„Witajcie w piekle.”* „Kołysanka” Chucka Palahniuka

Wiemy tylko tyle, że nic nie wiemy. [s. 44]

Dziennikarz Carl Streator kompletuje materiały do cyklu artykułów poświęconych śmierci łóżeczkowej niemowląt. Tym, co zdaje się punktem wspólnym wszystkich zbadanych przez bohatera tragedii, jest książka Wiersze i rymowanki ze wszystkich stron świata, a konkretnie jedna kołysanka, którą rodzice czytają dzieciom na dobranoc. Właścicielka agencji nieruchomości Helen Hoover Boyle sprzedaje domy, w których… straszy. Robi to z całą świadomością i premedytacją. Dwie paralelne historie dość szybko się łączą, prowadząc do złowieszczego finału Kołysanki (2002).

Palahniuk – (prawie) mistrz współczesnej ironii (literackiej), kpiny i satyry na społeczeństwo – doskonale operuje trikami reżyserskimi – trzyma w napięciu aż do końca przedstawienia, piętrzy kuriozalne obrazy, podsuwa odbiorcy niemożliwie absurdalną historię, żywcem wyjętą z powieści i filmów spiskowych oraz thrillerów. Gra paradoksami i antynomiami, żongluje schematami fabularnymi powieści szpiegowskiej, detektywistycznej, opowieści o duchach i zjawach, ale sięga także po powieść… dydaktyczną [sic!]; z łatwością wykorzystuje ograne motywy, tworząc przerażająco nową-starą jakość. Transgresyjną kołysankę.

Władza, pieniądze, jedzenie, seks, miłość. Czy kiedykolwiek nam tego wystarczy, czy zawsze będziemy pragnęli więcej i więcej? [s. 255]

Struktura, bohaterowie i narrator(zy)

Nie da się ukryć, że cały ten świat opanowały matoły. [s. 155]

Powieść składa się z prologu i czterdziestu czterech rozdziałów (co jasne, 44 w polskiej literaturze jest znaczącą liczbą), brakuje epilogu. Historia tyleż się urywa, ile zatacza (błędne) koło – ostatni rozdział inaczej ustawia lekturę utworu. Nie tylko bowiem wskazuje, iż opisane wydarzenia zdarzyły się wcześniej (Kłopot z wszystkimi historiami polega na tym, że opowiada się je, kiedy już jest po fakcie. [s. 15]) i są jedynie odtwarzane, ale przede wszystkim z powodu narratora. Wielki Opowiadacz (a może trybik w machinie Wielkiego Brata?) demaskuje się, odsłania karty, by zasiać ziarno wątpliwości i podważyć motywacje Carla Streatora-bohatera, a tym samym odwrócić wymowę powieści.

