„Czas jest jak rzeka”.* Na marginesie „Miasteczka Hibiskus” Gu Hua

Najcenniejsze w świecie są związki między ludźmi. Jak się zrobi pierwszy krok, nie ma co się martwić o następne. Gdy zrobi się początek, potem samo pójdzie. [s. 210]

Krytycznych czy częściowo krytycznych wydań dalekowschodniej literatury w Polsce nie posiadamy, niestety, wiele. Bardzo często substytutem obszerniejszych komentarzy historycznoliterackich staje się posłowie (i) albo jedynie przypisy. W XXI wieku omówienie krytyczne dalekowschodnich dzieł występuje właściwie jedynie w publikacjach stricte naukowych (najczęściej operujących językiem hermetycznym), po które sięgają zazwyczaj filolodzy, studenci i co bardziej dociekliwi czytelnicy, nierzadko zainteresowani konkretnym tematem. Ale jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia tłumacze solidnie i rzetelnie informowali odbiorcę o wielu przydatnych podczas czytania kontekstach, nie tylko literackich, ale i: biograficznym, historycznym, społecznym, kulturowym czy językowym. Egzemplifikacją niech będzie Miasteczko Hibiskus – świetne przypisy i doskonałe posłowie Bogdana Góralczyka ułatwiają recepcję powieści (skądinąd realistycznej, a zatem konteksty są niezbędne) Gu Hua.

Autor Miasteczka Hibiskus urodził się w 1942 roku, w wieku dwudziestu lat rozpoczął swoją przygodę z pisarstwem, jakkolwiek z perspektywy czasu zaczął wstydzić się wczesnej literackiej twórczości. Natomiast zarówno pisarz, jak i krytycy oraz odbiorcy cenią dzieła Gu z lat 80. XX wieku. W 1981 roku opublikowano Miasteczko Hibiskus, które przyniosło autorowi sławę i rok później prestiżową Nagrodę imienia Mao Duna (dwudziestowiecznego pisarza); książka doczekała się również ekranizacji. Kanwą Miasteczka Hibiskus były autentyczne losy kobiety uznanej za kułaczkę.

Fabuła utworu chińskiego pisarza obejmuje lata powojenne, urywając się w 1979 roku. Właściwa akcja rozgrywa się jednak dopiero od 1963 roku. Czasy rządów Mao Zedonga, kolejne kampanie zwalczania „demonów” i „wywabiania węży z ukrycia”, powstanie Czerwonej Gwardii (Hunwejbinów), proces tak zwanej „Bandy Czworga” – przede wszystkim te wydarzenia stanowią główną treść, a nie tło – jak mogłoby się pozornie wydawać – powieści Gu. Wszelkie zmiany i odchylenia w kursie polityki Mao determinują życie bohaterów Miasteczka Hibiskus. Z pomocą polskiemu czytelnikowi przychodzi tłumacz, który w przystępny sposób prezentuje w posłowiu krótki rys przemian historyczno-politycznych (od połowy lat 50. XX wieku) w Chinach, a w tekście utworu umieszcza stosowne przypisy.

Ale historia jest nieubłagana. Nie da się jej oszukać jak młodej dziewczyny. Współczesna chińska historia częstokroć uderzała znienacka w tych, którzy się z nią nie zgadzali, a nawet naigrawała się z własnych bohaterów.**

