„Działanie w zastępstwie rzeczywistości”*. Recenzja książki „Teatr hrabiego Erosa” Elisea Alberta

Gdy umierać przyjdzie pora, / gdy umierać przyjdzie pora,
to do nieba pójdę z nią, / to do nieba pójdę z nią.**

Moją uwagę przykuł przede wszystkim tytuł najnowszej książki Elisea Alberta, w dalszej zaś kolejności magiczna okładka polskiego wydania. Nie mogłam przejść obojętnie. Nie ukrywam, że wieloznaczny tytuł, Teatr hrabiego Erosa, przywodził mi na myśl… Wesele hrabiego Orgaza Romana Jaworskiego. Jakieś drobne ziarno, ziarenko, zalążek tego (poza)słownego „rozpasania”, groteskowego świata Jaworskiego odnajdziemy w Teatrze hrabiego Erosa. Wątpię jednak, czy Alberto zna jedno z najlepszych polskich (arcy)dzieł literatury. Urodzony w roku 1951 Eliseo Alberto jest kubańskim pisarzem. Z wykształcenia – dziennikarz, od lat mieszkający jednak nie w rodzinnej Hawanie, a w… Meksyku. Teatr hrabiego Erosa to piąta, opublikowana w Polsce, książka Alberta.


Jeden z bohaterów Teatru hrabiego Erosa, Julián Dalmau, amerykański aktor kubańskiego pochodzenia, w 1957 roku postanawia wyjechać ze Stanów Zjednoczonych i wrócić do Hawany. Nadrzędnym celem „peregrynacji” do ojczystych stron jest… zakończenie swojego życia na deskach teatru, podczas adaptacji sztuki Cztery uwięzione koty autorstwa mało znanego dramatopisarza Howarda Owena. Podróż do Hawany obfituje jednak w niespodziewane zwroty akcji. Oto bowiem Teatro París, w którym Dalmau miał wystawić dramat Owena, został zamknięty! Jak zatem aktor ma odejść w glorii i chwale, w burzy oklasków widowni? Z pozorną pomocą przychodzi nieco zwariowany, rozerotyzowany tłum aktorów-amatorów teatru (teatrzyku?, kabaretu?) Finisterre pod wodzą hrabiego Erosa – ekscentrycznego pisarza, który tworzy i komponuje lubieżne, wyuzdane, erotyczne sztuki (niby-)teatralne. Od tej pory wszelkie plany Dalmau zostaną podporządkowane nieopanowanemu żywiołowi bohemy półświatka. Czy rejterada przed życiem powiedzie się tak, jak to zaplanował aktor?

Trzecioosobowy narrator prowadzi czytelników po meandrach życiorysów postaci występujących w Teatrze hrabiego Erosa. Prezentacja (siłą rzeczy – skrótowa) biografii aktorów-amatorów przeplata się z fragmentami sztuki Owena, całość uzupełniają urywki i wyjątki z wiekopomnych dzieł hrabiego Erosa. Galeria barwnych postaci imponuje, ale jednocześnie powoduje zawroty głowy. Hulaszczy, roznegliżowany (dosłownie i w przenośni) tłum porywa w swoje ramiona zarówno Dalmau, jak i odbiorcę. Utrata poczucia czasu (czy to dzień, czy to noc?), zatracenie się w wirze tańca i śpiewu, ronienie łez przy tragicznych opowieściach aktorów-amatorów – tak wygląda fragment Hawany, wyłaniający się z utworu Alberta. Czytaj dalej

Roznegliżowana poezja. Recenzja „Nagich wierszy” Krystyny Gucewicz

Kocham cię, ale
nie płonę, nie spalam się.
Ocalałam.

/Krystyna Gucewicz, Salamandra*/

Krystyna Gucewicz, właściwie Krystyna Gucewicz-Przybora (ps. Ewa Mińska), urodzona w 1947 roku, jest dziennikarką, krytykiem sztuki, satyrykiem, reżyserką, pisarką i poetką – chociaż ta wyliczanka zapewne nie wyczerpuje wszystkich profesji autorki (między innymi) tomu Serce na smyczy: wiersze nieprzytomnie miłosne. Do tej pory Gucewicz wydała już kilka książek poetyckich, nie wspominając o prozie. W tym roku nakładem Wydawnictwa MUZA SA ukazały się Nagie wiersze.


