Tekst można (było) przeczytać na stronie PapieroweMyśli.pl
[Bezpośrednio na blogu od 05.03.2020]
Kamień nigdy nie zakwitnie, bez względu na to, jak często będzie się go podlewać. [s. 254]
Autobiografie bywają dla czytelników elektryzującą i fascynującą podróżą w głąb cudzego życia. Podczas czytania „intymistyki” z trudem ujarzmiana na co dzień chęć podglądania i podsłuchiwania zostaje chwilowo zaspokojona. Niedyskretni obserwatorzy z lubością zanurzają się zwłaszcza w historiach tragicznych, w których bohaterowie muszą zmagać się z przeciwnościami losu, by na końcu powtórzyć magiczne zaklęcie, że jeśli ma się wystarczająco sił i samozaparcia, to można osiągnąć niemalże wszystko. A już na pewno odnieść sukces finansowy. Miłość? Miłość kiedyś się zjawi. Kiedyś… Wspomnieniowa książka Aisling Juanjuan Shen zapewne nie zwróciłaby niczyjej uwagi, gdyby nie fakt, że kobieta wyrwała się z chińskiego społeczeństwa (z naciskiem na „chińskie”, a co dziś wszystko to, co dalekowschodnie, to modne), by podążyć swoją drogą – drogą tygrysicy. Wyjechała do Ameryki i odniosła względny sukces. Ale czy naprawdę jest szczęśliwa?
W recepcji książki Shen kluczowe będzie środowisko, z którego wywodzi się autorka. Urodziła się bowiem w ubogiej wsi, jej rodzice są niepiśmienni, jako pierwsza w rodzinie poszła do szkoły, a później dostała się na prowincjonalny college (odpowiednik naszej szkoły zawodowej), po ukończeniu którego miała uczyć języka angielskiego w równie prowincjonalnym gimnazjum, następnie znaleźć męża i zadowolić się przeciętnym życiem szanownej Nauczycielki Shen. Dwa marzenia-obsesje pociągały kobietę i to one nie pozwoliły jej pogodzić się z taką wizją przyszłości, stając się bodźcem do walki. Pierwszym były pieniądze, umożliwiające zażegnanie przytłaczającej biedy i beznadziei. Drugim – mężczyzna, który się nią zaopiekuje. Droga do zdobycia majątku okazała się długa, wyboisto-ciernista, prowadząca po licznych miejscowościach Chin (zwłaszcza Chin Południowych) i wiodła przez kolejne szczeble „kariery”: praca na poletkach ryżowych, nauczycielstwo, bycie sekretarką (i dwumiesięczna nauka kantońskiego), następnie przeobrażenie się w dystrybutorkę produktów amerykańskich, później przyszedł czas bezrobocia i rozpaczy, z którego wyrwała ją posada tłumaczki w przedsiębiorstwie dziewiarskim, aż wreszcie nastąpił upragniony wyjazd do Stanów Zjednoczonych.
Nigdy mnie nie opuszczaj, proszę. Nie zostaw mnie tutaj samej (…) [s. 207]
Natomiast mężczyźni w życiu Shen to osobny rozdział. Prawie każdy z nich okazał się wykorzystywaczem, kierującym swoją uwagę jedynie w sferę fizyczną, a nie emocjonalną czy intelektualną. W wieku dziewiętnastu lat Shen dokonała aborcji i ona wpłynęła na rozłam w duszy dziewczyny. Dzienna, oficjalna strona jej osobowości (czy z chińskiej perspektywy – „twarz”) pokazywała wszystkim uśmiechniętą i zaangażowaną młodą kobietę; nocna – zmuszała do poszukiwania zła, autodestrukcji, rozpoczynania kolejnych romansów w nadziei, że to już ostatni; była Shen także o krok od prostytucji. Niepostrzeżenie pogłębiało się poczucie pustki. Co ją uratowało? Z europejskiej perspektywy powiedzielibyśmy, że wyrzuty sumienia, do których przyznaje się kilkakrotnie autorka. Chociaż Shen olśniewającą pięknością nie była (jak na ironię, jej imię – Juanjuan – znaczy tyle co ‘śliczna’, ale kobieta przybrała w Ameryce inne imię – Aisling), to jednak zawsze znajdywali się w jej otoczeniu żonaci mężczyźni. Oni liczyli na niezobowiązujący seks, ona – na dom, ciepło i zrozumienie, którego brakowało jej od dziecka. Każda okazja do nawiązania znajomości z mężczyzną była dobra – objawieniem stał się dla niej Internet. Dzięki niemu też poznała swojego męża. Miłosne wzloty i upadki niejednokrotnie determinowały kolejne wybory autorki. Mężczyźni jej życia ukształtowali dzisiejszą Aisling Juanjuan Shen – na zewnątrz przedsiębiorczą, odważną i pewną siebie tygrysicę, ale w głębi bardzo skrzywdzoną i mocno zranioną kruchą kobietę.
