Tekst można (było) przeczytać na stronie bookznami.pl
[Bezpośrednio na blogu od 03.08.2014]
Parafrazując inżyniera Mamonia z Rejsu Marka Piwowarskiego, należy stwierdzić z bezwzględną pewnością, że najbardziej lubimy te książki, które znamy. A czyje powieści najlepiej zna każdy polski odbiorca literatury?
Żydowski folklor
Rok po zakończeniu II wojny światowej. Zbliża się referendum ludowe (tak zwane „3 razy TAK”). Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego wespół z radzieckimi wojskami niszczy sukcesywnie polskie podziemie. Do kraju wraca ocalała ludność żydowska. Tymczasem w miasteczkach i wsiach ktoś brutalnie zabija dziewczynki. Pojawiają się plotki, że to działanie Żydów. Narasta niechęć i agresja. Ale jeden z wysoko postawionych funkcjonariuszy UB, Singer, wie, kim jest morderca. Wraz z kilkoma zaufanymi oficerami decyduje się na złożenie propozycji zatrzymanemu żołnierzowi Armii Krajowej, Remowi Sosnkowskiemu. W zamian za wolność i odzyskanie córki, musi on wyeliminować tego, w kogo wcielił się dybuk.
Tytułowy dybuk zaczerpnięty został przez Świerczka z żydowskiego folkloru i mistycyzmu. Żyd Singer, oficer UB, wyjaśni Remowi Sosnkowskiemu (byłemu AK-owcowi), że dybuk to dusza zmarłego, wcielająca się we wciąż żyjącą osobę. [s. 63] Nie może ona zaznać spokoju, z powodu popełnionych grzechów. By uwolnić uwięzioną w ciele przyjaciela Singera, Aarona Stallmanna, duszę „Czarnego Anioła” – doktora Heinricha von Treppfa, który prowadził testy na Żydach w obozie koncentracyjnym, Sosnkowski (wybrany z uwagi na łatwość, z jaką przychodzi mu zabijanie) wyruszy wraz z Cyganem, pół-Niemcem pół-Polakiem (który pragnie zostać Żydem), w niebezpieczną wyprawę. Jak zakończy się ich misja? Krwawo, oczywiście.
W sidłach schematów (fabularnych)
Schematyczne (czyt. celowo przerysowane) w powieści Świerczka jest wszystko i wszyscy. Wbrew pozorom to nie zarzut. Dybuk stanowi świetną egzemplifikację literatury, która namiętnie czerpie z różnych wzorców i pozostaje na swój sposób wciągającą i poniekąd pasjonującą. Początkowo wrodzy sobie bohaterowie podczas podróży przez polskie knieje, lasy i wsie, przełamią opór i odrazę względem siebie – zrodzi się między nimi coś na kształt przyjaźni. Ramię w ramię mężnie stawią czoła licznym przygodom, m.in. zjednoczą się w starciu z rozszalałym tłumem wieśniaków, uratują Żyda (który co chwilę zmienia ideologie – raz chce być katolikiem, innym razem komunistą – w zależności od oczekiwanych profitów), zetkną się z sowieckim wojskiem czy spotkają lokalną wiedźmę. Niczym baśń i film akcji w jednym. No, istny Sienkiewicz!
Pomijając poboczne, epizodyczne postacie, czyli mieszkańców wsi (jako żywo pałających nienawiścią do Żydów, chociaż… tak, zdarzają się w Dybuku ze dwa-trzy odstępstwa w myśl zasady, że wyjątek potwierdza regułę) albo niższych funkcjonariuszy UB, centralni bohaterowie prezentować będą różnorodne typy osobowościowe. Na tyle są charakterystyczni, że mają tworzyć – na polecenie Singera – trupę cyrkową. Pierwszym poważnym testem skojarzeniowym dla czytelnika będzie jednak intelektualny pojedynek dwóch antagonistów – Singera (Żyda, komunisty, silnie wierzącego w ideologię) i Sosnkowskiego (AK-owca, Polaka, katolika, żywcem wyjętego z powieści Sienkiewicza impulsywnego, okrutnego, acz – paradoksalnie – szlachetnego wojaka). To starcie przełożone zostanie później na słowne potyczki (w tym przede wszystkim żarty i czarny humor) pozostałych towarzyszy Sosnkowskiego; będzie stanowiło również swego rodzaju kontrapunkt dla lustrzanego młodzieńczego pojedynku Aarona Stallmanna i Adama (typowego nordyckiego „nadczłowieka”), który odebrał mu ukochaną dziewczynę Justynę.
