Przepracowanie traumy. „Hałas spadających rzeczy” Juana Gabriela Vásqueza

Zapomnieć jest niemożliwością.*

W połowie lat 90. XX wieku w jednym z bogotańskich lokali bilardowych młody wykładowca prawa Antonio Yammara poznaje Ricarda Laverdego – mężczyznę tyleż tajemniczego, Juan Gabriel Vásquez, "Hałas spadających rzeczy,"ile magnetycznie przyciągającego swoją osobowością wycofanego i zdystansowanego człowieka. Ich coraz częstsze i niezobowiązujące rozmowy wskazują Yammarze, iż nowy znajomy kryje burzliwą (może nawet kryminalną) przeszłość. Nie minie wiele czasu, gdy Laverde zostaje zabity na ulicy, Yammara zaś przypadkowo postrzelony. Wydarzenie odciska piętno na życiu Antonia, przeradzając się w obsesyjną próbę odkrycia prawdy. Mężczyzna stopniowo układa elementy z przeszłości Laverdego, by móc ustalić sens własnego życia. W opisie wydawcy – jak to ostatnio bywa w przypadku wielu książek Muzy – streszczona jest prawie cała powieść. Na szczęście oszczędzono zakończenie – zresztą całkiem niezłe.

(…) z jaką łatwością i zaangażowaniem oddajemy się szkodliwym ćwiczeniom pamięci, co przecież niczego dobrego nie przynosi i tylko przeszkadza nam w normalnym funkcjonowaniu (…) [s. 10]

Powieść kolumbijskiego pisarza zbudowana została z retrospektywnych obrazów – ale magdalenką tym razem będzie… zabity hipopotam** z podupadłego ogrodu zoologicznego należącego do niegdysiejszego narkotykowego bossa. Narrator, zbliżający się do czterdziestu lat Yammara (alter ego Vásqueza), prowadzi czytelników po labiryncie swojej pamięci. Skupia się na jednym wydarzeniu, które sprawiło, że stał się tym, a nie innym człowiekiem, wydarzeniu, które przyczyniło się do przewartościowania jego życia. Ale jest to rekapitulacja (co najmniej) podwójna. Pierwsza miała miejsce, gdy dwudziestokilkuletni Yammara podjął się próby rekonstrukcji życia Laverdego, druga zaś – gdy postanowił opowiedzieć o tym nam, niedyskretnym słuchaczom, tropicielom zeznań i intymnych wyznań. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że Juan Gabriel Vásquez nie usiłuje pójść w ślady wielkiego kolumbijskiego pisarza – autora Stu lat samotności. Vásquez komplikuje narrację, wprowadzając kilka perspektyw opowieści. I tak, poza paroma punktami widzenia Yammary (Yammara jako dziecko, Yammara jako młody wykładowca prawa, Yammara jako mąż i ojciec, który podejmuje się wyprawy w poszukiwaniu prawdy, Yammara, który dotknął własnej przeszłości, zatoczył koło oraz Yammara jako opowiadacz), pojawia się odtworzenie życia Ricarda i jego żony, Amerykanki Elaine (Eleny) Fritts, dokonane przez ich córkę Mayę, a także opowieść o losach Mai. Jedna historia rodzi kolejną. Bohaterowie mimowolnie powtarzają gesty swoich przodków – ranią najbliższych i niszczą chwilowe szczęście, które ich musnęło. Zgodnie z tym, co mówi na początku Yammara – teraźniejszość nie istnieje, bo już jest przeszłością. Miarą stanie się czas poezji – czas odmierzany wersami jak metronomem, jednocześnie rozciągający się i rozpraszający, i wikłający się jak czas w snach. [s. 41]

Juan Gabriel Vásquez (1973) w Hałasie spadających rzeczy kreśli duchową kondycję Kolumbijczyków ze swojego pokolenia i z generacji swoich rodziców – żyjących z nieustanną myślą o wojnie, zmagających się z kartelami narkotykowymi, przemytem na wysoką skalę, przestępczością. Współcześni Kolumbijczycy to ludzie o mentalności uciekinierów, samotni, porzuceni i porzucający, a przede wszystkim wystraszeni, bo lęk to choroba współczesnych bogotan. Ale w tej nieprzychylnej scenerii dojrzewają młodzi ludzie, rozkwitają uczucia, rodzi się i umiera miłość – jak wszędzie. Wbrew pozorom Vásquez nie tworzy wcale aż tak pesymistycznego obrazu wyniszczonej Kolumbii (w moim odczuciu daleko mu do specyficznego niepokoju i swoistej destrukcji z prozy innych latynoamerykańskich pisarzy). W przestrzeni Bogoty odnajduje wiele punktów ambiwalentnych – jak choćby ogród zoologiczny (dla jednego pokolenia oznaka upadku, dla innego sentymentalne miejsce, bo związane z dziecięcymi marzeniami) czy silnie skontrastowane sale wykładowe (świat teorii życia, przestrzeń spekulacyjna) i lokale bilardowe (świat praktyki, przestrzeń doświadczania) – oraz miejsc pamięci (jak dzielnica La Candelaria albo dom, w którym pokój wynajmował Laverde). W każdym miejscu zapisane są dwa rodzaje przeszłości: krwawej, narodowej oraz prywatnej, intymnej, nierzadko o rysie nostalgicznym, bo przypominającej o kruchych momentach radości.

