W trybach… fikcji. Recenzja „Trybów” Magdaleny Tulli

Magdalena Tulli zadebiutowała w połowie lat 90. swoistym poematem zatytułowanym Sny i kamienie. Następnie wydała prozę fabularną W czerwieni, by na początku XXI wieku, w 2003 roku, przedstawić czytelnikom Tryby.

Nieco enigmatyczny tytuł przywołuje skojarzenia z elementami maszyn. Od tej asocjacji prowadzi nas ku metaforycznym sensom – człowiek jako trybik w machinie państwa bądź świata. Jednakże ani wątek polityczno-społeczny, ani walka jednostki z systemem państwa nie wypełnia kolejnych stron książki Tulli.

Autorka już w pierwszych słowach pozbawia nas złudzeń. Będzie o tworzeniu światów, o zmaganiach się ze stworzonymi światami, o trybach, które wpływają na jakość i skuteczność działania, funkcjonowania świata (trybach różnorodnie rozumianych). Tylko… czym jest taki świat? fikcją literacką? naszą rzeczywistością przetworzoną i przedstawioną na kartach książki?

To nie jedyny problem, z którym my, czytelnicy, musimy się zmierzyć. Nie mniej istotne jest odnalezienie stwórcy świata (światów). Kto albo co steruje przestrzenią, kto albo co powołuje kolejnych bohaterów? Może okazać się, że wbrew powszechnemu przypuszczeniu to wcale nie autor kreuje utwór. Wręcz przeciwnie, ma on znikomy udział, gdyż dzieło jest stwarzane i przetwarzane przez… język – zarówno ze względu na swobodę oraz ulotność języka, jak i jego siłę tworzenia, kształtowania, moc stwórczą.

Główny bohater Trybów nazwany zostaje przewrotnie czy wręcz prowokacyjnie… narratorem. Jego pojawienie się ukonstytuuje jeden ze światów, wyznaczy mu miejsce, ale także przywoła, czy raczej powoła, innych bohaterów. Słowo „powoływać” jest jednym ze słów kluczowych w Trybach. Powoływać można poprzez wybranie kogoś spośród wielu (tym samym go nobilitując), ale wyraz „powołać” konotuje wyrażenie „powoływać do życia”. Autor powołał narratora, narrator powołał do życia bohatera nazwanego narratorem, ten zaś nieopatrznie powołuje nowe postacie i elementy świata – od słowa do słowa.

Zadaniem bohatera nazwanego narratorem będzie napisanie… romansu. Staniemy się świadkami jego zmagań z własnymi słabościami, niemocami, zmagań z przestrzenią powieściową. Będziemy obserwować jego kłopoty z utrzymaniem w ryzach zarówno fabuły, jak i niesfornych bohaterów.

Postać nazwana narratorem nie jest jednoznaczna. Magdalena Tulli każe swojemu czytelnikowi snuć wiele przypuszczeń na temat statusu ontycznego oraz prawdziwej osobowości bohatera mianowanego narratorem. Autorka podrzuca nam kilka(naście), często sprzecznych tropów, prowadzących nas w różnych kierunkach: błazna, zawodowego narratora, amatora, obserwatora, artysty, nieudacznika czy sabotażysty…, a to tylko garstka możliwości, kombinacji. Ponadto zastanawiające wydaje się, na ile bohater zwany narratorem jest integralną „częścią”, „składnikiem” świata powieściowego, a na ile kimś ponad tą przestrzenią – wszak część bohaterów go widzi, pozostali wręcz przeciwnie.

Co zaskakujące, bohaterowie nie mówią, a jeśli kilkoro z nich (uprzywilejowanych) odezwie się, będzie to jedynie kilka słów. W zamian „przemawiają” za nich tyleż ich ubrania, ile rekwizyty, w które zostali zaopatrzeni. Dzięki tym akcesoriom wyłonią się z bezwładnej i bezkształtnej mgły czasoprzestrzeni. Co najmniej jeden przedmiot będzie charakterystyczny dla każdej postaci (na przykład czerwona parasolka czy kostium akrobaty). Niczym emblematy będą nam owe rekwizyty pozwalały określić, ustalić bohatera, gdyż tylko nieliczni z nich posiadają imiona bądź choćby inicjały.

Całość dopełnia czasoprzestrzeń, która w Trybach tworzy swoisty labirynt składający się z przestrzeni i płaszczyzny językowej oraz czasu przyszłego, czyli pewnej potencjalności. Z tego labiryntu nie ma ucieczki. Punktem wyjścia i dojścia jest hotel o znaczącej nazwie Universum. Jest środkiem, centrum świata. Od niego się wszystko zaczyna i w nim wszystko się kończy. Do niego ludzie przyjeżdżają i z niego wyjeżdżają. Jest źródłem tyleż informacji, ile… dezinformacji.

Utwór Tulli nie relacjonuje w sposób linearny przebiegu poczynań bohatera nazwanego narratorem w świecie powieściowym. Występuje mnóstwo dygresji, wątków urwanych, niedokończonych, niedopowiedzianych.

Zdawałoby się, że to dziennik utworu (zabieg, który spotykamy na przykład u Andre Gide’a – Dziennik „Fałszerzy”). Wskazują na to liczne wtrącenia dotyczące zarówno narratora, jego usytuowania i zadania w świecie powieściowym, jak i uwagi odnoszące się do budowy świata –„zaplecza”, magazynów pełnych rekwizytów, przejść i korytarzy scalających dwie odległe przestrzenie. Wszystko to tworzy rodzaj mapy mentalnej, która prowadzi czytelnika po świecie projektowanym przez autora, po świecie przyszłej, ewentualnej powieści.

