(…) w pewnym sensie wszyscy jesteśmy podróbkami. [s. 73]
Hiszpańska dziennikarka i pisarka Rosa Montero (1951) zaskakuje. W opublikowanej w 2011 roku powieści Łzy w deszczu** opisuje Ziemię na początku 2109 roku, otwarcie informując o swojej głównej inspiracji przy tworzeniu świata przyszłości – Łowcy androidów (1982) Ridleya Scotta (bazującego, nota bene, na powieści Philipa K. Dicka z 1968 roku, Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?), zwłaszcza o wpływie jednej sceny, rozgrywającej się w strugach deszczu. Zaskakuje tyleż treść, ile konwencja. Montero łączy elementy powieści detektywistycznej, kryminalnej, szpiegowskiej, science fiction i cyberpunku, by opowiedzieć o słabości, lęku, bólu oraz poszukiwaniu własnej tożsamości, a także zarysować mechanizmy władzy oraz podporządkowania społeczeństwa dominującemu dyskursowi. Wiele wątków – część z nich stanowi jednak tylko tło, umożliwiające Montero skonstruowanie przekonującego obrazu jednostki przytłoczonej rzeczywistością.
Powieść hiszpańskiej dziennikarki jest całkiem dobrym przykładem literatury, którą można czytać albo dowolnie zestawiając z różnymi kulturowymi i popkulturowymi wytworami, albo interpretować w oderwaniu od nawarstwienia kontekstów, nadbudowy tekstów (pop)kultury.*** Sporo czytelników pokusi się zapewne o odszyfrowanie aluzji, kierując swoją uwagę na aspekt maskowania, przebierania, przywdziewania innej tożsamości, udawania, czyli nieustannej gry (oczywiście, można powieść Montero odczytywać jako obraz współczesności „przebrany” w kostium cywilizacji przyszłości). Zważywszy, że autorka wprowadza interesujący wątek fałszowania, pisząc o sztuce XXII wieku i dominacji falsyfikatów, gestów mistyfikacji. Oto oszustwo stało się awangardą sztuki XXII stulecia…
Rok 2109, Stany Zjednoczone Ziemi, Madryt. Główną bohaterką jest replikantka (android, nie mylić z cyborgiem) bojowa, Bruna Husky. Dostaje zlecenie zbadania dziwnego zachowania replikantów. Najprawdopodobniej ktoś wszczepia im skażoną pamięć, która popycha androidy do krwawych czynów, zakończonych samobójstwem. Jednocześnie pracownik Centralnego Archiwum Stanów Zjednoczonych Ziemi (i przyjaciel Husky), archiwista Yiannis Liberopoulos odkrywa, że w historii ludzkości i androidów ktoś dopisuje zdania, mające na celu przypisanie zbrodniczych inklinacji replikantom. Na ulicach wzrasta gwałtownie strach, przeradzający się w niechęć i nienawiść wobec androidów. Komuś wyraźnie zależy na likwidacji technoludzi. Tym bardziej Husky zdziwi podejrzane zachowanie wobec niej dwóch mężczyzn: pisarza i niegdysiejszego pamięciarza (twórcy pamięci wszczepianych androidom) Pabla Nopala oraz przedstawiciela Policji Sądowej Paula Lizarda. Ich intencje i motywacje niejednokrotnie wprawią w konsternację Brunę (czytelnika również).
