Literacki remastering. Recenzja „Japońskiego wachlarza. Powrotów” Joanny Bator

Recenzję można przeczytać na stronie e-splot.pl

Bezpośrednio na blogu od 22.08.2022

Odradza się moda na Japonię i „japońskość”. Na fali tej powierzchownej fascynacji co rusz wznawiane są książki „gaijinów” (obcokrajowców), którzy byli w Kraju Kwitnącej Wiśni i… przeżyli. A że przeżyli, to i muszą podzielić się swoimi wrażeniami z innymi ludźmi. Nic bardziej nie przyciąga odbiorców żądnych sensacji, niż kontrowersyjne zachowania mieszkańców odległych i egzotycznych rejonów świata. „Japoński wachlarz. Powroty” to interesująca egzemplifikacja przekształcania wcześniejszych zapisków na potrzeby… no właśnie – czyje? Swoje? Potencjalnych nowych odbiorców, którzy są poniekąd wytworem snobizmu na „japońskość”?

Pierwsze wydanie Japońskiego wachlarza miało miejsce w 2004 roku, kanwą czy też pretekstem do napisania książki był dwuletni pobyt w Kraju Kwitnącej Wiśni polskiej znawczyni gender studies i antropolożki, Joanny Bator. Autorka zarzekała się wówczas w słowie wstępnym, ze Japoński wachlarz to nie monografia, a jedynie subiektywny zestaw (wachlarz) odczuć i wrażeń powstałych po powrocie z Japonii. W 2008 roku publikację wznowiono, by trzy lata później, po „remasteringu” (co wskazuje już dodatek do tytułu: Powroty), przedstawić ją jeszcze raz polskim odbiorcom. Oczywiście, sformułowanie „remaster(ing)” używa się zwykle w odniesieniu do płyt, jednakże w przypadku Japońskiego wachlarza sprawdza się wręcz doskonale – otrzymujemy niemalże to samo, tylko w odrobinę „podrasowanej” formie. Chwyt marketingowy czy autentyczne powroty, które mają za zadanie zrewidowanie wcześniejszych spostrzeżeń Bator?

O ile pierwsza wersja Japońskiego wachlarza, przepełniona erudycyjnymi wywodami odnośnie kultury wysokiej Kraju Wschodzącego Słońca oraz dość tendencyjnym i stereotypowym podejściem do popkulturowej Japonii, życia codziennego Japończyków, ze szczególnym uwzględnieniem ich (po)życia seksualnego, pisana była z perspektywy gender studies i pod tym względem zachowywała spójność, o tyle druga wersja zdaje się być bardzo eklektyczna. Z jednej strony Joanna Bator zachowała większość swoich obserwacji w stanie albo niezmienionym, albo wyretuszowanym, wygładzonym, nieco bardziej neutralnym. Z drugiej zaś strony odnajdziemy w Japońskim wachlarzu. Powrotach nie tyle afirmację (do tego Bator jest daleka, jak się zdaje), ale pewne oczarowanie czy może raczej sentyment żywiony wobec niektórych przejawów japońskiej popkultury (chyba najbardziej znana na Zachodzie japońska „marka” – Hello Kitty – staje się dla Bator jednym z jaśniejszych i rozpoznawalnych punktów w japońskiej przestrzeni), czego brak w poprzedniej wersji. Dzisiejsza Japonia w nowym wydaniu książki jest bardziej ambiwalentna – trochę artystyczna, trochę kiczowata, trochę śmieszna, ale też trochę czarująca i urocza na swój sposób. Być może owa zmiana w podejściu do Kraju Wschodzącego Słońca XXI wieku wynika z faktu, iż Joanna Bator przebywała w Japonii jeszcze kilka razy w ciągu tych lat, które upłynęły od pierwszej publikacji Japońskiego wachlarza? Chciałoby się w to wierzyć, zwłaszcza po pojawiającym się we wstępie stwierdzeniu: Dziś patrzę na Japonię z innego miejsca.

Pierwsze, co rzuca się w oczy i cieszy każdego zafascynowanego Japonią, to większa ilość fotografii prezentujących Kraj Kwitnącej Wiśni i jego mieszkańców. Mankamentem jednak jest… papier – o ile w pierwszej wersji zdjęcia wydrukowane były na białych, lakierowanych wkładkach, o tyle w drugiej odsłonie Japońskiego wachlarza fotografie zamieszczono na makulaturowym papierze, w efekcie czego ich jakość nie jest, delikatnie mówiąc, najlepsza. Ale to decyzja wydawcy. Analogicznie z tendencyjną okładką, która zapewne ma za zadanie przyciągnąć zachłannych i żądnych sensacji odbiorców…

