Niebo, chmury, ziemia, słońce, deszcz, księżyc, gwiazdy, kot i kilka robali. Słów parę o „Fistaszkach zebranych. 1971-1972” Charlesa M. Schulza

Jednym z dziecięcych wspomnień jest wizerunek Snoopy’ego – psa wygłaszającego nierzadko filozoficzne frazy, celnie puentującego rozmaite aspekty życia tyleż społecznego, ile jednostki uwikłanej w społeczeństwo. Charles M. Schulz, "Fistaszki zebrane. 1971-1972"Wywołuje w moim wspomnieniu wrażenie niepokoju, bo wskazuje na kruchość relacji, łatwość w zadawaniu ran, samotność. Dziś to ikona. Chociaż na pewno pozostaje w cieniu sarkastycznego Garfielda czy słodkiej, uroczej Hello Kitty. Snoopy (nie wspominając o Charliem Brownie i jego przyjaciołach) zachowuje jednak w sobie – w przeciwieństwie do wielu innych znaków popkultury komiksowej – jakąś cząstkę tej życiowej mądrości zmieszanej z dziecięcą szczerością, naiwnością i zdumieniem (nad) światem, dziecięcym namysłem nad życiem.

Paski komiksów Charlesa M. Schulza o perypetiach kilkorga dzieci i psa rasy beagle, nazwane później przez wydawcę Peanuts (Fistaszki), pierwszy raz ukazały się w amerykańskiej prasie codziennej pod koniec 1950 roku (ot, na 28 lat przed powstaniem Garfielda) i przez kolejne pięćdziesiąt lat bawiły, ale także (a może przede wszystkim?) poruszały czytelników w wielu krajach. A postać Snoopy’ego, psa Charliego Browna, stała się jedną z ikon popkultury, punktem w przestrzeni medialnej, nie tylko komiksowej. Wpierw jednak było Li’l Folks (1947-1950) – to z tego komiksowego pomysłu wykrystalizowały się Fistaszki, które w latach 60. XX wieku doczekały się pierwszych wersji animowanych. W polskiej wersji językowej ukazał się właśnie jedenasty tom Fistaszków, obejmujący paski z lat 1971-1972.

As lotnictwa, as hokeja, as łyżwiarstwa, „Joe Luzak”, ale przede wszystkim mistrz słowa. Wielki pisarz, którego plany na powieść życia są torpedowane przez krytyczne uwagi czytelników pierwszego zdania. Luminarz. Oto Snoopy, pies rasy beagle. I jego przewrotny sekretarz-najlepszy przyjaciel, żółty ptak Woodstock. Perypetie Snoopy’ego stanowią swego rodzaju kontrapunkt dla dykteryjek, anegdotek związanych z Charliem Brownem, jego zmagającą się ze szkolnymi wypracowaniami i prezentacjami siostrą Sally, zakochaną w Charliem Patricią (Peppermint Patty), przyjaciółką Lucy van Pelt (zauroczoną Schroederem) i jej bratem Linusem (kocykomanem) – a to tylko kilka postaci (z) Fistaszków. Każde z bohaterów posiada co najmniej jedną wyróżniającą cechę, zwykle stanowiącą o ich słabości, bo wpływająca na niemożność nawiązania pełnej, całkowitej relacji z drugim człowiekiem. Ich percypowanie świata jest tyleż zdumiewające dla „dorosłych” czy naiwne, ile dosłowne. Charles M. Schulz, "Fistaszki 1971-1972", s. 132Próby zrozumienia rzeczywistości (a przecież, jak przyzna Patty, „Jest wiele rzeczy, których nie potrafię zrozumieć” [s. 71]) polegają na ciągłym testowaniu: wypowiadaniu słów, dokonywaniu działań, przekształcaniu. Każdy element rzeczywistości poddawany jest próbie w języku. A i język bywa nieustannie weryfikowany, sprawdzany i przyłapywany. Zresztą rozmowy bohaterów (przykładowo „Porady psychiatryczne – 5 centów” Lucy, dialogi pod drzewem albo podczas gry w baseball) zdają się konwersacją tyleż z drugą osobą, ile z samym sobą. Druga osoba stanowi substytut lustra, innego głosu, pomagającego spojrzeć z odmiennej perspektywy na wydarzenie, decyzję, ulotne wrażenie (analogicznie jak przypadkowy czy wymuszony dotyk dłoni będzie namiastką głębokiego uczucia). Wszystko w zasadzie rozgrywa się w słowach, stąd wiele gier lingwistycznych, lapsusów, błędów językowych, modyfikacji, deformacji – na wzór dziecięcego dotykania słów i dotykania słowami rzeczywistości (chociażby: Linus prezentując siostrze rysunek, tłumaczy: „Wiesz, co to jest szopa, prawda? I wiesz, co to szop, tak? No więc to jest rysunek szopa śpiącego w swej szopaszopie” [s. 258]).