Napisane całkiem dobrze, językiem przejrzystym, bez zbędnych ozdobników, Serce Tygrysicy dla europejskiego czytelnika będzie bardzo powieściowe – barwne, acz okrutne, ze względnym „szczęśliwym zakończeniem”. Niczym w baśni o kopciuszku. Tym gorzej dla autorki, dla której wiele wydarzeń zamieniło się w traumę. Pisanie o własnym życiu miało stać się formą autoterapii – na ile się udało, na ile Shen uzyskała równowagę psychiczną, wie tylko ona. Trudno jednak tylko pisząc, przepracować pewne zdarzenia z przeszłości. Nie jest bowiem tak, że autorka zawsze była bardzo zdeterminowana i konsekwentna. Wręcz przeciwnie – często wątpiła, chciała się wycofać, poddać. Jaki imperatyw nakazał jej walkę, pozostaje nieodgadnionym, jak nieodgadnione jest życie.
Autowiwisekcyjne Serce Tygrysicy jest typem książki, z którym zawsze mam problem. Zbyt osobiste sprawy, intymny świat drugiej kobiety, wystawiony na sprzedaż, na publiczny osąd, to trudne wyzwanie. I dla czytelniczki-interpretatorki, i dla czytelniczki-osoby prywatnej. Przemienia się w przekroczenie muru cudzego ogrodu właściwie w jednym celu – by wydać opinię o aranżacji przestrzeni duszy.
——————
Aisling Juanjuan Shen, Serce tygrysicy, przeł. Zofia Łomnicka, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.
Autor: Luiza Stachura
Luizo jak tylko zobaczyłam u Ciebie recenzję tej książki musiałam ją przeczytać! Byłam strasznie ciekawa Twojej opinii. Opinii znawczyni tematu. Ja książki w tematyce Chin, Japonii czytam, ale nie powiem żeby była to jakaś wielka miłość. Po Sercu Tygrysicy stwierdziłam, że wolę jednak reportaże, tak aby – jeśli już Chiny, jeśli już Japonia – to co czytam podparte było faktami. Niby ST to także fakty, w końcu biografia, ale – jak napisałam w notce o książce – trailer, który obejrzałam sprawił, że zaczęłam wątpić w szczerość wyznań autorki;/. Szkoda, wielka szkoda. Twoja recenzja sprawiła, że spojrzałam trochę inaczej na Aisling, może bardziej przychylnie;)
A ja czytałam Twoją recenzję (i konkurs widziałam xD dobra promocja książki, tak swoją drogą xD), już po napisaniu własnej (która musiała odczekać trochę, nim się pojawiła), i się nie zdziwiłam. To znaczy – we mnie też się mieszają te dwa stanowiska: zaufanie autorce i wrażenie, że to zagranie autopromocyjne-obliczone-na-zarobek. Sądzę, że każdy czytelnik zadecyduje sam, ale… w oparciu o własne doświadczenia. Bo tak chyba bywa z biografiami, że niekiedy mimowolnie dokonujemy porównań, zestawień.
Też oglądałam trailer (w trakcie czytania), ale nie zadziałał na mnie tak, jak na Ciebie.^^’ Haha, czyżbym się poddawała łatwo socjotechnice? (^_-)
Po przeczytaniu książki miałam nieodparte wrażenie smutku, żalu i jakiejś tęsknoty do życia „lepszego”, w którym Shen znajdzie miłość. Hm, chyba każdy z nas chce poczuć się tak bezwarunkowo kochanym, a jeśli ktoś o tym pisze wprost, to zdaje się nam, że igra z naszymi uczuciami, że pragnie wymusić na nas zrozumienie, współczucie itd. Shen np. wciąż pisze o tym, jaka to brzydka była i że z tej perspektywy była oceniana przez wszystkich, a nie ze względu na swoje umiejętności czy kompetencje. Gdyby to zaznaczyła raz – efekt u czytelnika byłby inny, jak podejrzewam, a tak pozostawia wrażenie skarżenia się, zrzucania winy na innych. Albo mężczyźni – ktoś by powiedział, że powinna wybrać tego czy tamtego i się go już trzymać. Ale z drugiej strony – czy nie lepsza samotność w pojedynkę niż w niby-związku? Albo praca. Czy ma się godzić z przeciętnością, czy jednak walczyć? Niektórzy odkrywają u siebie nienasycenie życiem, to wieczne pragnienie bycia kimś więcej, czymś więcej. U Shen jest sporo takich punktów, w których trudno mi jednoznacznie stwierdzić, że to „nieszczere”.
