„Antynomia języka”? Recenzja „Nizin” Herty Müller

Mam przekonanie graniczące z pewnością, że większość czytelników, którzy sięgają po prozę twórców takich jak choćby Herta Müller, czyni tak jedynie z powodu przyznania pisarzowi niewątpliwie nobilitującej nagrody literackiej, czyli Nobla. Czytelnicze wybory bardzo często pozostają dla mnie zagadką. Czy kierowanie się takimi wyznacznikami, jak popularność, ilość nagród, jest właściwym podejściem do literatury? Nie wszystko to, co popularne, jest wartościowe, ba! większość z tego, co popularne, nie przynosi ze sobą wielkich wartości literackich czy szerzej – artystycznych. Z drugiej jednak strony znajdują się utwory nagradzane, wyróżniane. Prestiżowe literackie nagrody bywają złudne. Czytelnik pozostaje z przekonaniem, że skoro konkretna książka otrzymała takie czy inne wyróżnienie, jest łatwa i przystępna, jest (niemal) dla każdego i cechuje się bezsprzeczną „arcydzielnością” bądź dryfuje ku „arcydzielności”. Bez odpowiedzi pozostają pytania w rodzaju: czym jest arcydzieło?, jak odróżnić wartościową literaturę od miałkiej, nijakiej, słabej? Niby wszyscy wiedzą, ale chyba jednak nie…


Trudno jednoznacznie powiedzieć, kiedy rozpoczęła się rozmowa na temat „arcydzielności” i względności każdego dzieła sztuki. Czy rację miał Marcel Duchamp, umieszczając w muzeum pisuar (który został nazwany przez niego Fontanną) i jednocześnie wskazując na problem arbitralności, „instytucji”, czyli tego, kto decyduje o nazwaniu konkretnej rzeczy dziełem sztuki. Czy instytucje takie jak muzea, galerie są władne orzekać, co jest dziełem sztuki, a co przedmiotem codziennego użytku? Powyższe luźne rozważania nie pozostają daleko od literackich nagród, szczególnie tak znanych (i chyba cenionych) jak Nobel w dziedzinie literatury. Oto bowiem „kapituła” tej czy innej nagrody literackiej jest w pewnej mierze zespołem kompetentnych czytelników, znawców, krytyków (literackich). Niemniej jednak każdy czytelnik – i „profesjonalny” (bo wyposażony w określoną wiedzę), i „nieprofesjonalny” (bo niezwiązany zawodowo z literaturą, jakkolwiek samo określenie „nieprofesjonalny” nie jest najlepszym) – ocenia wedle własnych standardów, w oparciu o własny „czytelniczy dorobek”, ba! w oparciu o własny gust. Tym samym zwycięstwo konkretnej książki w konkursie literackim jest wypadkową gustów czytelniczych, sympatii i antypatii jurorów. I dobrze. Ważne jednak, by czytelnicy pamiętali o znacznej różnicy między nimi a członkami jury. Inaczej na literaturę patrzy krytyk, literaturoznawca, a inaczej czytelnik sercem mierzący wartość dzieła. To, co doceniają krytycy, nie musi przypaść do gustu czytelnikom „nieprofesjonalnym”. Czasami krytycy nadmiernie wychwalają dzieło przeciętne, a pomijają i nie dostrzegają utworów o wiele wartościowszych… To jedynie preludium do dalszych rozważań (a jest nad czym się zastanawiać).

Niziny, czyli debiut literacki niemieckiej pisarki wychowanej w Rumunii, można potraktować zarówno jako zbiór opowiadań, jak i jako osobliwą powieść. Zanim przyjrzymy się Nizinom, kilka słów o autorce. Herta Müller urodziła się w 1953 roku, w Banacie, w Rumunii. Jej rodzice byli Niemcami i, co ciekawe, Herta uczyła się języka rumuńskiego dopiero w szkole. Ojciec Herty podczas II wojny światowej był żołnierzem Waffen-SS, później pracował jako kierowca. Matka po wojnie znalazła się w ZSRR, została tam zesłana na roboty. Prześladowana i gnębiona, szczególnie w czasie dyktatury Nicolae Ceauşescu, Herta Müller po wielu trudach wyjechała z Rumunii. W 2009 roku otrzymała literacką Nagrodę Nobla. Mogłoby się wydawać, że w kontekst biograficzny nie jest najistotniejszy. W przypadku prozy Herty Müller życiorys pisarki odkształca się i przekształca w jej literaturze. Banacka rzeczywistość, życie pod rządami Ceauşescu stają się osobliwą kanwą. Z jednej strony są tłem, z drugiej – „pierwszym planem”, centrum, ośrodkiem, niezbędnym „elementem”, bez którego nie mogłaby wybrzmieć w pełni niezwykła twórczość niemieckiej pisarki.