Wszyscy jesteśmy potworami, prawda? [s. 217]
Przestrzeń wykreowaną przez hiszpańską pisarkę poznajemy stopniowo, zasadniczo dwoma kanałami – za pomocą obserwacji połączonych refleksyjnymi uwagami narratora trzecioosobowego i bohaterów oraz śledząc edytowane przez Yiannisa wpisy. Nie obowiązuje w Stanach Zjednoczonych Ziemi podział na państwa (ale – co ważne – pozostał rozłam na stronnictwa polityczno-ideologiczne). Na Ziemi zamieszkują i ludzie, i replikanci (androidy, technoludzie, homolaby – różnie nazywani), i obcy (kosmici, „istoty czujące”); nie brakuje syndmutantów, czyli genetycznie zmutowanych istot (mutacja zaszła u nich w wyniku zbyt wielu teleportacji). Przeciwnicy dzielenia przestrzeni ze stworzeniami innymi niż ludzie, gromadzą się na sztucznych ziemiach – konstruując alternatywne światy w przestrzeni kosmicznej. Myli się jednak ten, kto sądzi, że w Stanach Zjednoczonych Ziemi wszyscy żyją w zgodzie – Montero nie konstruuje utopijnej krainy-płaszczyzny wspólnego porozumienia. Wszystko jest podszyte ideologią. Replikantów stworzono jako tanią siłę roboczą, niewolniczą grupę ściśle podporządkowaną człowiekowi. Bunt androidów przyczynił się do ich autonomizacji, ale jednocześnie względnej izolacji i upokorzenia (co jasne, związanego z napiętnowaniem). Paradoksalnie walka replikantów o prawo do samostanowienia prowadzi do kuriozalnego wniosku: chociaż androidy żyją średnio dziesięć lat (później umierają w wyniku choroby podobnej do raka), to nie wolno przestać ich „produkować”, gdyż równałoby się to… ludobójstwu (sic!). Zauważmy, że Bruna Husky nie tyle z dystansem, ile krytycznie wyraża się o mitologizacji „tożsamości replikanckiej”. To nie jedyny moment, gdy nasza bohaterka odcina się od androidów, wykracza poza schematyczność i ostrą kategoryzację.
Różne grupy nacisku próbują zmienić polityczno-społeczne oblicze Stanów Zjednoczonych Ziemi – nikt jednak nie dominuje długo. I tak chaotycznie koegzystują ze sobą czy dryfują między sobą stworzenia z różnych porządków, o różnych ambicjach i pragnieniach. Ludzie usilnie poszukują sposobów, by się odmłodzić, zmazać jakiekolwiek oznaki starzenia się ciała (operacje plastyczne są oczywistością, a nie fanaberią). Niewiele sobie robią z zanieczyszczenia powietrza (bo za względnie czyste powietrze się płaci, spacer wśród sztucznych drzew, wytwarzających więcej tlenu niż naturalne, też należy do przywilejów; kogo nie stać, musi żyć w najbardziej zatrutych rejonach Ziemi) czy z limitowanej wody. Podział na dzielnice ekskluzywne i ciemne, pokątne jest wynikiem rozwarstwienia mieszkańców Stanów Zjednoczonych Ziemi. Bynajmniej nie chodzi o rozróżnienie między ludźmi a replikantami czy obcymi. Wśród ludzi panuje właściwie system kastowy. Najbiedniejsi albo są eksmitowani do skażonych rejonów, albo traktowani jak niewolnicy i tania siła robocza – dobrą ilustracją będą ludzie-reklamy, którzy muszą snuć się po mieście ubrani (dosłownie) w głośne reklamy.
Androidy tymczasem marzą o możliwości zestarzenia się. Ze względu na drastycznie krótki okres ich życia, związki między replikantami są narażone na szybki koniec, a to doprowadza do frustracji, niechęci i długo kumulowanego gniewu. Nic więc dziwnego, że dryfują po przestrzeni w poszukiwaniu wyzwolenia od przerażającej wiedzy o nieuchronnej anihilacji – głównie sięgają po narkotyki i/lub alkohol.**** Bruna też pije. Wręcz nałogowo. Usiłuje w ten sposób zabić chociaż na chwilę ból po stracie Merlina, swojego ukochanego.
Terroryści-samobójcy w roku 2109 zabijają tylko siebie i nie robią większego wrażenia na mieszkańcach Ziemi. Snują się po przestrzeni miejskiej szarlatani, uzdrowiciele, „apokaliptycy” (permanentnie zapowiadający koniec świata), wyznawcy różnych ideologii – ot, kakofonia dźwięków i feeria barw. Ale przy tym sposób prowadzenia narracji przez Montero przywodzi często wrażenie oglądania ciągu zdjęć w sepii.