Palahniuk kreuje komiksowo-filmowych bohaterów. Ich wygląd i zachowanie (nie wspominając o atrybutach i aranżacji przestrzeni wokół nich) są niezwykle schematyczne, doskonale wpisują się w rolę detektywów-amatorów z licznych amerykańskich filmów (ot, Pogromców Duchów). A choćby różowa fryzura Helen świetnie przetwarza komiksowe postacie bohaterek. Helena i Ostryga nieustannie rozmawiają przez telefon – zupełnie jak współcześni obywatele świata – permanentnie zapatrzeni w najnowszy model telefonu. Streator (jak… creator czy od nazwy miasta w USA?) zapamiętuje wszystkie szczegóły – będzie zasypywać odbiorcę detalami, rozdrabniać na kawałeczki i nicować każdą przestrzeń, analizować wszystkie elementy (niczym chory na nerwicę natręctw), ale to przypadłość – jak utrzymuje – dziennikarzy. Tego bowiem od nich wymagają podczas studiów i później w pracy zawodowej – szczególików, które każdy inny przeoczy, ale które mogą okazać się kluczowe. Dowcip polega na tym, że patrząc z bliska, traci się obraz całości. [s. 31] – to, poniekąd ostrzegawcze, zdanie będzie Streator powtarzał kilkukrotnie. Niczym mantrę. Analogicznie z kilkoma innymi frazami, na przykład: Niektórzy wciąż się łudzą, że wiedza to władza [s. 47]; „Słowa nie kamienie, nigdy nas nie zranią” – ale wystrzegajmy się ich jak zarazy (drugi człon frazy zwykle się zmienia) [s. 69]; Może do piekła wcale nie trafiamy za nasze uczynki. Może trafiamy do piekła za to, czego nie zrobiliśmy [s. 195]; Im więcej ludzi ginie, tym bardziej wszystko zostaje po staremu [s. 104]. Manieryczne wtrącenia w pewnym momencie zaczynają przypominać swoiste znaki – jednocześnie informujące (ulokowanie na mapie mentalnej bohatera – innymi słowy, to, o czym myśli i kiedy o tym myśli, wskaże odbiorcy, czy pochłonął go już Wielki Brat, czy jego umysł jest wyzwolony od wpisanych i wmuszonych pragnień) i dezinformujące (narrator powtarza nieustannie te same frazy, czyli niejako krąży po tych samych drogach myślenia, zatacza koło, nie potrafi się wyzwolić spod wpływu dominującego hasła; slogan wytycza jego sposób rozumowania).

Obok przypadków śmierci łóżeczkowej, Carl zajmuje się także ogłoszeniami dotyczącymi pozwów zbiorowych. Co jakiś czas treść anonsów będzie zaśmiecała strukturę powieści, by wreszcie przynieść kuriozalne rozwiązanie – antyreklamę, która ma na celu wyłudzenie pieniędzy (bo reklama polega na obiecywaniu ludziom czegoś, co może im dać szczęście [s. 172]); poza tym Ostryga chce podkopać w społeczeństwie iluzję bezpieczeństwa. [s. 173] Ot, samarytanin na miarę czasów. Zastanawia, na ile ogłoszenia, które mają wytrącić z automatyzmu percepcji i myślenia, spełniają swoją funkcję. Innymi słowy, czy akcje (anty)reklamowe i happeningi naprawdę wpływają na nasze postrzeganie świata, czy już się do nich przyzwyczailiśmy na tyle, że stanowią koloryt przestrzeni.

Carl jest uczulony na hałas: Ci ludzie na okrągło muszą mieć włączony telewizor, odtwarzacz płyt albo radio. Tak bardzo boją się ciszy. To moi sąsiedzi. Ci dźwiękoholicy. Te ciszofoby. [s 23] Nieustannie ucieka od dźwiękowego wyścigu zbrojeń [s. 25], kakofonii rzeczywistości-cywilizacji hałasu.** Jazgotu cywilizacji Wielkiego Brata, który mówi ludziom, czego pragną, co jest dla nich dobre. Wolnej woli nie ma, wyobraźnia nie istnieje – wszak im głośniej i nachalniej, tym większe rozproszenie myśli w naszej głowie. Im bardziej nasilone rozproszenie, tym silniejsze zagłuszenie uwagi i utrata zdolności krytycznego analizowania i ujmowania rzeczywistości. A to dobry grunt dla manipulacji. Hiperbolizacja Palahniuka w pewnym momencie przestaje być zabiegiem literackim – z przerażeniem odkryć można, że to rzeczywistość. Świat podporządkowany został dominującemu dyskursowi medialnemu. Ktoś (coś) pociąga za sznurki, pacynkami są wszyscy mieszkańcy świata. Budujemy sobie domek na wzór domku dla lalek. Ludzie, którzy nas otaczają, muszą spełniać wymagania współczesnego świata – być piękni, młodzi i bogaci. Nic zatem dziwnego, że w obrębie swojego małego królestwa każdy pragnie choć odrobiny władzy – rodzice nad dziećmi (dlatego między innymi czytają dzieciom kołysanki), nowe pokolenie nad poprzednimi pokoleniami…