W Nizinach patrzymy na banacki świat oczami dziecka. Dziewczyna obserwuje, rejestruje w pamięci i próbuje zrozumieć otaczającą ją rzeczywistość. Müller w zachwycający sposób uchwyciła specyfikę dziecięcego percypowania świata – dzieci wydają się dorosłym naiwnymi stworzeniami, bez głosu, bez swojego zdania, a jednak to właśnie dzieci cechują się dociekliwością, ciekawością świata. I za tę ciekawość czasami płacą wysoką cenę. Dzieci szybko się uczą. Najszybciej chyba tego, że świat dorosłych jest światem permanentnego udawania, grania, szpiegowania. Ot, dysonans poznawczy.

Trudno mówić o Nizinach. Silnie zanurzone w dzieciństwie Herty Müller, na tle społeczno-politycznych przemian, „obrazki”, nowele, opowiadania czy po prostu kolejne sceny, które składają się na Niziny, są napisane nietypowym językiem. I chyba o języku należy mówić przede wszystkim, bowiem on dopełnia, uzupełnia, ba! konstytuuje jakąkolwiek akcję, fabułę. Każdy „obrazek” zasługuje na odrębną analizę (i interpretację), ale także na zestawienie z pozostałymi „scenami” Nizin. Nie można streścić Nizin, nie unikając banalności, trywialności. Siła książki Müller tkwi w języku, w słowie (Słowie), które ma moc kreacji i destrukcji. Trzeba przedzierać się przez słowo, którym niemiecka pisarka (od)tworzy świat dzieciństwa. Czytelnik staje się mimowolnie niedyskretnym podglądaczem, przysłuchującym się dziecięcemu kształtowaniu rzeczywistości, dziecięcemu „zapisywaniu” przestrzeni za pomocą słów.

Mogłabym zaryzykować twierdzenie, że język, którym (na)pisane są Niziny, jest na wskroś językiem… poetyckim. Nie jest to jednak wysublimowana, kunsztowna poezja, ale poezja dnia codziennego, iście Różewiczowska w swym brzmieniu. Herta Müller najczęściej posługuje się zdaniami oznajmującymi, orzekającymi (nieliczne w Nizinach są inne typy zdań), stosuje równoważniki zdań. Wypowiedzenia krótkie, lakoniczne dominują nad rozbudowanymi i wielokrotnie złożonymi zdaniami. Przywodzą na myśl podręcznik do nauki czytania, elementarz. Jak się zdaje, Niziny są elementarzem niemieckiego dziecka, które przyszło na świat w Rumunii i musiało zderzyć się z nieprzychylnością, obcością i wrogością. Niziny są też odcyfrowywaniem fotografii, które przechowała pamięć dziecka. Przywołajmy początek utworu Herty Müller:

Krewni biegli obok buchającego parą pociągu. Przy każdym kroku machali rękami.

Młody mężczyzna stał przy otwartym oknie. Szyba sięgała mu do pach. Przyciskał do piersi bukiet białych postrzępionych kwiatów. Miał nieruchomą twarz.

Młoda kobieta wynosiła blade dziecko z dworca. Kobieta miała garb.

Pociąg jechał na wojnę.

Wyłączyłam telewizor.

Ojciec leżał w trumnie pośrodku pokoju. Wokół wisiało tak dużo zdjęć, że nie było widać ścian.*

Fantasmagoryczny świat quasi-somnambulików łączy się z rzeczywistością, realnością, porażającą „prozą życia”. Czytelnik przebywa na granicy jawy i snu. Świat jest i okrutny, i zachwycający. Może zachwyca dlatego, że mieszają się w nim dobro i zło, miłość i nienawiść?

——————
* Herta Müller, Niziny, przeł. Katarzyna Leszczyńska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006, s. 5.

Autor: Luiza Stachura

7 uwag do wpisu “„Antynomia języka”? Recenzja „Nizin” Herty Müller

  1. Z Hertą Muller przyjdzie mi się jeszcze zmierzyć. „Przeczytałam” kilka stron „Sercątka” i ….odłożyłam tę książkę na później. Jescze nie przyszedł mój i jej, nasz wspólny czas. Zgadzam się z Tobą w 100%, że o „arcydzielności” książki świadczy subiektywizm odbiorcy. Daltego z uporem będę powtarzać, że nie rozumiem decyzji jurorów Nagrody Nike o braku nominacji „Paskowej góry” do listy finalistów tegorocznej edycji nagrody. A nich to! Pozdrawiam :)

    1. Nie wiem, czy w 100% od czytelnika zależy „arcydzielność” – nie wiem nawet, czy można w prosty i jednoznaczny sposób odpowiedzieć na pytanie: co jest arcydziełem? xD

      Hehehe, przede mną Bator – mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości. Wtedy albo będę podzielać Twoje zdanie, albo oponować xD
      Zresztą Nagroda Nike od kilku lat pokazuje swoją słabość. Decyzje jury (jakkolwiek kilka osób, zasiadających w kapitule Nike, cenię) wprawiają w konsternację… Ech, oby było lepiej.

      Tak, Herta Muller musi trafić na swój czas ; )

      Pozdrawiam serdecznie^^

  2. Po pierwsze – myślę, że łatwiej oceniać, a w tym i nazwać arcydziełem, obrazy, książki etc., które powstały w minionych epokach. Czas dodaje ludziom dystansu. Dyskusje przeradzające się niekiedy w sprzeczki zazwyczaj dotyczą twórców współczesnych.