Interesująca jest strona językowa powieści hiszpańskiej dziennikarki. Na porządku dziennym funkcjonują słowa obraźliwe, przede wszystkim „repy”, „technoludzie” – czytając, warto zwrócić uwagę, jak kilka razy Montero całkiem nieźle przetwarza literacko współcześnie dominującą poprawność polityczną. W Stanach Zjednoczonych Ziemi zlikwidowano formy „pan”/„pani”, postępująca unifikacja nakazuje mówić per „ty”, co niejednokrotnie skutecznie utrudnia komunikację. Tendencja do zrównywania i ujednolicania mieszkańców Ziemi widoczna jest zwłaszcza w nadużywanych przez bohaterów Montero kwantyfikatorach: „wszyscy”, „każdy”, „nikt”.
(…) cholerne superdoinformowane społeczeństwo [s. 37]
Do standardowego wyposażenia mieszkania należy domowy komputer, który może wezwać odpowiednie służby (policję czy pogotowie), ale także na przykład… odsłonić żaluzje, gdy autoryzowana osoba wyda odpowiednie polecenie. Każdy nosi na ręce kompfona, który nie tylko dostarcza odpowiednich informacji właścicielowi, umożliwia dokonywanie przelewów, lecz przede wszystkim gwarantuje… skuteczne namierzenie i inwigilację przez władzę. Co ciekawe, w „hiperdoinformowanym społeczeństwie” bez większego trudu (jeśli się tylko posiada odpowiednią ilość pieniędzy; walutą jest „gai”) można czasowo zmienić swoją tożsamość; wielu przykrywa ślady transakcji, płacąc po prostu gotówką, a nie dokonując przelewów. Wszechobecna kontrola nie wypleniła handlu nielegalną bronią i substancjami odurzającymi. Ani trochę nie zmniejszyła się hipokryzja.
A ponieważ nie istnieje władza bez informacji [s. 338], zarówno w Stanach Zjednoczonych Ziemi, jak i na sztucznych ziemiach mniej lub bardziej widoczna jest wzmożona kontrola przepływu informacji. Ostra selekcja i sterowanie informacją jest skutkiem i wytworem walk polityczno-ideologicznych, skądinąd dobrze przez Montero odzwierciedlonych. Trafnie wskazuje dziennikarka na strach jako ten moment, w którym powstaje niepostrzeżenie miejsce dla autorytarnych zapędów. Od odpowiednio sterowanego przerażenia i wyreżyserowanej paniki rozpoczyna się stopniowe zwijanie sztandarów „demokracji”, wprowadzanie stanu nadzwyczajnego, który zakończą roszady w obrębie władzy.
Montero tylko kilka razy wprost wspomina o eugenice, skupiając się raczej na „hodowli’ homunkulusa-replikanta. Jej powieść można też odczytywać jako ilustrację intencji kryjących się za hasłami higieny ras, dążenia człowieka do „przycinania” świata pod kątem partykularnych interesów. Częściowo hiszpańska pisarka podejmuje wątek mechanizmów zarządzania, sterowania, cybernetyki, jakkolwiek bliżej Łzom w deszczu do opowieści o pojedynczym człowieku i jego uwikłaniu tyleż we współczesny sobie świat, ile w osobiste wspomnienia, własną przeszłość.
