Gaijin(ka) w gąszczu „krzaczków”. Recenzja książki Joanny Bator „Japoński wachlarz”

Japoński wachlarz to zapis odczuć i refleksji powstałych podczas dwuletniego pobytu na tokijskiej uczelni polskiej pani antropolog i znawczyni gender studies, Joanny Bator. Książka opublikowana po raz pierwszy w 2004 roku doczekała się wydania drugiego w 2008.

„271 słów od autorki” zamiast standardowego tytułu „Przedmowa” czy „Wstęp” jest ciekawym zabiegiem, ale niestety szybko zdezawuowanym przez samą autorkę, bowiem Joanna Bator w początkowych słowach… broni się przed zarzutem o wybiórczość, selektywność „materiału”. Zapewnia także, że nie posiada jed(y)nej, obiektywnej prawdy. „Asekurowanie się” Bator powraca także na końcu książki, w posłowiu. Czy autorka obawia się ataku ze strony czytelników? A może to… prowokacja?

Po przeczytaniu książki uderza dysonans pomiędzy tytułem a zawartością. Japoński wachlarz tyleż jest japoński, ile… tokijski. Joanna Bator przemierza kręte uliczki Tokio, rzadko opisując swoje wyjazdy poza stolicę Kraju Wschodzącego Słońca, w efekcie czego ponad  95% elementów składających się na „japoński wachlarz” pochodzi z Tokio.

Tokio, mało reprezentatywne miasto Japonii, cechuje eklektyzm, nadmiar, naddatek. Trudno nie zauważyć wzajemnego przenikania się i inspirowania kultury tzw. „wysokiej” z popkulturą czy, jak ją chce nazywać Bator, „fajną kulturką kawaii”. Jak każda stolica tak i Tokio przyciąga ludzi (głównie młodych) z odległych prowincji w poszukiwaniu dobrego wykształcenia, które umożliwi znalezienie świetnie płatnej pracy. Bator w swej podróży w głąb Japonii (jej zadaniem była „praca w terenie”, a w mniejszym stopniu odczyty na uniwersytecie, co sama zaznacza) nie dociera do mieszkańców wsi czy przedmieść. Zatrzymuje się w mieście, a raczej błądzi po nim, podkreślając przy każdej możliwej sposobności bezradność gaijinki „skazanej” na ręcznie rysowane mapki, bezradność gaijinki otoczonej nieprzychylną architekturą i zamkniętymi w sobie „tubylcami”.

Napotkani (choć właściwszym słowem byłoby obserwowani) ludzie albo zaskakujące elementy przestrzeni miejskiej stają się pretekstem do głębszych rozważań, do erudycyjnych wywodów na temat japońskiej sztuki oraz kultury przedwojennej, a następnie skonfrontowania ich, czy raczej zderzenia, ze współczesną (pop)kulturą, architekturą, stylem życia. Odnaleziona na jednej z tokijskich uliczek gejsza zostaje symbolem zamierającej japońskiej kultury, kultury pełnej wyrafinowanego malarstwa, drzeworytów, wachlarzy, efemerycznych gejsz – subtelnych i delikatnych towarzyszek męskich rozrywek. Zanika także japońska architektura przedwojenna – zalewana betonem, zasłaniana wieżowcami, zdegradowana i okaleczona…

Z jednej strony Joanna Bator wydaje się żałować, iż Japonia nieubłaganie traci każdego dnia kolejne elementy dziedzictwa kulturowego. Z drugiej zaś dostrzega konieczną w Japonii zmienność. Zmienność spowodowaną tyleż nieprzyjaznymi warunkami naturalnymi, ile zniszczoną w Japończykach po drugiej wojnie światowej świadomością wartości własnej tradycji. Japonia po wojnie to kraj rzeźbiony, a raczej przycinany i modelowany na wzór wyobrażeń Japończyków o Europie i Ameryce.