Poza parą „dorosłych” Carlem i Helen (archetyp Niobe? A może wcielenie… Erynii?), pojawi się paralelna para „młodych”, nowego pokolenia, które pragnie być ostatnim – Mona (sekretarka Helen) oraz jej chłopak Ostryga, który stwierdzi z cynizmem: Po prostu moje pokolenie próbuje zniszczyć istniejącą kulturę, rozprzestrzeniając swoją własną zarazę. [s. 132] Walka pokoleń, symboliczne rytualne ojcobójstwo przedstawione zostało przez Palahniuka à rebours – zabija nie syn ojca, ale ojciec syna, w imię szatańskiej myśli: Każde pokolenie pragnie być tym ostatnim. Każde pokolenie nienawidzi nowych trendów w muzyce, bo ich nie rozumie. Ani nam się śni oddawać cugle naszej kultury. Nie znosimy, kiedy naszą muzykę puszczają w windach. Kiedy ballady naszej rewolucji stanowią podkład telewizyjnych reklamówek. Kiedy stroje i fryzury naszego pokolenia nagle stają się retro. [s. 182]

Każdy narrator – jak stwierdza opowiadacz-Streator – jest stronniczy. Wszyscy Narratorzy Rzeczywistości (reporterzy, dziennikarze – czy tylko oni?) wydobywają na jaw to, co chcą, albo to, co muszą. Narratorów w Kołysance – jak się zdaje początkowo – jest trzech. Pierwszy nakreśla sylwetkę Helen Boyle, kreuje ją jako „naszą bohaterkę” („martwą, ale żywą”), tym samym podważając status Streatora jako bohatera. Następnie, w pierwszym rozdziale bliżej nieokreślony tropiciel czarownic i Sierżant przemieszczają się po kolejnych stanach. Relacje z tych wypraw (kontrapunkt w powieści Palahniuka), wyróżnione w tekście kursywą, pojawią się w rozdziałach: pierwszym, osiemnastym, dwudziestym siódmym, trzydziestym drugim oraz finałowym – czterdziestym czwartym. Trzecim opowiadaczem będzie Streator, ale w finale okaże się, że w zasadzie jedynym (postać dziennikarza to kostium – zręczna mistyfikacja). Innymi słowy, odbiorca Kołysanki padł ofiarą zręcznej manipulacji, wytworzenia alter ego, który odwraca uwagę. Każda historia ma swoje drugie dno. [s. 15]

To tylko film [s. 108]

Palahniuk wykorzystuje (i parodiuje) nie tylko schematy filmu noir czy motywy kina drogi – ot, doskonale przetworzone sceny, gdy czworo bohaterów przemierza kolejne stany w poszukiwaniu… bibliotek, antykwariatów i księgarni, w których kryją się zabójcze książki z kołysankami (Za oknami samochodu przesuwa się Ameryka [s. 178]) albo konstrukcja bohaterów: swoistych „urodzonych morderców”. Autor sięga także po technikę filmową. Kolejne rozdziały, ba! akapity to przykłady „kadrowania” i montażu – zbliżenie, najazd i odjazd kamery, wycięcie. Nieco teatralnym zagraniem (didaskaliami) okażą się dopowiedzenia Streatora (zazwyczaj w myślach), lakoniczne komentarze do wydarzeń, ot, choćby „konstruktywna destrukcja”.

(Arche)Typy

(…) teraz słowa mogą także zabić. [s. 52]