(…) wspomnienia szybko się rozmazują. Jak wspomnienie snu w miarę upływającego dnia. [s. 385]
Ciekawie skonstruowała Rosa Montero centralną postać – Brunę Husky – począwszy od jej wyglądu zewnętrznego (mimo iż kocie źrenice charakterystyczne są dla wszystkich replikantów, ją odróżniają przede wszystkim dwa elementy: głowa ogolona na łyso oraz tatuaż przecinający i zarazem oplatający jej ciało), skończywszy na psychice (jest swego rodzaju majstersztykiem pamięciarza – twórca jej pamięci przetworzył swoje własne przeżycia i umieścił w Brunie; replikantka staje się tyleż alter ego swojego pamięciarza, ile lalką, marionetką). Husky na pozór nieprzystępna, odstraszająca i zimna, wewnątrz jest bardzo kobieca, delikatna, potrzebująca ciepła i miłości. Wyczuje to chyba Omaajczyk (obcy) Maio, który pewnego dnia wkroczy w jej życie, przynosząc zadziwiającą odmianę. Bystry umysł Bruny poszukuje porządku w chaosie świata – replikantka wybiera puzzle przedstawiające kosmos. Układanie kolejnych fragmentów to poniekąd scalanie i utrwalanie własnego życia. Nieustanne odliczanie – Bruna powtarza jak mantrę potencjalną datę swojej śmierci – paradoksalnie związuje ją jeszcze bardziej z pragnieniem życia i przyczynia się do ocalenia kruchej psychiki o skłonnościach depresyjnych i autodestrukcyjnych.
Rosa Montero nieustannie oscyluje wokół rozważań na temat pamięci, wspomnień i ich roli w konstytuowaniu tożsamości. Niepokojące zda się napomknięcie przez narratora Łez w deszczu o praktykach wymazywania pamięci przez wielu mieszkańców Stanów Zjednoczonych Ziemi. Powoli przeradza się to w nałóg, przymus usuwania niewygodnych treści z własnego życia – autocenzura może jednak wymknąć się spod kontroli… Kiedy Nopal mówi Brunie, że pamięć jest podstawą naszej tożsamości [s. 78], ona ostro odcina się od tego poglądu, stwierdzając: Nie jestem swoją pamięcią. Co więcej, wiem, że jest fałszywa. Ja to moje czyny i moje dni. [s. 78] Wzrastająca samoświadomość replikantki wprowadza wiele zamieszania w konstrukcji postaci. Z jednej strony im więcej wie o sobie i o swoim pochodzeniu, tym szybciej wzrastają lęk i zgroza. Ale z drugiej strony – Bruna nie poddaje się, walczy o tożsamość i autonomię, zrzucając piętno wyprodukowanego taśmowo robota, zmultiplikowanej maszyny, podróbki człowieka. Atakującą ją w chwilach zwątpienia i napadach smutku pustkę zapełnia autentycznymi wspomnieniami – wspólnymi chwilami, okruchami dnia, uśmiechem i łzami dzielonymi przede wszystkim z Merlinem, a w dalszej kolejności z Yiannisem, Nopalem, Lizardem i Maio. To istoty, które spotyka po „widmowym tańcu” (czyli momencie, gdy przed replikantem odsłania się prawda, że nie jest człowiekiem, a androidem), stają się jej wspomnieniami i one współkształtują jej osobowość, tym samym konstytuując tożsamość Bruny.
Ciekawą postacią, chociaż epizodyczną, jest Natvel – na pozór androgyniczna istota, tatuażyst(k)a, esencjalist(k)a, wytwarzający(-a) inną przestrzeń w przestrzeni Madrytu 2109 roku. Natvel pomaga zabłąkanym odnaleźć siebie. Uwalnia, wyzwala i ułatwia odnalezienie swojego miejsca we Wszechświecie.
Łzy w deszczu. Wszystko minie i wszystko szybko ulegnie zapomnieniu. Nawet ból. [s. 208]
Ból. To łączy praktycznie wszystkich bohaterów powieści Montero. Częściowo związany jest on z odejściem bliskich osób, w dużej jednak mierze wynika z niemożności przystosowania się do świata, z niechęci wobec zastanej rzeczywistości, której bliżej do koszmaru. Niezrozumienie i niedopasowanie implikuje inność. Inność wywołuje pogardę i strach. Inność-odrzucenie (a niekiedy inność-wykluczenie) wytwarza ból. A może to właśnie cierpienie i ból warunkują życie? Innymi słowy, zdolność do cierpienia i przeżywania bólu, do pewnego stopnia (albo całkowicie?) decyduje o tym, kim jesteśmy, i że w ogóle istniejemy.
