Tytuł (w połączeniu z okładką polskiego wydania) jest, trzeba przyznać, chwytliwy. Przyciąga mimowolnie spojrzenia. Rozwiejmy wątpliwości od razu. W utworze Mian Mian (ur. 1970), szanghajskiej pisarki, znajdziemy stwierdzenie, jakoby pandy „uprawiały seks dwa razy w roku”. Następnie dowiemy się, że w Szanghaju przełomu XX i XXI wieku szaleje wirus (rozpatrywany, co jasne, przede wszystkim metaforycznie) o nazwie „panda sex”…
Tyle tytuł. Kto zechce, kto się skusi, ten może próbować zagłębić się w szczegóły. Gorzej, jeśli rzeczywiście zapragnie dowiedzieć się więcej, bo zatonie w morzu metafor, które, niestety, nie są niczym więcej, niż wytartymi frazesami, pustymi (semantycznie) skorupami po słowach (Słowach). I taka jest Panda Sex* (2004) – łudzi, obiecuje, ale w efekcie niewiele oferuje i ofiaruje swoim odbiorcom.
Rozpoczyna się od pogrzebu Żuczka (jednego z bohaterów Cukiereczków – chronologicznie wcześniejszej książki Mian Mian). Pochówek jest pretekstem. Temat przewodni to pustka życia, bezsens, nijakość, beznadzieja – tak już było w Cukiereczkach, tak jest w Panda Sex. Jak się wydaje, młodzi ludzie, trawiący bezsensownie bezsenne noce na jałowych „rozmowach” (rozmówkach, wymianie słów, nie zaś komunikacji prawdziwej – metafory, pojawiające się w ich wypowiedziach, stają się substytutami uczuć i emocji), na przygodnym seksie, piciu alkoholu i zażywaniu narkotyków, pogrążeni w otchłani przygnębienia, odzwierciedlają młodych (en bloc) dzisiejszego świata. Nie zagłębiajmy się w szczegóły, pomińmy detale – taki właśnie, z grubsza rzecz ujmując, odnajdziemy obraz młodych ludzi we współczesnej, najnowszej literaturze.
Od początku odbiorca ma do czynienia ze swoistym aktem tworzenia, gestem kreacyjnym. Mian Mian powołuje bohaterów do życia za pomocą niby-słowa sprawczego (choćby: „Nazwijmy go Aktorem”). I tacy też są jej bohaterowie. Zlepieni ze słów i słówek. Ot, słowne twory (niczym zombie) wędrujące nocami po Szanghaju. Uwięzieni w wiecznym tu i teraz. W Panda Sex dominuje czas teraźniejszy, co teoretycznie wpływać powinno na dynamiczność akcji – teoretycznie, bo praktycznie tak nie jest, niestety. To czas teraźniejszy rozkłada akcenty, przydziela role. A słowo „rola” nie jest przypadkowym wyrazem…
Ciekawym pomysłem Mian Mian jest osobliwa teatralizacja Panda Sex, teatralizacja, która uwidocznia się najpełniej na płaszczyźnie „dialogowej”. Wszelkie komentarze od narratora stają się quasi-didaskaliami. Warto zwrócić uwagę zarówno na sposób konstrukcji oraz zapisu dialogów, jak i na treść wypowiedzi bohaterów. Postacie Panda Sex bowiem mówią wiele, wylewają z siebie potoki słów, okraszone mnóstwem, tak – powtórzę: metaforycznych zwrotów, porównań, metonimii. Manieryczność wypowiedzi bohaterów obnaża niezwykle irytującą sztuczność, deprecjonującą prawdziwe (żywe) uczucia i myśli. Innymi słowy, odczucia i wrażenia wypowiadane (wysławiane, wyartykułowane) przez marnych aktorów brzmią fałszywie, pusto – jak deklamowanie wiersza bez polotu, bez natchnienia, bez wizji. Bohaterowie wygłaszają absurdalne, nierzeczywiste i teatralne frazy, w tok opowieści wdziera się przemocą patetyczny ton, gra, pozerstwo, udawanie… A może to właśnie jest prawda? Może szczerość wygląda jak sztuczny świat, a wszelka gra pozorów, obłudne uśmiechy i łzy na pokaz zdają się być wiarygodne i rzeczywiste, bo jesteśmy do nich przyzwyczajeni, bo są naszą codziennością?
