W onirycznej krainie znane nam prawa fizyki ulegają zawieszeniu na rzecz niepojętych fenomenów świata, porządków natury, skomplikowanego dla nas mechanizmu zjawisk przestrzeni. Jest sens w tym (pozornym) bezsensie, jest zamysł w tej ułudzie nieładu – trzeba oglądać, przyglądać się, obserwować i przede wszystkim próbować zrozumieć, bo brak zrozumienia prowadzi do wymyślania opowieści, dopisywania do przestrzeni i jej wewnętrznego życia, rozmaitych zdarzeń, przekształceń, wytworów własnych lęków, fantazji, wizji i do czynienia z tego fantasmagorii, mrzonki, czyli do zawłaszczania, przetwarzania, ujarzmiania, grabieży niezwykłości.
Opowieść rosyjskich pisarzy Arkadija i Borisa Strugackich „Ślimak na zboczu” (1965) rozgrywa się zasadniczo w dwóch miejscach-punktach na rozległej mapie świata. Lingwista Pierec otrzymał niegdyś wizę, by z Kontynentu przyjechać do Zarządu i pracować tam z nadzieją, że kiedyś pozwolą mu dostać się do badanego przez nich lasu. Dziki, nieoswojony las pociąga go, przyciąga, nęci i kusi. Pragnie zagłębić się w niezwykłą, tajemniczą, mroczną przestrzeń lasu. Marzy o tym i śni. Ale jak na złość może podziwiać las jedynie z urwiska, gdyż nikt mu nie pozwala zbliżyć się do upragnionej krainy właśnie z tego względu, że Pierec nie potrafi oprzeć się magii tego miejsca. W przeciwieństwie do innych on mógłby ulec czarowi, urokowi lasu. Innymi słowy, zamiast ujarzmiać nieznany las, nie pozwalać mu panoszyć się, dominować, Pierec byłby zdolny do afirmacji tego miejsca. Zmęczony i przytłoczony mechanicznością, robotyzacją życia-nieżycia w Zarządzie, gdzie ludzkie umysły zostały w zasadzie zaprogramowane, by wypełniać bezsensowne, absurdalne dyrektywy mające na celu stopniową ekspansję i podporządkowanie lasu, Pierec dochodzi do wniosku, że chce stąd wyjechać i wrócić na Kontynent. Ale nie tak łatwo opuścić Zarząd, oj, nie tak łatwo.
Równolegle w jednej ze wsi znajdujących się w leśnej przestrzeni odnaleziony przez tubylców jakiś czas temu Kandyd, którego helikopter się rozbił, został nazwany Mrukiem i oddany w opiekę młodziutkiej Navie jako jej mąż. Kandyd pracował na stacji biologicznej należącej do Zarządu – został uznany za zaginionego, a niektórzy sądzą, że nie żyje. Mężczyzna z czasem zaczyna przypominać sobie szczegóły ze swojego życia sprzed wypadku i będzie dążył do tego, by opuścić ogłupiającą go swoją bezmyślnością wieś i udać się do Miasta. W lesie jednak egzystują różne stworzenia zagrażające zdrowiu i życiu ludzi – przede wszystkim martwiaki, które porywają kobiety, a mężczyzn potrafią poparzyć parą. Swoista eskapada Kandyda będzie wyprawą po prawdę, próbami odsłaniania fragmencików tajemnic lasu – nie tylko z uwagi na imię bohatera, ale przede wszystkim na zdobywanie wiedzy, wywołać może reminiscencje związane z podróżą wolterowskiego Kandyda po „najlepszym z możliwych światów”.
Rosyjscy pisarze wprowadzają do „Ślimaka na zboczu” nowomowę, kreują język, w którym zostały przesunięte akcenty i rozmyte znaczenia, język pełen eufemizmów, niejasnych, niezdefiniowanych, nieostrych terminów (ot, choćby wyborne „Przezwyciężenie”, które oznacza… „zagładę”). Pierec jako lingwista musi zmierzyć się z absurdalnymi komunikatami językowymi Zarządu, mglistymi, mętnymi, skonstruowanymi do manipulacji, zaprogramowania ludzi-robotów. A po drugiej stronie, w lesie Kandyd spotyka się z tamtejszą nowomową, której niejasność, niezrozumiałe dla mieszkańców, ale uparcie powtarzane jak mantra hasła-slogany i liczne „nie wolno” mają wychować ludzi na „przykładnych”, wystrzec ich od wędrówek po lesie, przytrzymać ich umysły w stanie nienawykłym do myślenia, wnioskowania, rozumienia, pojmowania zjawisk świata i zachodzących między nimi relacji. Powtarzając za Michelem Foucaultem, bez wiedzy nie ma władzy.
Budynek Zarządu to koszmarny labirynt, duszne korytarze potęgujące poczucie grozy, wyobcowania, niepokoju, przytłaczające, ciosające i urabiające człowieka – podobnie jak w „Procesie” i „Zamku” Franza Kafki. Bo Zarząd jest maszynerią, w której liczą się dyrektywy – nawet najbardziej nonsensowne, niedorzeczne – by ludzie nie mieli czasu na samodzielne myślenie, wątpienie, zastanawianie się, usiłowanie zrozumienia. Człowiek musi wykonywać obowiązki niezgodne z jego kwalifikacjami i umiejętnościami (by zbyt szybko nie skończył i nie miał czasu na myślenie), działać zgodnie z niejasnymi wytycznymi. Mieszkańcy obu przestrzeni – Zarządu i leśnych wsi – są wyzbyci autentycznych, pozytywnych uczuć, dominuje lęk przed karą, jeśli przekroczy się zakazy i nakazy. Paradoksalnie bardziej „ludzkie” okażą się maszyny, które co jakiś czas będą uciekały z terenu Zarządu. Ich rejterada zawsze zakończy się dla nich anihilacją, ale wyrażą swój bunt, brak zgody, pokażą, że myślą – w przeciwieństwie do ludzi-trybików w machinie Zarządu. Ich inercja, bierność, bezmyślność, bezwolność uczyni z nich marionetki, kukiełki, nieszkodliwe narzędzia w rękach mitycznego Zarządu.