Aluzji, nawiązań, sampli u Palahniuka wiele. Bawi się autor (z) czytelnikiem, podrzucając mu elementy kulturowe (zwłaszcza biblijne) i popkulturowe, tworząc literacki pulp fiction, konstruując literacką grę (nie)komputerową, której bohaterowie stwierdzą: Kto wie, skoro można kogoś zabić, to może a się go również ożywić? [s. 119] Nie brakuje w prozie Palahniuka obrzydliwości, wulgarności i bezpośredniości współczesnych cywilizacji. Świat literacki ulega rozchwianiu – wszystko jest możliwe, prawdopodobne i realne. Absurdalne i surrealistyczne staje się normą. Granice przekroczone zostały już dawno, dlatego też sabat u Mony (skądinąd bohaterki bardzo modelowej – ukształtowanej na podobieństwo współczesnych nastolatek), prawie orgia nagich ciał, przeradza się w absurdalny piknik, herbatkę u Szalonego Kapelusznika à rebours. Jazda po stanach Ameryki w poszukiwaniu czarownicy to takie literackie na przykład Blair Witch Project. Helena, wcielając się w rolę nowoczesnej Heleny Trojańskiej, wywoła swoistą wojnę o księgę czarownicy. W cywilizacji Wielkiego Brata nie ma ograniczeń, nie ma ekstremum. Relatywizacja świata, a później jego degradacja i stopniowe niszczenie świetnie ujęte zostały w wywodach Ostrygi. Chłopak prezentuje kolejne etapy rozprzestrzeniania takiej czy innej zarazy (mówi o roślinach – można jego konstatacje przenieść narkotyki, ot, taki eufemizm? – zasadzonych na nowym terenie, bez naturalnych wrogów): W naturze prawie nic nie jest już naturalne [s. 125], bo to, co uważamy za naturę (…) coraz bardziej polega na tym, że zabijamy świat. [s. 130] Dlatego też jedyne zróżnicowanie biologicznie, jakie nam zostało, to wybór między coca-colą a pepsi. [s. 131]

Igra niebezpiecznie Palahniuk z wizerunkiem matki nucącej kołysanki, ba! niszczy nieskazitelny obraz kołysanki współczesności, kojarzonej obecnie niemalże wyłącznie pozytywnie, jako miejsce bezpieczne. U Palahniuka to przedpiekle, krwiożerczy wycinek rzeczywistości, przygotowujący do śmierci.

Książki bywają źródłem zła. [s. 184]

Jednym z ciekawszych motywów, po które sięga Palahniuk, jest topos księgi. Świat-księga, gdzie zapisano wszystko to, co się zdarzyło, i to, co nastąpi. Ten, który przejmie księgę, stanie się panem życia i śmierci. Znamienne jednak, że w powieści na mistyczny przedmiot autor wybiera artefakt – książkę z wierszykami z niemalże całego świata, a w niej jeden utwór, kołysankę-usypiankę, śpiewaną w czasach suszy, zarazy czy głodu. Tak, na celu miała sprowadzenie wiecznego snu. W pewnym momencie jednak, gdy Helen i Carl wyszukują wszystkie egzemplarze książki, by je zniszczyć, przeobrazi się z narzędzia zła w – paradoksalnie – ofiarę. Ba! gdy Helen i Ostryga palą antykwariat, bo nie mogli znaleźć tam trzech egzemplarzy dzieła – tym samym pozostałe książki stały się kozłami ofiarnymi. Wyrafinowana metoda uśmiercania przez uszy (ale bohaterowie doszli do takiej wprawy, że uśmiercają, w myślach powtarzając słowa!) prowadzi w dwóch kierunkach: prewencji, cenzury limitu słów, kwarantanny przeciw komunikacji [s. 53] i upragnionej przez Carla ciszy*** oraz – z drugiej strony – do przejęcia przez sprytniejszego księgi, dzięki której pozbawi życia nawet całą ludzkość. Filozofia Helen to typowy relatywizm dzisiejszych czasów – w skrócie prezentuje się tak: Specjalnie zabijaj nieznajomych, żeby przypadkiem nie zabić kogoś, kogo kochasz. [s. 168] Trafnie podsumuje ją Streator – Konstruktywna destrukcja [s. 168]