Pani antropolog wykazuje się sporą wiedzą, merytorycznym przygotowaniem, pisząc o zwyczajach i tradycjach Japończyków, choćby o mniej znanym na Zachodzie Święcie Wodnych Dzieci czy Hanami (mimo iż zamiłowanie Japończyków do wiśni nie jest niczym zaskakującym, opisy święta Hanami nie często spotyka się w literaturze dotyczącej Japonii). Ponadto „prowadzi” czytelnika po miejscach świętych dla Japończyków – na przykład po okolicach Pałacu Cesarskiego – wyjaśniając wzajemne przenikanie się sfery sacrum ze sferą profanum.

Równie szczegółowo i wyczerpująco Joanna Bator informuje o… japońskiej kuchni, podczas „oprowadzania” czytelnika po „imperium smaku”: targu ryb, restauracjach i kawiarniach, a także opisując potrawy przyrządzane przez rodowite Japonki. Całość uzupełniają obfite opisy dań oraz zdjęcia.

W Japońskim wachlarzu nie mogło też zabraknąć obszernej notatki o gorących źródłach czy kąpieli w tradycyjnej japońskiej łaźni. Stają się one jednak pretekstami do rozważań na temat „świata mężczyzn” oraz „świata kobiet” – egzystujących obok siebie i tylko przelotnie łączących się.

Tym samym Bator staje się swoistym przewodnikiem, który sam się „uczy” nowej przestrzeni, a przy okazji przekazuje zdobytą już wiedzę czytelnikom.

Jednakże mniej zadowalające wydają się analizy dotyczące popkultury, drugiego żywiołu współtworzącego dzisiejszą Japonię. Bez opisu popkultury obraz współczesnego Kraju Kwitnącej Wiśni nie byłby całkowity, pełny i wyczerpujący.

Momentami zdaje się, że Joannie Bator wystarcza powierzchowna ocena zjawisk społecznych czy (pop)kulturowych. Ot, pisząc chociażby o stosunku Japończyków do przyrody, opiera się na obserwacjach poczynionych w Tokio (czy raczej na strukturze miasta, vide: opisy zabetonowanych rzeczek, przystrzyżonych drzewek). Rozszerzając na całą Japonię twierdzenia powstałe w oparciu o obserwację jednego miasta, popełnia tym samym (nieświadomie?) błąd indukcyjny. Japończycy mają ambiwalentny stosunek do natury, to prawda, ale twierdzenie, iż tylko ujarzmiona przyroda jest dla nich jedyną możliwą do „podziwiania” to, w pewnym sensie, nadużycie.

Innym razem autorka rozpisuje się niezmiernie szeroko o hotelach miłości, Krainach Mydła czy o erotycznych mangach. Znamienne, że Bator wybiera spośród mnóstwa gatunków mang właśnie erotyczne, na Zachodzie zwane hentajami (japońskie słowo hentai znaczy tyle, co „zboczeniec”). Zawężenie ogromu tematycznego mang wyłącznie do erotycznych, jest skądinąd krzywdzące i podtrzymuje stereotyp, który od lat pokutuje na Zachodzie, a mianowicie, że mangi to nic innego jak jedna z japońskich wersji pornografii (co, paradoksalnie, nie przeszkadza w twierdzeniach, że jeśli komiks, to jest tylko dla dzieci).

Pojawiające się w dzielnicy Harajuku Japonki przebrane za postacie z gier, mang czy za swoich idoli muzycznych nazwane zostają przez autorkę Japońskiego wachlarza cosplayerkami. Poza Japonią dominuje jednak nazwa inna: „Harajuku Girls”, ponieważ cosplayerów można bez problemu spotkać, ot, choćby w Polsce, na konwentach poświęconych japońskiej (pop)kulturze.

