„Wszystkie oczy pogrzebane pod kamieniem (…)”.* Słów kilka o „Ptakach” Tarjei Vesaasa

Dzisiaj jest dzisiaj. [s. 30]

W 1957 roku ukazała się liryczna powieść Ptaki norweskiego pisarza Tarjei Vesaasa (1897-1970), dekadę później przeniesiona została na język filmu. I, co ważne z naszej perspektywy, zainspirowała polskich twórców, czego rezultatem Żywot Mateusza, reżyserski debiut Witolda Leszczyńskiego.

Blisko czterdziestoletni Mattis mieszka ze swoją starszą siostrą Hege w całkowitym odosobnieniu, jak okiem sięgnąć ani jednej zagrody, dopiero za świerkowym lasem przebiegał główny trakt obok dużego osiedla. [s. 7] Obok jezioro. A niedaleko usychają dwie osiki, nazwane przez miejscowych „Mattis-i-Hege”. Robieniem na drutach zarabia Hege na utrzymanie ich obojga. Mężczyznę miejscowi nazywają „Pomylonym”. Nie nadaje się do żadnej pracy, bowiem natrętne myśli prowadzą do destrukcji każde jego działanie.

Mattis słyszy szum na dworze, może go słyszy, a może nie. [s. 80]

Kiedy Mattis rozmyśla (chociaż tego słowa, „myśleć”, w domu Hege i Mattisa się nie używa), to lekko opukuje kolano środkowym palcem. Mężczyzna nieustannie słyszy głos, który podsuwa mu złe obrazy, zsyła okrutne sny zbudowane ze słów-obrazów. Próbuje go uciszyć. Bezskutecznie. Gdyby powiedzieć, że Mattis jest na poziomie intelektualnym dziecka, skłamałoby się. On po prostu w odmienny sposób odbiera rzeczywistość. Jego świat z jednej strony jest bogatszy o wrażliwość na każdą zmianę zachodzącą w naturze (także w naturze człowieka!), ale uboższy o zdolność deszyfracji międzyludzkiej komunikacji, zafałszowanej, bo wyznaczonej przez ramy gry schematów i pozorów. Tę niezgodność, rozdźwięk między Mattisem a ludźmi, świetnie obrazuje moment przeglądania się w lustrze. Mattis widzi w zwierciadle siebie-innego (odrębną przestrzeń oraz „ja”-innego); na co dzień jego lustrem są tyleż spojrzenia, ile słowa miejscowych – mężczyzna ma świetny słuch (albo omamy słuchowe?), toteż zdaje sobie sprawę, że wszyscy nazywają go „Pomylonym”.

Mattis zastanawia się nad każdym słowem, chrząknięciem i gestem napotkanych osób – czy nie szydzą z niego, czy należą do grona „mądrych”, czy wiedzą, że on jest „Pomylonym”. A nieustanna ułomna analiza bodźców przyczynia się do niemożności odnalezienia właściwych słów i do ciągłego mówienia urywkami, posługiwania się dźwiękami niesfornymi, nieco zdeformowanymi, bo niepełnymi, niejasnymi, przerwanymi. Dopiero dwie przyjezdne kobiety pozwolą mu na chwilę odzyskać zdolność płynnej artykulacji. Lęk przez tymi, którzy go znają, idzie w parze – paradoksalnie – z obawą przed nie tyle samotnością, ile byciem samemu. Mattis panicznie boi się, że Hege od niego odejdzie; ale ów lęk widoczny jest także podczas pracy przy przerywaniu buraków – gdy ludzie znikają z pola jego widzenia, myśli podstępnie zaczynają plątać ręce mężczyzny. Przebywanie wśród innych, opowiadanie, szczególnie zaś wspólne przeżywanie tajemnic świata (bo jego świat jest odkrywaniem sekretów) stanowi, jak się zdaje, idealne życie.