Co ciekawe, dość szybko bohaterowie sami przekształcają na własny użytek zbiór wierszyków w Księgę Cieni – złowieszczy, szatański przedmiot, umożliwiający przejęcie władzy nad światem. Jakby tego było mało, łączą go z Księgą Luster – atrybutem czarownic. Im więcej magii, mitycznych i rytualnych zaklęć, tym szybciej pojawia się skojarzenie z wiedźmami. Nic zatem dziwnego, że Mona coraz bardziej przypominać zacznie czarownicę. Ale – jak powszechnie wiadomo – prawdziwe czarownice przybierają zręczne maski. Kim tak naprawdę jest palahniukowa czarownica? Helen czy może Streatorem. Żaden z bohaterów nie jest tym, za kogo się podaje. Każdy wybiera odpowiednią dla siebie rolę: rodzica, małżonka, kochanka, dziennikarza, agentki nieruchomości, asystentki, sekretarki, zblazowanej młodzieży… Ukryci za maskami, biorą udział w wyrafinowanym przyjęciu cywilizacji hałasu i fałszu.

Miło byłoby zobaczyć, jak do władzy znów dochodzą słowa. W świecie, w którym przysięgi się nie liczą. W którym zobowiązania nic już nie znaczą. W którym obietnice są po to, żeby je łamać. [s. 74]

Wiersz, który zabija, przywodzi na myśl szereg asocjacji. Począwszy od kaidanów i zabójczego kimona,**** poprzez popkulturowe przetwarzanie motywu krwiożerczej rzeczy, zabójczego amuletu czy wirusa, skończywszy na planowanym i sprawnie przeprowadzonym ludobójstwie, eugenice, higienie ras – w imię wyplenienia zła, degeneracji i deformacji. Piętrzące się paradoksy i sylogizmy, mnożące się schody rzeczywistości doprowadzają do arcyważnego tematu – ewentualnego prawa do zabijania w imię życia; żeby zniszczyć kilku, zabito tysiące (…) Zabijamy jednych, żeby ocalić drugich? Palimy jedne książki, żeby ocalić inne? [s. 181] Kto daje moralne prawo do decydowania o czyimś życiu? Ot, idee atakują ze wszystkich stron. Byleby się dorwać do władzy nad życiem. [s. 179] Toniemy w dominujących dyskursach politycznych, ideologicznych, religijnych. Wszystko słowa. Ale one skutecznie wytwarzają szum, nieznośny hałas, który próbujemy na różne sposoby zagłuszyć – nie uciszyć, ale zagłuszyć. Aby na chwilę przejąć władzę nad własnym umysłem. Jakkolwiek nie jesteśmy – ba! nigdy tak naprawdę nie byliśmy – właścicielami swoich umysłów. Ktoś (coś) skaził(o) naszą świadomość, zabrał(o) możliwość rozwoju tożsamości i jaźni.

I właściwie bohaterowie Palahniuka, przechodząc wszystkie etapy (od rzeczy, która zabija, po ludobójstwo), dążą w zasadzie do destrukcji świata, by móc go uformować własnymi rękami, być biblijnymi Adamem i Ewą, mitycznymi Deukalionem i Pyrrą. Rzucić wyzwanie bogom, wyzwolić się z roli trybiku w bożym igrzysku. Co ciekawe, w rolę Ewy-kusicielki wejdzie zarówno Helen, jak i Mona. Obie spróbują przeciągnąć na swoją stronę mężczyzn. Streator sprzeniewierzy się częściowo „misji” dziennikarza – nie będzie chciał roznosić zarazy, zapragnie (ale czy szczerze?) zniszczyć księgę; jego niezłomne postanowienie nieużywania kołysanki, która zabija, okaże się typowo ludzkie – niedoskonałe, słabe (Jeśli dane nam będzie dostatecznie dużo czasu, wszyscy na tym świecie staną się naszymi wrogami. [s. 152]). I szybko zacznie uśmiercać. Czy dlatego, by wzbudzić u jednych odbiorców niezdrową fascynację ezoterycznymi księgami czarownic, a u innych wywołać panikę, spisze (spisze?, opowie?, nagra?) później opowieść o Helen, sobie, Monie i Ostrydze?

