Tekst można (było) przeczytać na stronie PapieroweMyśli.pl
[Bezpośrednio na blogu od 05.03.2020]
Wzorowany na postaci filozofa Ludwika Wittgensteina bohater „Korekty”, opus magnum Thomasa Bernharda, wykładowca z Cambridge, Austriak, neurotyk, Roithamer, ponadprzeciętnie inteligentny i utalentowany, pod wpływem inspiracji domu, powstałego na przewężeniu rzeki Aurach, swojego przyjaciela Höllera, dla ukochanej siostry, po dokładnym przestudiowaniu jej charakteru i zachowania, decyduje się na urzeczywistnienie jednej z idei jego życia, a mianowicie do budowy (budowy, co ważne, a nie architektonicznej konstrukcji, bowiem Roithamer jest negatywnie usposobiony do słów takich jak „architekt” czy „architektura”, dla niego „architekci” to partacze, niszczyciele przestrzeni) Stożka, ale nie takiego zwykłego, bo mieszkalnego, specjalnie dla siostry, i ten Stożek powstaje w samym centrum (w skrupulatnie wyliczonym przez Roithamera środku) lasu Kobernaußerwald, dlatego, że Stożek powstaje w środku lasu, wszyscy, którzy niebacznie dowiedzieli się o jego budowie (bo, słowa Roithamera, nie należy przedwcześnie zdradzać innym swojej idei, gdyż niechybnie doprowadzą ją do destrukcji, wszak inni istnieją wyłącznie w jednym celu – by zniszczyć nasze próby urzeczywistnienia idei, a tym samym inni istnieją wyłącznie w jednym celu – by zniszczyć nas), uznali go za szaleńca, wariata, ale przede wszystkim budziło to ich irytację, on postanowił zbudować dla ukochanej siostry Stożek w samym centrum lasu Kobernaußerwald, Stożek, jakiego nikt jeszcze nie zbudował i nie wymyślił, bo ten Stożek miał w całości odpowiadać charakterowi siostry, każde pomieszczenie miało dostosować się do jej bieżącego usposobienia, ale to nic, bo Stożek uznany został za objaw postępującego obłędu, innym objawem postępującego obłędu była chęć sprzedaży rodzinnego domu Altensam (bo ojciec przepisał znienawidzone przez Roithamera Altensam średniemu synowi, pominął zatem starszego i młodszego brata budowniczego Stożka, zupełnie jakby chciał zniszczyć Altensam, skazać je na destrukcję, jakby mu było mało przyprowadzenia kobiety z Eferding, która dokonała zniszczeń intelektualnych, ta kobieta, czyli jego żona, córka rzeźnika z Eferding, pozująca na kulturalną i wykształconą kobietę) i uzyskane pieniądze przekazać wychodzącym z więzienia, ale Stożku budowa wyssała całe życie z jego siostry i dziewczyna, uzdolniona malarsko – u której odkrywano zalążki szaleństwa – popełniła samobójstwo, czyli dokonała ostatecznej korekty swojego życia, idąc drogą, którą wyznaczyli jej kuzyn i wuj, a po śmierci najukochańszej siostry w Roithamerze obudziła się nienasycona chęć, by dokonać ostatecznej korekty tego, co napisał, a pisał bardzo dużo i wszystko, co napisał, to był fałsz, i żeby skorygować całość, musiał skorygować siebie, wymazywanie słów, zmniejszanie ilości tekstu poskutkowało korektą życia – samobójstwem w prześwicie, a jego ciało odnalazł Höller, ten sam, który niegdyś udostępnił mu mansardę Höllerowską, gdzie Roithamer mógł swobodnie myśleć, bowiem w Altensam nie mógł, Altensam było przestrzenią, w której myślenie było znacznie utrudnione, wyeliminowane wręcz przez porządki zaprowadzone przez córkę rzeźnika z Eferding, a w mansardzie Höllerowskiej, nawet nie tak jak w Cambridge, w Anglii, myślenie samo zmuszało do myślenia, wchodząc na mansardę Höllerowską, wchodziło się w orbitę myślenia, w czasoprzestrzeń myślenia, w strukturę myślenia, w strumień myślenia, i dlatego tam też, po obserwacji domu Höllera, powstałego w najbardziej niebezpiecznym miejscu, powstałego na przewężeniu Aurach, i po obserwacji domowników, Höllera, jego żony i dzieci, Roithamer postanowił urzeczywistnić ideę budowy Stożka dla najukochańszej siostry, budowy w samym środku lasu Kobernaußerwald, Roithamer w testamencie zaznaczył wyraźnie, że po śmierci siostry (i jego śmierci) Stożek zbudowany w samym centrum lasu Kobernaußerwald musi pozostać w takim stanie, w jakim jest, natura sama ma go rozłożyć, pochłonąć, dokonać korekty, dokonać ostatecznej korekty, swoje pisma, teksty, między innymi o Altensam i budowie Stożka, pozostawił w spadku przyjacielowi z dzieciństwa, mieszkańcowi Stocket, wioski poniżej Altensam i ten jego przyjaciel z dzieciństwa, mieszkaniec Stocket, wioski poniżej Altensam, przyjeżdża na Höllerowską mansardę, by uporządkować spuściznę po Roithamerze, tylko że czytelnik początkowo nie wie, co on chce porządkować, wszak nie zamierza dokonywać żadnych korekt, bo uznaje, że wszelkie poprawki wydawców, edytorów i korektorów są przestępstwem, zbrodnią, wszakże to produkty umysłu, sprawa wyjaśnia się, gdy pod koniec części pierwszej ów przyjaciel w akcie obłędu rozrzuca pisma Roithamera… i zaczyna się korekta, ostateczna korekta.
