Znowu spałem pustym snem.*
Polski wydawca całkiem słusznie określił cztery utwory z tomu Złotowłosa Miki Waltariego (1908-1979) – fińskiego poety, dramatopisarza, autora prozatorskich dzieł powstałych głównie na kanwie historycznych wydarzeń – jako mikropowieści. Mikroświaty Waltariego to dla mnie neurotyczne monologi. Momentami przemieniające się w wypowiedzi (czy też pospiesznie spisane szkice, które zostały odczytane na głos albo odtworzone z taśmy) nie tyle dwoiste-troiste, wielogłosowe, ile schizofreniczne. Rozszczepione. A tematem wystąpienia bohaterów-aktorów jest miłość niemożliwa, nienasycona, niespełniona. Krwawiąca.
(…) w rzeczy samej miłość jest jedynie malutką kropelką nadziei w morzu rozpaczy, które tworzy wokół siebie. Straszne jest kochać, ponieważ zawsze przysparza się innym zła, chociaż nie ma się takiego zamiaru.**
Opowieść o tytułowej Złotowłosej to zapiski z rozpaczliwej podróży w poszukiwaniu akceptacji. Autowiwisekcyjną spowiedź Maire-narratorki uzupełnia panorama społeczna ówczesnych Helsinek, zwłaszcza kwestia kobiet – ich uprzedmiotowienia, zniewolenia i wykorzystania. Bohaterka-narratorka jest owocem przelotnego romansu matki. Piękne, złociste włosy stają się piętnem i przekleństwem dziewczyny. Odrzucona przez ojca (swojego biologicznego ojca nigdy nie poznała – matka nie wyjawiła jego nazwiska) oraz braci, wcześnie dojrzała fizycznie, przyciągająca męskie spojrzenia, Maire pogrąża się stopniowo w ciemności. Z mroku wyrwać może ją, jak sama sądzi, jedynie bezgraniczna, obezwładniająca miłość. I jakby na życzenie kobiety nagle pojawił się Torsti. Ale wraz z nim zaistnieje pewien drażliwy dla Złotowłosej problem. Żona…
Reifikacja kobiety (kobieta jako ciało-przedmiot, który można sprzedać i kupić) pojawi się także w innej odsłonie (odmiennej formie) w drugim utworze – Kobieta z ciemności. Tytułowa bohaterka – jej imienia nie poznamy, jawi się jako okaleczona psychicznie lalka, przypominać będzie nieznacznie pałubę, nieco marionetkę, która chce się wyzwolić – w wyniku bombardowania straciła pamięć (a może jedynie tak mówi?). W mrocznej scenerii (w ciemności zarówno dosłownej, jak i metaforycznej) znajduje ją pewien mężczyzna. Albo ona jego. Początkowo mężczyzna pragnie wyrzucić natrętną kobietę, pozbyć się odpowiedzialności za „dziwną”, bo niepokojącą istotę. Ale z czasem dostrzega w niej… rysy swojej zmarłej żony. Na ile jednak oboje rozświetlą swoje życia, a na ile będą się oszukiwać i łudzić? Kluczową kwestią okaże się odpowiedź na pytanie, kim jest tajemnicza postać – czy istnieje naprawdę, czy tylko przyśniła się którejś ciemnej, samotnej nocy.
Ale słowa się zużywają. Częściej ważniejsze jest, w jaki sposób się coś powie, niż co się powie. Dlatego zakochani wymyślają własny niedorzeczny dialekt, w którym słowa to tylko szyfrowane znaki na oznaczenie czegoś, o czym wiedzą tylko oni dwoje.***
Właściwie we wszystkich mikroobrazach pojawiają się reminiscencje, odpryski z czasów wojny. Najbardziej widoczne są w trzecim utworze, Zapach kaliny, w którym duszne powietrze, przesycone grzechem wypełnia przestrzeń nakreśloną przez skażony psychicznie umysł. Granica między obłędem a zdrowiem zostaje poważnie zachwiana.**** Oto narrator-bohater z początku zdaje się statecznym mężem, opowiadającym przyjezdnej kobiecie historię swojej pierwszej, jeszcze nastoletniej, miłości do dziewczyny o imieniu Marvi. Po wojnie narrator cierpiał na bezsenność i jedyne ukojenie odnalazł w niej-Marvi. W swej opowieści jednak stopniowo przekracza linię graniczną – destabilizuje strukturę fikcjonalności, wchodzi w strumień onirycznych obrazów. Innymi słowy, odbiorca wpada w pułapkę zastawioną przez umysł chory, skrzywiony, i nie wie, czy substytut Marvi, czyli kobieta-słuchaczka, istnieje naprawdę, czy jest wytworem zaburzonej psychiki mężczyzny-opowiadacza, niezbędnym odbiorcą niekończącego się monologu neurotyka. Waltari penetruje ciemne korytarze pożądania, bezgranicznego i szaleńczego posiadania drugiej osoby, aż do całkowitego scalenia, zespolenia, zatracenia konturów. Aż do wchłonięcia. Krwawiącego. Najlepszy – z mojej perspektywy – (niby-)monolog w czterogłosowym chórze.