Tytuł najnowszego tomu poetyckiego Krystyny Gucewicz przyciąga i inspiruje. Zanim przystąpi się do lektury tekstów, dobrze jest prześledzić grę znaczeń intrygującego sformułowania „nagie wiersze”. Nagie, czyli bezbronne, otwarte, szczere (aż do bólu), wystawione na widok publiczny. W obrębie naszej kultury nagość może konotować zarówno niewinność (czyli biel), jak i grzech, rozpustę czy cielesność, seksualność. Ale „nagie”, bo nagie ciało czy naga dusza?, naga treść czy naga forma? Nagość należy łączyć (tylko) z cielesnością czy (przede wszystkim) z duchowością, psychiką, sferą emocjonalną? Jednym zdaniem: dualizm (ciało-dusza, forma-treść) obecny jest w sferze teorii, a jak to wygląda w praktyce? Nagie, toteż pozbawione odzienia, pozbawione osłony, obrony. Pulsujące, żywe, drżące, pozostawione bez opieki. Nagie jak kość. Nagie, czyli… puste? Wiersze są nagie, bo mówią do nas o nagości, obnażonej cielesności, fizyczności i duchowości. Wiersze są nagie i to czytelnik je odzieje w interpretację albo rozbierze jeszcze bardziej, na czynniki pierwsze, na środki artystyczne, na słowa, na litery… Wiersze są nagie, bezbronnie drżą ich słowa przed oczami (pod wzrokiem, pod przenikliwym spojrzeniem) odbiorcy. Wiersze są nagie. Czy są nagie i (jeśli tak) dlaczego takie są? Są czy zdają się być? Może tylko łudzą swoją nagością, skrywając się za (nie)szczelnym pancerzem słów, metafor… Grę słów można kontynuować, prowadząc myśl w dowolnych kierunkach. A jak prezentuje się „zawartość” Nagich wierszy? Czytaj dalej

Ach, ci „Nihonjini”. Recenzja książki „Tatami kontra krzesła. O Japończykach i Japonii” Rafała Tomańskiego

Na początek wyjaśnienie, co oznacza słowo „Nihonjini”. W zapisie japońskim brzmi/wygląda to tak: 日本人, latynizacja zaś w ten sposób: Nihonjin. Nihonjin, czyli… Japończyk/Japończycy. Końcówka „-i” w tytułowym „Nihonjini” pochodzi ze spolszczenia, które uwypuklać ma liczbę mnogą, absolutnie nie będąc pejoratywnym określeniem, wręcz przeciwnie – należy poczytywać je za objaw sympatii.


Ach, ci Japończycy – chciałoby się rzec. Przyciągają i fascynują, co jasne, (nie)licznych Europejczyków i Amerykanów (jeśli mogę skupić się tylko na tych dwóch kontynentach), sporo osób pozostaje poza ich zniewalającym urokiem. Urok ów zaś nie zamyka się (jedynie) w tym, co niektórzy nazywają „egzotycznością”, „innością”, wszak „innych” (niż europejska) kultur na świecie nie brak. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć częściowo (bo w pełni to chyba nie jest wykonalne) japońską mentalność? Ile prawdy jest w stereotypach od lat pokutujących w, przykładowo, polskim społeczeństwie? Pytania można mnożyć bez końca. Na niektóre z nich odpowiada albo stara się odpowiedzieć Rafał Tomański, polski japonista (i ekonomista), w swojej książce o „Nihonjinach”, Tatami kontra krzesła. O Japończykach i Japonii, właściwie pierwszej takiej publikacji na polskim rynku wydawniczym o współczesnych mieszkańcach Kraju Wschodzącego Słońca.

Książka Tomańskiego nie jest, co i sam autor zaznacza już na wstępie, mniej bądź bardziej wyczerpującą monografią. Rafał Tomański próbuje przybliżyć współczesną Japonię polskim odbiorcom, ale nie w sposób akademicki, naukowy sensu stricto. Coraz więcej osób interesuje się różnymi przejawami „japońskości”, jednakże zazwyczaj i przeważnie pozostają pod wpływem Japonii dzisiejszej, mniej uwagi poświęcając Japonii „dawnej” (a nie sposób zrozumieć narodu, nie znając jego przeszłości – jakkolwiek banalnym stwierdzeniem się to nie wyda). Nie ma ani sensu, ani powodu rozważać w kategoriach „dobrze”/”źle” takiego podejścia ludzi zafascynowanych Japonią. Warto jednak, przyglądając się Japonii i „japońskości” w XXI wieku, głębiej ująć pewne, nierzadko zdumiewające nas, zjawiska. Innymi słowy – dobrze jest zadać sobie trud poszukiwania informacji, pogłębiania wiedzy, by częściowo zrozumieć czynniki determinujące „dzisiejszy wizerunek” (mieszkańca) Kraju Wschodzącego Słońca. Czytaj dalej