„Korekta”, jedno z najważniejszych dzieł Thomasa Bernharda, przez wielu określane mianem opus magnum, powstawała długo i nie doczekała się… korekty ostatecznej samego autora, który – podobnie jak jego dwaj bohaterowie (Roithamer i pierwszy narrator) – dokonywał nieustannych przekształceń w obrębie tekstu. W postaci Roithamera (zwłaszcza w idei budowy niestandardowego domu dla siostry) widoczny jest wyraźny rys filozofa Ludwika Wittgensteina. Jednakże to nie wszystko, bowiem powieściowy preparator ptaków o nazwisku Höller, istniał naprawdę i mieszkał w tych okolicach, w których Bernhard umiejscowił literacki dom przyjaciela z dzieciństwa Roithamera. Skrupulatnie i szczegółowo prezentuje kolejne etapy prac nad powieścią oraz wyjaśnia i wskazuje różne inspiracje Bernharda tłumacz książki, Marek Kędzierski, w świetnym posłowiu.
Zbudowany z sekwencji retrospektywnych obrazów (chociaż w momencie czytania zdaje się, że wszystko rozgrywa się „tu i teraz”, w mitycznej czasoprzestrzeni, gdzie możliwe są zawirowania, odstępstwa od prawideł rzeczywistości) utwór dzieli się na dwie części – „Höllerowska mansarda” oraz „Segregowanie i porządkowanie”. W pierwszej – narratorem jest przyjaciel Roithamera, mający za zadanie uporządkowanie spuścizny po profesorze; w drugiej – pozornie przekazany zostaje głos-narracja Roithamerowi (oto mamy przed sobą rozsypane teksty profesora), ale w tej odsłonie książki pojawiają się wyraźne wtrącenia pierwszego narratora (bezimiennego, co znamienne!), w dodatku czytelnik-interpretator ma świadomość, iż układ tekstów Roithamera wyznaczony został przez gest pierwszego narratora – rozrzucenie pism (pod koniec pierwszej części), jak rzut kością, zdanie się na przypadek, los, a może przeznaczenie.
Pierwszy narrator pozbawiony został imienia nieprzypadkowo, jak się zdaje. Jest bowiem cieniem Roithamera, nie lustrzanym odbiciem, nie alter ego, ale cieniem, podążającym jego śladem, krok w krok nieudolnie odtwarzającym tragedię Roihamera, niedokonującym jednakże ostatecznej korekty, która wymaga innego stanu umysłu. Trafnie się narrator diagnozuje: oto wyrzekł się samego siebie, stał się niczym, „ten bowiem, kto przestaje myśleć w sobie swoje własne myśli, tylko myśli myślami kogoś innego, których się nauczył i które podziwia, a może nie podziwia, tylko z przymusu się nauczył, przez cały czas przez ustawiczne myślenie myśleniem nie własnym, tylko kogoś innego, naraża się na ryzyko zabicia siebie, obumarcia.” [s. 34-35] Pierwszy narrator bezwiednie tyleż powtarza, ile małpuje i parafrazuje wypowiedzenia, idee, frazy Roithamera. Próbuje odtworzyć jego sposób myślenia. Aranżuje przestrzeń, w której odczyta pozostawione przez przyjaciela teksty: wybiera mansardę Höllerowską, w hipotetycznie taki sam sposób, w jaki Roithamer, usiłuje komunikować się z Höllerem i jego rodziną. Jest kimś w rodzaju epigona – prezentowane przez niego idee są w zasadzie zapożyczeniem i wariacją idei Roithamera.
