„Czy to nie szczęście, że kiedy mamy już dość ludzi, możemy jeszcze popatrzeć na drzewa?”
[„Dobroć”, s. 25]
Nie każdy wie, jak bolesna jest samotność. Niemożność wymiany zaledwie kilku słów i paru ważnych myśli, brak sposobności doświadczenia prawie idealnego zrozumienia (w którym wystarczy wyłącznie znaczące spojrzenie czy choćby jeden gest) prowadzą do pustki, rozpadu świat(ł)a. Nawet cisza brzmi inaczej. Pozornie piękne uśmiechy, nic nie znaczące słowa, kurtuazyjne, zdawkowe rozmowy nie zastąpią autentycznego porozumienia, ale to dostrzega się z całą świadomością dopiero po wielu latach dryfowania po przestrzeni, balansowania pomiędzy, gdy relacje z innymi ludźmi okazują się albo fałszem, albo nie dość dobrymi substytutami, bardziej męczącymi niż przynoszącymi zapomnienie czy ucieczkę. I już zdajesz sobie sprawę, że nie ma najmniejszego sensu tłumaczenia czegokolwiek, wyjaśniania swoich motywacji, wyprowadzania z błędu, bo tak naprawdę wyłącznie jedna osoba (z)rozumiała – ta najbliższa, jedyna, dopełniająca.
Dziewięć opowiadań składających się na tom Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna amerykańskiej pisarki chińskiego pochodzenia Yiyun Li to zapisy zmagania (się) z samotnością, utraconą miłością oraz brakiem zrozumienia. Standard? Proza Li jest jednak krystaliczna i precyzyjna – w przeciwieństwie do twórczości wielu innych pisarzy podejmujących podobne bądź te same motywy. Co istotne, autorka decyduje się na podwójną perspektywę – z uwagi nie tylko na czas (czyli przeszłość-teraźniejszość oraz przeszłość-projektowana przyszłość), lecz także na konfrontację stanowiska młodych, niedoświadczonych i nie w pełni rozumiejących własne uczucia osób z ludźmi dojrzałymi, acz nierzadko uciekającymi przed prawdą. Dopiero zmierzenie się ze wspomnieniami wywołanymi najczęściej przez przypadkowe pytanie czy po prostu spotkanie młodego człowieka przyczynia się do rewizji, konfesji przed samym sobą i przyznania się do straty tego, co najcenniejsze, do potrzeby kontaktu z kimś, dotknięcia kogoś żywego i prawdziwego, do wymiany słów, myśli i wrażeń. A młodzieńcze bagatelizowanie głębokich i szczerych relacji z drugim człowiekiem zdaje się wynikiem nie tylko powierzchownego podejścia do życia, lecz również zachłyśnięcia się dynamiką świata, rozwojem nowych form i możliwości, egoistycznym pojmowaniem miłości, oddania, poświęcenia.
Dotkliwym jest nie tyle przebywanie samemu, ile samotność rozumiana jako brak zrozumienia, brak obecności osoby, która będzie w stanie (albo spróbuje) ofiarować trwałe, szczere i autentyczne uczucie, a nie tylko okazjonalne, zależne od własnych potrzeb. Galerię postaci-poszukiwaczy dopełnienia w postaci drugiej osoby otwiera czterdziestojednoletnia nauczycielka Moyan z opowiadania Dobroć. Po otrzymaniu informacji o śmierci niegdyś jej znanej porucznik Wei kobieta odtwarza swoje nastoletnie lata, gdy przyglądała się jeszcze nieświadomie dramatycznemu związkowi swoich rodziców – matki romantyczki i idealistki oraz ojca dobrego i wyrozumiałego człowieka – nieudolnie próbujących stworzyć dom dla dziewczynki, odgrywającej rolę substytutu miłości, łącznika między małżonkami. We trójkę usiłowali zbudować coś dającego złudzenie trwałego. Eskapizm matki przerwał farsę i obnażył iluzję, pod którą skrywane były ból oraz żal. Moyan jako wycofana i wyciszona dziewczyna przyciągała niespokojne dusze – wyrafinowaną profesor Shan (która, próbując uczynić z Moyan uczennicę, pokazała jej rozmaite wymiary literackich światów) oraz porucznik Wei, kobietę prostą, silną, chociaż wewnątrz kruchą i słabą, jakby marzącą o czymś więcej, o nieosiągalnej subtelności, cieple, kobiecości. Spotkanie zupełnie różnych osobowości – Shan i Wei – sprawiło, że Moyan siłą rzeczy musiała dokonać wyboru. I ta decyzja wyznaczyła jej drogę, napiętnowała przyszłe związki, kontakty z ludźmi.