Szwarc, mydło i powidło – kupuję to! Próba recenzji drugiego tomu „1Q84” Harukiego Murakamiego

Wpierw wypadałoby wytłumaczyć się z takiego tytułu, żeby nie zostać błędnie zrozumianą. Drugi tom 1Q84 nie zamyka historii, którą snuje Murakami, toteż bardziej zasadne zdaje się być sformułowanie „próba recenzji”. Może należałoby nawet napisać: kilka uwag na marginesie drugiego tomu 1Q84? Dlaczego jednak „szwarc, mydło i powidło”? Odpowiedz jest prosta, jasna i oczywista: japoński pisarz żongluje literackimi konwencjami, schematami fabularnymi, tworząc z nich dla niektórych czytelników niestrawną mieszankę, dla innych mniej bądź bardziej smakowitą potrawę. Część odbiorców uzna 1Q84 za utwór chaotyczny, pozostali dostrzegą pewne uporządkowanie i umiejętność panowania nad wielością wątków, które wprowadza japoński pisarz.


Niewątpliwie (nie tylko) literackie światy Harukiego Murakamiego zasługują na kompetentną i rzetelną analizę (połączoną z próbą interpretacji, co jasne). Kto wie, może któryś z japonistów w Polsce podejmie się tego zadania, wypełniając lukę w polskiej krytyce literackiej. Powiem szczerze, że nie jestem w stanie czytać komentarzy, uwag i recenzji krytyków profesjonalnych, którzy z japońską literaturą nie mają nic wspólnego (nie wspominając już o Japonii). Podjęcie się tego zadania nie jest podyktowane tylko swoistym „fenomenem Murakamiego” (chociaż ja bym to nazwała „syndromem Murakamiego” – czytelnicy poza Japonią zaczynają utożsamiać literaturę japońską niemal wyłącznie z Murkamim), ale i koniecznością zmierzenia się ze zmianami zachodzącymi w świadomości czytelniczej i literackiej Kraju Kwitnącej Wiśni. Murakami zdobył rozgłos światowy, zaistniał tym samym w europejskim i amerykańskim obiegu literackim (ot, ciągłe spekulowanie, kiedy – już nawet nie „czy” – dostanie literackiego Nobla!) i wpływa, inspiruje, motywuje, paradoksalnie jednocześnie drażniąc i irytując. Krytycy się spierają, czytelnicy w większości (chyba jednak w większości) są zafascynowani, ale… czy wiedzą, czym się zachwycają? Co Murakami robi z odbiorcami swoich książek? Z jakich „źródeł” korzysta i do jakich „źródeł” (literackich, popkulturowych, kulturowych, muzycznych i tak dalej) odsyła? Czytaj dalej

Zdegenerowany świat. Recenzja „Schadzki” Kōbō Abego*

Pod elegancką i schludną powłoką skrywa się zdeprawowanie i rozwiązłość. Piękno przyciąga brzydotę. Brzydota – piękno. Prawie idealna więź duchowa, która zachodzi między kobietą a mężczyzną, konotuje cielesność i seksualność (albo inaczej – cielesność konstytuuje więź duchową?). Wybierając się w długą podróż po ulicach wielkich miast, warto mieć się na baczności. Ktoś może nas podsłuchiwać, podglądać, ba! rozpocząć śledztwo w naszej sprawie. A wówczas nie ma już wyjścia – każdy nasz krok, każdy wybór, każdy niebacznie wykonany gest zostanie bezlitośnie odnotowany. Jako dowód obciążający nasze już i tak nieczyste sumienie.