Utwór Mian Mian przywodzi na myśl tyleż sztukę teatralną, ile film amatorski, z całą rozpiętością tego „gatunku”. Wystarczy wspomnieć, że momentami w Panda Sex pojawiają się nagle sceny quasi-przesłuchań, niby-wywiadów, rozmowy quasi-esemesowe – zupełnie jakby bohaterowie wymieniali słowa między sobą tyleż twarzą w twarz, ile poprzez komunikator (a wątpliwej jakości właściwością komunikatorów jest nieodparte wrażenie rozmawiania z samym sobą).
Ludzie w kwiecie wieku szukają miłości i szczęścia, jednakże w ich słowach sporo zwątpienia, rozczarowania, gorzkich refleksji (refleksji spod znaku osób doświadczonych przez życie, zmęczonych, umęczonych, bliskich śmierci). Śmierć jeszcze jednej postaci z Panda Sex staje się kolejną wymówką do rozmów jałowych, bo niby bohaterowie mówią o życiu, niby padają wielkie słowa, takie jak „miłość”, „sztuka”, „mądrość”, „poświęcenie”, ale w efekcie brak rozmowy, brak dialogu, brak porozumienia… Czy to (auto)terapia straconych? Co chce nam pokazać Mian Mian? Obraz rozczarowanych i zagubionych? Ale to już było. W Cukiereczkach. Teraz jest wtórność, powtarzalność, banalizowanie. Mian Mian wyeksploatowała temat. Pora na coś nowego, świeżego, innego.
Może Szanghaj albo notorycznie odmienny stan świadomości, albo jedno i drugie sprawiają, że bohaterowie permanentnie mówią o seksualnych doświadczeniach. Cielesność, zmysłowość, fizyczność i fizjologia spychają na margines intymność, introspekcję, miłość, duszę, serce. Człowiek jest tylko ciałem. Niczym więcej. Pustą skorupą, w której zabrakło ducha. Duch zaś błąka się w metaforycznych sformułowaniach – ulotny, eteryczny, nieco sentymentalny i zbanalizowany.
Przygnębiający świat prezentuje Mian Mian. Niekończąca się zima, ciemność pochłaniająca wszystko. Czy przyjdzie odwilż i zaświeci słońce?
——————
* Pozostawiam tytuł w formie mianownikowej.
Mian Mian, Panda Sex, przeł. Katarzyna Kulpa, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010.
Autor: Luiza Stachura
Podobała mi się powieść „Cukiereczki”. Lubię tego typu formę wypowiedzi młodych pisarzy, nieurokliwą (delikatnie napisane) w słowie i treści, ale po „Panda sex” już nie sięgnęłam. Nie tyle z powodu niepochlebnych opinii (wielu), bo ja lubię czytać takie teksty dla samych tekstów (mniejsza o to dlaczego), a nie tego co niosą lub powinny nieść, ale z powodu emocjonalnego szantażu autorki, która stwierdziła, że popełni samobójstwo, jeśli książka nie zostanie pozytywnie przyjęta przez krytykę i czytelników. No to ja takiego nacisku sobie nie życzę. Ale może kiedyś się złamię, gdy jej to wybaczę i jednak przeczytam.:)
A słyszałam coś o tym stwierdzeniu Mian Mian. Zgadzam się z Tobą i sądzę, że tego samego zdania jest większość czytelników.
„Panda Sex” to, moim zdaniem, próba wykorzystania raz jeszcze tego samego „materiału” – nic nowego, nic odkrywczego, sporo niedosytu i rozczarowania. Jeśli się skusisz kiedyś, to nawet jako ciekawostkę (bo „Cukiereczki” Ci się podobały) warto przeczytać.^^’
Pozdrawiam serdecznie!
Mówisz, że książka przygnębiająca i to do tego kontynuacja… Ale okładka jest przednia. Od razu się zakochałam. I w tytule również, teraz wszędzie pełno historii/żartów o pandach :)
Pozdrawiam!
Nie mam nic przeciwko książkom przygnębiającym – wręcz przeciwnie, ale wpierw musi to być podane w sposób literacko niemal doskonały, świetny, fantastyczny, oryginalny itd. – „Panda Sex” taka nie jest. Chociaż może gdybym nie znała „Cukiereczków”, miałabym nieco odmienne zdanie…
Hehe, wszak panda to jeden z „towarów eksportowych” Chin ; )
Również pozdrawiam serdecznie!^^
„Cukiereczków” nie czytałam, „Panda Sex” mi się podobało. Że powtarzalność, powielanie tematu? Haruki Murakami w swych powieściach też miele na okrągło to samo, a jednak się go czyta, się go lubi, się na niego czeka.