(…) zdałem sobie sprawę, że nikt nie chce słuchać historii o bohaterstwie, natomiast wszyscy uwielbiają słuchać o cudzym nieszczęściu. [s. 135]

Tytułowym hałasem spadających rzeczy jest rozbicie się samolotu. Rezonans, od-dźwięk tego wydarzenia na życie ludzi (pozornie z wypadkiem niezwiązanych bezpośrednio) stanowi centrum powieści kolumbijskiego pisarza. Samolot będzie metaforą życia, a jego upadek – co jasne – metaforą śmierci. Odtwarzanie nagrania z czarnych skrzynek stanie się czymś w rodzaju terapii, zmierzeniem się z traumą, wyzwoleniem i próbą odnalezienia spokoju oraz wyciszenia. Tymczasem jednak rekonstrukcja zdarzeń przyczynia się do ciągłego, nieustannego podważania przeszłości, a zwłaszcza wizerunków i kreacji rodziców, ich dokonań. Innymi słowy, próby zbliżania się do prawdy przynoszą rozczarowanie kłamstwami, rozwiewają iluzję i ułudę. Prawda boli. Niszczy znane i oswojone obrazki z przeszłości, pozbawia oparcia w pozornie nienaruszalnych i stałych wspomnieniach. Bohaterowie po podróży w przeszłość wrócą w zasadzie z poczuciem pustki, samotności i niezrozumienia.

Hałas spadających rzeczy jest powieścią „nasyconą” tematami – czy „przesycona”, to już kwestia indywidualnego osądu. Sięga bowiem kolumbijski pisarz nie tylko po wyżej wspomniane elementy, ale na przykład wprowadza wątek wpływu zarówno przestrzeni i języka na budowanie tożsamości człowieka (Elaine przyjeżdża do Kolumbii, nie znając języka – wielokrotnie usiłuje wejść w przestrzeń Innego, ale sama także jest tym Innym), jak i wyborów naszych przodków oraz obcych, nieznanych nam ludzi na nasze życie i decyzje; zastanawia się nad symultanicznością, równoczesnością zdarzeń czy wreszcie rozważa ostatnie sekundy życia jako momentu niezwykle intymnego, sakralnego. Balansuje między doniosłością, powagą Życia i Śmierci a błahością, trywialnością dnia codziennego. Prozę Vásqueza cechuje zmysłowość, seksualność i witalność ostro skontrastowane ze śmiercią i przemocą. Konstrukcja opowieści w opowieści(ach) przywodzi na myśl współczesny wariant powieści szkatułkowej. Dodatkowo wprowadza autor wątki z powieści kryminalno-detektywistycznej, sensacyjnej, Bildungsroman, niby-biografii i pamiętnika.

Vásquez pisze lekko, nie tworzy mętnych struktur, labiryntów słownych. Wbrew pozorom Hałas spadających rzeczy nie jest skomplikowaną powieścią – wręcz przeciwnie, bardzo przejrzystą, przystępną i całkiem nieźle rokującą na przyszłość. A, i nagrodzoną „prestiżową hiszpańską nagrodą literacką” – Premio Alfaguara de Novela 2011.

——————
* Juan Gabriel Vásquez, Hałas spadających rzeczy, przeł. Tomasz Pindel, Muza, Warszawa 2013, s. 75. Wszystkie następne cytaty pochodzą z tego wydania i zostały umiejscowione bezpośrednio w tekście.
** Motyw hipopotama będzie powracał w powieści i – co istotne – warto odczytywać go jako metaforę upadku, zwłaszcza zniszczenia czy podważenia, nadszarpnięcia (nie)skazitelnej kreacji, (nie)idealnego wizerunku.

Autor: Luiza Stachura

4 uwagi do wpisu “Przepracowanie traumy. „Hałas spadających rzeczy” Juana Gabriela Vásqueza

  1. Oprócz streszczeń na tylnej stronie okładki irytujące też bywają porównania: X to francuski/angielski/hiszpański/japoński (czy jakiś tam inny) Y. X to autor danej książki. Y to pisarz innej narodowości, który już osiągnął popularność, więc może „wywindować” daną książkę.
    Na przykład na książeczce „Płatek śniegu”, którą lubię, a którą napisał Maxence Fermine, jest pod nazwiskiem autora napisane: „francuski Paulo Coelho”. Dobrze, że się tym nie zasugerowałam i kupiłam książkę ;)

    1. Oj, tak – też tego nie lubię. Ale nie każdy traktuje pisarzy jako „osobnych”, zawsze trzeba ich z kimś porównywać… Przykre.
      „Francuski P. Coelho”? – ech… Brak mi słów. Autora polecasz, jak widzę ; )

      1. czasami jednak porównania mają sens – jeśli trafione. Akurat porównanie z Coelho będzie dla wielu czytelnym ostrzeżeniem, że daną książkę należy pozostawić na półce księgarni ;-). Gorzej, jeśli wydawcy wydaje się, że zachwala w ten sposób towar lepszy od pozycji referencyjnej ;-)

        1. Hm, zależy od czytelnika. Jeszcze się nie spotkałam z takim porównaniem, które dla mnie miałoby sens.
          Wydawcy bardzo często „krzywdzą” pisarzy (i „pisarzy”), nadpisując ich dziełom rzekome podobieństwo do dzieł innych pisarzy (i „pisarzy”). I tu nawet nie chodzi o kwestię „lepszy”/”gorszy”, ale po prostu dobry dla określonego czytelnika, a dla innego już nie ; ) Innymi słowy – każdy pisarz ma swoich czytelników i każdy czytelnik ma swojego/swoich pisarza(-y). Ale to oczywiste ; )

Dodaj odpowiedź do Luiza Stachura Anuluj pisanie odpowiedzi