Niektórzy pisarze nastręczają mi licznych problemów czytelniczych. Z jednej strony ich proza jest na tyle wyrazista, w pewnym stopniu oryginalna, że aż chciałoby się przyklasnąć i powiedzieć entuzjastycznie: „kupuję to!” (oczywiście, w znaczeniu: pisarzu, przekonuje mnie wykreowana przez ciebie literacka czasoprzestrzeń). Zdarzają się jednak pewne zgrzyty, rysy, pęknięcia (kto wie, może to właśnie one są najistotniejsze w odbiorze literatury, wszak idealne dzieło nie istnieje). Powoli rozsypuje się literacka rzeczywistość, która początkowo zawładnęła mną albo oczarowała mnie przez moment. Do takich pisarzy (nie, nie napiszę, że obok Harukiego Murakamiego) należy Kōbō Abe.

Zdecydowanie bardziej wolę odsłonę jego literackich światów w opowiadaniach czy dramatach (oceniam w oparciu o nieliczne utwory Abego, przełożone na język polski i zamieszczone w zbiorze Urwisko czasu) niż w powieściach. Im bliżej końca (chociaż słowo „koniec” w przypadku literatury nie jest odpowiednim) książki, tym silniejsze i nieodparte odczucie, że powieściowy świat rozpada się w rękach (pod piórem?, podczas procesu twórczego?, podczas odczytywania?) japońskiego pisarza. Takie wrażenie zrodziły we mnie Kobieta z wydm oraz Czwarta epoka. I nie umiałam przez ten chropowaty, nierówny styl Abego przejść tak, jakbym tego pragnęła. Coś się opierało – we mnie czy w prozie Abego? Nie wiem. Tymczasem Schadzka (1977), co dla mnie samej zdumiewające, wykazała się (niepojętą) literacką „siłą” – im bliżej końca, tym większa psychodeliczność (tak właściwa, jak się wydaje, japońskiemu pisarzowi). A zakończenie – zachwycające! Czytaj dalej

„Diabelska chmura” – o „Czarnym deszczu” Masujiego Ibusego

Wcześniej czy później, dziś lub jutro, ja, a może ty,
niby kropla rosy stąd odejdziemy.

Pąsowe lica o poranku – wieczorem w nagie kości się przemienią.
A gdy powieje wiatr nietrwałości wszechrzeczy,
gdy dwoje źrenic zamknie się od razu
i gdy jedno życie na wieki wygaśnie…

Fragment Pisma o śmiertelności[1]


Przyglądając się japońskiej literaturze, przetłumaczonej na język polski, trudno odnaleźć dzieła poświęcone tragedii, która rozegrała się w Hiroshimie[2] i Nagasaki w 1945 roku. Obok Kwiatów lata Tamikiego Hary, pisanych – bądź co bądź – z perspektywy pisarza (z pełną świadomością, namysłem), polski czytelnik odkryje Czarny deszcz Masujiego Ibusego[3] – utwór wyjątkowy nie tylko ze względu na tematykę, ale i formę literacką, o czym szerzej za chwilę. Na wstępie polskim odbiorcom należy się jednak kilka słów na temat autora Czarnego deszczu, bowiem poza tą powieścią jedynie trzy jego opowiadania (każde w innej antologii) pojawiły się w tłumaczeniu na nasz język.[4]

Masuji Ibuse urodził się w 1989 roku, we wsi Kamo, w prefekturze Hiroshima, zmarł w 1993 roku. Od wczesnych lat pociągało go malarstwo, jednakże za namową brata rozpoczął (chociaż nie ukończył) studia na Wydziale Literatury Uniwersytetu Waseda. Równolegle uczęszczał na zajęcia w Szkole Sztuk Pięknych. Debiutował w roku 1923 opowiadaniem Uwięzienie, opublikowanym na łamach jednego z prywatnych czasopism. Lata 30. XX wieku to okres licznych literackich wydawnictw Ibusego. Niewątpliwie poza Japonią pisarz znany jest głównie z, początkowo wydawanej w odcinkach (od stycznia 1965 roku), dokumentalnej powieści o silnym semantycznie tytule: Czarny deszcz (1966).[5] Czytaj dalej

Zmysłowa proza. Recenzja książki „Smak języka. Historia pewnej zemsty” Jo Kyung-ran

Tak, to bez wątpienia najczęściej pojawiający się temat w literaturze. Zniewalające, paraliżujące, obezwładniające uczucie. Czy miłość jest oszustwem, ciągłym okłamywaniem tyleż kogoś innego, ile samego siebie? Ile znaczy w ustach człowieka słowo „kocham”, intensywnie spływające z języka w pierwszej fazie miłości, zakochania, pożądania?