Bator przygląda się przebranym młodym dziewczętom z, jak się wydaje, pobłażliwością. Podobnie traktuje zresztą większość Japończyków, którzy według niej są „przebrani”, a nie ubrani. Nie tłumaczy jednak szerzej tego zjawiska „przebierania się” nad stwierdzenie, że dla Japończyków liczy się bardziej „opakowanie” niż „wnętrze”. Skąd taki wniosek? Próżno szukać odpowiedzi w Japońskim wachlarzu.

Co ciekawe, Joanna Bator pisze o teatrze Takarazuka, w którym wszystkie role odgrywają kobiety (oczywiście, „przebrane”, inaczej być nie może), a całkowicie pomija znaczący, widoczny i wpływowy odłam współczesnej japońskiej kultury, którym jest Visual kei (złożenie angielsko-japońskie: visual – ang. „wizualny”, kei – jap. „kształt”). Termin visual kei dotyczy przede wszystkim zespołów muzycznych (rzadziej pojedynczych wokalistów), których członkowie (zazwyczaj mężczyźni) przebierają się na scenie tyleż za kobiety, ile androgyniczne istoty o wymyślnych strojach, wymalowanych twarzach, niekiedy przypominających „maski” rodem z teatru Nō czy Kabuki. Bator, patrząc z perspektywy studiów nad społeczno-kulturową tożsamością płciową (gender studies), nazwałaby zapewne przedstawicieli visual kei… transwestytami. Można zaryzykować twierdzenie, że termin ten do japońskiej (pop)kultury nie przystaje, a wszystko to za sprawą głównej kategorii estetycznej Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli… nietrwałości, efemeryczności.

Joanna Bator zwraca uwagę czytelnika na nietrwałość jako wręcz immanentną część japońskiej kultury, ale… kultury wysokiej. Na kartach Japońskiego wachlarza nie pokusiła się o przeniesienie owej kruchości i ulotności także na popkulturę i inne zjawiska społeczne. Tym samym łatwiej byłoby zrozumieć „przebieranie się” Japończyków, robienie zdjęć wszystkiemu i wszystkim, a w szczególności sobie. Dla Japończyków ważne jest rejestrowanie chwili, momentu. Stąd dla nas, Europejczyków, nieprzystające do siebie „elementy” japońskiego kolorytu w rodzaju haiku, gejsz, cosplayów, eklektycznego wyglądu miasta i wymyślnego stroju oraz makijażu, będąc swoistymi „wydarzeniami”, mają swoje niemalże równorzędne miejsce w dzisiejszej Japonii.

Pisząc o „fajnej kulturce kawaii”, Bator podkreśla głównie zdziecinnienie sporej grupy kobiet (które wiecznie chcą być dziewczynkami), kompletnie pomijając analogiczne, ale drastyczniejsze i bardziej niepokojące zjawisko zauważalne u mężczyzn. O hikikomori zatem nie ma ani słowa, chociaż wydaje się, że dla antropologa zamykanie się w domu młodych mężczyzn, unikanie znajomych, odcinanie się od rodziny w kraju tak patriarchalnym, jakim jest Japonia, powinno być zastanawiające…

Można by zaryzykować twierdzenie, że największą bodaj barierą dla sporej grupy turystów w Kraju Kwitnącej Wiśni jest język japoński. Wzmianki o języku w książce Bator są dość oszczędne (sporadycznie pisze o znanej skądinąd „grzeczności” języka japońskiego) i dopiero na koniec autorka pokusi się o nieco więcej informacji, również na temat własnej nauki kany oraz kanji (zwanego poza Japonią żartobliwie „krzaczkami”). Joanna Bator słusznie zauważa ekspansję angielskich wyrazów w mowie codziennej Japończyków. Przy czym słowa angielskie siłą rzeczy muszą zostać poddane przekształceniom (wszak Japończycy poza pięcioma samogłoskami oraz „n” posługują się sylabami), w efekcie czego powstaje zabawna mozaika japońsko-angielska zwana Japurishu (Japlish) bądź Engrishu.