E tam, znawczyni ; ) Szczerze mówiąc, niektóre reportaże z Chin/o Chinach nie do końca mnie przekonują. Mam takie samo wrażenie, jak w przypadku książki Shen – że to pod wpływem chwilowej popularności tematyki „okołochińskiej”. Zdecydowanie wolę chińską literaturę piękną.
Hehe, może kiedyś wrócisz do Shen. Za parę lat na przykład. Może wtedy wejdziesz do jej ogrodu z nieco innym nastawieniem xD
Luizo to nie była promocja, a przynajmniej nie była zamierzona. Ja po prostu oddałam swoją książkę, do której wiedziałam, że nie wrócę (nie wróciłabym nawet teraz, po Twojej recenzji, choć jakiś cień przyjaźni po jej przeczytaniu – recenzji, nie książki – zrodził się w moich myślach).
Dla mnie promocją jest właśnie ta książka. Odnosiłam wrażenie, że to kolejny biznes autorki. Jednak, choć prawdziwie smutne są jej losy, takich jak ona Chinek jest pewnie wiele? Nie mam na myśli oczywiście tego, że teraz jest bizneswoman, że tak się jej udało, a to, że tak strasznie ciężkie było jej życie w Chinach.
Drażnił mnie z kolei fakt, że z problemu aborcji, przygodnego seksu (a nawet jakby kolekcjonowania kochanków), faktu, że usilnie stara się dokonać samodestrukcji i jeszcze wielu ciemnych stron jej życia zrobiła takie widowisko. Myślę, iż wielu z tych spraw mogłaby uniknąć (choćby niechcianej ciąży) gdyby tylko chciała. Przecież to, że przyprowadzała sobie kolejnych kochanków, wiązała się z nieodpowiednimi mężczyznami to nie było poszukiwanie miłości. Mam nadzieję! Bo jeśli tak, to szukała w nieodpowiednich miejscach i mężczyznach.
Z kolei to, o czym piszesz o jej urodzie – hmmm ja należę do czytelników, których to drażniło. Dla mnie był to może rodzaj kokieterii ;/ Nie twierdzę, że była nieszczera (nie tylko z przypominaniem czytelnikowi jaka była brzydka) ale uznałabym to raczej za rodzaj przekory, zapewnienia siebie, że nie jest tak źle, szukania raczej słów zaprzeczenia ze strony czytelników … ale może już wystarczy moich NIE w stosunku – nie tyle do książki, nie! – do autorki.
Książkę polecam wszystkim, bo to, że mam jakieś uprzedzenia nie oznacza, że sama opowieść jest zła.
Literatury chińskiej także nie czytam za dużo. Za to bardzo podziwiam Twoją do niej pasję! Uwielbiam czytać o książkach chińskich autorów u Ciebie, ciągle jednak nie może przełożyć się to u mnie na czytanie takowej.
Pozdrawiam serdecznie
Tak, tak, wiem. Chodziło mi tylko o to, że w ten sposób można dość dobrze promować mimowolnie książkę ; )
Rozumiem. Zwłaszcza, że przed nami każdego dnia tyle nowych książek do odkrycia.
Dla mnie biznesem są na przykład utwory Mian Mian (zwłaszcza Panda Sex), Dzikie łabędzie Jung Chang czy książki pisarek i pisarzy chińskiego pochodzenia, którzy uparcie piszą o Mao, a wyraźnie talentu wielkiego nie mają. Autobiografia Shen to też biznes, bo każda współczesna forma „intymistyki”, która przez autora jest udostępniana/drukowana/rozpowszechniana, jest biznesem albo przedsięwzięciem o biznesowo-marketingowym nachyleniu/odcieniu.