Zastanawiający jest powieściowy las. Tajemniczy, pełen skaczących drzew, nieustannie się zmieniający – nagle jeziora zatapiają niegdysiejsze wsie, inne rejony pokrywają grzyby, powstają bagniska, żarłoczne kloaki, które wypuszczają „dzieci” lasu czy też ekskrementy podobne do ślimaków pełznących w jakimś zaprogramowanym kierunku, jak małe robociki. Te ślimakopodobne stworzonka można odczytywać jako metaforę ludzi(ków) w takich miejscach jak Zarząd, metaforę „nowego człowieka” uformowanego i wyplutego z machiny czy też symboliczne przedstawienie człowieka, który jest dzieckiem (albo odpadkiem?, nieudanym „produktem”?) przyrody, natury. Zresztą w zależności od przyjętej optyki, czytelnik może rozpatrywać tytułowego ślimaka na przykład jako metaforę człowieka, który stoi przed tajemnicą, ale poznanie, uchylenie chociaż rąbka skończy się upadkiem w przepaść, spadnięciem ze zbocza. W leśnej przestrzeni, co ciekawe, pojawia się też liliowa mgła, a kto zostanie jej mistrzem-władcą, ten będzie mógł wykorzystać moc lasu do ułomnej kreacji. Ciekawie w tym kontekście wygląda kwestia czy idea „człowiekodrzewa”, „drzewoczłowieka” sygnalizowanych w różnych momentach opowieści.
Oniryczno-fantastyczny „Ślimak na drodze” braci Arkadija i Borisa Strugackich jest paraboliczną powieścią, doskonałą egzemplifikacją zniewolenia umysłów w systemach totalitarnych, w agresywnie wdzierających się i niejednokrotnie wypaczonych, wykoślawionych ideologiach*, stechnicyzowanym, zdehumanizowanym świecie.
Zachwycająca, błyskotliwa proza.
——————
Arkadij i Boris Strugaccy, Ślimak na zboczu, przeł. Irena Lewandowska, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1985.
* ~SPOILER ~
Wymowne ostatnie sceny utworu można odczytywać jako metaforę tyleż drugiej fali feminizmu (lata 60. i 70. XX wieku), ile jej pokłosia i przejścia ze skrajności w skrajność, wykoślawienia idei. Oto mężczyźni są widziani jako „plemię gwałcicieli”, reifikujące kobiety, sprowadzające je do obiektów seksualnych, ale nieradzące sobie bez kobiet – gdy kobiety odejdą, mężczyzn czeka Przezwyciężenie, czyli zagłada. Intrygująca wizja. Można zaryzykować twierdzenie, że w takim kontekście tytułowym ślimakiem będzie mężczyzna, który za chwilę spadnie w otchłań. Na razie jest na zboczu, ale wystarczy moment, by dokonała się zagłada, bo przecież „koziołki” nie są do niczego potrzebne.
Autor: Luiza Stachura
Luizo, ile Ty czytasz!!! Widzę, że tym razem coś z rosyjskiej prozy.
Nie miałam okazji przeczytać, ale chyba z miesiąc temu byłam o włos:D od zakupu ich książek;)
Pozdrawiam serdecznie!
Stęskniłam się za czytaniem ; ) I jest to dla mnie przyjemność bezsprzeczna : ) Rosyjska literatura to moja najbardziej ulubiona z europejskich literatur (nie licząc polskiej literatury, bo ona ma swoje specjalne miejsce ; )).
A widzisz, co za przypadek! Haha.
Dziękuję i przesyłam słoneczności z mroźno-śnieżnego Krakowa : )
To widać!!!:) Co mnie bardzo cieszy, bo czytać Twoje teksty to czysta przyjemność!:)))
Oj, ja też uwielbiam rosyjską literaturę. Choć nie wiem czy „uwielbiam” to odpowiednie słowo… W szkole zaczytywałam się w twórcach rosyjskojęzycznych. Na pewno będę chciała powrócić, bo tęsknię za takim zanurzeniem się w ich tekstach.
U mnie dziś pada śnieg!;) Dobrego dnia!
Dziękuję serdecznie : )
O, to może będziesz miała okazję wrócić do tamtych twórców i na nowo się przyjrzeć ich literaturze.
Przesyłam słoneczności! : )
Na pewno wrócę! ;) Teraz mam taki okres, że sięgam po różności, które od dawna za mną chodziły. W weekend skończyłam „Siłę spokoju. Drogę miłującego pokój wojownika”. Bardzo fajna rzecz! ;)
Ooo, ciekawe. Napiszesz o tym więcej na blogu?
Postaram się! ;)
Wspaniale🙂
Strugackich czytałem w mym szale bibliotecznym, czyli w liceum oraz na studiach, czyli już zdecydowanie zbyt dawno temu. Pora do nich wrócić.