Mattis zatrzymywał się odruchowo, ilekroć odsłonił mu się piękny widok. [s. 79] Mężczyzna wyczulony jest na zmiany zachodzące wokół niego. Jego ciało odbiera sygnały zbliżającej się burzy (a pioruny najbardziej przerażają Mattisa) – robi się wówczas ociężałe, przepełnione ołowiem. Niespokojny umysł, zmącony nadchodzącym wyładowaniem elektrycznym, potrzebuje ciszy i schronienia. Podział na przestrzeń dzienną i nocną odgrywa mniejszą rolę w jego przypadku. Owszem, świat dla Mattisa jest rozbity dychotomicznie – ale dzieli się na miejsca bezpieczne i znane oraz obszary zagrożenia. Świetnie ilustrują to zwłaszcza trzy pary scen. Jedną z nich będzie lot ptaków w nocy skonfrontowany z mrokiem przestrzeni, w której kryje się myśliwy. Kolejną – dostrzeżenie wokół niebezpieczeństwa w postaci muchomorów; dopóki Jörgen mu o nich nie wspomniał, Mattis nie postrzegał grzybów jako zwiastunów śmierci. I wreszcie – przepłynięcie łódeczką jeziora w nocy (przełamanie lęku) oraz finałowy eksperyment Mattisa, przeprowadzony w dzień.

Analogicznie z ludźmi – mężczyzna dzieli ich na „mądrych”, czyli tych, którzy wiedzą, co należy powiedzieć i jak należy odpowiedzieć na ułomne słowa Mattisa; pozostali nie zyskują miana „bystrych”, co jasne. Vesaasowy bohater szybko wychwytuje zmiany zachodzące, pod wpływem Jörgena, w Hege. Jest wyczulony na najlżejsze drgnienie, zmianę temperatury, spojrzenie, dźwięk, najdrobniejszy gest. Jakby nadwrażliwość na przyrodę, zmysłowe, sensualne odbieranie świata rekompensowało jego intelektualne niedoskonałości. Ale nie, Mattis nie jest głupi, nie jest człowiekiem „Pomylonym”. To świat go takim widzi i tym samym przyczynia się do mattisowego wrażenia bycia gorszym, mniej wartościowym. On zaś inaczej percypuje rzeczywistość, a to trudne do zrozumienia dla tych, którzy wpisują się w ramy tak zwanej „normalności”. Dlatego też zarówno Jörgen, jak i Hege daremnie będą próbowali nauczyć Mattisa pracy, by stał się osobą zaradną życiowo. Usilna chęć wpisania w rolę mężczyzny-pracującego i zarabiającego zakończy się fatalnie.

Jeżeli się milczy, nic nie będzie powiedziane. [s. 95]

Mattis smakuje słowa (synestezyjnie), żuje i doznaje ich niemalże fizycznie. Istniało dużo takich ostrych słów. Słów nie dla niego. Niemniej jednak używał ich ukradkiem, gdyż mile łechtały język, a w mózgu świdrowały. Ale wszystkie były trochę niebezpieczne. [s. 10] Słowa elektryzują, kuszą, urzekają, ale i bolą. Kaleczą język, dlatego nigdy nie jest w stanie wyrazić się w pełni. Jedynie myśli-obrazy pozostają; (…) słowa oraz wywołany przez nie obraz równie prędko zjawiły się i umknęły, w ich miejsce wyrosła przed nim naga ściana. [s. 9] Ale kto jest w stanie przeniknąć Niewypowiedziane? Mattis odczuwa, mimo wszystko, nienasycone pragnienie opowiadania – musi cokolwiek wypowiadać, próbować przekazać i samemu doświadczyć, czy napotkana osoba (z)rozumie, co on nie tyle wy-słowić, ile wskazać słowem usiłuje. Nikt nie rozumie. Jedynie we śnie potrafi odnaleźć „właściwe” słowa, a nie tylko ich „nieudolne cienie”. W onirycznej krainie przyjdzie do niego ona-zrodzona z ciągu ptaków. [s. 26] Ta, którą on będzie w stanie dowolnie kształtować i formować. Kreację nieświadomości Mattisa zniszczy brutalny realizm jego siostry, konstatującej: Pociesz się, że sny tłumaczy się na opak. Każdy sen jest przeciwieństwem rzeczywistości. [s. 29]