Ja mam taki nawyk, wiesz? Siedzę w autobusie, na dworcu, na schodkach przed teatrem, gdziekolwiek, i gdy usłyszę ciekawe zdanie, oko me zarejestruje ciekawą scenę, od razu chwytam za długopis, kawałek kartki, choćby i bilet, i notuję, spisuję te fragmenty rzeczywistości. Pozornie nie mają one żadnej wartości, w gruncie rzeczy jednak pokazują wycinek istniejącej rzeczywistości, coś o niej mówią, o ludziach, którzy stali się częścią danej sceny, którzy wypowiedzieli takie czy inne zdanie. Czymś takim jest dla mnie „Panda Sex”. Notatkami na starych biletach. Nagraniami z pubów. Przypadkowo ułożonymi na stole zdjęciami. Próbą uchwycenia momentu w migawce.
Cóż, po prostu Mian Mian nie posiada jeszcze (o ile kiedykolwiek go będzie posiadała) takiego warsztatu pisarskiego, który umożliwiłby jej wykorzystanie (sfunkcjonalizowanie itd.) dobrych pomysłów. Innymi słowy, sam pomysł na technikę „filmowania” czy niby-teatralizację to za mało – trzeba to jeszcze mniej bądź bardziej oryginalnie wykorzystać.
Murakami to dobra literatura popularna, dlatego nie chciałabym, żeby dostał Nobla. Nie ma u niego „arcydzielności”, kunsztu literackiego itd. Nie chce być głosem pokolenia (a takie zacięcie widzę u Mian Mian), po prostu opowiada historię. Czy ciągle o tym samym? Hm, poniekąd. Biorąc pod uwagę narratora-głównego bohatera, tak, ale bywają powieści inspirujące – „Hardboiled…” na przykład xD
To pod tym względem (rejestrowania rzeczywistości) lepsze są „Cukiereczki” – jakaś świeżość w nich jest. Może kiedyś będziesz miała okazję przeczytać xD
Dla mnie – za mało pandy w powieści… Panda mogłaby być narratorem w książce Mian Mian ;). A bez „puszczania oka”: podzielam dużą część zdania literii. Kolażowa i „brudnopisowa” forma pasuje do tematu, jest wręcz częścią świata, który w sobie zawiera, ale… „kokietowanie” krytyków i czytelników odbiera opowiadaniu Mian Mian wiarygodność.
Myślę, że „Cukiereczki” są prawdziwsze, uczciwsze – jako „fabularyzowany dokument”.
To nawet nie jest „kolażowa” forma, ale pozostawmy to na marginesie.
Kwestia wyboru – jednym się podoba, innym nie. Oczekiwałam czegoś lepszego i tyle ; )
„Nie chce być głosem pokolenia (a takie zacięcie widzę u Mian Mian), po prostu opowiada historię” – może chce, może nie chce, ale dla wielu Japończyków jest głosem pokolenia, głosem współczesnej Japonii (po niedawnym tsunami i trzęsieniu ziemi zbiór „Wszystkie boże dzieci…” jest masowo przypominany przez Japończyków!).
„Hardboiled…”… Myślę, że na Twój odbiór tej powieści wpływa (baaardzo) język przekładu, który potęguje baśniowość. Może się mylę.
Pozdrawiam :).
Być głosem to dla mnie jednak coś innego, niż chcieć/pragnąć (i robić niemalże wszystko), by być głosem pokolenia. O recepcji Murakamiego w Japonii nie wiem aż tak wiele, więc wolałabym na ten grząski grunt nie wchodzić.
U nas też „koniunkturalnie” przypomina się pisarzy, ale to nie wiąże się z byciem głosem pokolenia (samo sformułowanie „głos pokolenia” powinnam wziąć w nawias ; )).
Hm, charakter przekładu nie ma tu aż tak wiele do rzeczy. Nie o baśniowość (ewentualną baśniowość) mi chodzi, wszak ona bywa dużo lepiej wykorzystywana przez innych pisarzy.