W tym kontekście warto zwrócić uwagę na niegdysiejsze (z czasów młodości) kierunki ruchu Roithamera i pierwszego narratora – bo są one przeciwne! Roithamer schodzi z Altensam, mijając dom Höllera, aż do Stocket (do domu pierwszego narratora). Pierwszy narrator natomiast przemierza odwrotną drogę – od Stocket do Altensam. Obaj odnajdują w domu tego drugiego swój mikrokosmos czy cząstkę przestrzeni, w której czują się „swojsko”, w której mogą rozwijać myśl, podczas gdy ich rodzinny dom jest miejscem upokorzenia, niemożności (ale – paradoksalnie – jest też miejscem powrotu, bo odczuwają wobec niego nienawiść i miłość jednocześnie!). Gest chodzenia tam i z powrotem później staje się nawykiem (również – jak Roithamer – neurotycznego) pierwszego narratora, gdy pragnie się wyciszyć i uspokoić. Jedynie Höller zachowuje równowagę (i może dlatego tam, w prześwicie, między domem ojca pierwszego narratora a Altensam powiesił się Roithamer) – jakby wpisując się w jeden z trzech modeli zaproponowanych przez Roithamera: „Idziemy wciąż skrajem przepaści i lękamy się, że stracimy równowagę, słowa Roithamera. Kiedy ciało po chwilowym zaburzeniu równowagi powraca do pierwotnej pozycji stanu równowagi, jest to równowaga stabilna, słowa Roithamera. Jeśli jednak zachowuje równowagę, odchyliwszy się do dowolnego nowego położenia, (…) nie powracając do pierwotnego, mamy do czynienia z równowagą obojętną. Jeśli natomiast po krótkotrwałym zakłóceniu równowagi ciało nie powraca do pierwotnego położenia, tylko dąży do przejęcia innego położenia, mamy do czynienia z równowagą chwiejną.” [s. 311-312] Höller, być może za sprawą rodziców i rodziny, nie popada w obłęd, trzeźwo patrzy na rzeczywistość. Nie neguje jej i nie odrzuca otwarcie (jak to czyni Roithamer, uznający, że świat i ludzie są zagrożeniem, czyhają na nasze potknięcie, na nasz drobny błąd, by nas zniszczyć).
Solilokwium Roithamera (sam profesor używa tej nazwy na – zapewne – określenie swojego tekstu) w zaskakujący sposób koresponduje z monologiem wewnętrznym pierwszego narratora. O ile Roithamer z myślą o odbiorcy opisywał nie tylko istotę i budowę mitycznego Stożka, ale również dokonywał publicznej autowiwisekcji (analizując swój charakter, usposobienie, relacje z rodzicami i rodzeństwem, stosunek do innych ludzi), o tyle pierwszy narrator rekonstruuje i przeżywa wydarzenia z własnego życia wyłącznie „tu i teraz”, dla siebie, dla uspokojenia, wyciszenia – paradoksalnie jednak rozbudza uśpione szaleństwo, ujawnia oznaki obłędu, nie maskuje się. W obrębie jego inicjatywy pozostają wyłącznie didaskalia – dopowiada parę stałych zwrotów do tekstu Roithamera, nawet nie komentuje, a jedynie do-powiada, używając zwłaszcza dwóch wypowiedzeń: „słowa Roithamera” czy (przy zaznaczaniu niemalże edytorskim, korektorskim) „słowo/-a xyz podkreślone”.
Znamienne, że obaj (pan i jego cień) natrętnie powtarzają pewne frazy, pozwalają słowom płynąć – Bernhard (podobnie jak w „Kalkwerk” czy „Wycince”) buduje zdania wielokrotnie złożone, jeśli tylko jego bohaterowie mówią o sobie, życiu intelektualnym (i emocjonalnym) czy stosunku do rodziców (symboliczne ojcobójstwo w przypadku pierwszego narratora i matkobójstwo w przypadku Roithamera – równie ciekawy temat, wart zagłębienia). Natomiast gdy bohaterowie relacjonują wydarzenia niedotykające ich boleśnie, emocjonalnie, wówczas posługuje się autor zdaniami krótkimi. Roithamer nieufnie podchodzi do słów, deszyfruje je, wskazuje na logiczne konsekwencje (kolejny rys Wittgensteina?). Mnóstwo w „Korekcie” natrętnych powtórzeń, paralelizmów, zestawień, konfrontacji słów oraz skrystalizowanych idei.