Dokonana przez fińskiego pisarza konstrukcja demonicznej kobiety jest nad wyraz interesująca i dość dobrze uzupełnia obecne w literaturze wizerunki kobiet o sile niszczycielskiej. Odnajdziemy ją w ostatnim utworze – Pannie van Brooklyn. Narratorem jest pochodzący z jednego ze skandynawskich krajów młody człowiek, a przebywający na studiach w Paryżu. Pogłębiające się zwątpienie i fala rezygnacji popychają go w krótką podróż-wypoczynek do Carnac, gdzie jego uwagę przyciągają z początku tylko menhiry, kromlechy, kamienne posągi. Przeznaczenie chce, by trafił w sidła destrukcyjnej Josefine van Brooklyn, której ojciec niby-naukowiec przyjechał w tamte okolice badać zjawiska natury. Młoda kobieta igra z narratorem-bohaterem, kusi go, zwodzi, powoli prowadzi ku zatracie. Innymi słowy, wciąga w grę, której mężczyzna nie jest w stanie wygrać. Ale… los bywa przewrotny.
Cztery obrazy roztrzaskanego świata niespełnionej miłości elektryzują. Mika Waltari pisze fantastycznie, momentami demonicznie. Podstępnie i bez ostrzeżenia wiedzie swojego odbiorcę, zasłuchanego w opowieść, w głąb labiryntu. Na końcu pozostawia go całkiem samego. Nie. Jednak nie całkiem samego. Jego bohaterowie-opowiadacze też tam są. Snują się niczym duchy. Ale krwawią. Bez końca krwawią słowami.
——————
* Mika Waltari, Zapach kaliny, [w:] tegoż, Złotowłosa, przeł. Joanna Trzcińska-Mejor, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1998, s. 179.
** Tamże, s. 144.
*** Tamże, s. 146.
**** Dobrym kontekstem do interpretacji jest życiorys Waltariego. Narrator-bohater zdaje się co najmniej alter ego fińskiego pisarza.
Autor: Luiza Stachura
Widzę, że nieźle wzięłaś się za Skandynawów! Recenzja naprawdę zachęca do lektury, tytuł wydaje się być dla mnie bardzo interesujący. A zakończenie: „Mika Waltari pisze fantastycznie, momentami demonicznie. Podstępnie i bez ostrzeżenia wiedzie swojego odbiorcę, zasłuchanego w opowieść, w głąb labiryntu. Na końcu pozostawia go całkiem samego. Nie. Jednak nie całkiem samego. Jego bohaterowie-opowiadacze też tam są. Snują się niczym duchy. Ale krwawią. Bez końca krwawią słowami.” – świetne. PozdrawiaM
Czy ja wiem ; ) Mam jeszcze z biblioteki trzy książki fińskich pisarzy, więc pewnie i o nich coś w bliższym (nie zaś dalszym) czasie napiszę – na własne potrzeby, coby zmusić się do głębszego wejścia w dzieła literackie fińskich twórców. Ale to też jest tak, że szukam w literaturze fińskiej tego, co odnalazłam w Złotowłosej. Takiego pisarstwa niejednoznacznego, surowego, krystalicznego, elektryzującego (itd. określenia mogę mnożyć, ale one – zdaje się – pozostaną zbyt ogólnikowe i będą wymagały do-określeń, a później kolejnych dookreśleń…). Dziękuję.
Szukaj więc tych niejednoznaczności, surowości, etc. A ja z chęcią zobaczę co jeszcze odnajdziesz w literaturze fińskiej;-)
PozdrawiaM
no proszę… Waltariego czytałem, mam nawet parę jego książek (z „Egipcjaninem Sinuhe” na czele). Nawet nie spodziewałem się, że poza światem egipto-rzymskim interesowały go jeszcze takie tematy… To interesujące dla mnie odkrycie, za które niniejszym dziękuję ;-)
i dopisuję się do przedmówczyni: bardzo zgrabne zakończenie ;-)
O, widzisz – znasz go, to dobrze. A ja się długo zastanawiam, którą jego książkę wybrać, by rozpocząć literacką przygodę z jego przestrzenią. I zdecydowałam, że jednak opowiadania – jako forma „bezpieczniejsza”. Polecasz jego powieści? ; )
Haha, dziękuję.
trudno powiedzieć… nie pamiętam ;-). Ale kojarzę go pozytywnie, facet ma wiedzę i potrafi zarysować klimat. Zresztą, pośród egiptofilów jest chyba jakimś autorytetem, może niekoniecznie akademickim, ale literackim z pewnością ;-)
Hehe, rozumiem xD’
Tak sobie czytam Twojego bloga i dziękuję Ci za wpis
oraz zapraszam także do moich recenzji książek na stronę
http://dodeski.pl
Gorąco polecam :)
PS. Zapraszam także do wpisu gościnnego oraz zapis do newslettera.