Ja i słonka to jedno. [s. 32]

Dziwny miał wzrok. Zawsze bezradny, nieśmiały jak wzrok ptaka. [s. 8] Pewnej nocy Mattis zauważył przelatujące stado słonek nad swoim domostwem. Zmiana szlaku ptaków jest wielkim wydarzeniem. Coś ulega przemianie. Przynajmniej dla Mattisa. Ale czy dokona się jakakolwiek metamorfoza? Tak. Przeobrażeniu (inaczej mówiąc: przemianie obrazów zrodzonych przez słowa) ulegnie odbiór samego siebie. Spośród słonek zafascynuje go jeden ptak. Trzykrotnie przefrunie nad domem mężczyzny, a później co noc będzie wracał, ba! zacznie tańczyć na ziemi i w ten sposób zostawi wiadomości dla Mattis. Mężczyzna zapragnie pojąć jego mowę, by móc nawiązać komunikację. I uda się. Ale niebacznie zdradzi o świcie swojego ptaka. Skaże go – i tym samym siebie – na bolesną śmierć. Bo opowiadać znaczy ujawniać, obnażać.

Ołów w skrzydłach i oczy przysypane stosem kamieni. [s. 140]

Ptaki przywodzą na myśl trzyaktową sztukę. Ascetyczną. Zimną. Każda z trzech części książki Vesaasa kończy się w sposób wstrząsający.** Pierwsza oscyluje wokół słonki, druga prowadzi do przełamania się Mattisa i całkiem udanych prób nawiązania komunikacji z kobietami (to też, skądinąd, intrygujący temat, zwłaszcza wątek mattisowej fascynacji zakochanymi), trzecią zaś wypełnia zmaganie się z drwalem Jörgenem, którego sam – jako niby-przewoźnik przez jezioro – Mattis sprowadził do domu. Drwal (niczym podstępny wąż) odebrał mu Hege.

Tarjei Vesaas wybiera mowę pozornie zależną – (literacki) świat odbieramy oczami Mattisa; staje się on swego rodzaju narratorem, zabiera czytelnika-niedyskretnego słuchacza do wnętrza duszy. A tam to, co Niewypowiedziane, Niewysłowione, Nienazwane wprost. Tylko czy czytelnik będzie jednym z nielicznych, którzy zrozumieją, co odczuwa i jak odbiera rzeczywistość Mattis? Bo to trudna podróż. Nieustanna ucieczka od introspekcji. Wyprawa do i dla Innego.

Niby nic się nie zmieniło, a jednak wszystko było inaczej (…) [s. 139]

——————
* Tarjei Vesaas, Ptaki, przeł. z norw. Beata Hłasko, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1974, s. 178. Wszystkie następne cytaty pochodzą z tego wydania i zostały umiejscowione bezpośrednio w tekście.
** SPOILER
W pierwszym akcie umiera ptak, w drugim – złamana przez piorun zostaje jedna z osik. Trzeci akt zamyka śmierć człowieka, którego odejście niejako zwiastowało zestrzelenie ptaka i zniszczenie drzewa. A gdyby tak pokusić się o paralelę między ptakiem-Mattisem a myśliwym-Jörgenem oraz osiką-Mattisem a Hege-błyskawicą (Mattis stwierdził, że Hege robi na drutach szybko jak błyskawica)? Można też pójść o krok dalej i…

Autor: Luiza Stachura

26 uwag do wpisu “„Wszystkie oczy pogrzebane pod kamieniem (…)”.* Słów kilka o „Ptakach” Tarjei Vesaasa

  1. interesująca powieść, ale wydaje mi się, że nazbyt rozbudowana kontekstowo jak na moje bieżące zapotrzebowanie. Tym niemniej, warto odnotować autora i tytuł, może nawet dodać rzecz na półkę coby czekała na lepsze czasy… inna sprawa, że będę musiał długo żyć, ale zawsze to jakiś cel ;-)

    bardzo dobra recenzja

    1. Świetny utwór. Może kiedyś przeczytasz (albo/i Iza) – warto, a – szczerze mówiąc – z każdą książką przekonują się, że wcale aż tak wielu książek, które warto przeczytać, nie ma ; )
      Dziękuję.