Bohater opowieści Mężczyzna jak on to również jak Moyan człowiek wycofany, niechętny do tłumaczenia swoich działań, w myśl zasady, iż „nigdy nie należy się łudzić, że ślepcy ujrzą prawdę” [s. 110]. Niegdyś wyrządzona mu krzywda – fałszywe oskarżenie – determinuje jego los. Dlatego też, gdy pewnego dnia trafia na informację o mężczyźnie prawie takim jak on, decyduje się na spotkanie i próbę konfesji w nadziei na zrozumienie przez swoje lustrzane odbicie-swoistego sobowtóra. Nieustanne przebywanie w samotni, bez opowiedzenia o swoich przeżyciach zaświadczających o istnieniu, uniemożliwia wyzwolenie.
Doskonale skonstruowany utwór Więzienie jest historią utraty dziecka i dramatycznych prób odzyskania namiastki spokoju oraz stabilizacji gwarantowanej przez dziecko. Małżonkowie nie potrafią przebywać ze sobą, gdy brak spoiwa, ucieleśnionej miłości, czyli potomka. Tytułowym więzieniem będzie nie tylko przestrzeń, w której ma przebywać pilnowana surogatka, ale przede wszystkim labirynt psychiki – każdy nieopatrzny krok przypominający o dziecku jest krwawiącą raną, paraliżującą, niszczącą i uniemożliwiającą uwolnienie, rozpoczęcie czegoś nowego, innego.
Pani Jin z opowieści Posiadaczka to kolekcjonerka… młodych kobiet. W swoim domu gości najróżniejsze nieszczęśnice skrzywdzone przez mężczyzn. Stawia sobie za cel przeformowanie ich dusz, ukształtowanie na nowo ich psychiki, by – czysto teoretycznie – rozpoczęły nowy etap w życiu, ale tym razem świadomie, bez konieczności oglądania się na słabych, tchórzliwych i wywołujących wyłącznie ból mężczyzn. W pięknym i kruchym muzeum Jin, wśród motyli nocy, kwiatów ulicy i słonecznych róż, znajduje się jedna starsza kobieta, niegdysiejsza „posiadaczka”, żona obszarnika, która nieświadomie zdeterminowała los Jin.
Sześć emerytek przyjaciółek z historii Płonący dom stawia sobie za cel ratowanie małżeństw, „uzdrawianie społeczeństwa”, walkę „z postępującym upadkiem moralnym” [s. 171]. Tropią zdrady, sprawdzają każdy najdrobniejszy ślad, gest, słowo świadczące o niewierności. Wszystko w imię poszanowania świętości związku małżeńskiego. Ale pewnego dnia przychodzi do nich młody mężczyzna, który podejrzewa, że żona ma romans z jego ojcem. Nieśmiałe przypuszczenia męża stanowią katalizator – starzejące się kobiety przygotowują się do rewizji własnego życia i własnych związków, a zwłaszcza ukrywanych faktów, przemilczanych krzywd i niechęci.
Głęboki smutek opowieści o Meilan zakochanej platonicznie w starszym od niej żonatym mężczyźnie z utworu Ogrodowa trzy tkwi w niemożności spełnienia, nienasyconym pragnieniu bycia tą jedyną osobą, bratnią duszą, nie zaś taką, która będzie zestawiana z ideałem, nieustannie testowana i krytykowana. Nieświadomość jest lepsza, bo bezpieczniejsza – gdy nie zdajesz sobie sprawy, że nigdy nie dorównasz najważniejszej osobie, nie odczuwasz nieznośnego żalu ani bólu wynikających z bezsilności, bezradności i niemożności uśpienia uczucia.
Reminiscencyjne obrazy odszyfrowane zostały w jednej niepozornej fotografii sprzed lat w opowiadaniu Niczym rzeki nurt. Trzy przyjaciółki w dzieciństwie przyrzekły sobie siostrzaną więź. Niewinność dziecięcości jest jak rozkwitające kwiaty – piękna i krucha. Żart dorosłości potrafi zniszczyć, uśmiercić urok przeszłości. Trzy bratnie dusze przemieniły się w trzy wrogie kobiety, pełne pretensji i wyrzutów. Łatwo zapomnieć, jak decyzja podjęta „wczoraj” kształtuje „dziś” – niebaczny krok, gest, słowo potrafią zniszczyć piękno, który wydawało się trwałe, a okazało się jedynie snem, mrzonką, kruchym uczuciem.