Łzy w deszczu nie są przykładem dystopii (i chyba dlatego zakończenie nieco mnie rozczarowało), brakuje im także trochę do antyutopii. Utwór Montero zdaje się wariacją na temat samotności i zagubienia pojedynczej istoty w nazbyt pospiesznym i bezlitosnym świecie. Bez wątpienia Łzy w deszczu to powieść ciekawie wpisująca się w nurt literatury poświęcony jednostce poszukującej swojej przestrzeni w(e Wszech)świecie.
——————
* Rosa Montero, Łzy w deszczu, przeł. Weronika Ignas-Madej, Muza, Warszawa 2012, s. 60. Wszystkie następne cytaty pochodzą z tego wydania i zostały umiejscowione bezpośrednio w tekście.
** Polski przekład ukazał się stosunkowo szybko. Tłumaczenie jest całkiem dobre, tylko redakcja w niektórych miejscach albo nieświadomie opuściła natrętne powtórzenia (zwłaszcza na początku następujących po sobie zdań), albo tak było w oryginale.
*** Jako dziecko popkultury, konteksty interpretacyjne (mniej lub bardziej umownie związane z literaturą i filmami science fiction czy cyberpunkiem) rozszerzyłabym o, na przykład dwa filmy kinowe Ghost in the Shell, Akirę Katsuhiro Ōtomo, Serial Experiments Lain, Texhnolyze (interesujące mogłoby się okazać także zestawienie z wybranymi elementami Neon Genesis Evangelion) czy film Avalon Mamoru Oshiiego, wprowadzając tym samym akcent „japoński”.
**** Zastanawiające zdają się słowa Myriam Chi (jednej z replikantek, walczącej o prawa dla androidów) skierowane do Bruny Husky: Moim zdaniem zarówno ludzie, jak i repy to chore istoty, wciąż nam się wydaje, że rzeczywistość nie jest doskonała. Dlatego bierzemy narkotyki i instalujemy sobie fałszywe pamięci – próbujemy wydostać się z pułapki naszego życia. Ale zaufaj mi, jedyną metodą rozwiązania problemu jest zaakceptowanie siebie i znalezienie własnego miejsca we Wszechświecie. – Rosa Montero, dz. cyt., s. 53.
Autor: Luiza Stachura
Dość przygnębiające. I zanieczyszczone środowisko, i różnorakie (osaczone) byty, i ideologiczne naciski, i wizja superdoinformowanego społeczeństwa, i koncepcja fałszywej pamięci, i…
W takim świecie, na dobrą sprawę, zaczynamy żyć ; )
Ale, paradoksalnie, wymowa książki nie jest pesymistyczna.
Chyba dlatego to tak przygnębiające. Gdyby to była wizja oparta na czystej fantazji (jeśli istnieje coś takiego), czytelnikowi może by się spodobała, może by go przestraszyła, a tak tkwi w niej jakiś zalążek niepokoju. Bo a nuż się sprawdzi?
Jestem zaskoczona, bo podczas czytania recenzji miałam wrażenie, że wszystko zmierza w jakimś złowrogim kierunku.
Zastanawiające – czy istnieje „czysta fantazja”. Dobry temat. Dziękuję.
A widzisz, Montero zaskakuje ; ) Mnie zakończenie, jakie ona zaproponowała, poniekąd zaskoczyło. To znaczy – przewidywałam, że, w zgodzie ze schematem, właśnie takie będzie, ale gdzieś tam się łudziłam.
Lubię Montero. Wczesniejsze jej książki zawsze w jakis sposób prowokowały do myslenia. Ta ma zupełnie ‚kosmiczną’ tematykę. Pogmatwane chyba mocno i dosc trudne w odbiorze, tak mi się wydaje. Ale mam ją na półce więc… :)
Montero ma coś w swoim pisarstwie, co przyciąga. I wciąga. A to dobrze.
