Na granicy. Recenzja „Mogę odejść, gdy zechcę” Kima Young-ha

Koreański narrator powieści „Mogę odejść, gdy zechcę” ma prawo zniszczyć siebie i stworzyć siebie na nowo. Pragnie stworzyć siebie na nowo przez dekompozycję istniejącego „ja”. Wybieranie życia „ku śmierci” jest procesem niebezpiecznym. – tymi słowami przyciąga, zachęca i kusi czytelnika polski wydawca książki Kima Young-ha.[1]
Przeczytawszy te zdania, zastanawiamy się: czyżby przykład literatury eksperymentalnej, ale tym razem z Korei Południowej? Czyżby reinterpretacja autotematyzmu, autokreacji, dekonstrukcji powieści albo postmodernistycznego żonglowanie motywami? Czyżby…

Warto zaznaczyć, że Mogę odejść, gdy zechcę jest pierwszym wydanym w Polsce utworem koreańskiego pisarza. Dla niektórych może to być pierwsze i ostatnie spotkanie z twórczością Kima Young-ha. Dlatego warto jednak rozpocząć przygodę z utworami koreańskiego artysty nie od mikropowieści, którą jest Mogę odejść, gdy zechcę, ale od opowiadań (Wampir i inne opowiadania). Kim Young-ha bowiem ma wyjątkowy talent do kreowania mikroświatów, miniatur, a nie – jak wydaje się po Mogę odejść, gdy zechcę – do tworzenia dłuższych form literackich.

Zaczyna się bardziej jak esej, niż jak literatura eksperymentalna (chociaż w tym również można upatrywać element eksperymentu). Narrator odwołuje się do obrazu Jacques-Louis Davida Śmierć Marata. Rozpatruje dzieło malarskie z kilku perspektyw, ale szczególnie interesuje go próba stworzenia prawdziwego wizerunku szaleństwa. Quasi-filozoficzne rozważania zamierają jednak tak szybko, jak szybko się pojawiły.
Kontrapunktem staje się nawiązanie w ostatnim rozdziale Mogę odejść, gdy zechcę do obrazu Eugène Delacroix Śmierć Sardanapala. Narrator zachwyca się kunsztem Delacroix – francuski malarz wiedział, co myślą ludzie, którym udało się zawładnąć śmiercią.[2]

Nastrój ezoteryczności, efemeryczności, wykreowany przez Kima Young-ha na wstępie, w pierwszym rozdziale, szybko się rozmywa. Kolejne części tylko dobijają dobry początek.

Narrator Mogę odejść, gdy zechcę specjalizuje się w dość kuriozalnym sposobie rozwiązywania ludzkich problemów. Pomaga wybrać się w daleką podróż. Podróż do kresu… życia.

Dominujące w życiu codziennym samotność, pustka, bezsensowność szybko mogą doprowadzić do mniej bądź bardziej dramatycznego końca. Pokusa śmierci – śmierci jako jedynej skutecznej metody umożliwiającej wyjście z zamkniętego, błędnego koła – staje się obsesją wielu ludzi. A zatem wielu potencjalnych klientów narratora z książki Mogę odejść, gdy zechcę.

Postacie są papierowe, bezbarwne, zdolne jedynie egzystować niczym zombie poszukujące „żywiciela”. Mimozy, niezdecydowane, pełne lęku i strachu, a jednocześnie puste, wydrążone niczym lalki – takie zdają się być bohaterki zapełniające przestrzeń mikropowieści Kima Young-ha.
Samotność, ból, cierpienie, odrzucenie, niemożność poradzenia sobie z własnymi lękami z łatwością są w stanie doprowadzić albo do szaleństwa, albo do zaniku emocji, odrętwienia, półśmierci.

Kreacje bohaterów, a raczej bohaterek, można poczytać za wnikliwe odwzorowanie licznych kobiet współczesnego świata, nie tylko z Korei Południowej, ale i z innych gwałtownie rozwijających się krajów, choćby Europy Zachodniej.
Z drugiej jednak strony utwór momentami odrzuca, nudzi. Ciągłe wahanie się i miotanie postaci, trywialność albo – wręcz przeciwnie – absurdalność przedstawianych scen i problemów jest w stanie zmęczyć czytelników.

Balansowanie między kiczem a sztuką kończy się w tym przypadku względną porażką koreańskiego pisarza.
Względną, gdyż niektórzy czytelnicy będą chcieli zobaczyć (z perspektywy europejskiej, oczywiście) problem „eutanazji”, godnej śmierci jako najważniejszy czy główny temat w utworze (od razu dodajmy: to nie jest książka o eutanazji). Inni zachwycą się językową stroną działa Kima Young-ha. Kolejni zaś zaczną śledzić typowo postmodernistyczne zagrania.
Zapewne dla nastolatek plusem staną się quasi-romantyczne wyobrażenia o tragicznej śmierci (tragicznej, bo w młodym wieku), o wiecznym rozłączeniu, rozdzieleniu, o niemożności znalezienia drugiej osoby, która zrozumie i „wyleczy” z bólu życia.

Witkiewicz stwierdził kiedyś, że powieść jest osobliwym „workiem bez dna”, do którego pisarze wrzucają cokolwiek. Mogę odejść, gdy zechcę przypomina „worek bez dna”, a szkoda…

Mogę odejść, gdy zechcę Kima Young-ha rozczarowuje.
Studium śmierci, studium pragnienia śmierci, a zarazem strachu przed nią przemienia się w karykaturę. Potencjał tematu zostaje zagrzebany. Żywcem.


[1] Na początek też należy się małe wyjaśnienie: Kim to nazwisko i w naszej kulturze piszemy: Young-ha Kim, ale zgodnie z azjatyckim zapisem poprawnie jest: Kim Young-ha. Nie uniknęli tego dylematu i wydawcy dwóch książek koreańskiego pisarza. W recenzji zachowuję pisownię: nazwisko i imię (imiona).
[2] Young-ha Kim, Mogę odejść, gdy zechcę, przeł. A. Kaniuka, Poznań 2006, s. 132.

Autor: Luiza Stachura

2 uwagi do wpisu “Na granicy. Recenzja „Mogę odejść, gdy zechcę” Kima Young-ha

  1. To już u Ciebie chyba druga książka tego pisarza… Przyznaję, że Twoje dociekania mnie wciągnęły. Być może sięgnę po jego utwory przy jakiejś sprzyjającej okazji, ale na razie nie ciągnie mnie do eksperymentów – i to niezbyt udanych, jak zauważyłaś. Pozdrawiam.

    1. Koleżanka poleciła mi „Wampira i inne opowiadania” Kima Young-ha, a ponieważ dostępna w Polsce jest jeszcze jedna jego książka, chciałam i ją przeczytać.
      Warto zapoznać się z „Wampirem…” (jeśli będziesz miała okazję), zaś „Mogę odejść…” można sobie darować ; )
      Pozdrawiam serdecznie^^

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s