Starszy mężczyzna z utworu Pamiątka dostrzega na ulicy młodą kobietę przypominającą mu zmarłą żonę. Rozpoczyna pogoń za ulotnym ideałem, ale czeka go wyłącznie rozczarowanie. Tymczasem obserwowana i zagadywana dziewczyna zaprzątnięta jest myślą o ofiarowaniu ukochanemu mężczyźnie siebie. Sądzi, że przez poświęcenie, oddanie się (siebie) będzie w stanie uratować księcia z bajki, wskrzesić i urzeczywistnić sen.
Tytułowe opowiadanie – Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna – to zapis aranżowanego małżeństwa, próby przełamania samotności poprzez obecność kogoś, kto nie przeszkadza, nie ingeruje, nie wywołuje silnych emocji. Po prostu jest obok. Substytut może z czasem okazać się najważniejszą osobą w życiu, przynoszącą światło i szczery uśmiech. Wszystko jest możliwe, potencjalne – trzeba tylko zaryzykować. Zrobić pierwszy krok. Nawet jeśli zaboli, to nie będzie później żalu, że się nie spróbowało.
„(…) jednym ludziom sądzone jest się przyjaźnić, a inni muszą pozostać sobie obcy.”
[„Płonący dom”, s. 206]
Yiyun Li jest świetną pisarką. Potrafi – podobnie jak na przykład Kazuo Ishiguro – niezauważalnie przekroczyć lodowe królestwo i subtelnie wejść w głąb zapomnianych korytarzy w labiryncie duszy. Penetracja mroku następuje powoli, stopniowo bohaterowie jej prozy oraz czytelnicy zanurzają się w skrywanych myślach, odrzuconych słowach, w prawdzie, przed którą uciekają na co dzień albo maskują zwykłym uśmiechem. Proza Yiyun Li sprawia ból eksploratorom Przepaści. Ale ten ból odczuwalny jest dopiero na końcu, gdy po ostatnim słowie następuje cisza, a odbiorca pozostaje sam z(e swoją) opowieścią, przysłuchując się muzyce milczenia.
——————
Yiyun Li, Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna, przeł. Michał Kłobukowski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.
Autor: Luiza Stachura
Spis opowiadań:
- „Dobroć”
- „Mężczyzna jak on”
- „Więzienie”
- „Posiadaczka”
- „Płonący dom”
- „Ogrodowa trzy”
- „Niczym rzeki nurt”
- „Pamiątka”
- „Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna”
.
Dla Ciebie – może kiedyś zrozumiesz
samotność jest zła, ale nie wierzę by możliwe było ucieknięcie przed nią na dobre. Są bowiem samotności dwa rodzaje: ten typ, którego doświadcza się w czterech pustych ścianach i tan, na który chorujemy pośród ludzi. Do mnie przemawia koncepcja, że samotność to nie tyle brak człowieka obok, ile raczej brak człowieka, który…
Podoba mi się koncepcja w Mężczyzna jak on – coś w tym faktycznie jest, że istniejemy o tyle, o ile jesteśmy w stanie wyjaśnić komuś kim jesteśmy. Trochę jak w procesie nauczania: lepiej się to sprawdza nie kiedy „zakuwamy” w ciszy i samotności, ale kiedy rzucamy obraz na ekran innego człowieka.
Więzienie – cóż, konstrukcja wydaje się być bardzo oczywista, realistyczna. Naturalna, jakkolwiek dziwnie to może brzmieć.
Niczym rzeki nurt – ciekawe jak się tytuł ma do treści, nie dostrzegam oczywistej konotacji ;-). A tekst wydaje się interesujący, choć pozornie banalny. Podskórnie czuję, że nie o banał chodzi, mimo wszystko.
Pamiątka – opowieść o niekompatybilności postrzegania / interpretowania siebie / miejsca / czasu / okoliczności?
Złoty chłopak… – przywodzi mi to na myśl koncepcję dawnych małżeństw aranżowanych, które wszak miały wielu zwolenników. Przy czym najważniejszą ich zaletą miał być właśnie brak emocji, psujących wszak to co jest między ludźmi. Co ciekawe, gotów jestem się z tym zgodzić.
Czy samotność jest zła? Hm. Nie wiem. Może czasem jest potrzebna, żeby zrozumieć pewne rzeczy, że odkryć, że ktoś jest/był ważny w naszym życiu i nie wolno tej osobie pozwolić odejść tak po prostu, bez walczenia o nią?