Pozdrawiam serdecznie^^
„To nawet nie jest „kolażowa” forma, ale pozostawmy to na marginesie” – dobrze, pozostawmy (choć moim zdaniem jest to forma kolażowa :))
„Kwestia wyboru – jednym się podoba, innym nie” – otóż to! (nie podejmuję prób przekonywania – wyrażam swoje zdanie)
„Być głosem to dla mnie jednak coś innego, niż chcieć/pragnąć (i robić niemalże wszystko), by być głosem pokolenia” – dla mnie też. Wyrażę się jaśniej: myślę, że polscy czytelnicy i krytycy wręcz mitologizują Murakamiego. Mam wrażenie, że mówimy/piszemy o Murakamim częściej, niż o jego książkach (ten temat był poruszany na tym blogu), i to mnie troszkę śmieszy (to, czyli ta nasza mitologizacja połączona z niewielką wiedzą na jego temat), ale zgadzam się z Literią („Haruki Murakami w swych powieściach też miele na okrągło to samo (…)”), która -zapewne- posłużyła się uogólnieniem.
Dzięki! :)
Nie „jezyk przekładu” a charakter przekładu!
O! To miałem na myśli.
@Paweł
Hehe, jasne, mnie nie przeszkadza – dla Ciebie może to być forma kolażowa ; )
Krytycy raczej o Murakamim nie mówią. A jeśli już, to traktują go jako przykład japońskiej literatury popularnej i tyle. Czytelnicy zaś… wiadomo ; )
Większość pisarzy pisze o tym samym przez cały czas (że pozwolę sobie tak uprościć). Pytanie tylko, na ile ich twórczość jest wtórna i banalna? Oczywiście, to takie generalizowanie – te kwestie najlepiej rozważać przy okazji konkretnego pisarza, nie ograniczając się do „recenzji”, ale wkraczając na teren tekstów krytycznych (a za takim krytycznym myśleniem tęsknię, może kiedyś, może niedługo…).
Pisanie o tym samym nie jest aż takie złe, jeśli nie robi się (między innymi) tego, co Mian Mian. Ona wykorzystała to, co przyniosło sukces, by sprzedać właściwie to samo raz jeszcze, tylko w nieco innej formie (wybacz – za dużo zaimków ; )). Znów uproszczenie z mojej strony, ale nie chcę się nad tym rozwodzić, bo jak dla mnie i „Panda…”, i pisarstwo Mian Mian nie są tego warte, wszakże Mian Mian nie należy do wybitnych pisarek, nie ma powodu do sporu intelektualnego, nie ma pretekstu do rozważań nad kondycją literatury (najwyżej tylko do rozmowy o literaturze popularnej)… Analogicznie z prozą Banany Yoshimoto, Harukiego Murakamiego czy Kima Young-ha. Albo przekonuje, albo nie. Zupełnie inaczej sprawa wygląda z, na przykład Hiromi Kawakami czy Li Yiyun (a one też, bardzo uogólniając, piszą o tym samym)…
Uogólniając – nie przepadam za „Cukiereczkami” i „Panda sex”.
Literia napisała: „Notatkami na starych biletach. Nagraniami z pubów. Przypadkowo ułożonymi na stole zdjęciami. Próbą uchwycenia momentu w migawce.”. I z tym się zgadzam. I tak odbieram formę tej książki. Książki-szkicu/portretu z „quasi-przesłuchań, niby-wywiadów, rozmów quasi-esemesowych”.
„Ona wykorzystała to, co przyniosło sukces, by sprzedać właściwie to samo raz jeszcze, tylko w nieco innej formie” – podobnie odczytuję działanie MM.
Nie oczekuję Twojego rozwodzenia się na temat MM. Wystarczy mi Twoja recenzja.
Dziękuję, że mogłem ją przeczytać.
Mian Mian budzi jednak spore emocje, a to ciekawe, bo na tym jej chyba najbardziej zależy ; )
Dziękuję i pozdrawiam!^^
Zastanawiam się trochę, Luizo, na ile patrzysz na prozę Mian Mian pod kątem literatura, a na ile literatura chińska; mam na myśli, czy oceniając poziom lub zawartość tekstów Mian Mian, bierzesz w ogóle pod uwagę, skąd jest ta pisarka, głosem jakiego pokolenia (ponoć) stara się być, jaka jest sytuacja młodych ludzi w Chinach, jak oni myślą… Wiedzę o Japonii czy mentalności Japończyków masz dużą, to wiem, ale czy to samo odnosi się do Chin i Chińczyków? Czy może oceniasz (pisarstwo) Mian Mian w oderwaniu od tego wszystkiego?