      1. to jest właśnie paradoks: my, zajmując się książkami nieco intensywniej, mamy większą szansę trafiać na perełki (choćby dzięki lekturze recenzji jak powyżej), ale jednocześnie… trudniej na te perełki wygospodarować czas ;-).

        1. Tak.
          Z drugiej jednak strony dochodzę do wniosku, że najważniejszych dla nas-czytelników książek jest właściwie niewiele. Owszem, można doceniać wartość artystyczną tego czy innego utworu, ale jako czytelnik pozostawać właściwie obojętnym. Niewiele książek jest w stanie coś z konkretnym czytelnikiem zrobić – jakoś go zmienić, zachwycić, odrzucić, ale na tyle mocno, by warto było to przeżyć. Hm.

          1. piszesz o najwyższych szczytach, a to już faktycznie wąska elita powieści i tych jest niewiele. Ja ostatnio przywykłem do nieco niższego poziomu, dałem się chyba skazić przez mainstream i zacząłem książkę traktować w nieco banalniejszym kontekście. Doceniam książki dobre warsztatowo, z dobrym pomysłem, oferujące dobrą zabawę, a nawet pozwalające się pośmiać – dobrych pozycji tego typu nie jest znowu tak mało, ale rzeczywiście, te książki przechodzą przez człowieka i niewiele po nich zostaje.

          2. Ale tylko takie są najważniejsze. I je warto przeczytać. Czasami sądzę, że lepiej nie sięgać po książki bez ostrej selekcji. Szkoda czasu na książki, które nic nie robią z czytelnikiem. Nawet jeśli znajdują się na listach „100-najważniejszych-książek-blablabla-które-musisz-przeczytać-przed-śmiercią-blablabla”. Lepiej czytać to, co w jakiś sposób nas zmienia, kształtuje, zmusza do myślenia itd. Dla niektórych będzie to Mickiewicz, dla innych „literatura łatwa, lekka, (niekoniecznie) przyjemna”.
            Od czasu do czasu przeglądam różne blogi o książkach i czasami, pośród zdjęć stosików, biblioteczek, psów, kotów, dzieci, mężów, żon i znajomych, odnajduję jakieś teksty dot. literatury. I, o dziwo, pojawiają się też „recenzje” klasyki literatury światowej. No ale najczęściej te książki nic nie robią z blogerem-czytelniko-recenzentem. Wyraźnie widać (daje się odczytać) nudę czy niechęć. To po co je czytać? (uwaga: nie mówię o „egzemplarzach recenzenckich”, wszak kto by nie chciał darmowych książek ; ) ach, to wyrachowanie)
            Ale to tylko taka dygresja mała ; )

          3. hmm… coś w tym jest. Ja mogę napisać jak to wygląda u mnie. A wygląda tak, że muszę czytać i absolutne minimum poniżej którego nie schodzę to książka na tydzień. Gdybym czytał same mądre rzeczy to bym zgłupiał ;-). Doceniam zatem interesujące średniaki wobec których mam oczekiwania nie wykraczające poza czas poświęcony lekturze. Od czasu do czasu muszę jednak przewietrzyć głowę i wtedy siadam do czegoś trudniejszego, bardziej wymagającego. W życiu recenzenckim staram się skoncentrować na odsianiu niezłych średniaków od kiepskiego bagna bo wiem, że większość odwiedzających strony z recenzjami szuka właśnie tego, tzn. sensownych książek do poczytania. Co ciekawe, czasami w średniakach trafiają się superśredniaki, które wprawdzie nie aspirują do miana literatury elitarnej czy typowej górnej półki, ale są zaskakująco sensowne a nawet mądre. To trochę takie przemycanie walorów literatury elitarnej do literatury codziennej i w zasadzie doceniam takie zjawisko ;-)