Kiedy okazuje się, że w ciele Sierżanta zagościła inna osoba – ale która? Helen, Mona czy Ostryga, a może sam Carl? – pozostaje zapytać, jak zajmowanie cudzego miejsca, wypełnianie cudzego życia i ciała inną treścią, będzie łączyć się z manipulacją, przekazem podprogowym, stopniowym zawłaszczaniem umysłów przez współczesnych decydentów? Wielki Brat to lalkarz, ludzie zaś – widzowie, ale i uczestnicy wydarzeń, osobliwe pałuby. Bo…

Wielki Brat mówi, że…

…potrzebujesz nowego samochodu, nowej miłości czy paczki chipsów z supermarketu X. Do znudzenia powtarzane zdanie, że żyjemy w konsumpcyjnym społeczeństwie, zamienia się w slogan, traci na wartości i sile wyrazu. Pustosłowiem jest. A Wielki Brat tyleż podgląda i kontroluje (jak u Orwella), ile indoktrynuje, wmawia ci, czego pragniesz. W kakofonii rzeczywistości, królestwie dźwięków, zagłuszona została twoja wola. Może nigdy się nie rozwinęła tak naprawdę, może jest mitem? Wydrążone kadłuby, skorupy, puste ciała dryfują po przestrzeni. I potrzebują jakiegoś wypełnienia. Jakiejś treści. Tak, jakiejś. Takiej, którą wytworzy Wielki Brat. Najpewniejszą metodą na zmarnowanie sobie życia jest pisanie notatek. A najprostszy sposób na unikanie życia to obserwować i już. Poszukiwać szczegółów. Informować. Byleby w niczym nie brać udziału. Niech Wielki Brat śpiewa i tańczy za nas. Zostać reporterem. Zostać wiarygodnym świadkiem. Wdzięcznym członkiem widowni. [s. 238] Papka przemielona we wszystkich możliwych kanałach informacji, wynik szumu informacyjnego, socjotechniczna pułapka, nieustanne przycinanie rzeczywistości do wyimaginowanych i fikcyjnych potrzeb. Ile razy, wysłuchując informacji ze świata i kraju, zastanawiasz się, czy to z tobą jest coś nie w porządku, skoro na co dzień nie dostrzegasz obrazów wytworzonych przez media? Może zauważasz błąd w idealnie skrojonej przez dominujące ideologie nie-rzeczywistości? W pewnym momencie Carl zorientuje się, że wpadł w pułapkę manipulacji: Wielki Brat tuczy mnie pragnieniami [s. 256] i wzmaga nienasycenie. Ale nie będzie wiedział, komu i czemu wierzyć. Wzmożona dezorientacja we współczesnym świecie doprowadzi go do konstatacji, że by przerwać błędne koło i spróbować się wyzwolić, musi zbuntować się przeciwko samemu sobie. [s. 259]

Właściwie wszystkie palahniukowe frazy odczytywać można (i należy) na różnych poziomach – z odwołaniem do treści utworu i przy zestawieniu z naszą rzeczywistością, pozaliterackim światem. W tym tkwi siła jego powieści. Nie są płaską próbą satyrycznego uchwycenia absurdów rzeczywistości, ale wielopoziomowym przetworzeniem (czaso)przestrzeni, w której żyjemy. Krok po kroku urządzamy cały świat tak, że wychodzi z tego jedna wielka pomyłka. [s. 131] Antyutopie Palahniuka to nic innego jak sprytnie przetransponowana i zakamuflowana w fikcję literacką rzeczywistość. Mieszanina słów, Wieża Babel, plaga informacji [s. 179], która podżera nas w każdej chwili.*****

Żyjemy w chybotliwej wieży bełkotu. W chwiejnej rzeczywistości słów. [s. 271]

