Lodowo-kamienne królestwo. „Teatr ryb. Podróże po Nowej Funlandii i Labradorze” John Gimlette

John Gimlette, "Teatr ryb"Tekst można (było) przeczytać na stronie PapieroweMyśli.pl

[Bezpośrednio na blogu od 05.03.2020]

Niekoniecznie świadomie podążając za tropem pozostawionym przez drugą osobę – obojętne, czy żyjącą wiele lat przed naszymi narodzinami, obcą, bardzo bliską, fascynującą nas albo odrzucającą – odkrywamy po kawałku siebie. Odsłaniamy swoje obawy i zachwyty. Afirmujemy elementy (czaso)przestrzeni, ale nie wzbraniamy się też przed reifikacją. I chociaż może się nam wydawać, że wszystko już było, że powtarzamy cudze gesty w przedstawieniu świata, to jednak podejmujemy grę, pociąga nas samodzielna eksploracja przestrzeni, samodzielne poznawanie granic i wykraczanie poza kres nocy. Bo to nie przestrzeń się zmienia, nie ona stanowi o różnicy.

Brytyjski podróżnik John Gimlette postanowił podążyć śladem pradziadka – Eliota Curwena. Katalizatorem okazał się pamiętnik przodka, który pracował jako lekarz w naówczas najdalszym rejonie imperium brytyjskiego, czyli na terenach dzisiejszej Nowej Funlandii i Labradoru (obecnie prowincji Kanady). Potrzeba konfrontacji przeszłości zapisanej u schyłku XIX wieku z teraźniejszością, staną się osią wyprawy Gimlette’a do lodowo-kamiennego królestwa ryb przemienionego w teatralną farsę. Bo Nowa Funlandia i Labrador to miejsce, którego się nienawidzi i które się kocha jednocześnie. To bolesna, trudna miłość, odpychająca, raniąca. Ale równocześnie będąca niezbędnym do życia tlenem. Dlatego zapis wędrówki po tej przestrzeni będzie swego rodzaju rekapitulacją dramatu rybołówców – rozumianych zarówno jako rybacy (zwykli mieszkańcy Nowej Funlandii i Labradoru – zniszczeni, ograbieni, poniżeni), jak i jako europejskich najeźdźców (kolonizatorów, łowców ziemi i dusz – ich portrety i sylwetki pojawią się w toku opowieści Gimlette’a, tworząc swoistą panoramę czasów, zwłaszcza zaś przemian stosunku do drugiego człowieka).

Lekka próba rekonstrukcji kruchej tożsamości potomków Indian prowadzi podróżnika po krętych dziejach regionu. Widać, że Gimlette stara się sięgnąć głębiej niż jego przodek, w którego relacjach dominuje opanowanie, w zasadzie bez jakichkolwiek żywszych emocji – ekscytacji, irytacji czy rozpaczy. Brytyjski podróżnik przybliża nie tylko czytelnikom, ale i samemu sobie przeszłość mieszkańców terenów dzisiejszej prowincji Kanady, by lepiej zrozumieć to, czego doświadcza podczas wędrówki po lodowo-kamiennym, ale już bezrybnym królestwie. Odtwarza wyimki z krwawej, pełnej bólu i poniżenia kolonizacji Indian (zwłaszcza rdzennych mieszkańców – grupy Indian Beothuk) przez Anglików i Francuzów, konfrontuje to z bieżącą sytuacją w opuszczonym regionie. Śledzi amerykańskie wpływy, trudną decyzję o przyłączeniu się do Kanady, wychwytuje myśli separatystyczne czy wreszcie pisze sporo o wstrząsającym i niezrozumiałym dla mieszkańców prawie zakazującym nadmiernego połowu ryb. Niegdyś „dorszodajny” region (bo „walutą tego kraju jest dorsz”) zamiera, postępująca pauperyzacja, brak perspektyw przyczyniają się do upadku mieszkańców.

Rozmowy ze spotkanymi ludźmi pomagają w odtworzeniu portretu współczesnego człowieka – uwikłanego w historię, wspólnotę, społeczność (nie tylko tą małą, lokalną, ale i polityczną czy szerzej globalną), zwyczaje czy religijność. I rybołówstwo. Niejednokrotnie wykluczonego, napiętnowanego, zamkniętego w rezerwacie, dumnego Indianina, któremu odebrało się godność – podziwianego łupu „cywilizacji”, ofiary mylnie pojętego poznawania świata. Innymi słowy, prezentuje Gimlette człowieka-ekslopratora przestrzeni i jednocześnie tego samego człowieka, ale zreifikowanego, będącego marionetką w rękach rządzących (oto trofeum, o które się walczy podczas politycznych roszad). Kolejne generacje bezpowrotnie straciły możliwość stworzenia własnej tożsamości w oparciu o tradycję, mikroświat wierzeń i wartości przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Zawieszeni w próżni iluzorycznego życia, wydrążeni psychicznie, wyjałowieni duchowo, ze skłonnością do samobójstwa, dryfują po morzu bez ryb. Bez przeszłości i przyszłości, w piekielnym „teraz”.

Publikacja pozostawia jednak sporo niedosytu i wrażenia, jakby podróżnik przepływał między lodowcami, żonglował fragmentami historii, składając je na nową, własną opowieść. Nazbyt powierzchownie, bez poszerzonych refleksji traktuje kwestię tożsamości współczesnych mieszkańców Nowej Funlandii i Labradoru, w tym problem wzajemnych animozji i pretensji. A przecież, jak się zdaje, pogłębiony portret tubylców przyniósłby zapewne zaskakujący kontrwizerunek – jak swego rodzaju odbicie lustrzane – samego autora oraz czytelników książki. Zmierzenie się z faktem, iż Europejczycy gdziekolwiek się nie pojawili, przynosili zniszczenie prymarnych wartości, pożogę prymitywnych kultur, destrukcję tradycyjnych modeli społeczności w imię żądzy władzy, być może okazało się zbyt trudne, skomplikowane i/czy niepotrzebne autorowi.

Teatr ryb. Podróże po Nowej Funlandii i Labradorze to, mimo pewnych mankamentów, dobre świadectwo dramatycznych zmagań człowieka z dzikością nie tylko natury (czy też natury rozumianej jako przyroda i jako „natura człowieka”), ale i Innego. Potwierdza, że próba dostosowania Innego do własnych wyobrażeń o świecie prowadzi wyłącznie do destrukcji jednej rzeczywistości w imię nowej. Ale czy lepszej?

——————

John Gimlette, Teatr ryb. Podróże po Nowej Funlandii i Labradorze, przeł. Hanna Pustuła-Lewicka, Czarne, Wołowiec 2014.

Autor: Luiza Stachura

2 uwagi do wpisu “Lodowo-kamienne królestwo. „Teatr ryb. Podróże po Nowej Funlandii i Labradorze” John Gimlette

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s