Nie wiem, lubię Mian Mian czy nie, czytałam tylko „Panda Sex” i na więcej jej tekstów ochoty nie odczuwam. Ale czytając tę jedną książkę, zauważyłam, jak strasznie samotni czują się młodzi Chińczycy – zapewne jedynacy, większość z nich, taka polityka – jak strasznie zagubieni są w tym świecie, choć oficjalnie tego się nie pokazuje, oficjalnie są oni owymi tygrysami, o których tyle się mówi. Mian Mian pokazała przepaść między obrazem młodego Chińczyka na zewnątrz, a tym, jaki on jest od środka, jak bardzo jest tam w środku rozwalony. A że nie zrobiła tego w sposób „wybitny” a „popkulturowy”? Jej wybór.
O Murakamim (Harukim) wypowiadałam się już nie raz. Dla mnie to pisarz, który ma jeden zestaw klocków, w obrębie którego dokonuje wariacji – zmienia kolejność elementów, konstelacje, to wszystko. Bohater jest ten sam (różny wiekiem i otoczeniem najwyżej), miejsce zazwyczaj to samo (ileż razy dzielnica Asakusa przewija się przez jego książki?), koty, studnie, młode kobiety lekko zwariowane, odstające od standardowego obrazu Japonki, kobiety przed 40-ką, pewne siebie i bogate… długo by wymieniać. Każda jego książka jest wariacją na temat pustki, wyobcowania i niedopasowania. Żeby nie było – lubię jego książki;) Ale jest tak samo popkulturowy (czytaj: nie-wybitny) jak Mian Mian, tak samo powtarzalny – różnica jest taka, że Murakami napisał więcej i na więcej języków przetłumaczony został.
Pozdrawiam!:)
Zawsze są dwie perspektywy – literatura (en bloc) i literatura danego narodu (że pozwolę sobie to ograniczyć tylko do narodu, nie robiąc szczegółowych rozróżnień). I te dwie płaszczyzny nakładają się na siebie.
Na tle literatury chińskiej skromna objętościowo twórczość Mian Mian będzie na takim poziomie, na jakim jest nasza współczesna proza tworzona przez bardzo młodych ludzi, spośród których nieliczni okazują się w przyszłości świetnymi pisarzami.
Nie zachwycam się czymś, co odzwierciedla rzeczywistość, a jest niedopracowane, wtórne i nazbyt patetyczne. Vide: na polskim gruncie Gretkowska (od lat pisze o tym samym), Shuty itd. Nic nowego, same powtórki – miałkie, nudne, wtórne i banalne, ale czego się nie robi dla pieniędzy?
Dla porównania rówieśniczka Mian Mian (dokładnie: młodsza o 2 lata), Yuyin Li. Tak, wiem, że od dawna mieszka w USA, ale o chińskiej rzeczywistości pisze (i o tej maoistycznej, i o tej bardziej współczesnej). Na tym choćby tle zupełnie inaczej patrzę na Mian Mian. Daleka jestem od przekonywania Ciebie czy kogokolwiek innego, że Mian Mian nie warto czytać – każdy szuka w literaturze czegoś innego. Moje zdanie się nie zmieni na temat „Panda Sex”. „Cukiereczki” były lepsze, bo świeże, ożywcze. A „Panda Sex” to dla mnie odcinanie kuponów od przydomka skandalistki. To samo na naszym gruncie robi Gretkowska.
To tak jak z Kaneharą – niby dostała nagrodę Akutagawy, ale poziom mniej więcej ten sam, co prozy Mian Mian. „Panda Sex” w porównaniu do „Cukiereczków” jest wykorzystywaniem raz sprawdzonego pomysłu, a pisarz powinien się rozwijać, wszak Mian Mian ma już 40 lat. 30 lat miała, gdy opublikowała „Cukiereczki”, 34 – „Panda Sex”. Co innego, gdyby to napisała osiemnastolatka czy dwudziestolatka.
Tak, Murakami jest popkulturowy. Przypomina mi anime. Dlatego lubię go czytać (tak jak lubię oglądać anime, spośród których większość jest o tym samym, z grubsza rzecz ujmując), ale nie znaczy to, że uważam jego prozę za jakieś objawienie czy fenomen – nie.
Miłego dnia!^^
Mam wrażenie, że cię zirytowałam lub zniecierpliwiłam – nie wiem, co trafniejsze. ^^’
Hehe, nie, nie. Po prostu dla mnie to nie jest pisarka, z powodu której warto się spierać czy dyskutować. Ot, albo komuś je proza się spodoba, albo nie. Mnie „Panda…” nie przekonała, czemu dałam wyraz, pisząc to, co napisałam ; )