Preludium
Na szerokich polach kwitną piękne kwiaty, zieleni się świat, rozrastają drzewa, szumi wiatr. Zachwycający świat. Sen o bogactwie, marzenie o dostatnim życiu wyrywa z codzienności, rozpala i budzi nienasycone pragnienie. Zachłanni blasku nie chcą dostrzec, jak kruche i delikatne jest ludzkie życie. Gotowi są zniszczyć ten piękny świat.
W 2005 roku chiński pisarz Yan Lianke napisał „Sen wioski Ding” – utwór poświęcony apokaliptycznej wizji zamierania wioski, którą powoli strawiło AIDS. Powieść oparta jest na faktach, ale Yan Lianke nie decyduje się na reportaż, a wybiera prozę poetycką, oniryczną narrację, która koresponduje z wydarzeniami w sposób niezwykły. Potęguje bowiem wrażenie nierealności tego, co naprawdę się zdarzyło, jakby to się nigdy nie wydarzyło, lecz było jedynie literacką fikcją, autorskim eksperymentem.
Yan Lianke konstruuje opowieść nie tylko w oparciu o cykliczność natury, zwłaszcza cyklu narodzin i śmierci, ale także korzysta ze struktury paraboli, przypowieści. Utwór podzielony został na osiem tomów, ale jakże zaskakujących – choćby pierwszy z nich to trzy cytaty z Biblii: sny podczaszego, przełożonego piekarzy oraz faraona. Każdy z tomów kończy się wydarzeniem zwrotnym, wzmagającym dramat, trochę jak w tragedii antycznej. Każdy z tomów jest księgą-zapisem narastającego obłędu i chorobliwego pragnienia życia, gwałtownego chwytania się chwili, by nie utonąć w gorączce krwi.
~Możliwe spoilery~
Jesień
„Jesienny zmierzch ma odcień czerwieni, czerwień ma odcień jesiennego zmierzchu.” [s. 11]
Kolory przyrody współgrają z wydarzeniami opisanymi w powieści – zwłaszcza czerwień (zwiastun śmierci, agonii) skontrastowana z zielenią (symbolicznym życiem, odrodzeniem). Zmieniające się pory roku, cykliczność przyrody oraz narodzin i śmierci są ściśle związane z historią, wyznaczając jeden ze stelaży dramatu. Co ciekawe, z jednej strony mamy ruch kołowy (błędne koło, powielanie podobnych czynów, nierzadko destrukcyjnych) oraz naturalną powtarzalność, cykl, jedno we wszystkim i wszystko w jedności, swego rodzaju Uroborosa. Ale z drugiej strony wydarzenia przez nas obserwowane to też… efekt domina. Obie perspektywy nałożone na siebie są rusztowaniem, na którym osadzone zostały poszczególne elementy: przyroda (ziemia, kwiaty, drzewa i pozostałe detale), ludzie, ich wybory oraz konsekwencje podjętych albo zaniechanych działań, wypowiedzianych albo przemilczanych słów. Inaczej mówiąc, jedna decyzja uruchamia lawinę, jest kroplą przepełniającą czarę, ale dodatkowo wpisany w to jest cykl życia i śmierci, zamierania i odradzania się, niszczenia i powstawania (tworzenia). A gdyby do tego jeszcze powiedzieć, że pierwotnie w wiosce Ding były tylko dwie ulice, tworzące kształt krzyża, jednakże po krótkim czasie prosperity dobudowano kolejną, zmieniając przestrzeń w znak-piktogram oznaczający ziemię? Można widzieć w tym przejście od sacrum (życia) do profanum (śmierci?).
Powieść zaczyna się przewrotnie, bo od skutków. Przyczyny poznamy z czasem, podczas retrospektywnych snów dziadka narratora, Ding Shuiyang. Będą dawkowane, odsłaniając mroczne, niegodziwe pragnienia, chciwość i reifikację człowieka. A narrator to dwunastoletni chłopiec – jego imię poznamy pod koniec powieści – wcześniej będzie swego rodzaju duchem-opiekunem czytelnika, postacią stanie się w finale, bo i będzie musiał wtedy zawalczyć o siebie, dlatego też zyska imię. Nasz przewodnik-narrator został otruty przez mieszkańców wioski Ding w odwecie za to, co uczynił im jego ojciec, jeden z dwóch synów Ding Shuiyanga – Ding Hui. Akt zemsty nie będzie jednostkowy – mityczna słodycz wendety zwabi wielu pragnących się odegrać za wyrządzone krzywdy.