W powieści Smak języka Jo Kyung-ran* zwraca uwagę na paralelność celebrowania jedzenia i miłości. Co wspólnego mają ze sobą głód i miłość? Poza metaforycznymi konotacjami, oczywiście. Zmysł smaku (obok dotyku) odgrywa, jak się zdaje, nadrzędną rolę w kształtowaniu percepcji świata, w budowaniu tożsamości, wszak dzieci poznają przestrzeń poprzez wkładanie przedmiotów do ust. Czy to, czego nie mogę (s)próbować, (po)smakować, istnieje naprawdę? Czy mogę pokochać to, czego nie (wy)próbuję?

Trzydziestotrzyletnia Chŏng Chi-wŏn uwielbia gotować. Kuchnia to jej królestwo, azyl, życie. Nie jest to zwykła pasja, nie jest to chęć zaimponowania mężczyźnie. To sztuka. Wyrafinowana, zmysłowa i niebezpieczna sztuka. Pragnienie ugotowania potrawy dla ukochanej osoby staje się celem samym w sobie. Przygotowywanie jedzenia to przekazywanie uczuć niewyrażalnych słowami. Porzucona przez ukochanego mężczyznę Chŏng próbuje poukładać swój zniszczony świat. Zbiera zatem drobne kawałeczki, które pozostały po dawnym życiu – idyllicznym, bajecznym, nierealnym – i przyrządza z nich wyjątkową strawę dla czytelnika. Smak języka to historia o tyleż kobiecie porzuconej, ile człowieku zdradzonym, a przez to pozbawionym tożsamości i właściwości. Wielkie, wzniosłe uczucie, jakim była i miała być miłość, przyniosło łzy i ból zamiast obiecanego szczęścia. Czytaj dalej

Demoniczne kobiety. Recenzja „Dwóch opowieści o miłości okrutnej” Jun’ichirō Tanizakiego

Jakże wyśmienite możemy odnaleźć w literaturze wizerunki kobiet demonicznych! Kobiety niezwykłe, zmysłowe, wzbudzające niepokój, kryjące tajemne, mroczne piękno swej duszy, a piękno to jest zarówno niszczycielskie, destrukcyjne, jak i kierujące ku tworzeniu, kreacji, przekształcaniu. Inspirujące i niezmiernie porywające, przyciągające i odpychające jednocześnie, motywujące do doskonałości oraz szukania ideału, kuszące i niebezpieczne – zaiste Jun’ichirō Tanizaki jest jednym z tych pisarzy, którzy potrafią wydobyć owo ambiwalentne piękno, ba! istotę piękna.


Japoński twórca urodził się w 1886 roku w Tokio, zmarł zaś (jak podaje Mikołaj Melanowicz w posłowiu do jednego z dzieł Tanizakiego) „u szczytu sławy” w 1965 roku. Początkowo zafascynowany „europejskością” (estetyzmem, dandyzmem, a nawet… satanizmem!), z czasem zachwycił się rodzimym pięknem – klasyczną japońską sztuką, szczególnie literaturą. Tanizaki to jeden z najciekawszych i najwybitniejszych japońskich literatów, jakkolwiek jego późniejsza proza, zanurzona głęboko w „japońskości”, niekoniecznie przypadnie do gustu tym, do których nie przemawia japońska estetyka.

Dla mnie Tanizaki jest pisarzem prowadzącym czytelnika po labiryncie duszy tyleż każdego człowieka, ile właśnie kobiety, przy czym japoński twórca kieruje odbiorcę w stronę ciemnego, zamglonego, tajemniczego piękna – piękna rodzącego się na styku jasności (światłości?) i mroku (ciemności?). W Polsce możemy (o ile odnajdziemy w bibliotece, bo – niestety – książek Tanizakiego się nie wznawia) przeczytać: Dziennik Szalonego Starca, Niektórzy wolą pokrzywy, Tajemną historię pana Musashiego oraz kilka opowiadań (rozproszonych po antologiach i czasopismach), spośród których jedynie dwa zostały wydane pod wspólnym tytułem Dwie opowieści o miłości okrutnej jako odrębna publikacja książkowa (uzupełniona interesującym rysunkami Janiny Neuman). Czytaj dalej