Gorzkie, niekiedy przewrotne czy ironiczne prawdy o życiu, o niemożności ucieczki od świata i od ludzi, prawdy o relacjach międzyludzkich (między innymi: samotności, pozorach, oszustwach, konieczności słyszenia nawet nieprawdziwych słów zapewniających o miłości – jak w przypadku Lucy czy Patty), Charles M. Schulz, "Fistaszki 1971-1972", s. 251nieporozumieniach, nie(z)rozumieniu, bolesnej potrzebie miłości czy odrzuceniu, stanowią o sile Fistaszków. Schulzowe paski swoją głębię, emocjonalne przepracowywanie uniwersalnych doświadczeń, takich właśnie jak odosobnienie, zranienie albo potrzeba akceptacji, zawdzięczają – paradoksalnie – problemom osobistym autora. Gdyby nie konieczność przeniesienia, chęć swoistej transpozycji doświadczanych stanów, Fistaszki po tylu latach mogłyby najwyżej bawić (a w polskiej wersji językowej bawią, i to jeszcze jak!). Ale one również poruszają, niepokoją, przynoszą coś w rodzaju melancholii. Są jak letni deszcz.

——————

Charles M. Schulz, Fistaszki zebrane. 1971-1972, przeł. M. Rusinek, Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.

Autor: Luiza Stachura

11 uwag do wpisu “Niebo, chmury, ziemia, słońce, deszcz, księżyc, gwiazdy, kot i kilka robali. Słów parę o „Fistaszkach zebranych. 1971-1972” Charlesa M. Schulza

  1. drugi z „zacytowanych” obrazków mnie rozwalił dokumentnie – ten o bezpieczeństwie. Niesamowicie uchwycona prawda.

    A z nieco innej półki, czytam właśnie w Wysokich Obcasach o Mafaldzie ;-)

      1. cieszy mnie to. Będąc zwolennikiem słowa przede wszystkim pisanego, doceniam miejsce komiksów w szeroko rozumianej literaturze. Zresztą, co ja będę gadał: wychowałem się na Asterixie. I nadal mnie śmieszy! ;-D

        1. Jako dziecko popkultury zgadzam się z Tobą i też mnie to cieszy xD Jakkolwiek zdumiewa mnie niekiedy takie, hm, nobilitowanie komiksów, prezentowanie ich w jednym szeregu z np. literaturą i malarstwem. Nie podnosiłabym aż tak rangi komiksów.

          1. Hm, nie do końca. Bo ten „awans” następuje na uniwersytetach, komiks powoli staje się tematem prac naukowych jako swego rodzaju pogranicze (literatury i sztuk plastycznych/wizualnych/in.). Hm.

          2. Piszecie o „szeregowaniu” sztuki, a ja uważam takie podejście za nieco skostniałe. Sztuka dawno uwolniła się spod dyktatu dziewięciu (dziesięciu) muz :) Co do niższej „rangi” komiksów, to równie dobrze można by mieć pretensje do fotografii, że nie jest filmem.