Nie jest pogmatwane – sprawia tylko takie wrażenie, ale całość jest zaprezentowana przejrzyście, o czym się przekonasz, gdy przeczytasz, a że przeczytasz, to pewne (skoro masz na półce) xD Inspirującej lektury!
Scena na dachu z „Blade Runnera” Ridleya Scotta – no,no, fantastyczna inspiracja:) REWELACYJNY Roy Batty i jedna z moich ulubionych scen filmowych ever:)
„I’ve seen things you people wouldn’t believe.
Attack ships on fire off the shoulder of Orion.
I’ve watched C-beams glitter in the dark near the Tennhauser Gate.
all those moments will be lost in time… like tears… in rain…”
„Widziałem rzeczy, w które wy – ludzie – nie dalibyście wiary.
Okręty sunące w ogniu ku ramionom Oriona.
Oglądałem strumienie elektronów, skrzące w wiecznym mroku bramy Tennhausera.
Wszystkie te chwile rozpłyną się w wieczności… niczym łzy… wśród deszczu…”
(moje luźne tłumaczenie)
Skorzystanie ze świata Philipa Dicka to spore ułatwienie, ale z tego co piszesz, książka jest dobra.
W sumie to Scott też skorzystał ze świata Dicka, a na jego bazie stworzył bardzo suwerenny obraz.
Pozdrawiam serdecznie:)
Rafał
Inspiracja fantastyczna, a jakże.
Dziękuję za cytat (i tłumaczenie)!
Montero raczej korzysta ze Scotta, a zatem w książce Montero ewentualne aluzje do Dicka są jednak zapożyczone/wprowadzone poprzez Scotta (przefiltrowane przez interpretację Scotta), co samo w sobie już staje się ciekawą grą. Wariantem. Wariacją (?). Jak labirynt inspiracji, skojarzeń…
Przyjemnego wieczoru!
Wspaniała recenzja, nie oderwałam się do samego końca. Chyba muszę tę książkę przeczytać. Ostatni cytat jaki podałaś w przypisach jest… Niesamowicie prawdziwy. I w dodatku mówiłam dokładnie to samo znajomej osobie. Takie… Dziwne ^^. Ostatnio coś mnie zaczyna ciągnąć do tego typu literatury (już rozglądam się za Phillipem K. Dickiem), więc zaraz się za tą książką rozejrzę.
Dziękuję Ci bardzo. Miło mi niezmiernie(*^^*)
Nie tyle dziwne, ile… prawo serii (o prawie serii ciekawie pisze Montero w Instrukcji, jak ocalić świat) ; )
Mam nadzieję, że książka Montero przyniesie Ci wiele czytelniczej satysfakcji! xD
Ja to nazywam cookies ;). Wiesz, jak przeglądarki śledzą twoje poczynania a potem wyskakują ci różne linki i inne. To takie coś istnieje w życiu i ja mam to nieustannie. Zresztą nie tylko ja :D.
Haha, cookies, no tak xD
Wszędzie czyha na nas wielki podglądacz. Straszne i fascynujące zarazem.
I dziękuję, jutro zamierzam obejrzeć ją (książkę) z bliska i pewnie skończy się na kupnie ;).
Super! ; )
bardzo obszerna recenzja, właściwie to nie tyle recenzja, co rzeczowa analiza utworu. Pozwolę sobie poinformować, ze czuję się mocno zainteresowany. Lubię science fiction, ale szczególnie takie które jest bogate w konteksty i które oferuje więcej poziomów treści niż przeciętna literatura unigatunkowa. Myślę, że ta pozycja trafi na wishlistę ;-)
ps. skojarzenie z Ghost in the Shell też mi się przytrafiło w trakcie lektury powyższego tekstu, ale rzeczywiście mnóstwo nawiązań do Blade runnera sugeruje, że chodzi tu nawet o jakiś rodzaj twórczej kontynuacji dzieła Dicka.
