą czy ekstatyczną (cielesność i wszystko co z nią związane zasługuje na odrębne omówienie). Jest choćby arystokratyczny Yi Jongdo, który odmawia pójścia do pracy, skazując tym samym rodzinę na głód, dopóki nastoletni syn Jinu nie przejmuje inicjatywy i nie weźmie odpowiedzialności za bliskich. Jinu to interesująca postać, a jego spryt, chłonny umysł, pracowitość, upór i determinacja kontrastują ze skostniałą, bierną inteligencją przedstawianą przez ojca – widać różnicę generacyjną. Siostra Jinu Yeonsu jest atrakcyjną dziewczyną, która przyciąga uwagę mężczyzn – jej uroda i czar sprowadzą na nią wiele bólu i upokorzeń, ale poprzez te kilka lat, gdy będziemy obserwować jej podróż, wydorośleje i też okaże się odmienna od swojej matki Yun. Można zaryzykować twierdzenie, że zarówno Jinu i Jongdo, jak i Yeonsu i Yun będą jak rewers i awers (podobnie zestawiać można i innych bohaterów, na przykład żołnierza Bak Joenghuna i Kima Jjeonga). Natomiast ukochany Yoensu, przedsiębiorczy i odważny, ale też pełen marzeń Jjeong, doświadczywszy wiele w swoim nastoletnim życiu, jako mężczyzna odkryje miejsce, gdzie czuje się na swój sposób wolny – pole bitwy.
Kim Young-ha szkicuje kwestie dotyczące religii i wiary, wprowadzając postacie prezentujące odmienne stanowiska. Pojawi się Bak Gwangsu, który dezerteruje, ucieka na statek przed linczem miejscowych ludzi. Jego wiara jest krucha, delikatna, rozsypująca się przy lekkim podmuchu, muśnięciu. Ale dopiero poznawszy drogę, która przywiodła go do kapłaństwa, widzimy, jak liche były podstawy. Za młodu porwała go szamanka i więziła u siebie, po latach, gdy uciekł, trafił do rodziny katolickiej. Oba światy – szamanizm i chrześcijaństwo – mieszają się w nim, ale w żadnym z nich nie znajduje miejsca dla siebie. Ten dualizm i walka o wiernych objawia się dobrze, gdy dochodzi do konfrontacji koreańskiego szamana, który w jednej z hacjend na prośbę ludzi odprawiał rytuał, z właścicielem plantacji wojującym i fanatycznym katolikiem. Zgodnie z prawem „właścicieli” zakupionych robotników pogańskie obrzędy muszą zostać wyrugowane – i będą tacy, którzy gorliwie przystąpią do wytycznych zarządców plantacji, patrząc wyłącznie na potencjalne zyski (Choe Seongil – warto zwrócić uwagę na postać złodzieja, bo ciekawie prowadzi jego losy Kim Young-ha).
Jeśli połączy się wszystkie barwy, to powstanie kolor czarny, zaś w opowieści o Koreańczykach w Meksyku mieszają się ze sobą „religie, rasy, stany i płeć”, a efektem jest czy powinno być coś nowego, innego. Czarny kwiat to w zasadzie obraz wyobraźni, analogicznie jak utopijna kraina wyśniona przez bohaterów utworu to iluzja, mrzonka, miraż, fantazja – tak w zakończeniu utworu Kim Young-ha wyjaśnia znaczenie tytułu. Zdaje się, że o ile kolory można łączyć i uzyskać jednolitą barwę, o tyle ludzi z ich różnorodnymi tożsamościami, osobowościami, pragnieniami, marzeniami, doświadczeniami nikt nie jest w stanie połączyć, by utworzyć zbliżone do ideału społeczeństwo, ukonstytuować przestrzeń dla wszystkich – to utopijna wizja, skazana na porażkę. Ale powieść południowokoreańskiego pisarza jest hołdem dla emigrantów, dla walczących w imię wolności i zachowania narodowości, wyzwolenia spod dyktatury. Kim wskazuje na pewne podobieństwa doświadczeń, bez względu na położenie geograficzne – zwykli ludzie w Meksyku, Majowie w Gwatemali byli w podobny sposób zniewoleni jak okupowana przez Japończyków Korea.
„Czarny kwiat” Kim Young-ha jest ważnym świadectwem, utworem przypominającym o istotnej części historii Korei, o której w zasadzie niewiele się mówi i pisze, a dotyczącej przecież walki o miejsce do życia i tożsamość narodową – Japończycy konsekwentnie realizowali politykę wynarodowienia. To uniwersalna opowieść o nadziei, marzeniach i planach, które w zderzeniu z rzeczywistością roztrzaskują się, ich krucha konstrukcja rozpada się na kawałki.
——————
Kim Young-ha, Czarny kwiat, z jęz. koreańskiego przeł. Marzena Stefańska-Adams, Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna, 2015.
*
W duchu kolonializmu i postkolonializmu nie chciałabym czytać tej powieści – bez tego bagażu jest świetną, uniwersalną opowieścią.
*
To jedna z książek, które przeczytałam już dawno, ale nic nie napisałam – wróciłam do niej po kilku latach. Podobnie rzecz się ma choćby – jeśli wymieniać tylko dalekowschodnie (nie wspomnę o genialnym „Domie w ciemnościach” mojego ulubionego norweskiego pisarza Tarjeia Vesaasa) – ze świetną „Groteską” Natsuo Kirino, zaskakującym i niepokojącym „Prywatnym życiem roślin” Lee Seung-u czy „Szyfrem” Mai Jia. Kiedyś do nich wrócę i napiszę, bo warto je przeczytać.
Autor: Luiza Stachura
Jaka okładka!!!
Robi wrażenie xD
Na mnie, bardzo!
O, wiem, co polecić znajomej miłośniczce Korei.