Powieść składa się z czterech części, o(d)znaczających kolejne zawirowania w polityce Komunistycznej Partii Chin: Pejzaż górskiego miasteczka (1963), Mieszkańcy górskiego miasteczka (1964), Ludzie i demony (1969) oraz Wiosenny nastrój (1979). Gu Hua na przykładzie Hu Yuyin, pięknej, młodej i zaradnej dziewczyny, oraz kilku innych bohaterów, między innymi zwariowanego Qin Shutiana, „żołnierza z północy” Gu Yanshana, Li Mangenga czy wreszcie żądnej władzy, posłuchu i uwielbienia Li Guoxiang, prezentuje różne typy osobowości (od bezkompromisowych, poprzez oportunistów, aż do bezwzględnych) postawy i formy (choćby „patrzenie na świat po pijanemu”) zachowań oraz moralności, wytworzonych w trudnych czasach licznych kampanii, denuncjacji i nieustannego szpiegowania. Miasteczko Hibiskus staje się swego rodzaju pars pro toto Chin – w nim, jak w soczewce, skupiają się rezultaty wdrażania dyrektyw i zaleceń Mao. Innymi słowy, autor wybiera fragment chińskiej przestrzeni, by zaprezentować to, co działo się w całym kraju, ale – co jasne – w różnym stopniu natężenia.

Siła powieści Gu Hua tkwi w niezwykłej obrazowości, plastyczności opisu chińskich realiów drugiej połowy XX stulecia. Narrator – jeden z Chińczyków, jeden z gromady – nie do końca wszystkowiedzący, niejednokrotnie antycypuje wydarzenia, sięga też po liczne reminiscencyjne obrazy, rozszerzając czytelniczy ogląd, zarówno na życie bohaterów, jak i chińską (czaso)przestrzeń. Miasteczko Hibiskus jest nie tylko świadectwem wpływu rządów Mao na poszczególne chińskie społeczności, ale (w szerszej perspektywie) ukazuje mechanizmy władzy, zależności i kapryśności losu: raz jest się prześladującym, raz – ofiarą.

Bohaterowie – niczym aktorzy na scenie – rozliczani są z każdego, nawet drobnego, gestu. Teatralizacja przestrzeni konotuje wrażenie odrealnienia, fikcyjności, czego zapowiedź otrzymujemy już w pierwszym rozdziale o tytule Rzut oka na scenerię. To, co zdaje się nam dzisiaj koszmarem, było rzeczywistością. I o tym nie wolno zapomnieć.

——————
* Gu Hua, Miasteczko Hibiskus, przeł. z chińskiego i posłowiem opatrzył Bogdan Góralczyk, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 227.
** Tamże, s. 151.

Autor: Luiza Stachura

16 uwag do wpisu “„Czas jest jak rzeka”.* Na marginesie „Miasteczka Hibiskus” Gu Hua

  1. „…jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia tłumacze solidnie i rzetelnie informowali odbiorcę o wielu przydatnych podczas czytania kontekstach…” Święta racja! Dzisiaj to bardzo rzadko spotykane zjawisko. Właśnie wypożyczyłam „Jestem kotem” Natsuko Soseki i właśnie w niej taka dogodność jest, bo wydana daaawno, jeszcze kiedy myślało się o czytelniku- dyletancie, który może nie mieć pojęcia o literaturze japońskiej, zwłaszcza z przełomu XIX i XX wieku.

    1. Niestety. Ale może znowu karta się odwróci ; )

      O, świetny wybór! Jestem kotem to jedna z najlepszych japońskich książek, które zostały w Polsce wydane xD Mam nadzieję, że napiszesz o niej na blogu xD

      Pozdrawiam!

      1. Napiszę o swoich wrażeniach, bo tak merytorycznie jak ty nie potrafię, nie dysponuję odpowiednią wiedzą! Książka z biblioteki, więc nie będę mogła jej odkładać w nieskończoność.

  2. O dziwo nie znam tej książki, mimo, że promuje kulturę chińską w polsce od 16lat :) w każdym razie to, co pozwoliło mi się zapoznać z ową książką, przywodzi mi na myśl inną książkę „Nazywam się numer cztery”- Ting-Xing Ye.
    Ci co wiedzą o co chodzi, napewno potwierdzą moje „mysli” ….

    1. Hehe, polscy tłumacze i polskie wydawnictwa potrafią zaskoczyć ; )
      Zdałaby się jednak jakaś bardziej kompletna bibliografia dalekowschodnich dzieł wydanych w Polsce.