Tytułową korektę odczytywać najłatwiej jako „proces ustawicznego podważania oraz korygowania wszystkich myśli w całości w końcu zaś (…) całkowitego ich zniszczenia” [s. 160], jednakże „konsekwentne przemyślenie jakiegoś, obojętnie jakiego, przedmiotu oznacza likwidację tego przedmiotu (…) Ale w konsekwencji nie można nigdy myśleć ze skrajną konsekwencją, wtedy bowiem wszystko byśmy zlikwidowali. [s. 204] „Korekta” to nie tylko studium obłędu, ale przede wszystkim traktat o Austrii (o czym w ogóle nie napisałam!), kondycji psychicznej współczesnego człowieka (zwłaszcza Austriaka), rozrachunek z ojczyzną i równocześnie z sobą samym. Thomas Bernhard eksploruje przestrzeń prawdy i fałszu, nieustannego korygowania (aż do destrukcji, zniszczenia) rzeczywistości oraz własnego życia. Doskonała proza.
——————
Thomas Bernhard, Korekta, przeł. Marek Kędzierski, Czytelnik, Warszawa 2013.
Autor: Luiza Stachura
Ambitnie pojechałaś w pierwszej części tekstu, a Bernharda naśladować wcale niełatwo, nawet jeśli pod pretekstem językowej zabawy:)
Wszystko się zgadza, poza tym że „Korekta” raczej nie jest opus magnum Bernharda. Ktoś opublikował w sieci tekst, w którym przytoczył słowa samego Bernharda, który z kolei znany był z wypowiedzi nie do końca poważnych lub nie do końca przemyślanych, a teraz wiele osób, pisząc o „Korekcie”, powiela te słowa.
Być może nawet Bernhard założył ambicjonalnie, że „Korekta” będzie jego opus magnum, a mogło tak się stać choćby przez szczególne względy, jakimi darzył Wittgensteina, ale przeczy temu poniekąd późniejszy osobisty stosunek do powieści. Błędy o podłożu językowym w takiej powieści jak „Korekta” należy przecież wytknąć przede wszystkim autorowi, a dopiero później redaktorom czy korektorom. Czy pasuje to do teorii o opus magnum? Przeczytawszy kilka listów i krytycznych opinii, byłbym raczej skłonny przypuścić, że to mówienie o opus magnum było zmyślnym sposobem odwracania uwagi wydawcy na przeciągający się z miesiąca na miesiąc termin oddania książki – i zgadzałoby się to z charakterem pisarza:)
„Korekta” zrobiła na mnie wielkie wrażenie, jak zresztą większość utworów Bernharda, ale jeśli miałbym porównać ją do „Kalkwerku” (bo ze wszystkich powieści, które czytałem, właśnie do „K.” jej najbliżej), to tego porównania nie wytrzymuje. Bardzo jestem ciekaw Twojej opinii i Twojego tekstu o Konradzie, o starej wapniarni, i o studium słuchu. A jeśli wystawiłaś „Korekcie” ocenę maksymalną, do czego skądinąd nie mam zastrzeżeń, przy „K.” może braknąć skali:)
To tylko moje osobiste przemyślenia; nie chcę, żeby były przyczynkiem do polemiki, bo Bernharda każdy powinien smakować po swojemu.
Serdecznie pozdrawiam!
Pierwsza część tekstu została zmieniona ze względu na trudności z zamieszczeniem na stronie. Zresztą to tylko luźne impresje, gdybym chciała stworzyć kontrsygnatę, to długo bym musiała nad tym pracować. Ale to jasne.
Opus magnum czy nie – to kwestia drugorzędna (w moim czytelniczym odbiorze). Istotnym jest, że to wielkie dzieło, mocny głos w literaturze współczesnej. Taka proza, którą należy zagłębiać indywidualnie, o czym wspomniałeś.
Nie chcę porównywać „Korekty” do „Kalkwerk” – dla mnie to dwa odrębne światy. I sądzę, że takie zestawianie dwóch tekstów Bernharda nie przynosi mi nic ponad prywatnym wartościowaniem. Gdyby natomiast zestawiać „Korektę” z innym tekstami (też Bernharda) o np. (że użyję takiego skrótu myślowego) obłędzie, wówczas mógłby powstać z tego całkiem interesujący trop.