To prawda, dziękuję za to rozróżnienie i wskazanie na samotność jako „brak człowieka, który…”. W podobny sposób na to patrzę, ale brakowało mi właściwego dookreślenia – dziękuję.
@”Mężczyzna jak on”
Bo to trochę tak, że istniejemy w narracji, w opowieści. Poprzez mówienie, opowiadanie niejako udowadniamy, że istniejemy, że jesteśmy, że coś przeżywamy, czegoś doświadczamy, kogoś spotykamy i to wszystko coś z nami „robi” i jednocześnie wskazuje na to, że jesteśmy tu, istniejemy.
@”Więzienie”
To więzienie wielowymiarowe, bo to m.in.: dom, w którym jest surogatka; dom bez dziecka; brzuch matki; dom, w którym wychowuje się dziecko urodzone przez inną kobietę; ciało; pamięć i wspomnienia. I to nie wyczerpuje możliwości. Świetne opowiadanie.
@”Niczym rzeki nurt”
Nie zamieściłam frazy, która pojawia się przez cały utwór. Może lepiej na razie ją zostawić. Ideą jest wskazanie ulotności tych pierwszych, świeżych chwil radości i szczerej przyjaźni. Piękno dziecięcości, świata naiwnego i uroczego porywany jest przez nurt czasu-rzeki. Co zostaje z tej niewinności?
@”Pamiątka”
Do pewnego stopnia coś w tym jest, o czym piszesz. W zasadzie to prosta historia o próbie dostrzeżenia (przez mężczyznę) w drugiej osobie tego, co było, co jest ulotne i już nie wróci. To tak jakbyś chciał chwycić kawałki snu na jawie. Z drugiej strony to też epizod z życia młodości – naiwnej, pełnej płomiennych uczuć skierowanych niekoniecznie w odpowiednim kierunku. I tak spotykają się dwa rodzaje idealizowania – ktoś wspomina kogoś (mężczyzna wspomina zmarłą żonę) i ktoś projektuje wyobrażenie kogoś (dziewczyna wyobraża sobie ukochanego chłopca jako ideał).
@”Złoty chłopak…”
Tak. Aranżowane małżeństwo jest jednak w dość ciekawy sposób – tak, można rzec, subtelnie, ale wymownie i konsekwentnie.
Dlaczego uważasz to za zaletę? Zaintrygowałeś mnie : )
Dziękuję, miło że się do czegoś przydałem ;-).
@”Mężczyzna…” – to chyba dlatego Horacy krzyczał: exegi monumentum aere perennius! Uciekł śmiertelności poprzez zaznaczenie siebie w szczególnie trwały sposób, ale każdy z nas, śmiertelników, stara się udowodnić, że istniejemy, na prostsze sposoby. Na ogół licząc, że ktoś nas zauważy a nawet zrozumie. Myślę, że projektowanie siebie na innych stanowi też element przekonania samych siebie, że istniejemy. W dodatku, wyjaśniając kim/czym jesteśmy, w pewnym sensie się sami o sobie uczymy, odkrywamy nowe warstwy, napotykamy pytania, wątpliwości…
@”Więzienie” – rozumiem. Faktycznie, tytuł wieloznaczny, aczkolwiek owa wieloznaczność nie jest oczywista, wynika chyba z tekstu ale raczej majacząc na horyzoncie zrozumienia, niż świecąc się jasnym płomieniem. Co pewnie też jest in plus ;-)
@”Niczym nurt…” – naiwność to jedna z pierwszych ofiar naszego dojrzewania. I często jej najdłużej żałujemy, gdyż będąc naiwnymi widzieliśmy świat czystszym, piękniejszym…
@”Złoty chłopak” – nie twierdzę, że dawny model był dobry, raczej uważam, że obecny jest zły. Współczesne małżeństwo to udawanie, że nie tyle żyjemy, ile śnimy. O ile kiedyś małżeństwo było rodzajem umowy nastawionej na określone – uczciwie podane – korzyści, tak teraz niby miłość ma starczyć za wszystko. No i te biedne miliony ludzi pędzą przez życie z miłością na ustach, rozbijając się na ścianach, przewracając się, raniąc. Sądzę, że zrobiono krzywdę małżeństwu definiując je jako byt absolutnie samowystarczalny: owej samowystarczalności znaleźć w nim nie można, stąd ludzie przeżywają załamania, rosną w nich wątpliwości, odsuwają się od swoich bliskich, szukają przyczyny niepowodzeń. A czasami główną przyczyną niepowodzeń jest zła definicja: gdyby samochody definiowano jako maszyny latające, to wszystkie byśmy musieli przeznaczyć na złom, gdyż żaden nie lata… czemu tego samego non stop próbujemy z małżeństwem? I to nas cofa do starego modelu: definicji od do. Tak jak wspomniałem wcześniej: daleko temu było do ideału, a jednak funkcjonowało lepiej, było chyba bardziej przygotowane do pokonywania przeciwności. Nie mam ogromnych doświadczeń – ledwo parę dziewczyn i jedna żona (oczywiście nie symultanicznie) – to trochę za mało by się wypowiadać jak ekspert. Ale żyję w głębokim przekonaniu, że jestem skazany na ożywianie modelu, który z założenia nie jest sprawny. I zarazem wiem, że na usprawnienia nie można liczyć, bo nie tylko jako pojedynczy ludzie, ale wręcz jako cywilizacja śnimy pewien sen i nie chcemy być budzeni… (analogią byłby nasz sen o demokracji… i kilka innych snów).
