Tekst można (było) przeczytać na stronie PapieroweMyśli.pl
[Bezpośrednio na blogu od 05.03.2020]
Niekiedy podczas literackich podróży nasze drogi krzyżują się z dziełami, które coś z nami robią. Intelektualnie i emocjonalnie poruszają, dotykają najgłębiej skrywanych elementów naszej osobowości, predyspozycji ducha, odczuć względem przestrzeni, w której istniejemy i którą do pewnego stopnia (współ)tworzymy czy może raczej przetwarzamy. Zetknięcie się ze słowem wypowiedzianym przez kogoś innego, słowem, którego nam brakowało, by wyrazić to, co przeżywamy, jest bolesnym doświadczeniem. Im głębiej pozwoli się na interakcję z dziełem, w którym zapisano fragment nas, tym trudniej o nim rozmawiać, dzielić się nim z innymi. Bo to tak, jakby przygotowywać się do dokonania autowiwisekcji, jakby obnażać cząstkę swojego „ja”.
Pracę nad niedokończonym „Procesem” Franz Kafka rozpoczął w lecie 1914 roku. Zbiegło się to w czasie z rozstaniem z narzeczoną Felicją Bauer. Niedługo później wybuchła pierwsza wojna światowa. O ile początkowe około 200 stron rękopisu stworzył Kafka w miarę szybko, o tyle kolejne fragmenty stanowiły problem, powstawały w różnych momentach jego pisarskiego i osobistego życia, aż do 1915 roku. W testamencie autor wyraził wolę zniszczenia wszystkich swoich rękopisów. Jednakże przyjaciel Franza Kafki i wykonawca jego testamentu, Max Brod, czuł się w obowiązku opublikować spuściznę po wielkim pisarzu. I tak od 1925 roku pojawiały się kolejne fragmenty dzieł(a) Kafki. Wśród nich najsłynniejsza jego powieść – „Proces”.
Historia Józefa K., którego pewnego dnia poinformowano o aresztowaniu, inspiruje, pobudza, niepokoi. O „Procesie” pisano i pisze się niebywale wiele – to jedno z tych (arcy)dzieł, które stanowi impuls do licznych odczytań, w zależności od przyjętej filozofii, świadomości religijnej, poglądów politycznych, socjologicznego i psychologicznego spojrzenia, artystycznych (nie tylko przecież literackich) nawiązań czy wreszcie czytelniczej wrażliwości, prywatnego doświadczenia życiowego i doświadczania świata przez odbiorcę. I ten ostatni aspekt zda się najistotniejszy. Czytelnik aktualizuje analizy i wyzwala kolejne interpretacje. Przegląda się (siebie) w kafkowskim labiryncie słów – dostrzega swoje lęki, ale i ukryte fascynacje. Mistrzostwo Kafki polega na podjęciu prób literackiej (re)konstrukcji tego, co tkwi głęboko w duszy. Tym samym czytelnik może zmierzyć się z zapisem własnych przeżyć – przeżyć, których nie potrafi (albo nie chciał wcześniej) w żaden sposób wyartykułować, wysłowić.
Pierwsze polskojęzyczne wydanie ukazało się w 1936 roku. Autorką przekładu była Józefina Szelińska, mimo to opublikowano tłumaczenie pod nazwiskiem Brunona Schulza, który dokonał tylko korekty translacji. Błędne przypisywanie tłumacza powielane jest z każdym kolejnym wydaniem. Niedawno Wydawnictwo MG wznowiło sztandarowe dzieło Kafki, dodając do niego grafiki Brunona Schulza. Zamiast kolejny raz zestawiać Kafkę i Schulza, dokonywać analiz porównawczych, warto zwrócić uwagę na korespondencję grafik Schulza z prozą Kafki – wprowadzają one zupełnie inny wymiar do dzieła autora „Zamku”, pozwalają na kolejne odczytanie, kolejną czytelniczą wyprawę w poszukiwaniu znaczenia.
——————
Franz Kafka, Proces, przeł. B. Schulz, Wydawnictwo MG, Kraków 2014.
Autor: Luiza Stachura
mam jedno podejście za sobą, niedokończone. Gdzieś we wczesnym liceum. Po tym jak przeczytałem biografię Kafki zapłonąłem chęcią przeczytania Procesu raz jeszcze. I utwierdzam się w tym przekonaniu, chyba naprawdę warto. Ale podejrzewam, że lektura Kafki dla współczesnego czytelnika może być wartościowsza dopiero po uzupełnieniu kontekstu, choćby po wzbogaceniu wiedzy o samym Kafce, o tym co się działo w jego umyśle.
Tak, ale też istotny jest pewien poziom wrażliwości – bez niego, ale z wiedzą można Kafkę czytać i doceniać wartość jego prozy, ale nic poza tym, niewiele jego twórczość „zrobi” z odbiorcą. Dlatego pewne książki same nas wybierają, bo jest w nich część nas.
Mnie – z trzech powieści Kafki – najbardziej zaintrygował „Zamek”.
bardzo dobrze to ujęłaś, nic dodać, nic ująć. Nie każda literatura jest możliwa do skonsumowania w dowolnym momencie życia.
Ach, Kafka! Niczym Józef K. czuję się za każdym razem, gdy mam do czynienia z urzędami czy służbą zdrowia… xD Ostatnie doświadczenie: zgłosić się do przychodni i lekarza rodzinnego po skierowanie do przychodni sportowej, ze skierowaniem dreptu-dreptu do przychodni sportowej – ale nie, nie mogą wypisać skierowania na badania (a przecież mam wytłuszczone, jakich potrzebuję!) ot tak, od ręki, zatem umawiam się na wizytę. Dwa tygodnie później idę do lekarza, by ten wypisał skierowania na badania i owszem, skierowania mam, ale – ha ha – nie, nie mogę badań zrobić ot tak, trzeba się umówić. Co? Na jutro zapisać? Nie, to trzeba do rejestracji w dniu badania… Gdy już wszystkie badania mam, trzeba wrócić do przychodni sportowej, ale – who could guess? – nie mogą mi wystawić karty sportowca, bo to trzeba się na wizytę umówić… I tak się to przeciąga już dwa miesiące xD
Co do dorobku Kafki, mnie się „Verwandlung” („Przemiana”?) podobało szalenie. „Zamku” nie znam, choć zawsze chciałam przeczytać. A sam Kafka, cóż, chyba pierwszy pisarz, po którego biografię sięgnęłam z własnej chęci.
No to ładnie. Mimo iż to Polska, człowiek wciąż się dziwi i nadziwić nie może. Trzymam kciuki!
Kafka jest jedną z osobowości. Tacy ludzie są magnetyczni. I tworzą magnetyczne dzieła. Dlatego Ci się nie dziwię.