      Od 16 lat? To świetnie xD

      Hm, Nazywam się numer cztery nie czytałam, jakkolwiek wiem od dłuższego czasu o polskim przekładzie. Ale może ktoś czytał obie książki i się podzieli spostrzeżeniami.

      Pozdrawiam!

  3. Może jest gdzieś ktoś, kto zapisuje recenzje na książkowych marginesach. I zrecenzowane wydania zwraca bibliotekom.

    Brak przypisów często zasmuca, ale… czasem potęguje głód wiedzy, który może prowadzić do poszukiwań, a poszukiwania mogą doprowadzać do odkryć… ;)
    Oczywistość :)

    1. Są tacy ludzie. Pamiętam, że jak jeszcze nie miałam na własność <Martwych dusz Gogola, a wypożyczyłam je z biblioteki, to w książce było sporo ciekawych zapisków ; )

      Mnie często czasu nie starcza na szukanie i zazwyczaj odkładam to na „później”, dlatego lubię przypisy. Wiem, jestem wygodna xD

      A tam, o oczywistościach tez trzeba mówić.

  4. jejku… Ty narzekasz na brak opracowań krytycznych w czasach, kiedy już nawet błędy merytoryczne, gramatyczne, ortograficzne i wszelkie inne są przypadłością tak powszechną, że wręcz niedostrzegalną. Jak doczekamy się – o ile doczekamy się – redaktorów, edytorów, tłumaczy itd z prawdziwego zdarzenia, to wtedy walczmy o krytyczną oprawę, bo to o czym piszesz jest takim luksusem, że w dzisiejszym świecie wręcz nieosiągalnym, niegodnym marzeń nawet ;-)

    oczywiście nie muszę pisać, że polemizuję w ramach gry pod tytułem advocatus diaboli – bardzo, ale to bardzo tęsknię za książką w ujęciu kompleksowym: nie tylko fajnie napisaną, ale i dobrze wydaną (pod każdym względem).

    1. Narzekam xD A jak! Ktoś musi ; )
      Na błędy merytoryczne/in. też narzekałam – jakoś we wczesnych tekstach na blogu, później mnie to znudziło ; )

      Hehe, się domyśliłam, że takie stanowisko Onibe ; )
      Chyba większość czytelników tęskni za takimi wydaniami. Może wydawcy nas usłyszą (przeczytają)?

      Nadużywam zaimków. Znowu _^_

      1. wydaje mi się, że wydawcy robią dobry interes bez czytelników. Skoro i tak pewnie ok 75% książek kupuje się by leżały na półce, to po co w nie inwestować? Prawdziwy czytelnik jest wrogiem wydawnictw, przeszkadza im w wygodnym życiu ;-)

      2. Tak, wiem, ale… to pesymistyczna wizja xP a tu trzeba z optymizmem patrzyć na rodzimych wydawców, chociaż… tak, czasami bardzo trudno ; )

        Haha, ostatnie zdanie jest świetne xD’

  5. Luizo, przeczytałem z wielkim zainteresowaniem i przyjemnością. Bardzo dziękuję. Do tego kolejne, ciekawe tropy dla mnie (z komentarzy): “Nazywam się numer cztery” oraz „Jestem kotem”.
    Serdeczności, dobrego dnia,
    K.

    1. Cieszę się niezmiernie.
      Jestem kotem Natsumego mogę polecić z czystym sumieniem, bo znam (na marginesie dodam – warte uwagi jest także Sedno rzeczy tego autora).
      Podejrzewam, że Nazywam się numer cztery jest nie mniej zajmującą książką niż np. Miasteczko Hibiskus. Jeśli przeczytasz Nazywam się…, to mam nadzieję, że podzielisz się spostrzeżeniami (tak samo w przypadku książki Natsumego).

      Dziękuję i życzę udanego popołudnia!

Dodaj odpowiedź do paul xiao long Anuluj pisanie odpowiedzi