Oj, każde dopowiedzenie jest cenne : )
@”Mężczyzna…”
Zgadzam się, sądzę podobnie – człowiek potrzebuje kogoś jeszcze, jako swego rodzaju odbicia lustrzanego, ale autentycznego, żywego, czyli kogoś w kim się przejrzy, komu zada pytania, komu coś opowie, zwierzy się, kto go wysłucha i kogo on sam wysłucha. I wtedy może sam zbliżyć się do wiedzy o sobie samym, przejść na inny poziom autoanalizy, introspekcji.]
@”Więzienie”
Tak, dokładnie tak – wieloznaczność tytułu jest wyczuwana. Sama się zastanawiam, czy gdyby tytuł opowiadania był inny, to czy wpadłabym na trop z więzieniem.
@”Niczym rzeki nurt”
Ale, wiesz, ja bardzo za tym tęsknię, za tą dziecięcą nawinością i niewinnością. To trochę jak łapanie motyli. Próba uchwycenia czegoś delikatnego, subtelnego, pierwszego i świeżego. Zachwycające i jednocześnie powodujące, że chce się płakać. Lubię spotykać takich ludzi, którzy zachowują w sobie tę chociaż odrobinę naiwności, i chciałabym ich trochę chociaż ochronić przed rozczarowaniem.
@”Złoty chłopak…”
O. Rozumiem. Dziękuję za rozwinięcie. Jest dużo prawdy w tym, co piszesz. Jest wiele osób, które biorą ślub ze względu na presję (rodziny, społeczną, medialną, wpojoną od pokoleń itp.), czyli kultywują sztucznie wyhodowaną „miłość”, substytut uczucia, ale po cichu marzą o wielkiej miłości z filmów i książek. I oni zwykle są nieszczęśliwi już od początku, a rzadko którzy znajdują względne szczęście z biegiem czasu. Tacy ludzie „biorą, co dali” i „dla świętego spokoju”, ale frustracja w nich narasta, bo gdzieś w środku pragną tego wykreowanego obrazka, o którym piszesz, czyli płomiennej miłości. Prawda – jeśli nie jest się świadomym i pewnym powodów, dla których bierze się ślub, to małżeństwo będzie nieustannym snem-koszmarem, nieudaną namiastką, ba! parodią pięknych bajek o księciu i księżniczce, o wielkiej miłości i pożądaniu, o nieustannej ekscytacji i „motylach” oraz ciągłym niezadowoleniem z partnera, krytykowaniem i szukaniem szczęścia u innych osób. Natomiast co innego, jeśli obie strony zawierają układ – niekoniecznie musi on dotyczyć wspólnych korzyści ekonomicznych, ale może na przykład być ochroną przed samotnością itp. Wtedy to ma sens – nie ma złudzeń, nie żyje się snem, nie oczekuje się wielkiego uczucia.
Sam zauważyłeś, że jako cywilizacja nie chcemy się obudzić z tego czy innych snów. Chyba takie marzenie, taka pogoń za czymś idealnie niezdefiniowanym jest dla nas – jako cywilizacji – najważniejsze, bo stanowi napęd rozwoju, inspirację do dalszych poszukiwań, do eksploracji świata. Może gdyby małżeństwo przeszło na tryb umowy, kontraktu świadomie podpisywanego, bez zbędnych deklaracji i oczekiwań na płomienne uczucia, to nasza cywilizacja by upadła? Może ten mit (sen) miłości jest jednym z tych, które wprawiają wszystko w ruch?
Ciekawy masz punkt widzenia, przyznaję. Chyba pozwoliłeś mi zrozumieć pewną rzecz. Dziękuję : )