Warto wspomnieć, że jednym ze wzbudzających zachwyt i niewątpliwie uatrakcyjniających publikację dodatków jest kilka kanji (wraz z latynizacją i angielskim tłumaczeniem) zapisanych przez japońskiego profesora. Joanna Bator uzupełniła Japoński wachlarz także o nową część, opatrzoną iście prowokacyjnym tytułem – Pod spodem gejszy – w której dokonuje krótkiego podsumowania europejsko-amerykańskiego zachwytu gejszą. Bonusem, swoistym zwieńczeniem książki jest artykuł o wymownym i sugestywnym tytule – Apetyt na kanibala (o Isseiu Sagawie, który na początku lat 80. XX wieku zjadł holenderską studentkę), napisany przez Joannę Bator dla „Gazety Wyborczej”, obrazujący wzajemne pożeranie się Zachodu i Wschodu. Niemniej jednak odczuwalny jest w tym wydaniu Japońskiego wachlarza brak bibliografii, która pojawiła się w pierwszej wersji publikacji.

Powyższe elementy „zremasterowanego” wariantu Japońskiego wachlarza oraz dopiski do poszczególnych rozdziałów (choćby fragment o powieściach pisanych na telefonach czy króciutka notka o tegorocznym trzęsieniu ziemi) nie zdumiewają tak bardzo, jak fakt, że Joanna Bator wreszcie patrzy na japońską popkulturę z nieco szerszej perspektywy, pamiętając o „męskim” pierwiastku, na przykład (Neo-)Visual kei. W tym wydaniu poprawione zostały niektóre błędy, chociażby odmiana słowa „manga” czy korekta tautologicznego wyrażenia „japońskie komiksy manga”. Jednakże „paczinko” nadal pisane przez „czi” zastanawia, zważywszy, że w Polsce powoli odchodzi się od błędnego transliterowania, jak na przykład w nazwie miasta „Hiroszima” na rzecz poprawnego „Hirosima”. Zatem albo spolszczone „pacinko”, albo zgodnie z latynizacją „pachinko”.

Zdumiewa i pozytywnie zaskakuje, że Joanna Bator przy różnych okazjach wymienia w swojej publikacji takich twórców japońskiej literatury jak Yasunari Kawabata, Yukio Mishima, Kenzaburō Ōe czy Jun’ichirō Tanizaki (z którego, o zgrozo!, pewnie z winy korekty, zrobiono kobietę: Pochwałę tego miejsca (…) umieściła w słynnym eseju na temat cienia w japońskiej kulturze Junichiro Tanizaki). Powstaje jednak pytanie, czy zabieg ten ma uspokoić osoby zafascynowane Japonią głębiej niźli tylko prozą Murakamiego i anime, wskazując, że Joannie Bator nieobca klasyka japońskiej literatury? Czy może wynika to z realnych, rzeczywistych preferencji czytelniczych autorki? Analogicznie rzecz się ma ze wspomnianym Harukim Murakamim oraz z dłuższym fragmentem (quasi-esejem) o powieściach Banany Yoshimoto i o wpływie tej japońskiej pisarki na czytelniczki z Kraju Wschodzącego Słońca. Polski odbiorca może zastanawiać się, na ile to wynik dzisiejszej mody, chęć przyciągnięcia nowych czytelników, a na ile autentyczna potrzeba Bator, by o tym napisać.

Japoński wachlarz. Powroty sprawia wrażenie quasi-palimpsestu. Joanna Bator nieco modyfikuje i uzupełnia swoje pierwsze, świeże (i, mimo wszystko, mocno przefiltrowane przez gender studies) spostrzeżenia. W efekcie część czytelników, znających pierwsze wydanie, nie może się powstrzymać od nieco ironicznego uśmiechu. Japoński wachlarz. Powroty jest niczym ponownie przeglądany album ze zdjęciami, pod którymi (na których) Joanna Bator dopisuje (nadpisuje) nowe obserwacje i spostrzeżenia, zamazując bądź (nie)znacznie przekształcając uprzednie. Czyżby lekcja z „japońskości” została odrobiona? Cóż, czytelnikom pozostaje czekać na nową publikację Joanny Bator o Japonii, aby móc odpowiedzieć na powyższe pytanie.

——————

Joanna Bator, Japoński wachlarz. Powroty, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.

Autor: Luiza Stachura

14 uwag do wpisu “Literacki remastering. Recenzja „Japońskiego wachlarza. Powrotów” Joanny Bator

  1. Myślę, że wystarczy mi ta wersja, którą czytałam kilka lat temu. Od samego początku, jak przeczytałam na W.A.B., że będą wznawiać „Japoński wachlarz” miałam mieszane uczucia. Masz rację, że na fali mody na Japonię, zatraca się istota tej fascynacji. To, co powszechnieje, staje się już mało ciekawe. Pisanie, bo takie jest zapotrzebowanie, jakoś mnie nie bawi. Choć z punktu widzenia wydawnictwa, to z pewnością jest dla nich dobre, bo zysk gwarantowany.