Tegoroczna jesień zabiera ze sobą coraz więcej ludzi trawionych gorączką. Początek, zasiane ziarno śmierci zostało na wiosnę, jakieś 10 lat temu, gdy w wiosce Ding handlowano… krwią. Po kilku latach biznes przyniósł jednak gorączkę, śmiertelne piętno. Jak gorączka mieszkańców wioski łączy się nierozerwalnie z krwią, tak dziadek narratora ze snami. Jego sny stanowią kontrapunkt dla realnych wydarzeń. W jego snach jak w lustrach przyglądamy się kolejnym etapom od wzrostu, dostatku, chwilowego zachłyśnięcia bogaceniem się, do degeneracji, upadku, pauperyzacji. Niekiedy są to sny quasi-prorocze. Wizyjność dziadka przeraża.
Zima
Mówi się wśród mieszkańców wsi, że kto spośród chorych przeżyje zimę, to przetrwa kolejne miesiące. Dziadek narratora nie mieszka z żadnym ze swoich dwóch synów – ani z rodziną ojca narratora Hui, ani z rodziną Lianga. Jego pokoik mieści się przy szkole, do której niegdyś uczęszczały dzieci. Dziś w związku z gorączką, lekcje się nie odbywają, ale dziadek pilnie strzeże dobytku szkoły. Wśród mieszkańców wsi zwany jest profesorem Ding, umie czytać i pisać (do czasu przyjazdu nauczycieli on uczył dzieci, obecnie jest woźnym z pięknie brzmiącym dzwonkiem), emanuje z niego mądrość, wszyscy go szanują. A raczej szanowali. Zaczęło się to zmieniać z biegiem kilku miesięcy, gdy obaj jego synowie sprowadzili wielką hańbę na rodzinę. Tak wielką, że dziadek Ding życzył im obu śmierci.
Ten azyl przy szkole jest dla dziadka swoistym centrum świata. Dlatego też jako swoisty anioł stróż tego miejsca i ktoś, kto czuje się współodpowiedzialny za gorączkę trawiącą mieszkańców. Dlatego też proponuje chorym z wioski, by opuścili swoje domy i nie narażali bliskich, lecz przyszli do szkoły. Tu tworzy im raj. Wyspę szczęśliwości. Enklawę. Radość i spokój spływają na „domowników”. Ale i w Edenie nie trwa sielanka za długo, bowiem pojawiają się… złodzieje. A poza złodziejami („nie kradnij”) wyrasta inna pokusa („nie pożądaj żony bliźniego swego”). Nienasycona żądza młodych ludzi prowadzi do cudzołóstwa, które okupione będzie bardzo drogo – nie tylko zmianą warty w szkole, wygnaniem, banicją, napiętnowaniem, nie tylko przearanżowaniem raju i wprowadzeniem szeregu zakazów i nakazów, lecz także kolejnymi rodzinnymi tragediami, pohańbieniem rodu Ding i otwarciem jednej z dróg wiodących do upadku.
Wiosna
„Wiosna przyszła po cichu, bez słowa (…)” [s. 176]
Hui rozczarował dziadka narratora. Ileż to już razy przekonywał syna, by chociaż przeprosił mieszkańców wioski. Nic więcej. Tylko przeprosił. Hui nie widział w sobie winy i nie widział powodu do kajania się. Bo przecież akcja sprzedaży krwi rozpoczęła się za inicjatywą powiatu. Kierownik powiatowego kuratorium oświaty przyjechał z misją zaangażowania ludzi do krwiodawstwa. W związku z tym, że do jego propozycji mieszkańcy podchodzili sceptycznie, namówił dziadka Ding do promocji. Wiosną dziadek zasiał ziarno, a z niego wkrótce wykiełkował i „rozkwitnął potężny handel krwią”. O ile pobieranie krwi przez powiatowe zespoły odbywało się, jak się wydaje, w miarę bezpiecznie, o tyle konkurencyjna pod względem finansowej gratyfikacji stacja poboru otwarta przez Huia nie trzymała się żadnych zasad higieny. Syn dziadka Ding był pionierem wśród prywatnych handlarzy krwią w wiosce. I mimo iż znalazł naśladowców, to nikt nie wzbogacił się tak, jak on. Nikt nie wybudował tak pięknego i wielkiego domu jak on.