Należałoby także poruszyć kwestię terminologii i spolszczeń romanizacji japońskich słów często pojawiających się na kartach Japońskiego wachlarza.

Joanna Bator określa siebie, swoją tożsamość w Japonii, wykorzystując najprostszą i najoczywistszą opozycję: obcy (obcokrajowiec) – Japończyk. Istotne wydaje się to, iż Bator używa słowa gaijin w znaczeniu „obcokrajowiec”. Gaijin zaś można tłumaczyć (i zasadniczo tak się czyni) jako „cudzoziemiec”, „człowiek z zewnątrz”. To przesunięcie wskazuje na celowe tyleż zarysowanie, ile uwypuklenie sytuacji Bator w Japonii: jest w tym kraju obcą osobą, ba! jest kimś, kto nie powinien się tam znaleźć. Joanna Bator stosuje wyraz gaijin, odmieniając go, poddając przekształceniom i modyfikacjom, ale niespecjalnie szuka polskich odpowiedników (znaczeń). Wybór japońskiego słowa jest, jak się zdaje, świadomym zabiegiem, ponieważ podkreśla dystans: swój – inny. Mimo to Bator uzyskuje efekt przeciwny do zamierzonego, ponieważ „gaijinka” po kilku(nastu) stronach zaczyna wyraźnie irytować i męczyć.

Podobnie rzecz się ma z „dekapitacją” w odniesieniu do określonego sposobu zabijania (uśmiercania) ryb czy innymi wyrazami namiętnie, z lubością i bez opamiętania powtarzanymi co kilka stron.

Jeżeli jednak odmiana wyrazu gaijin nie dziwi, wszak w Polsce jest słowem popularnym i (nad)używanym przez zafascynowanych Japonią, to zastanawia spolszczenie pachinko na „paczinko” (analogicznie zatem powinno być „gajdzinka”). Czy w Polsce rzeczywiście nazwa gry „paczinko” jest aż tak popularna?

Najzabawniejsza kontaminacja to bez wątpienia „komiks japoński manga”. Książka została wydana pierwszy raz w 2004 roku, czyli po około 8 latach od powstania w Polsce pierwszego wydawnictwa promującego… mangi, a mimo to autorka z uporem maniaka nie odmienia wyrazu „manga”, pozostawiając go w formie mianownikowej, a w dodatku łącząc go z (do)określeniem „japoński komiks”. Manga w wolnym tłumaczeniu znaczy tyle, co „niepohamowane obrazy” (niepohamowane – od dynamicznych rysunków, wykraczających poza kadr). W Japonii zwykło się stosować wyraz „manga” do wszelkich (sic!) komiksów, poza Japonią nazywa się w ten sposób wyłącznie japoński komiks. Stąd „komiks japoński manga” brzmi jak tautologia: „komiks japoński komiks (japoński)”. Ponadto jest to słowo jak najbardziej odmienne.

Joanna Bator zastosowała podział na części. W zamierzeniu kolejne elementy wachlarza mają odsłaniać się na moment przed naszymi oczami. Poszczególne obrazy (z) Tokio (albo, jak by chciała Bator, Japonii) mają współtworzyć eklektyczną, ale urzekającą przestrzeń jednego z krajów Dalekiego Wschodu.

Jednakże w każdej części swej opowieści o Tokio autorka usilnie powraca do wyraźnie określonych motywów, tworząc tym samym mało przejrzystą strukturę. Motywy zaś, do których Bator (na)wraca, oscylują wokół androgyniczności, hoteli miłości i pożycia seksualnego Japończyków, ich fascynacji erotyką i odmiennym od Europejczyków czy Amerykanów stosunkiem do cielesności. Jest to więc Japonia widziana poprzez gender studies, chociaż momentami trudno nie oprzeć się wrażeniu, że inspiracją mógł być także Światowidz Manueli Gretkowskiej.

To, czego nie można odmówić Joannie Bator, to poczucie humoru, szczególnie rzucające się w oczy na początku książki, niestety z czasem zamierające.