Świetnie – może przeczytasz. Albo Iza. Albo oboje ; )
Chociaż ta książka Montero to dla mnie zaskoczenie – ona nie jest autorką science fiction.
Pole kontekstów można, co jasne, z powodzeniem rozszerzać (albo zawężać). I bardzo dobrze.
Moja znajomość literatury SF jest (delikatnie rzecz ujmując) skromna, więc z chęcią bym się dowiedziała, jak Wy się zapatrujecie na tę książkę właśnie w kontekście literatury science fiction (gdzie by się mieściła, czy potencjał został wykorzystany itd.). Dla mnie Łzy w deszczu to powieść, której akcja nie mogłaby być osadzona współcześnie, bo podjęty przez Montero temat (czy raczej: tematy) zdałby się banalny, oczywisty, wielokrotnie przetworzony. W takiej zaś konwencji – moim zdaniem – pomysł Montero się broni. Jakkolwiek, nie powiem, kuszące jest zestawianie z Łowcą androidów czy utworem Dicka…
„Twórcza kontynuacja” – nie powiedziałabym, że kontynuacja, ale twórcze przetwarzanie.
GITS znasz? Fantastycznie.
na podstawie Twojego opisu, wnioskuję, że jest to jedna z tych powieści, które plasują się w kategorii science fiction nietechnologicznego, tzn. motywy sci fi są bramą i tłem, właściwa treść ma charakter uniwersalny (da się ją dopasować do naszych czasów), ale zarazem – świetnie to ujęłaś! – nie może być osadzona w normalnych warunkach. Tool box gatunku sci fi pozwala na ujawnienie meritum problemu w sposób nieosiągalny w literaturze „klasycznej”. Ekstrapolacje, daleko posunięte przerysowania, tworzenie ściśle określonych warunków progowych (a więc, de facto, produkowanie konstruktów teoretycznych rozbudowanych fabularnie) – to wszystko pozwala przekazać pomysł w taki sposób, że czytelnik się de facto uczy rozwiązania, sam na nie wpada i nie ma wrażenia łopatologii. To oczywiście dotyczy dobrego science fiction. Nie brakuje i takiego, w którym nie wiadomo o co chodzi, poza tym, żeby było głośno ;-)
Oooo, bardzo Ci dziękuję za ten komentarz!
Sądzę, że to świetne dopowiedzenie do książki Montero.
przyjemność po mojej stronie ;-)
; )
Bardzo zaintrygował mnie ten tytuł. Na pewno sięgnę po niego. Tym bardziej, że porusza tematy mi bliskie. „Bez wątpienia Łzy w deszczu to powieść ciekawie wpisująca się w nurt literatury poświęcony jednostce poszukującej swojej przestrzeni w(e Wszech)świecie” – czyli coś dla mnie;)
I oby przypadła Ci do gustu powieść Montero ; )
Dopiero na jesieni zapewne uda mi się sięgnąć po ten tytuł, ale na pewno przeczytam.
P.S.: Ciebie Luizo to tylko chwalić ile ostatnio czytasz powieści;)
Nie spieszy się – każda książka ma swój czas ; )
A Ty teraz pewnie piszesz.
W sensie, że dużo? Nie. Nie więcej niż zwykle, nawet bym powiedziała, że mniej. Ale to dlatego, że nie mogę się skupić.
Ostatnio piszę wręcz bardzo dużo. Niestety w lipcu miałam mało czasu i ochoty… na czytanie literatury. No, ale już prawie skompletowałam listę powieści autorów amerykańskich, których teraz zamierzam wziąć pod lupę;)
To świetnie – i że dużo piszesz, i że już jesteś blisko skompletowania listy xD
Aktywnie i kreatywnie – to podstawa ; )
Czytałam ją w ostatnich dniach. Na początku trochę długo się wciągałam,ale ogółem podobała mi się ta powieść. Pozdrawiam.
Cieszę się : ) Rosa Montero to ciekawa pisarka.
Pozdrowienia!