„Pod oknem znów zakwitnął krzew róży.”* „Tabu” Tima K. Mukki

Milka, chodź, nazbieramy kwiatów. Albo pójdziemy na ryby.**

Milka Sierkkiniemi, centralna postać Tabu, po przeszło dwudziestu latach wspomina swoją pierwszą inicjację w dorosłość. Nie miała jeszcze czternastu lat, gdy jeden z mieszkańców rodzinnej wioski zawrócił jej w głowie na tyle skutecznie, że oddała się mu bez większych zastrzeżeń. Ojanen, bo tak się nazywał młody mężczyzna, przezywany przez miejscowych Chrystem (od imienia Chrystian), pomagał w pracach polowych matce Milki, Annie. Ojciec głównej bohaterki zmarł, nic więc dziwnego, że niemająca jeszcze czterdziestu lat Anna z czasem zakochuje się w urokliwym Chryście. Naówczas nie zdawała sobie sprawy, że jej córka wyznała już swą bezgraniczną miłość mężczyźnie. Ba! zaszła z nim w ciążę. Ale gdzieś na horyzoncie pojawia się niewyraźna z początku postać ponad sześćdziesięcioletniego organisty Malmströma. Jego rola będzie (okrutnie) przewrotna. Szydercza. Los każe zuchwałych – zsyła na nich albo szaleństwo, albo…

Jakie dziwne jest to życie ludzkie! Chcesz postąpić dobrze, a okazuje się, że to właśnie źle. Czasem jakiś okruch szczęścia ci się trafi, choć zgoła niespodzianie. Ale los szybko go z powrotem zabiera…***

Tabu wydane zostało w 1965 roku. Timo Kustaa Mukka (1944-1973), fiński pisarz, który debiutował powieścią Ziemia jest grzeszną pieśnią (1964), kolejny raz jako główną bohaterkę wybiera dojrzewającą dziewczyn(k)ę. Tym razem jednak komplikuje nieco odbiór powieściowej rzeczywistości – Milka przygląda się przestrzeni z podwójnej perspektywy: siebie-niespełna czternastolatki oraz siebie-dorosłej kobiety. Dziewczyna już na wstępie, w pierwszych swych słowach wypowiedzianych w powieści wyrzeka się… Chrysta, chociaż pod koniec większości rozdziałów zwykle zwraca się do niego z krótką prośbą o wysłuchanie i opiekę. Ale którego Chrysta ma tak naprawdę na myśli, gdy rozpoczyna swoje modły-swego rodzaju inkantacje? W przypadku Milki (jej matki również) gest przyjęcia i odrzucenia dotyczy nie tylko miłości do mężczyzny, ale i sfery religijnej. Warto zauważyć, że jej niby-modlitwa-swoisty list dzieli się wewnętrznie na paralelne obrazy: „tam i wtedy” oraz „tu i teraz”. Wpierw Milka opisuje swój stan ducha sprzed dwudziestu lat, gdy jeszcze była dzieckiem, mało świadomym, jakkolwiek intuicyjnie wyczuwającym świat; później zaś kontrastuje ówczesny ogląd rzeczywistości z bliżej niedookreślonym „teraz”. To, w jaki sposób potoczyły się jej losy, zostało przed odbiorcą zakryte.

Mukka, chociaż posługuje się językiem prostym i klarownym, bazuje na dwuznacznościach, piętrzy niejasności. Pozornie przejrzysta narracja maskuje wiele niedopowiedzeń, pustych miejsc. Zdaje się, że im mniej metafor i lingwistycznych gier, tym większa szyfracja znaczeń – każde słowo można od-czytać, interpretować na wiele sposobów, jakkolwiek niekoniecznie ten najwłaściwszy (o ile taki istnieje).****

Dziwne jest, Miluniu, ludzkie serce. Kiedy sądzisz, że jest już nasycone, łaknie ciągle i ciągle nie ma dosyć.*****