Nie brakuje także rozważań na temat istoty języka (przede wszystkim specyfiki języka polskiego) – jego struktury, funkcji, właściwości oraz trybów (szeroko pojmowanych). Zupełnie jakby autorka szukała sposobu na wyrażenie słowami nowego świata na tyle precyzyjnie, na ile to możliwe.

Dygresje są trzonem książki Tulli. Szczątki fabuły to tylko pretekst, aby wprowadzić kolejną myśl czy przedstawić następny problem dotyczący przede wszystkim kreacji literatury. Narracja utkana z kolejnych asocjacji znacząco wpływa na wrażenie, iż książka jest tworzona przed oczami czytelnika – tu i teraz, w momencie czytania, a więc jest zjawiskiem niepowtarzalnym, jednostkowym, wręcz intymnym, prywatnym.

Zasadniczo jednak utwór Magdaleny Tulli zostaje podporządkowany dwóm wielkim metaforom, czyli metaforze marynistycznej oraz metaforze cyrku. Poszczególne elementy związane z obiema metaforami (jak na przykład piłka, akrobata, woda) będą co kilka stron powracać, nawracać spiralnie, rozwijać się. Jednakże to, co szczególnie mocno łączy owe metafory, to zmienność, niestałość, ulotność i niepowtarzalność. Dzieło czerpiące inspirację z rzeczywistości, ale jednocześnie podążające za fikcją, jest różnorodne niczym cyrk, a zarazem chaotyczne, zmienne jak woda, toteż trudno stworzyć utwór spójny wewnętrznie. Takie też są Tryby Tulli – nieprzewidywalne, nieuchwytne, kalejdoskopowe.

Magdalena Tulli podejmuje kilka ważnych tematów. Jednym z nich jest zasadność pytań o artystę na początku XXI wieku. Kim jest artysta i czym jest artyzm? Czy artysta bez odbiorców może się nazywać artystą? Czy możliwym jest napisanie romansu rozpiętego na trójkątnym stelażu tak, aby jednocześnie nie popaść w banał, wtórność, powierzchowność? Jak poradzić sobie z fabułą, jak okiełznać czas (nie tylko ten powieściowy, ale i terminy, które „gonią” pisarza), przestrzeń i mnogość pomysłów? Na te i wiele innych pytań czytelnik musi jednak odpowiedzieć sobie sam.

Co wydaje się znamiennym i godnym uwagi, Magdalena Tulli w swojej trzeciej książce wyraża kryzys fikcji wyraźnie obecny w literaturze powstającej przed wydaniem Trybów. Mogę zaryzykować twierdzenie, że dominacja i zawrotna kariera autentyku czy raczej „autentyku”, dzienników i pamiętników, wspomnień, zapisków znacząco oddziałała na osłabienie fikcji literackiej. Kryzys fikcji wpływa na rozpad narracji, brak spójności i precyzji utworu – otwiera się tym samym droga do dygresji.

Mimo to można odnieść nieodparte wrażenie, że Tulli pokazuje tyleż kryzys fikcji, powieści, ile… kryzys naszego współczesnego świata (albo oba procesy równocześnie, powiązane ze sobą, w pewien sposób nierozerwalne). Rozpad narracji naśladuje rozpad rzeczywistości pozaliterackiej. Tracimy grunt, w którym możemy zakorzenić się, wrosnąć, na rzecz permanentnych wędrówek w poszukiwaniu pracy podobnie jak bohaterowie Trybów, którzy zmierzają od jednej „historyjki” do drugiej, aby tylko zaistnieć. Tak naprawdę są bezdomni, wciąż w drodze, czekając na korytarzach, koczując za kulisami.

Tulli posługuje się w Trybach narracją rwaną, niekompletną, pełną wtrąceń, zakłóconą. Tworzy się swoisty szum informacyjny: mnogość głosów (postaci) – polifonia, symultaniczność, wielość pomysłów na zrealizowanie tematu, rozwinięcie fabuły, które „rywalizują” ze sobą na naszych oczach, aby w efekcie okazać się bezużytecznymi, wyeksploatowanymi, zużytymi. Świat powieściowy rozpada się na kawałeczki, odrębne, niezwiązane ze sobą „historyjki”.

Tryby Magdaleny Tulli niewątpliwie potwierdzają jej talent do kreowania unikalnych, niepowtarzalnych światów. Trudno jednoznacznie określić, zaklasyfikować jej utwór, Tulli nie tworzy bowiem schematycznej prozy. Każde jej dzieło cechuje poetyczność, zwięzłość, wyczucie. Nie ma tu zbędnych słów. Wszystko jest wyważone, przemyślane. Jest to twórczość hermetyczna, zamknięta na szerokiego odbiorcę. Twórczość niszowa, odcinająca się od głównego nurtu współczesnej literatury polskiej, ale dzięki temu stanowiąca ważną i cenną (kontr)propozycję.

——————
Magdalena Tulli, Tryby, W.A.B., Warszawa 2003.

Tekst zamieszczony też na BiblioNETka.pl oraz Internetowym Imperium Książki
Autor: Luiza Stachura

Dodaj komentarz