——————
* Chuck Palahniuk, Kołysanka, przeł. Robert Ginalski, Niebieska Studnia, bmw cop. 2012, s. 263. Wszystkie następne cytaty pochodzą z tego wydania i zostały umiejscowione bezpośrednio w tekście.
Świetna okładka, czyż nie?
** Ekspansja dźwięków prowadzi narratora do prostego wniosku: każdy chce dominować. Władza uzależnia. A jeśli jest zbyt daleko od nas, rodzi frustrację. Por.: Tu nie chodzi o jakość. Idzie o łomot.
Nieważne, kto puszcza lepszą muzykę. Ważne, kto zwycięży.
Konkurencję załatwiamy basami. Od których drżą szyby. Mamy gdzieś melodię, wywrzaskujemy tekst, byle głośniej. Rzucamy przy tym mięsem, eksponując każde przekleństwo.
Dominujemy. Bo tak naprawdę chodzi o władzę. [s. 25]
*** Por. Wyobraźmy sobie świat ciszy, w którym zakazane są wszelkie dźwięki na tyle głośne czy długie, by móc przekazać zabójczy wiersz. Koniec motocykli, kosiarek (…). Świat, w którym ludzie boją się słuchać z obawy, że do ich uszy dotrze coś oprócz ulicznego zgiełku. Toksyczne słowa ukryte w głośnej muzyce puszczanej przez sąsiada. Wyobraźmy sobie narastający opór przeciwko językowi. Nikt nic nie mówi, bo nie ma odwagi słuchać.
Ziemię opanują głusi.
I analfabeci. Ludzie żyjący w odosobnieniu. Wyobraźmy sobie świat pustelników. [s. 54-55]
A nie żyjemy już w takim świecie przypadkiem?
**** Przywodzi też na myśl trochę Death Note. Zresztą skojarzeń – gdy czyta się książki Palahniuka – jest nazbyt wiele. Kakofonia świata infekuje umysł odbiorcy.
***** Por. Chuck Palahniuk, dz. cyt., s. 271.

Autor: Luiza Stachura

13 uwag do wpisu “„Witajcie w piekle.”* „Kołysanka” Chucka Palahniuka

  1. oj, pojechałaś z tą recenzją… toż to prawdziwa praca krytyczna ;-)

    a książka: przeczytam za rok. Jak już temat śmierci łóżeczkowej nie będzie mnie straszył w tzw. codzienności ;-D

    1. Haha, do pracy krytycznej to daleko. Chociaż nie przeczę, że ilekroć przymierzam się do pisania o książce x, to chciałabym stworzyć coś więcej niż parę zdań o treści (i formie) ; )

      Tak, lepiej za rok ; )

      1. szkoda tylko, że chętnych do czytania długich tekstów tak niewielu… my też lubimy dłuższe wypowiedzi, ale mamy wrażenie, że piszemy przede wszystkim dla siebie. Co też pewnie jest fajne, na swój sposób ;-)

          1. to fakt, generalnie pisanie ułatwia pisanie, im więcej pisania, tym łatwiej przychodzi kolejne pisanie… aż do skończenia klawiatury ;-)

  2. „Wiemy tylko tyle, że nic nie wiemy” – to prawda, jak nie wiemy mniej niż nic… Heh, a tu kolejny świetny cytat: „nie da się ukryć, że cały ten świat opanowały matoły”:D Trzeba będzie to przeczytać, bo Twój komentarz do tego tytułu wielce mnie zachęcił do lektury. I cieszę się, że pozwoliłaś sobie popisać i tak się rozpisałaś;) Ta literacka wieża Babel bardzo mnie kusi, oj kusi, kusi;)

    1. Dziękuję.^^’ A byłby dłuższy, gdybym miała więcej czas ; ) Może lepiej, że tak nie jest ; )
      O, ale skoro czytałeś w oryginale, to Twoja lektura polskiej wersji językowej będzie bogatsza – ciekawe, co powiesz o tłumaczeniu.

  3. Rewelacja. Marudzicie, że długie, a przecież nie jest nigdzie napisane, że to recenzja niby jest:D Ciekawym niezmiernie opinii Tomasza Woźniaka – jak się ma oryginał do tłumaczenia.

    Pozdrawiam wszystkich, Rafał :)

Dodaj odpowiedź do Onibe Anuluj pisanie odpowiedzi