Króciutki utwór (minipowieść, dłuższe opowiadanie, retrospektywy obrazek…) Mukki jest zapisem narastającego zwątpienia, pogłębiającej się rozpaczy, które stopniowo pochłaniają każdą cząsteczkę umysłu i ciała, a przede wszystkim duszy. Melancholijne, niepokojące Tabu to uchwycenie nieustannych prób przełamywania mentalności zamkniętej społeczności; to stopniowe, bezszelestne podważanie, rewidowanie i ironiczne podsumowanie obnażonych niezgodności, nieścisłości między tym, co głoszone publicznie-oficjalnie, a tym, co czynione na co dzień. Eksploruje Mukka zarówno w Tabu, jak i w Ziemia jest grzeszną pieśnią tereny przygraniczne – między akceptacją społeczną a odrzuceniem, czyli pomiędzy udawaniem, wpasowaniem się w rolę a przełamaniem konwenansów, by w następnym ruchu dokonać uwolnienia indywidualności, wyzwolenia osobowości.

Człowiek jest dzieckiem, Miluniu, aż do śmierci… Nie zmądrzeje ani się nie zmieni. Wicher wieje… czarna rozpacz ścina człowieka, jak wiatr ścina kwiaty na krzewach… i niepotrzebne rozrzuca… nie ma ratunku, nie ma zmiłowania dla nieszczęsnych…******

——————
* Timo K. Mukka, Tabu, przeł. z fińskiego Kazimiera Manowska, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979, s. 64.
** Tamże, s. 20.
*** Tamże, s. 54.
**** Co jasne, analogicznie skonstruowanych utworów można szukać i wśród innych fińskich pisarzy (choćby Havvikko) czy japońskich (zwłaszcza współczesne pisarki: Kawakami, Ogawa).
***** Timo K. Mukka, dz. cyt., s. 55.
****** Tamże, s. 74.

Na marginesie: Tabu doczekało się też ekranizacji, ale jeśli ktoś się zainteresuje, to pewnie i tak znajdzie.

Autor: Luiza Stachura

23 uwagi do wpisu “„Pod oknem znów zakwitnął krzew róży.”* „Tabu” Tima K. Mukki

  1. Już chcę poznać! Twoje pisanie ( wyciszające ten dzisiejszy wiatr) na moje poszukiwania „czegoś nowego”, spadło jak z ( wprawdzie ciężkiego i chmurnego…) nieba! Dzięki!

  2. jak zwykle szukając podtekstów, także nieistniejących, uczepiłem się nazwiska Malmastroma ;-). Pierwsze skojarzenie to maelstrom (potężny wir morski, bardzo często powstający zwłaszcza w powiązaniu z malstromem rozumianym jako prąd morski, regularnie występujący u fińskich wybrzeży). Ale to pewnie moja rozbuchana wyobraźnia ;-)

    swoją drogą, widać, że książeczka ma swoje lata. Zauważyłem już wcześniej, że lubisz chyba doświadczone knigi ;-)

    1. A ciekawe, bardzo ciekawe i cenne skojarzenie – dziękuję!

      „Doświadczone”? Chodzi Ci o datę ich wydania czy o ich… wygląd, czy o jeszcze inny („pozamaterialny”) aspekt? xD”’
      Tabu jest z biblioteki. Bo chociaż w domu mam dużo książek, to wychodzę z założenia, że skoro są moje, to zawsze mogę po nie sięgnąć (co też czynię, bo nie o każdej przeczytanej piszę na blogu), a po biblioteczne tylko wtedy, gdy – co oczywiste – są dostępne _^_’
      Lubię natomiast książki wydane tak do lat 90. XX wieku (tak, na kwaśnym papierze). Mają specyficzny (mikro)klimat (ale żyjątek różnego rodzaju nie mam tu na myśli, haha) – odpowiednią czcionkę (obecnie używane są w większości dla mnie zabójcze i mija kilka bądź kilkanaście stron, zanim się przyzwyczaję @.@), żółto-pomarańczowo-brązowe kartki i przede wszystkim to „coś”, co nieuchwytne w słowach jest ; )