A tam, widowisko. Powstają autobiografie czy pamiętniko-dzienniki znacznie bardziej widowiskowe, obnażające autora/-kę, bezwstydne, nierzadko wulgarne. Książki Shen by nie wydano, gdyby nie była Chinką. Analogicznej książki na przykład Polki na pewno by nie wydano, a jeśli już, to aż takiej promocji by nie miała. Ot, Chiny są modne, a że Shen z tego skorzystała?
„Nieodpowiedni mężczyźni” są tworzeniem przez Shen iluzji. Wiele kobiet tak robi. Widzę to często. Wybierają mężczyzn, który należy unikać, jeśli chce się zachować równowagę. No ale ludzie ogólnie lubią iluzje wszelkiego rodzaju – chociaż rzadko się do tego przyznają ; ) Nie wiem, na ile śledzisz chińską literaturę współczesną (czy jej szczątki wydawane w Polsce), ale tam też sporo tego typu bohaterek. Ogólny trend – kobiety niedoceniane, porzucane, niechciane albo/i traktowane jak lalki, zabawki, zawsze będą na siłę szukać szczęścia z mężczyzną X. Mimo iż on okaże się w efekcie draniem. Chyba kwestia psychiki.
Odebrałaś to jako kokieterię? Ciekawe xD Z ciekawości, w trakcie czytania książki, przyjrzałam się jej zdjęciom z wczesnej młodości. Nie powiedziałabym, że to była kokieteria. Gdyby była zniewalającą pięknością czy choćby kobietą pewną swojej urody, to wówczas tak, uznałabym to za kokieterię. Ale na mnie ona sprawia wrażenie mało pewnej siebie, zakompleksionej, wycofanej.
Moja znajomość chińskiej literatury jest mała, ale śmiało mogę powiedzieć, że z dalekowschodnich literatur jest chyba najmniej hermetyczna dla nas. Zresztą podobnie z koreańską. Najwięcej oporu europejskim czytelnikom stawia japońska. Tak mi się zdaje.
Dziękuję i życzę przyjemnego wieczoru!
Pozdrowienia!
dwie obsesje: pieniądze i mężczyźni… jakie to uniwersalne ;-)
bardzo to ciekawe – swoją drogą, słowo „uniwersalizm” niezwykle mi pasuje do opisu całej książki. Niby jest to rzecz etniczna, ale jakby bardziej „nasza” niż większość powieści z tamtego rejonu świata. A może to tylko moje odczucie? Dobrze odczytałem recenzję czy raczej nazbyt skoncentrowałem się na wybranych aspektach?
Pieniądze raczej jako środek do osiągnięcia celu – „czegoś” lepszego, „lepszego” życia itd. Ale tak, coś w tym jest. Na Serce Tygrysicy można spojrzeć z takiej szerszej perspektywy. Dobrze się wpisuje w doskonale u nas znany schemat „od pucybuta do milionera”. I jeszcze w to, że jeśli ktoś bardzo czegoś pragnie, dąży do spełnienia, to w końcu mu się uda.
Nad słowem „uniwersalny” bym się jednak zatrzymała ; )
no dobra, czyli było blisko ;-)
; )
Nie czytałam (i, jak wiesz, póki co nie przeczytam ;)), ale bym chciała. Coś czuję, że może mi się spodobać. Lubię „intymistykę”… No, o ile nie jest to coś w stylu „Jedz, módl się, kochaj” – wtedy faktycznie mogę mieć problemy z doczytaniem do końca bez zgrzytania zębami ;).
Hehe, wiem, wiem xD Ale kiedyś może trafi w Twoje ręce (za rok albo dwa, kiedy już minie szał promocyjny i Twoje spojrzenie na książkę będzie świeże) xD’
Hm, nie znam tej książki, którą przywołałaś, więc nie rozwieję Twoich wątpliwości w tym względzie, jakkolwiek mam nadzieję, że Ci się spodoba Serce Tygrysicy. Ciekawa jestem, czy odbierzesz tę autobiografię jako promocję i biznes, czy inaczej – jako uzewnętrznienie siebie, przepracowanie pewnych problemów poprzez pisanie, o.
