Polski przekład tytułu – fatalny. A wystarczyło zostawić oryginalne „ekspaci”*, by zachować zarówno klimat pierwszej powieści Chrisa Pavone’a – redaktora i „autora widmo” – jak i nie rozbawiać patetyczną frazą potencjalnego odbiorcy, który sięgnie po książkę w księgarni. Zresztą redakcja polskiej wersji językowej też słaba**… A tymczasem Chris Pavone debiutuje udaną powieścią, wpisującą się dobrze w nurt thrillerów, książek szpiegowskich i kryminałów retro (retro, bo zakończenie – tak, zaskakujące – całkiem nieźle pasuje do niektórych książek choćby Agathy Christie). W 2013 roku otrzymał za The Expats (Kobietę, której nikt nie znał) Nagrodę im. Edgara Allana Poe, w przyszłym zaś roku ma się ukazać jego druga powieść – The Accident.
Kate Moore sprawia wrażenie zapracowanej matki, dobrze dzielącej obowiązki między domem a oficjalnie wykonywanym zawodem. Nikt z jej najbliższych nie wie jednak, że jest agentką CIA, przeprowadzającą niebezpieczne akcje głównie w Ameryce Łacińskiej. Pewnego dnia jej mąż, Dexter, ceniony specjalista w zakresie zabezpieczeń internetowych, oznajmia, że w związku z jego pracą muszą przeprowadzić się do Luxemburga. Kate odchodzi z CIA i podejmuje się nowej dla niej roli – pełnoetatowej matki i żony. W nowym środowisku Moore’owie szybko zawierają znajomość z Julią oraz jej mężem Billem. Ale zawodowa czujność, nieprzypadkowe „zbiegi okoliczności” i jak cień kładące się na prywatne życie Kate kłamstwo związane z pracą w służbach, każą byłej agentce podjąć trop – (nie)przypadkowo odkrywa, iż jej mąż nie prowadzi transparentnych interesów, a nowi znajomi nie są tymi, za kogo się podają…
Ludzie zbyt otwarci wzbudzali jej podejrzenia. Zawsze miała wrażenie, że za głośną szczerością kryją się ciche kłamstwa. Im wyraźniejsza zewnętrzna warstwa osobowości, tym – jak przypuszczała – większa pewność, że to maska.****
Na uwagę zasługuje przemyślana koncepcja czasu i przestrzeni. Autor skontrastował kilka europejskich miast z amerykańskimi, krajobraz zmienia się kalejdoskopowo, dzięki prostemu środkowi: bohaterowie nieustannie wyjeżdżają, przyjeżdżają, są dynamiczni. Jedynie Kate, dotychczas osoba niezwykle mobilna i aktywna, nagle zostaje zmuszona do przebywania w domu i uczestniczenia w pełnych hipokryzji oraz udawanej radości spotkaniach z innymi matkami-imigrantkami (i to moment, gdy akcja zwalnia, odbiorca zaczyna odczuwać znużenie Kate – dobry zabieg, chociaż niewielu autorom się udaje). Pavone żongluje czasem opowieści, tworząc za pomocą retrospekcji i antycypacji fragmentaryczną historią, by z poszczególnych elementów, odłamków prawd i kłamstw czytelnik odtworzył wraz z Kate autentyczny przebieg wydarzeń. Co prawda, autor niekiedy podaje zbyt wiele informacji, co skutkuje nieoczekiwanym dla odbiorcy odsłonięciem kilku kluczowych kart, ale nie przeszkadza zagłębiać się w labirynt kłamstw.
Ciekawie skonstruowana została postać Kate. Kobieta, która przez wiele lat okłamywała swojego męża – jedyną osobę, na której jej naprawdę zależało – przechodzi metamorfozę podczas wyprawy do Luksemburga. Wpierw, bezwiednie przygotowując się do nadchodzących zmian, modyfikuje imię (niegdyś wyłącznie Katherine i Kat, obecnie „Kate”), a także wyrzeka się panieńskiego nazwiska. Jako kłamca niemalże doskonały, boi się, że otaczający ją ludzie oszukują w najistotniejszych sprawach i aspektach życia, takich jak miłość czy przyjaźń. Odsłaniając prawdę o Dexterze, wzbrania się przed posądzeniem męża o przestępczą działalność – chce wierzyć, że wybrała „dobrego człowieka”. I Pavone w gruncie rzeczy jej w tym pomaga. To chyba najsilniejszy zarzut względem tej powieści – bohaterowie są nazbyt amerykańscy, toteż wykorzystywane przez Pavone’a schematy fabularne poprowadzone zostają w amerykańskim (filmowym) stylu. Europejczyk rozwiązałby wiele z nakreślonych wątków zupełnie inaczej, zakończenie byłoby tragiczne, być może i krwawe… Niemniej jednak Kobieta, której nikt nie znał jest obiecującym debiutem w obrębie prozy popularnej.
——————
* Ekspat – specjalista, który opuścił ojczyznę i pracuje za granicą.