/nie sugeruj się specjalnie moimi ocenami na jakiejkolwiek stronie; jakoś muszę ocenić, ale biorąc pod uwagę „kategorię”, w której teoretycznie powinnam umieścić książkę; nie jest dobra w ocenianiu od 0 do 10 ; )/
Pozdrowienia!
„Opus magnum czy nie – to kwestia drugorzędna (w moim czytelniczym odbiorze)”
Ja nie ingeruję w czytelniczy odbiór, co podkreśliłem w ostatnim akapicie. Odnoszę się do konkretnego określenia. Używając czy przytaczając tak mocnego określenia (bo „opus magnum” to mocne określenie) w przypadku takiego autora jak Bernhard, trzeba liczyć się z tym, że może ono stać się przyczynkiem do dyskusji lub luźnej wymiany poglądów, co też właśnie się stało.
„Nie chcę porównywać “Korekty” do “Kalkwerk” – dla mnie to dwa odrębne światy. I sądzę, że takie zestawianie dwóch tekstów Bernharda nie przynosi mi nic ponad prywatnym wartościowaniem”
A widzisz, z tym się nie zgadzam. „Korekta” i „Kalkwerk” posiadają jawne cechy wspólne, należą zresztą do tego samego „nurtu” w literaturze Bernharda. Należy do nich również np. „Partyjka” (Dominik pisał o niej jakiś czas temu do Experymentu). I nie mam tutaj na myśli jedynie stylu, co jest oczywiste, ale fakt, że w tych utworach pojawiają się te same motywy, stygmaty, rekwizyty, czasem nawet prawie że identyczne zdania. Ich komparatystyczna analiza może spokojnie uniknąć oskarżeń o nadinterpretację – dziwi mnie, że akurat Ty, zamiłowana w literackim drążeniu i analizach, podchodzisz do tego w cokolwiek „konserwatywny” sposób.
„Gdyby natomiast zestawiać “Korektę” z innym tekstami (też Bernharda) o np. (że użyję takiego skrótu myślowego) obłędzie, wówczas mógłby powstać z tego całkiem interesujący trop”
Przyznam jednak, że o ile z powyższym się tylko nie zgadzam, ale to kwestia osobistego osądu, to tego argumentu nie rozumiem :) Przecież „Kalkwerk” również jest dziełem o obłędzie i na tym się zasadza całe to porównanie. Dlaczego więc dopuszczasz podążanie tropem porównania z „innymi tekstami” (o obłędzie), ale już z „Kalkwerk” nie? I nie idzie mi już teraz o wartościowanie (mylnie odebrałaś moje intencje, bo ta „wartościująca” część wypowiedzi była wymierzona nie przeciwko utworowi, ale przeciwko „opus magnum”). Przepraszam, że się czepiam, po prostu coś mi w tej logice zazgrzytało. Chyba że chodziło Ci o jeszcze szerszy kontekst: zestawienie ogółu dzieł Bernharda o obłędzie, ale do tego potrzebowalibyśmy nie tylko literaturoznawców i krytyków, ale także zastępu lekarzy i psychoterapeutów :)
W sprawie ocen rozumiem, że to wymóg portalu – zażartowałem sobie tylko ;)
Pozdrowienia,
R.
Hm, którą z książek Bernharda można uznać za opus magnum? Czy na pewno „Kalkwerk” jest lepsze (pod jakimi względami?) od „Korekty”? Dlaczego „Korekta” nie może (albo może) zostać uznana (przez kogo?) za opus magnum Bernharda?
Pewnie, że „posiadają jawne cechy wspólne” – ale to jest dobry argument dla książek jednego autora. Analogicznie u Witkacego, Gombrowicza czy innych. Tylko się zastanawiam, co wnosi takie zestawienie? Pokazuje ewolucje czy regres? Zapętlenie? Wariantywność?
Bardziej, na obecnym etapie, interesują mnie porównania dzieł różnych autorów, najlepiej z podobnego kręgu językowego i czasu tworzenia.
Edit:
Tak czytam jeszcze raz. Początkowo mylnie Cię zrozumiałam. Odnośnie stwierdzenia „opus magnum” – to określenie mimo wszystko względne. I można polemizować z każdorazową próbą go używania. Zawsze się znajdą jakieś „ale”. Dlatego dziękuję za tę uwagę.