A że po epidemii gorączki nikt już nie sprzedawał krwi, bo i kupców nie było, to przedsiębiorczy Hui rozkręcił nowy biznes, również w porozumieniu z władzami powiatu – sprzedaż… trumien.
Wiosną rozkwitało też inne zasiane ziarenko – miłość między drugim synem dziadka Ding, Liangiem, a żoną jego kuzyna, Lingling. Oboje byli chorzy na AIDS. Rodziny wysłały ich do szkoły w czasie zimowej akcji dziadka. Młodzi nie baczyli na konsekwencje swoich czynów. Sprowadzili hańbę na rodziny. Zakochani nie mogli długo ukrywać się przed wzrokiem ciekawskich i po zdemaskowaniu ich zdrad przyczynili się do odebrania dziadkowi prawa decydowania o szkole. Byli elementem sprytnie przemyślanego szantażu.
Lato
„(…) cały świat spopielony.” [s. 341]
Latem przyszła susza. Zbierała życie obficie. Ale była też karą. Jedną z plag. Po zdefraudowaniu przydzielonych mieszkańcom wioski Ding trumien, Hui niejako popchnął mieszkańców rodzinnej wsi do wycinki drzew. I tak obumierała ziemia. Została ogołocona. A niegdyś przecież dziadek śnił o kwiecistych polach, na których ludzie wykopywali złoto.
Susza była też karą za kradzież trumien z grobu rodziny Ding Huia. Dziadek Ding przypomniał sobie wtedy ludowe porzekadło, które słyszał w dzieciństwie: „Gdy kradną bogactwa z grobów, / nie będzie bogactw na ziemi; / gdy kradną trumny z grobów, / ziemia się w trumnę zamieni.” [s. 336]
Jakby tego było mało, Hui – który uważał, że przyszedł na ten świat, by być kimś i coś osiągnąć – po przeprowadzce do miasta szybko rozkręcił nowy biznes. Sprzedaż… partnerów do grobu. Nie wahał się dokonywać ekshumacji. Zabrał także ciało syna…
Jesień
Dziadek Ding wymierzył sprawiedliwość – oto pierwszy raz krew była „radosną nowiną” dla ziemi. Musiał też odpokutować. Po trzymiesięcznej nieobecności i powrocie do wioski dziadek zastał ciszę i martwe ulice. Przez siedem dni i siedem nocy padał deszcz. „Wioska była jak drzewo po wichurze, która postrącała z gałęzi ostatnie liście. I pogasiła ostatnie światła.” [s. 410] Tym razem dziadek miał inny sen. Sen, w którym kobieta lepi z błota ludziki, tworzy „nowy, roztańczony świat.” [s. 412] Śnił wioskę Ding.
Postludium
Powieść kończy kilka słów od autora – „Zapaść twórcza (zamiast posłowia)”. Trochę apologia, ale w gruncie rzeczy zapis poczucia beznadziei, „braku twórczych perspektyw”. Dużo mówi o wielkiej wrażliwości chińskiego pisarza.
„Gaśnie światło. Człowiek znika z ziemi” [s. 14]
Poetycka, oniryczna proza Yan Liankego boli. Jest niegojącą się raną. Rozrasta się jak krwawy kwiat, wrasta głęboko pod skórę. Wstrząsa. Pozostawia niepokój. Ludzkie życie jest światłem. Rozświetla mrok świata. Ale jest efemeryczne, niezwykle kruche i delikatne. Wystarczy moment nieuwagi, by światło zgasło.
——————
Yan Lianke, Sen wioski Ding, przeł. Joanna Krenz, PIW, Warszawa 2019.
Autor: Luiza Stachura
Chaos trochę zamierzony. Ale efekt niezadowalający.
.
10 lat istnienia tego fragmentu mojego snu.
Dziękuję.