      1. podpisuję się pod wszystkim co napisałaś na temat starych książeczek, choć u nas w ekipie to Iza jest prawdziwym koneserem. Myślę, że jej do szczęścia wystarczyłoby, gdyby zamknąć ją w odpowiednio dużej bibliotece ze starymi wolumenami i dostarczać od czasu do czasu jedzenie… ;-)

      2. podpisuję się pod wszystkim co napisałaś na temat starych książeczek, choć u nas w ekipie to Iza jest prawdziwym koneserem. Myślę, że jej do szczęścia wystarczyłoby, gdyby zamknąć ją w odpowiednio dużej bibliotece ze starymi wolumenami i dostarczać od czasu do czasu jedzenie… ;-)

        w sprawie doświadczenia – oczywiście chodzi o datę wydania i ilość rąk i oczu, przez które przeszły w toku swojego życia ;-D

        1. Hehe, Iza wie, co najlepsze ; )
          Data wydania – tak. Ilość rąk – nie, niekoniecznie. Najgorzej jest z wydaniami relatywnie nowymi (po roku 2000), bo są one zwykle wybrudzone i pooblewane nie-wnikam-czym, i to już na pierwszej stronie (@.@).
          Ilość oczu – tak. Zawsze mnie interesuje, kto, kiedy i dlaczego sięgnął po tę czy inną książkę.

          1. użytkownicy starej daty o książki dbali znacznie bardziej, bo i książka była cenniejszym dobrem. Sam się łapię na tym, że nowe książki (których stosy się piętrzą w mieszkaniu w celach recenzenckich) traktuję niemal jak opał. To efekt przybytku i nadbytku książkowego ;-0

          2. To u mnie inaczej – dla mnie to bardzo cenne dobro xD’
            Zwłaszcza ta wybitniejszo-ambitniejsza literatura. I mam taki nawyk oprawiania, a czasami i podklejania książek (nie tylko) bibliotecznych _^_;

            Niemal jak opał? Jak możesz ; )
            Nie no, ja tak traktuje tylko podręczniki szkolne. Chociaż one teraz są tak wydane, że nawet do palenia w piecu się nie nadają, już o makulaturze nie wspominając (o.O).

          3. nie jestem dumny z tego podejścia, ale z drugiej strony, moje tzw. recenzowanie często prowadzi mnie w takie rejony, tzn. takie książki się czytuje, że nie sposób nie myśleć o nich jak o makulaturze. Nuda, odtwórczość, banał i parę deko papieru…

          4. Wiem. Rozumiem. Zwłaszcza wtedy, gdy sama trafiam na gnioty. Bo że obecna literatura jest – delikatnie mówiąc – w ogóle przeciętna, nijaka, schematyczna, to jasne. Ale coraz częściej atakują z każdej strony gnioty. Wydawnictwa je promują tak mocno, że aż się dziwię, czemu przeznaczyli tyle pieniędzy na opublikowanie wyrobu literaturopodobnego, a nie woleli wznowić jakąś pozycję z tzw. (autentycznie) dobrej literatury (o.O).

          5. w Polsce to już w ogóle jest dramat. Każdy niemal wydawca woli zakupić badziewie zza oceanu niż opublikować coś rodzimego. Czytuję czasami książki tak mierne, tak kiepskie, że aż boli… a jednocześnie znam ludzi, którzy pisząc lepiej i ciekawiej za cholerę nie są w stanie dobić się do wydawców. Dlaczego? Bo nie mają metki „amerykański superbestseller”. Strzelamy sobie w kolano. Niestety…

          6. Nie wiem, dlaczego w polskich wydawnictwach panuje przekonanie, że skoro amerykańskie, to lepiej się sprzeda. Większości z tych książek nie można przeczytać bez bólu i zgrzytu.
            Tak, strzelamy sobie w kolano…
            Heh.