    Po drugie – owszem, większość znanych mi osób sięgnęła po tę autorkę ze względu na Nobla. Z jednej strony to dobrze, mamy przecież takie prawo, nie jest jedynym prawdziwym czytelnikiem ten, kto śledzi jej twórczość od samego debiutu. Z drugiej – niestety, masz rację okoliczności wypłynięcia na literacką powierzchnię zrobiły swoje, oczekiwania i indywidualne gusta wielu czytelników zniekształciły ich oceny.

    Po trzecie, już całkiem osobiście – nie czytałam akurat tej pozycji, ale miałam okazję zapoznać się z „Człowiek jest tylko…”. Wiele powyższych spostrzeżeń można odnieść również do niej, dlatego myślę, że dzieła tej autorki powinno się czytać w jakimś odstępie czasowym.

    1. 1. Tak – często dystans pomaga w ocenie dzieła. Z drugiej jednak strony istnieją pewne wyznaczniki „arcydzielności”: ot, język, konwencje, style, wartości prezentowane w dziele itd. (czyli nowatorstwo na jednym z wielu poziomów dzieła sztuki).
      2. Nie ma „prawdziwych” czytelników. Natomiast są czytelnicy mniej bądź bardziej przygotowani do odbioru literatury eksperymentującej (i eksperymentalnej) i są czytelnicy, którzy zadowalają się warstwą emocjonalną dzieła (nie zwracają uwagi na język, na style, konwencje, aluzje, gry i inne).
      3. Hm, to też zależy od czytelnika – dla niektórych jest to zbyt przerażające doznanie, zbyt bolesne, trudne, ciężkie, obciążające psychikę. Są czytelnicy, którzy takiej literatury potrzebują niemal jak powietrza (bo to ich świat, bo ten świat rozumieją najlepiej) i oni będą czytać jedną po drugiej, bez dłuższych przerw. Co czytelnik, to inny gust i inne upodobania. I to jest najpiękniejsze xD

      Pozdrawiam serdecznie^^

      1. Oczywiście, nie sugerowałam, że istnieją prawdziwi czytelnicy (choć filozof mógłby się spierać i powiedziałby na przykład, że prawdziwy czytelnik po prostu czyta, a nieprawdziwy przelatuje wzrokiem po tekście, byle tylko poznać zakończenie, czyta jedynie noty wydawnicze itd. ;)). Po prostu ostatnio często spotykałam się z pojęciem „jedynego prawdziwego czytelnika/fana” (rozumianego jako ktoś, kto zapoznał się z twórczością artysty, zanim został on sławny czy modny), więc go użyłam, być może niefortunnie.
        Bardzo podoba mi się sformułowanie „mniej lub bardziej przygotowani do odbioru”, świetnie to ujęłaś. Z tym, że dodałabym: literatury wszelakiej, nie tylko eksperymentalnej. Czasami czytelnik nie zna jakichś faktów historycznych i umyka mu sens jednej ze scen (spotkałam się z tym przy okazji „Monsieur Pain”, kiedy – skończywszy własną – zaczęłam rozglądać się za recenzjami innych).

  3. @Kasjeusz
    Stwierdzenie „jedyny prawdziwy fan” jest mi znane, ale spotykałam je tylko przy okazji konkretnego wokalisty/konkretnej wokalistki czy zespołu muzycznego ; ) Ale ja ostatnio tylko japońskiej muzyki słucham, więc pewnie dlatego.
    Z wyrażeniem „prawdziwy czytelnik” się nie zetknęłam – może za mało bywam na książkowych forach i blogach ; )

    Oczywiście, książki historyczne czy też często quasi-historyczne (nie mówiąc o dziełach zahaczających o filozofię i inne nauki) bez wiedzy i przygotowania czytelnika pozostaną w sferze nie(z)rozumienia. Sporo faktów nie zostanie zauważonych i rozpoznanych przez czytelnika. Otóż to.^^
    Innymi słowy, jedynie literatura łatwa, lekka i (niekoniecznie) przyjemna nie wymaga większego przygotowania ; )

  4. „Czy rację miał Marcel Duchamp (…)” – Miał rację, swoją, własną rację. Możemy zgadzać się, mieć odmienne zdanie. Najważniejszy jest dialog (moim zdaniem, choć nie tylko moim).
    Być może sztuką jest to, co uznamy za sztukę, a kiczem (nie lubię tego słowa) jest to, co uznamy za kicz. „sztuka” i „kicz” to (szczęśliwie) pojęcia bardzo niejednoznaczne, elastyczne. Kameleony.
    Estetyka jest cudownym, barwnym, nieustanie pulsującym tworem. Zawiłym, pęczniejącym, powstałym z potrzeby nazywania, określania, porządkowania i bałaganienia, zmieniania…
    „Niziny” uważam za dzieło sztuki.
    „Siła książki Müller tkwi w języku, w słowie (Słowie), które ma moc kreacji i destrukcji.” – Właśnie tak uważam.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s