          4. Ale musisz w sensie, że bez słowa pisanego nie wyobrażasz sobie tygodnia/dnia/in., czy/i musisz, bo z tym wiąże się Twoja praca/część Twojej pracy? Tak z ciekawości pytam, bo użyłeś słowa „muszę”.
            Książka na tydzień? Hm, bez względu na tematykę i objętość?
            A tam, uznaję, że lepiej zgłupieć od mądrych książek ; )
            Tak, zauważam na Waszym blogu, jakie książki recenzujecie. I tak, to jasne – obecna „produkcja” (bo mamy niewielu pisarzy – twórców, wielu producentów książek) składa się ze „średniaków” i tych poniżej przeciętnej. Zdarzają się lepsze książki. No ale ; )

          5. muszę w sensie pierwszym, tzn. jest to jakiś rodzaj uzależnienia. Jestem typem człowieka, który nawet przy posiłku bierze w łapę opakowania od produktów i czyta wszelkie informacje na nich wydrukowane, bynajmniej nie z ciekawości konsumenckiej ;-). A jedna książka na tydzień to minimum, w praktyce jest to na ogół około ośmiu sztuk na miesiąc, czasami nawet dziesięć. Czy jest w tym coś dziwnego? Ilu znasz ludzi, którzy dziennie oglądają dwa – trzy seriale i odcinki telenowel? Ja wyeliminowałem z diety telewizję, mam tylko kompa i książki. No i aparat ;-)

          6. Aha. Tak sądziłam, ale wolałam zapytać – nigdy nic nie wiadomo ; )
            Nic w tym dziwnego, to jasne. Każdy wybiera to, co mu bardziej odpowiada.
            A tam, telewizja – poza serialami tyż są inne programy xP
            Nie powiedziałabym, że dostęp do Internetu mniej zabiera czas niż telewizja. Zauważam, że więcej. To znaczy w telewizji obecnie trzeba albo siedzieć po nocach, żeby coś interesującego obejrzeć, albo być specjalistą od marketingu i reklamy, coby się nie znudzić reklamami. W przestrzeni internetowej zawsze się „coś” znajdzie. Dla mnie jest jak słownik – zawsze gdy szukam jakiegoś słowa/hasła w słowniku, to mija dłuższy czas, zanim go zamknę, bo coraz to nowe słowa przyciągają moją uwagę ; )
            Fotografie Twoje podglądam i podziwiam inwencję oraz zdolność tyleż obserwacji rzeczywistości przez obiektyw, ile chwytania ulotnych chwil.

          7. z internetem to masz samiutką rację, zwłaszcza blogowanie konsumuje czas. Ale, z drugiej strony, jak się obserwuje sensowne blogi to jest z tego jednak więcej pożytku niż z telewizji. A może jest to po prostu inny pożytek. Weźmy na przykład książki: blogi literackie lektury nie zastąpią, ale czytanie recenzji i gadanie o książkach stanowi dość wartościowe (czasami) uzupełnienie dla książek jako takich. Internet jest bardzo interaktywny, w dodatku poliarchiczny lub nawet anarchiczny i nie ma w nim kulturowych goalkeeperów sortujących ruch treści, nie ma także politycznych czy pochodzących z innego cezusu nadań miejsc przy mikrofonie. Jest to niezłe, ale… generuje mnóstwo szumu, który trzeba odsiać ;-).

            dzięki za miłe słowa o zdjęciach, ale w fotografii zatrzymałem się na pewnym poziomie i nie potrafię go przeskoczyć. Właściwie to… chyba nawet nie próbuję, uwzględniając jak niewiele – sumarycznie – poświęcam czasu na zdjęcia. A bez pracy nie ma kołaczy ;-(.