            Komiks nie aspiruje do bycia malarstwem, a literaturą po prostu… nie jest. Ale już na pewno nie jest „połączeniem literatury z malarstwem”. Czytałem jednak komiksy, które z czystym sumieniem o każdej porze mogę obronić jako pełnowartościowe dzieła sztuki. Ten „awans”, o którym piszesz, Luizo, jest tego naturalnym następstwem. A raczej nawet nie tego, tylko spóźnionego przebudzenia środowisk naukowych. Bo przecież świetne komiksy powstawały już dużo wcześniej.

            Literatura to literatura, malarstwo to malarstwo, a komiks to komiks – ładnie potrafię wnioskować, prawda? :)

          3. Wiem, wiem. Ale z drugiej strony prowadzi to do stwierdzenia, że w zasadzie wszystko jest sztuką. Dla mnie jednak nie wszystko jest sztuką ; ) To bardzo subiektywne, indywidualne odczucie.

            Oj, to był duży skrót myślowy.^^’ Komiks pojawia się sporadycznie w obrębie (polskiej) komparatystyki (że użyję skrótu) od jakiegoś czasu. Nie mam nic przeciwko, chociaż czasami odnoszę wrażenie, że ta nobilitacja nie jest wynikiem dostrzeżenia potencjału w komiksie i postrzegania komiksu jako dzieła sztuki, ale właśnie próba wyjścia poza literaturę i tzw. sztuki plastyczne, filmowe itd., tzn. szukanie kolejnego odgałęzienia sztuki, ale takiego odgałęzienia, które jeszcze nie zostało zawłaszczone, zanalizowane i wtłoczone w schematy. Innymi słowy, komiks bardzo często stanowi pretekst, a nie temat.

            Tylko… tak akademicko można pytać: czym jest literatura? Jakie są jej wyznaczniki? Co już jest literaturą, a co (jeszcze) nią nie jest? itd. ; )

          4. Oj, nie wszystko, nie wszystko (—> jest sztuką), nie „skrótujmy” aż tak bardzo. Zaliczenie komiksu w poczet dzieł sztuki (lub gdzieś w tym obrębie) można uargumentować bardziej, niż np. ugotowanie dobrej zupy albo zaprojektowanie fajnego t-shirta :) Powyższe „przykłady” nie są całkowicie od czapy – prowadziłem nie tak dawno rozmowy z dwoma osobami nt. sztuki i zostały one rzeczywiście przywołane ;)

            Zgadzam się natomiast w kwestii „pretekstu”. Obserwuję te wewnątrzakademickie zmagania z komiksem, próby „wtłaczania”, jak to celnie nazwałaś, z pewnym niesmakiem.

            Osobiście problem „stawiania komiksu na równi z literaturą” jest mi raczej obojętny. Komiks jako medium rządzi się swoimi prawami, a literatura swoimi. Bronię komiksu nie jako jakiś jego wielki fascynat, lecz z tej prostej przyczyny, że przeczytałem/obejrzałem w ostatnich latach kilka albumów, których twórców z czystym sumieniem mogę nazwać artystami. Nie porównując ich do pisarzy czy poetów, ale tak po prostu :) Mam na myśli komiksy mniej popowe, choć do tych ostatnich również mam słabość – tak jak i Ty jestem bowiem dzieckiem popkultury ;)

            Serdeczności, R.

          5. Nie przeszkadza mi, żeby było jasne, pojmowanie komiksu jako dzieła sztuki (jestem osobą, którą ciągnie do komiksów, cenię świetne rysunki i dobrą fabułę). Natomiast nagłe zajmowanie się komiksem na uniwersytetach (konkretnie na polonistyce – żeby zawęzić), wejście komiksu do dyskusji o sztuce, jest dla mnie zaskakujące, budzi mój niepokój i opór. Mam mieszane uczucia po prostu.

            Słoneczności~!

  2. Mamy sześć tomów „Fistaszków”, doskonale smakują jako przekąska – codziennie po pasku lub co kilka dni większy chaps :) Kiedyś jednak siądę i skonsumuję naraz cały worek, album znaczy ;)

Dodaj odpowiedź do Luiza Stachura Anuluj pisanie odpowiedzi