Początkowo wydawać się może, że autor wykorzystuje schematy fabularne powieści sensacyjnej, szpiegowskiej, kryminalnej, łącząc je z filmami akcji i ckliwym romansem. Ale nic bardziej mylnego! Ewidentnie Dybuk jest wynikiem traumy sienkiewiczowskiej – fabuła stanowi nieco bardziej ekstremalną wersję wybranych fragmentów Trylogii.
Montaż
Konieczność prowadzenia paralelnych opowieści – Singer kontra UB, Sosnkowski i jego drużyna vs. dybuk, Aaron w młodości kontra goje – wpłynie na wybór struktury książki. Powieść Marka Świerczka zbudowana została bowiem z przeplatających się scen, swoistych kadrów – niczym w filmie, gdzie w najciekawszym momencie akcja zostaje zawieszona. Różnorodność obrazów literackich prezentowanych w Dybuku, wielość planów narracji pozwala autorowi na żonglerkę czasem i przestrzenią powieści. Pojawią się bowiem w obrębie utworu sceny rozgrywające się zarówno zaraz po wojnie, w budynkach MBP, na polskich wsiach i w małych miasteczkach (przez które przejeżdżać będą bohaterowie), jak i w mniej niż bardziej odległej przeszłości (zaistnieją głównie poprzez fragmenty dziennika Aarona Stallmanna).
W książce zamieszczono także zdumiewające, momentami przerażająco surrealistyczne, fantastyczne rysunki, znalezione w rzeczach doktora Heinricha von Treppfa. Irytuje natomiast… brak akapitów (sic!). Nie ma pięknego i zgrabnego „wcięcia” w tekście. Jest nieprzebyty mur słów. Ale przynajmniej bez ogromnych marginesów, w które obecnie celuje większość polskich wydawców, nie przejmując się marnowaniem papieru.
Na uwagę zasługuje język, tak często w polskiej najnowszej literaturze współczesnej maltretowany i degradowany. To najmocniejszy punkt powieści. U Świerczka próby lingwistycznej gry się pojawiają. Narrację kształtuje nie tylko gwara, kolokwializmy, wulgaryzmy (jakkolwiek funkcjonalne!), ale też literacka polszczyzna. Celowe błędy ortograficzne, zróżnicowanie stylistyczne wypowiedzi poszczególnych postaci – niegdyś często stosowany zabieg, dziś jakby w odwrocie, gdy autorzy silą się na mdłą poetyckość i ckliwe wierszowanie albo wulgarne i obsceniczne żartowanie (z) języka – w Dybuku pozwalają odbiorcy szybko zidentyfikować bohatera. Innymi słowy, stanowią cenny element charakterystyki postaci i nie zmuszają autora do nużącego rozpisywania się o rzekomych cechach bohatera; ot, kmiota i chama poznać po jego słowach łatwo.
Dybuk to w zasadzie powieść o wszystkim: zdradzie, zemście, przyjaźni, miłości i nienawiści. Stanowi całkiem niezły przykład polskiej prozy wzorowanej na najnowszych popkulturowych filmach i powieściach, które w sposób możliwe schematyczny traktują o sprawach ważnych i trudnych. Owszem, można doszukiwać się – jak przekonuje wydawca – zabawy konwencją i literackimi kliszami, ale trzeba wtedy zadać pytanie o cel takiej żonglerki i reguły gry. Odbiorca ma bowiem dziwnie nieodparte wrażenie przeładowania wątków, aluzji, (krypto)cytatów w Dybuku; wymieńmy kilka: pacyfikacja podziemia, UB, wojska sowieckie w Polsce, „Śląsk dla Ślązaków”, mentalność mieszkańców wsi zaraz po wojnie, antysemityzm, żydokomuna, „złote żniwa”, Holocaust, uprzedzenia i stereotypy (względem Polaków, Niemców, Cyganów), aluzje do Berezy Kartuskiej i Polski pod rządami piłsudczyków, 21 gramów i rozważania o duszy; cytaty z Talmudu, pieśni i piosenek cygańskich oraz żydowskich, fragmenty z pism Nietzschego oraz czołowych polskich, niemieckich i rosyjskich romantyków; nie brakuje nieśmiertelnego Szekspira czy Miltona, ale także pojawią się urywki z… Rammstein (sic!). Nie wspominając o nazwiskach bohaterów i skojarzeniach, które wywołują. I duch Sienkiewicza fruwa nad tym wszystkich.