Nigdy nie lubiłam czytać biografii. Tak naprawdę nie wiem czemu. Od kiedy zaczęłam sięgać po książki biografie pachniały mi czymś, co najlepiej chyba określa słowo „wyreżyserowanie” więc czytałam tylko nieliczne. Nigdy nie jesteśmy w stanie ocenić na ile pewne fakty, sprawy, rzeczy i koleje losu zostały ponaginane pod tekst biografii. Podchodzę do nich z dystansem i czytam naprawdę rzadko. A do takich bardzo intymnych zwierzeń na kartach biografii, którą w rękach może mieć każdy; podobnie jak Ty, mam problem, i to raczej duży. Tym bardziej obecnie, kiedy ludzie sprzedają wszystko, reżyserują większą część tego, co się nam podsuwa, i piszę pod publiczkę, o tym co jest na topie. Dla mnie historia Tygrysicy jest jak setki innych, o których słyszałam. Nie czytałam biografii wiec nie będę tu jej w żaden sposób oceniać.
„Wyreżyserowane”? Ot, kreacja albo autokreacja – ale to jest wszędzie, nie tylko w (auto)biografiach czy w „intymistyce” w ogóle. Jasne, u niektórych czytelników powstaje wrażenie sztuczności, biznesu, sprzedaży, aranżacji, kreacji itd. Tym gorzej dla autorów. Z Sercem Tygrysicy jest tak samo. Nie wiem, jak byś oceniła tę książkę (autobiografię – nie biografię). Ale taka konfrontacja z Shen byłaby ciekawa w Twoim przypadku, bo Chiny są w obrębie Twoich zainteresowań.
Jasne; kreacja, autokreacja, ale w obecnych czasach jestem bardzo krytycznie nastawiona i zniechęcona do biografii i autobiografii; tym bardziej pokroju tych jaką miałaś okazję recenzować. Powód nr 1 to po prostu masowe sprzedawanie sensacji i przeżyć seksualnych. Generalnie o Chinkach w ten sposób się wywnętrzniajacych i opisujących podobne historie można by było napisać książkę. Ogólnie w dobie świata, który chce być „wyzwolony” panuje moda na różnego rodzaju historyjki związane z życiem seksualnym i upodlaniem się czy szukaniem siebie poprzez różne seksualne doświadczenia z licznymi kochankami. Ostatnio widziałam gdzieś, że jakiś facet szuka ghostwritera, który chciałby opisać jego historię jako męskiej dziwki. Moim zdaniem po prostu jest tak, że wielu ludzi widzi w tym przede wszystkim możliwość zarobienia kasy, bo książki z takimi wywnetrznieniami sprzedadzą się nawet jak nie są tanie, a nie jest to sposób na oczyszczenie się z tego, co było złe czy dziwne w ich życiu. A człek to taki stwór prosty, który to kupi, bo golizna, upodlanie się czy dupczenie zawsze się sprzedawało i będzie się sprzedawać. A i tak wszystkie te książki są podobne do siebie… Temat rzeka.
Ano – temat rzeka.
Rozumiem ten powód hm, uprzedzenia czy raczej zniechęcenia. Mnie nie tyle irytuje nadmierne opisywanie sfery seksualnej, epatowanie erotyką, ile w ogóle opisywanie swojego prywatnego życia. O ile jeszcze (auto)biografie artystów i twórców, ale niekiedy i przetwórców czy odtwórców, mogą i niejednokrotnie są interesujące/pasjonujące/wciągające, o tyle „intymistyka” anonimowych ludzi, znanych z tego, że są znani albo że właśnie wydali „pikantną” autobiografię, już taka interesująca nie jest. Przynajmniej dla mnie ; )
Otóż to! Zgadzam się z Tobą. Czytanie biografii czy autobiografii wielkich artystów czy twórców lub ludzi, którzy najpierw coś zrobili wielkiego, a dopiero potem mówią coś o swoim prywatnym życiu,nawet kiedy w takim bio stronice pełne są zwierzeń o różnego rodzaju przeżyciach seksualnych, to, co innego niż wywlekanie na światło dzienne życia prywatnego osób, które bez tych książek nie istnieją w naszych świadomościach. Jak nic niedługo niejaka Kim K. z kraju wielkich możliwości wyda, jak już nie wydała, bo nie wiem, takich zwierzeń..
Tak. W dodatku co modniejszy kraj, z którego pochodzi autor(ka), tym szybciej staje się „bestsellerem” – modne są teraz m.in. Chiny. I oto mamy sporo takich chińskich i pseudochińskich opowieści z życia. Ech, ale kiedyś o tym zaczęliśmy (Ty, Onibe – przede wszystkim) rozmowę ; )