** Żeby nie być gołosłowną, to zamieszczę moje ulubione zdanie: „Bill także zmienia pozycję, choć mniej spektakularnie niż Kate, choć osiągając podobny cel.” – Chris Pavone, Kobieta, której nikt nie znał, przeł. Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2013, s. 500.
**** Tamże, s. 68.
Autor: Luiza Stachura
buahaha… cytat w „**” mnie rzucił na kolana ;-). A tłumaczenie tytułu w połączeniu z leadem okładkowym (nigdy nie pozbędziemy się tajemnic) to już arcymistrzostwo ;-). Ale, z drugiej strony, nic tutaj nie wykracza poza standard: tytuł powinien być oczojebny, a wspierające go hasła powinny pasować do zawartości książki jak rozum do sejmu.
Zaciekawiłaś mnie (właściwie: nas) nawiązaniem do Her Highness, ale z treści recki wynika, że jednak współczesna literatura amerykańska, nawet jeśli nawiązuje do klasyki gatunku (w sensie: dobrej klasyki!) to czyni to na swój sposób… co czasami oczywiście jest na plus, ale bywa rozczarowujące. U Christie podobało mi się, że mimo dużej ilości trupów nigdy nie miałem wrażenia obcowania z literaturą krwawą. U niej trup jest zawsze artefaktem, pierwszą literą w sprawozdaniu śledztwa. Śmierć nie bywa gloryfikowana, nie stanowi rozrywki. Z kolei w amerykańskiej literaturze śmierć i seks to po prostu konieczne elementy narracji… (niepotrzebnie).
Acha, oczywiście nie twierdzę, że bolączka dotyczy całej literatury amerykańskiej, jedynie dyskutuję z mocarnym trendem…
Ale to jest okropne – traktowanie czytelnika jak idioty, który potrzebuje żenujących tytułów i blurbów… Przykre, no.
Tak, Amerykanie „przetwarzają” po swojemu europejskie inspiracje – o ile się do nich w ogóle przyznają ; )
O Christie można pisać sporo – to jest w końcu królowa! Świetne kryminały stworzyła i nadal jest niedoścignionym wzorem. Miała wyczucie, takt, elegancję. Nie epatowała brutalnością i krwią. No ale i czasy się zmieniają. Teraz mało kogo poruszają takie książki jak jej…
przykre to co piszesz, lecz prawdziwe. Z drugiej strony, wydaje mi się, że to nie do końca tak. Adresatem książek nie są przecież tylko idioci – pomijanie w szacunkach czytelników o dojrzalszym guście i skłonnych do używania szarych komórek nie tylko do nawigacji do najbliższego macdonalda sprawi, że książka jako taka umrze. Jej wartość już spadła. Gdyby jednak zauważyć tych, którzy lubią mądrzejsze książki… ach… marzenie. Ale marzenia się spełniają ;-)
Fajny amerykański twórca kryminalnej klasyki to Rex Stout. Nie jest może wcieleniem Christie, ale ukazuje, że Amerykanie potrafią i nie samym Chandlerem żyją ;-D
Problem polega na podejściu wydawców – wielu z nich uważa, że książka „lekka, łatwa, (niekoniecznie) przyjemna” powinna być w Polsce nie dość, że promowana, to jeszcze opakowana w krzykliwą okładkę, żenujący tytuł, pięćdziesiąt tysięcy blurbów, które zakryją niedostatki i mankamenty treści. Gdyby były promowane głównie książki mądre (oraz dobrze napisane itd.) i/lub dobrze napisane, inteligentnie i z polotem, to byłoby idealnie. Ale ponieważ nie może być idealnie, to i promuje się u nas przede wszystkim najgorszego gatunku „dziełka”.
O, dzięki za to nazwisko – może kiedyś znajdę czas ; )
polecam, polecam! Dowcipne, niegłupie, super wchodzi! ;-)
A co do promowania… chyba już o tym rozmawialiśmy i niestety pewnie się będziemy powtarzali, bo to naprawdę wkurza. Czytelnik jest traktowany jak idiota, ale większym idiotą jest wydawca, który praktycznie nigdy nie czyta tego co wydaje – powieści importowane z USA są akceptowane na podstawie boxofficów, zestawień nazwisk itd. Nikomu się nie chce weryfikować ich jakości. Z tego się biorą – między innymi z tego – masakryczne blurby…
Hm, nie do końca – wydawcy sprawdzają książki, które zamierzają opublikować. Ale bardzo często uważają, że w Polsce dominuje odbiorca „lekkiej, łatwej, (niekoniecznie) przyjemnej” „sztuki” masowej. Odbiorca, który nie lubi zbyt wiele myśleć o świecie, zastanawiać się nad człowiekiem, życiem itd., a czeka na gotowe formułki, ckliwe historyjki, będące rzekomym „oderwaniem się od rzeczywistości”.
co oznacza, że jednak nawet jak czytają, nie są czytelnikami. Starają się być cwańsi niż ich klienci…
Czego się nie robi dla pieniędzy ; )
no tak… wszystkie drogi prowadzą do… ;-)