Jeśli czytać Dybuka, to tylko z dużym dystansem, w myślach zestawiając treść i formę z licznymi produktami (pop)kultury. Ilość skojarzeń – nieograniczona. Zasady gry – (nie)przewidywalnie zmienne. Trochę szkoda, że potencjał i dobry pomysł zostały zabite przez nadmiar. Ach, to polskie nienasycenie.
——————
Marek Świerczek, Dybuk, Ammit, Bielsko-Biała 2012.
Autor: Luiza Stachura
„Trauma Sienkiewiczowska”? Sama ukułaś ten termin? Trafny, choć z taką traumą nie muszę się borykać ;)
Do praktyk wydawniczych i ogromnych marginesów dorzucę jeszcze czcionkę tak wielką, że czytelnik krótkowidz może spokojnie odłożyć okulary na bok i czytać bez nich…
I jeszcze pytanie – to jest jakaś nowa książka (taka, która się niedawno ukazała)?
Inspiracja: Gombrowicz, hehe ; ) Pewnie nawet bezwiednie ukradłam to sformułowanie ; )
Tekst pisałam pod koniec października, ostatnio kolejny raz poprawki były wprowadzane, ale… książka jest całkiem nowa, wydana we wrześniu 2012 (http://www.ammit.pl/).
A to prawda z tymi czcionkami. Chociaż je rzadziej spotykam. Tylko te marginesy… ; )
zaintrygowała mnie koncepcja jednolitego bloku tekstu… spotkałem się z czymś takim parę razy. Twórcy lubią eksperymentować – jak widać – nie tylko z treścią ale i formą. Ogólnie rzecz biorąc fajnie, że teraz, ponad pół wieku po wojnie, pojawiają się takie właśnie pozycje… może przyszedł na nie odpowiedni czas?
Co innego świadome eksperymenty z „formą”, a co innego niby-eksperymenty z „formą”. W przypadku Dybuka – takie jest moje zdanie – to jedynie niby-eksperymentowanie ; )
A gdzie jeszcze spotkałeś się z taką „formą”?
Hm, zależy – co jasne – od czytelniczych oczekiwań. Mnie literatura rozliczeniowa średnio interesuje (z różnych względów), bardziej sięgnęłam po tę książkę, bo liczyłam inteligentnej gry z konwencjami. Się rozczarowałam pod tym względem ; )
fajnym przykładem są „Łaskawe” Littela (recenzowaliśmy kiedyś, dawno temu dla Gildii, gdybyś była ciekawa -> http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/jonathan_littell/laskawe/recenzja). Tam autor postawił na masywne, gargantuiczne akapity w których przemieszał wszystko: klasyczną narrację i dialogi. Łowienie poszczególnych elementów przypominało wędkowanie w przerębli ;-)
Iza podpowiada jeszcze „Bramy raju” Andrzejewskiego – cała powieść składa się z dwóch zdań (drugie jest zbudowane z czterech słów, pierwsze z… całej książki).