    1. Tak, z perspektywy wydawnictwa to gwarantowany zysk – podejrzewam, że sporo osób kupi tę książkę, zwłaszcza tych, którzy nie znają pierwszej wersji.
      Wolałabym, żeby Bator napisała nową książkę. Widać, że jej podejście do Japonii jest inne. Cóż, może kiedyś ; )

      Pozdrawiam serdecznie^^

  2. Zasmucające przypuszczenie!
    Może nieco więcej… 2% ;)
    Haruki Murakami, będąc laureatem nagrody Tanizakiego, mógł przyczynić się choć odrobinę do wzrostu popularności starszego pisarza w Japonii lat 80., 90., itd.
    Pozdrowienia :)!

  3. Mam na myśli tych, którzy czytają/czytali Murakamiego będąc nastolatkami i czytelników urodzonych po zakończeniu II wojny światowej.
    Być może analogicznie. Nie wiem. Zastanawiam się.

    1. Hm, w pierwszej grupie pewnie niewielu czytelników z własnej woli sięgnęło po Tanizakiego (jeśli mogę użyć jego nazwiska jako swego rodzaju metonimii), w drugiej – powiedziałabym, że więcej. Moja hipoteza opiera się jednak na intuicji, bo nie prowadzę badań nad czytelnictwem w Japonii, jakkolwiek temat jest kuszący i fascynujący (przynajmniej dla mnie, patrząc nawet z perspektywy japońskiej popkultury XXI wieku).

      Sądzę, że analogicznie jest w Polsce (empirycznie dowiedzione przez praktykantów w szkołach ; )). Problem nie tyle polega na tym, że młodzi ludzie mało czytają (jedni czytają bardzo dużo, inni mniej, a spora grupa nic – jak w niemal każdym społeczeństwie), ile na tym, jaką literaturę preferują, gdy już wyrosną z wieku „młodzieżowego”. Czy sięgają wtedy po literaturę ambitną, klasykę, ew. eksperymentalną? Czy pozostają na gruncie „łatwe, lekkie, (niekoniecznie) przyjemne”? A dalej – czy potrafią powiedzieć, co im się konkretnie podoba/nie podoba w takiej a takiej literaturze? Czy są świadomymi czytelnikami? Czy pozwalają się wodzić za nos autorom? itd. Pytania mogę mnożyć, a problem zostanie ; )

      Miłego dnia!

  4. Nie spodziewałem się Twojej odpowiedzi na komentarz – wyraz mojego zaciekawienia :)
    Żałuję, że nie prowadzisz badań nad czytelnictwem w Japonii.
    Zapewne nie zaspokoję swej ciekawości. Badania dotyczące popularności prozy Tanizakiego w powojennej Japonii… Może ktoś je przeprowadzi. W odległej przyszłości.

    Dziękuję i… miłego dnia!

    1. W Japonii takie badania są na pewno prowadzone (albo były). Może wyniki gdzieś zostały opublikowane (czyt. w języku angielskim, bo o polskim nie marzę nawet ; )), a ja do nich jeszcze nie dotarłam?
      Ciekawe to zagadnienie ; )

  5. Nie wiem, jak wygląda kwestia samego Tanizakiego, ale ze znajomością tych „klasyków” chyba nie jest u nich najlepiej… Swego czasu na stronę lang8 wrzuciłam do sprawdzenia podsumowanie mojego licencjatu (pisałam o Kawabacie Yasunarim) i wszyscy Japończycy (z jednym wyjątkiem…) pisali pod poprawkami rzeczy w rodzaju: „O, to ciekawe co piszesz, w życiu nie przeczytałem żadnej książki Kawabaty”. „Kawabata naprawdę tyle napisał? Słyszałam tylko o Krainie śniegu i Głosie góry, a nawet ich nie czytałam”… Japończycy spotkani na żywo, kiedy dowiadywali się, że bardzo lubię Kawabatę, też patrzyli na mnie trochę jak na kosmitkę i mówili coś w stylu: „Ojej, to strasznie stare…”.
    Smutne to trochę. Zwłaszcza, że ci panowie naprawdę zasługują na poznanie.
    A książki pani Bator nie lubię, więc reedycji też nie kupię :).

    1. O, dziękuję za komentarz i informację! xD
      Powiedziałabym, że u nas podobnie z klasykami – niby nazwiska się zna, ale ich książki czytają nieliczni.
      Tak, smutne, przykre. Znak czasów?
      Widzę, że znasz pierwsze wydanie „Japońskiego…”.
      Powodzenia na studiach!

      Pozdrawiam serdecznie!^^

Dodaj komentarz