  3. No, no, chyba muszę jednak zajrzeć do tej lit. fińskiej, i to już szybko. Co kolejna Twoja recenzja i następna książka to ja w jakiś sposób jestem zaintrygowana.

    1. Koniecznie, koniecznie. Literatura fińska zasługuje na uwagę. Chwilowo sobie przerwę zrobiłam, bo mam chęć na inną książkę Ishiguro, ale wrócę do fińskiej literatury niedługo.

      1. „Tabu” na pewno przeczytam niebawem, a bliżej tej literaturze to przyjrzę się zapewne dopiero na jesieni.
        A Ty widzę, że czytasz jak Na-tchniona:-)

  4. A przyłączając się do Twojej dyskusji z Onibe, niestety tak to już u nas jest, zamiast tworzyć „marki” z naszych zdolnych pisarzy i ich promować (bo nie oszukujmy się – dziś od tego zależy być lub nie być na tych wodach) to stawia się na 100% zysk – czyli bestsellery made in USA. Rozumiem, że kasa jest ważna, ale w ten sposób nasi wydawcy podkopują swoich /naszych, szkoda…

  5. To jeszcze ja tylko dorzucę się swoim ja…
    Baaa, dobra książka nie starzeje się i podobne mam odczucia – kontrast na pożółkłej (szarej) celulozie jest przyjemniejszy dla oka. Lepiej się czyta – pomijając argumenty „sentymentalne”. Poza tym Luzio technika druku – też ważna rzecz w kontekście książek sprzed 70/80′. Elektroniczny skład dał duże możliwości i wygodę (czas), ale wydawcy z tego nie skorzystali. Tak w ogóle to niektóre „czytelnikowskie” lub „piwowskie” egzemplarze są nie do „pobicia”, mimo upływu czasu i pewnej ułomności fizycznej cieszą mnie do dziś. Zresztą od pewnego czasu planuje kilka egzemplarzy opatulić w okładkę profesjonalną, bo wiem, że w wolnej Polsce nie wydadzą już tych tytułów. Osobną sprawą są tłumaczenia (ich jakość) – w wielu przypadkach lepsze niż obecne.

    A co do polityki wydawniczej. Cóż, można wydać i zarobić na 3 „selerach”, a później wydać coś mniej „popularnego/pospolitego”. Takich działań nie ma, bo niby dlaczego ma to się zmienić skoro wszystko i tak się kręci? Mała grupa nic nie zmieni… Zresztą teraz jak wchodzi cyfrowa książka, to lepiej już nie będzie…

    Od AMERYKAŃSKIEJ prozy proszę się odczepić. Fakt, maja teraz kryzys, ale byli/są tacy pisarze jak Faulkner, Capote, Hemingway, McCarthy, Melivlle, London, Salinger, Poe, Bierce, Twain…. można wymieniać… i wszyscy oni też są made in USA – tak dla przypomnienia ;)

    1. Oj, tak. Niektóre książki Czytelnika, PIW-u, ale też i innych, często dziś nieistniejących wydawnictw, są „nie do pobicia”/”nie do przebicia”. Introligatorów coraz mniej w Polsce – ich masz na myśli, mówiąc/pisząc o oprawie?
      Wznowień wielu dobrych/świetnych/wartościowych książek – brak. Ogólnie tendencja spadkowa, raczej ku modzie i chwilowym kaprysom. I, jak słusznie wspominasz, cyfrowa książka. Ale… czemu od razu tak pesymistycznie? (czy może, o zgrozo, realistycznie?)
      Co do tłumaczenia – pełna zgoda. Dodałabym do tego jeszcze redakcję i korektę tekstów. Standardy zostały obniżone, ale czy naprawdę winę można zrzucić tylko na aspekt finansowy?

      Ależ, Krzysztofie, my nie o takiej literaturze amerykańskiej mówimy. Chodzi o tych autorów „bestsellerów” XXI wieku. Tych niskich lotów. Kryzys to teraz mają praktycznie wszyscy.

Dodaj odpowiedź do Onibe Anuluj pisanie odpowiedzi