Zabawa formą w literaturze to ciężki kawałek chleba. Słowo pisane nie jest jednak tak elastyczne – wbrew pozorom! – jak tworzywo malarskie, rzeźbiarskie czy nawet fotograficzne. Bardzo łatwo książka może przestać być książką, stąd nawet ekstremalne „zabawy” muszą być stosunkowo zachowawcze. Ja lubię klasykę, ale zawsze z ciekawością przyglądam się próbom. Dobrze, że są podejmowane. Na ogół takie zjawisko jest dowodem, że dziedzina której dotyczą jest żywa. Jedynie martwe, skamieniałe branże nie ulegają mutacjom…
rozliczenia też mnie szczególnie nie pociągają, choć jak już wiesz, niedawno akurat czytałem powieść spod tego znaku. W tym przypadku doceniam jeśli ktoś mnie zainteresuje mimo wstępnej niechęci – nie należę do osób które łapałyby otwartymi rękoma wszystkie przejawy mieszania w kotle.
O Łaskawych mi kiedyś wspomniałeś (o ile mnie pamięć nie myli), no ale jeszcze nie nadrobiłam tego ; )
Hm, właściwie to chodziło mi o najnowszą literaturę współczesną (Bramy raju czytałam ; )) – wcześniej takie zabiegi miały inny cel, jak mi się zdaje. Teraz niewielu czytelników na to zwraca uwagę, a szkoda. Zresztą i niewielu autorów/wydawców decyduje się świadomie na takie zabiegi. Nie wiem, jak było w przypadku Dybuka – chyba przypadek.
Lubię literaturę eksperymentującą i eksperymenty literackie (chociaż zwykle nie mam okazji o nich pisać na blogu), ale czy poprzez „zabawę” (z) „formą” (w zależności, jak będziemy rozumieć słowo „forma”) książka może przestać być książką? To ciekawe spojrzenie, które wynika pewnie też z definicji słowa „książka”. Ekstremalny był np. Joyce w Finneganów trenie (podczytuję, ale brak mi czasu na spokojne przyjrzenie się), ale czy w takim razie to już nie książka? A skoro nie książka, to co? Interesujące.
Rozumiem.
chodziło mi bardziej o formy ekstremalne – np. rzeźby z książki ;-). Aby pomieścić się w normalnie rozumianej definicji książki nie mamy wiele możliwości, a i co ciekawsze eksperymenty trafiają w próżnię – książka jest zoptymalizowana do takiej a nie innej formy ze względów praktycznych. W przeciwieństwie do zdjęcia czy obrazu poznawanie książki to proces rozpisany na godziny lub dni i komfort percepcji jest pod wieloma względami krytyczny.
inna rzecz, że przy dzisiejszym poziomie redakcji (czy też jej braku) często nie sposób określić co jest eksperymentem a co brakiem korekty ;-)
Ach, tak ekstremalne. No tak, tak. Chociaż… jeśli książkę potraktujemy też jako rzecz, to i rzeźba z książki/-ek będzie nadal książką/-ami. Poniekąd. Chyba ; )
Badacze obrazów, fotografii czy innych dzieł sztuki (i/albo rzeczy) polemizowaliby z Twoim stanowiskiem – nie tylko poznawanie książki wymaga czasu. Ale czyż kontemplować, analizować, poznawać, zagłębiać itd. nie można każdego obiektu rzeczywistości (i nierzeczywistości)?
„inna rzecz, że przy dzisiejszym poziomie redakcji (czy też jej braku) często nie sposób określić co jest eksperymentem a co brakiem korekty” – nic dodać, nic ująć ; )
w sumie, mamy chyba podobne odczucia ;-)
Pewnie tak ; )
Ta trauma sienkiewiczowska….:D Fajnie czyta się recenzję! A wiesz, nienasycenie jest groźne, ale i pociągające, czasem wychodzi coś lepszego, czasem coś gorszego, a czasem dzieło;)
Swoją drogą czy postaci dybuka nie wykorzystuje ten film, w którym gra Cage „Ghost Rider 2”, albo coś pomyliłam, bo ja ten film znam tylko z kilku scen i mogę się mylić.
W najnowszej polskiej literaturze współczesnej to nienasycenie wychodzi słabo – w większości, niestety.
A wiesz, że nie wiem – drugiej części nie oglądałam ; )
Ale możliwe, że podobny motyw opętania (niekoniecznie zaczerpnięty z żydowskiej tradycji) pojawił się i tam.