          8. Inny pożytek – tak, to dobre sformułowanie ; )
            Rozmowy o książkach jak najbardziej – to dobre dopowiedzenie, uzupełnienie itd. Chociaż… to wymaga od wielu stron znajomości książki ; )
            Ano, szum. I ekologia informacji ; )

            Jednym słowem – już wiesz, co będziesz robił na emeryturze. Popracujesz nad fotograficzną stroną życia ; )
            A tak na serio, moja fascynacja fotografią jako działaniem, twórczością moją własną zakończyła się bardzo szybko. Dlatego podziwiam, jeśli ktoś potrafi uchwycić coś zjawiskowego. I często podglądam fotografie różnych osób – nie tylko „blogerów”.

          9. fotografia to bogini, która nie ma w poważaniu ludzi nie dysponujących wolnym czasem ;-). Mam teraz 30 lat, zaczynałem zabawę w czasach liceum, ale prawdziwy impet przyszedł w czasie studiów – bo się nudziłem ;-). Miałem grupę znajomych, maniaków fotografii. Fotografią się wtedy żyło. Nie było niczym dziwnym cztery-pięć razy w tygodniu przegadać na skajpie po kilka godzin na temat fotografii, jednocześnie mając otworzone przeglądarki i lookając na zdjęcia na galeriach. Dodatkowo dwa-trzy razy w tygodniu się spotykaliśmy, przy każdej okazji robiliśmy wspólne sesje. Ja byłem najsłabszy w ekipie i w zasadzie na fotografię poświęcałem najmniej czasu. W pewnym momencie znudziło mnie tak intensywne eksploatowanie tego tematu, podczas kiedy moi znajomi przesuwali go na fotografię coraz więcej. Już wtedy różnice pomiędzy nami zaczęły się robić rewolucyjne. Dwa – trzy lata później była to już wielokrotność. Ale mimo, że zawsze im ustępowałem, to kiedyś byłem w stanie nawiązać walkę, później tą możliwosć straciłem. Na tej podstawie wiem, że fotografia to coś, co procentuje dopiero po poświęceniu życia. Nie da się sporadycznie, od czasu do czasu. Nigdy się więc nie obrażam, kiedy ktoś krytykuje moje zdjęcia, bo efekt jest taki jak nakład środków. Co nie zmienia faktu, że nadal kocham fotografię i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Uważam, że każdy czujący coś do fotografii powinien ją męczyć. Bez względu na efekty, wszak nie wszyscy musimy sprzedawać zdjęcia czy być publikowani. Ale fotografia rozwija.

            Inna sprawa, że moja wyobraźnia nigdy nie była w typie obrazowym, raczej słownym, stąd bliżej mi do słowa pisanego niż grafiki…

            Dobra, rozpisałem się, starczy prywaty ;-). Spora dygresja wyszła, a chciałem tylko dwa słowa dorzucić, hehe…

          10. Czy taka spora? No nie wiem, mogłeś wszak szerzej opisywać kolejne etapy fascynacji fotografia.
            Ale bardzo to interesujące. I pozwala też pod nieco innym kątem spojrzeć na photoblog Onibe ; )

      1. Tak, miałem na myśli okładkę.
        Mam nadzieję, że napiszesz o pozostałych książkach Vesaasa (myślę o polskich przekładach :) ).
        Myślałem o wydrukowaniu Twoich recenzji. Może jakieś wydawnictwo mnie ubiegnie ;)

        1. Niegdyś okładki polskich wydań odznaczały się lepszym pomysłem, rozplanowaniem, układem itd. niż współcześnie (chociaż sporo wyjątków się znajdzie). No ale to też w sumie kwestia gustu.
          Napiszę. Na pewno.
          Hehe, cieszę się niezmiernie, ale żeby aż drukować? ; )

  2. „Hehe, cieszę się niezmiernie, ale żeby aż drukować?” – A jeśli Internet niebawem przestanie istnieć? Pragnę ocalić – choćby dla siebie – Perły Blogosfery (szczypta patosu) Twego autorstwa :)

Dodaj odpowiedź do Onibe Anuluj pisanie odpowiedzi