Autorka wykazuje niebywałą erudycję, pisząc o tradycjach, obyczajach i kulturze Japonii, szczegółowo tłumacząc zmiany, które zaszły w mentalności mieszkańców Kraju Wschodzącego Słońca po wojnie. Czasami jednak zadowala się zbyt powierzchownymi sądami, co zaskakuje, zważywszy na fakt, że Bator jest antropologiem.

Joanna Bator w Japońskim wachlarzu stara się uchwycić jak najwięcej różnorodnych elementów przestrzeni tokijskiej. Szkoda, że więcej obserwuje, a mniej rozmawia z Japończykami, ponieważ jej analizy bywają uproszczone i niedokładne, bo przefiltrowane jedynie przez perspektywę europejsko-amerykańską.

Japoński wachlarz jest swoistym zapisem „przedzierania” się Europejki przez obcą strukturę miasta, przez stereotypy i wyobrażenia na temat Tokijczyków. Czasami Joanna Bator pozwala wciągnąć się w japońską rzeczywistość i, na przykład, staje się na chwilę hostessą. Częściej jednak opiera się, zachowuje dystans albo wręcz podejrzliwość i z bezpiecznej odległości podchodzi do mieszkańców Kraju Wschodzącego Słońca.

Niewątpliwie na wybór elementów składających się na „japoński wachlarz” Joanny Bator znaczny wpływ miały studia nad społeczno-kulturową tożsamością płci, czyli gender studies. W takiej właśnie perspektywie Joanna Bator chce widzieć Japonię. Dostrzega wyraźny podział w japońskim społeczeństwie na świat męski (pozornie dominujący) i świat żeński (pozornie podległy). Dwa ścierające się „pierwiastki”, podporządkowane swoim rolom społecznym, łączą się dopiero w androgynicznej popkulturze…

Japonia to kraina z papieru i stali, ze snu i betonu. Kraina w wiecznym ruchu. Można patrzeć na nią z perspektywy gender studies, z perspektywy europejskiej, amerykańskiej, z kobiecego punktu widzenia albo z męskiego, ale za każdym razem będzie odsłaniać się przed nami tylko skrawek fascynującej kultury, nowy element „wachlarza”. Całość jest nieosiągalna. Wymyka się percepcji jednego człowieka.

——————
Joanna Bator, Japoński wachlarz, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2008.

Tekst zamieszczony też na BiblioNETka.pl
Autor: Luiza Stachura

3 uwagi do wpisu “Gaijin(ka) w gąszczu „krzaczków”. Recenzja książki Joanny Bator „Japoński wachlarz”

  1. Witaj Luizo,
    Szperałam dziś u Ciebie w poszukiwaniu Markusa Zusaka… Jeśli dobrze sprawdzałam, to na blogu nic o nim nie pisałaś… Szkoda, jestem ciekawa Twojego zdania.

    A lubisz Joannę Bator jako pisarkę…?

    PozdrawiaM

    1. Nie znam Markusa Zasaka, ale może któregoś dnia (albo którejś nocy) nadrobię : ) to wtedy się podzielę spostrzeżeniami : )
      Bator jako pisarki nie znam… nie ciągnie mnie do jej prozy, chociaż był czas, że się przymierzałam. A Ty?
      Słoneczności, Alicjo!

      1. Niedawno, wreszcie, przeczytałam „Złodziejkę książek” M. Zusaka;) Jeśli więc pewnego dnia sięgniesz po tego autora (i może akurat po ten tytuł), z chęcią dowiem się, co myślisz!:)
        Właśnie ja Joanny Bator jako pisarki również nie znam…, jedynie jakieś fragmenty prozy, i tak przymierzam się, aby sięgnąć po jakiś jej tytuł…
        Pozdrawiam serdecznie!:)

Dodaj odpowiedź do Luiza Stachura Anuluj pisanie odpowiedzi